środa, 27 lipca 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 3






Rozdział 3


Elisabeth jechała wolno leśną drogą kierując się do Locksley. Jedną dłonią trzymała niedbale wodze, a drugą oparła na biodrze i wpatrywała się w las przed sobą podziwiając jego piękno. Cudowne, przyjemne popołudnie. W przeciwieństwie do przedpołudnia. Całe bowiem spędziła w posiadłości Gisborne’a nic nie robiąc. Marian czuła się nie za dobrze i siedziała w swoim pokoju. Chyba spała. Elisabeth mając dość czekania, aż kuzynka zechce opuścić komnatę, kazała w końcu stajennemu przygotować jej konia i wyjechała zaraz po obiedzie na spacer. Nikt jej nie zatrzymywał. Ojca nie było. Wcześnie rano wyjechał do Nottingham razem z Gisborne’m. Mieli wrócić wieczorem. Allan zaś spał w najlepsze na ławie w sali biesiadnej. Mogła go obudzić, by jej towarzyszył w przejażdżce jak zawsze do tej pory, ale stwierdziła, że poznała już okolicę na tyle dobrze, że nie potrzebowała przewodnika, a tym bardziej ochrony. Od przejażdżki, kiedy to pierwszy raz wymknęła się z Allanem, odbyli razem już kilka wycieczek, korzystając z okazji, że sir John wraz z Gisborne'em wyjeżdżają do Nottingham. Allan za każdym razem protestował, ale przebiegła dziewczyna umiała tak zaszantażować sługę gospodarza, że ten musiał jej towarzyszyć, nie chcąc by zwierzchnik dowiedział się o jego pierwszym nieposłuszeństwie… i każdym kolejnym. O Marian nie musiała się martwić. Kuzynka dotrzymywała tajemnicy. Za każdym razem wracali z przejażdżek przed ojcem i sir Gisborne'em, więc nikt nic nie podejrzewał. Jedynie sir Guy, chodził lekko zachmurzony, bo Elisabeth zmęczona po potajemnych przejażdżkach nie miała ochoty na kolejne w ciągu dnia. Wieczorami po wieczerzy lubiła jednak siadywać właśnie obok niego. Uśmiechnęła się leciutko na myśl o dowódcy straży.

środa, 20 lipca 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 2




Rozdział 2


Zarządca majątku Locksley wyszedł przed dwór. Jeden ze sług kilka chwil wcześniej powiadomił go o zbliżających się przybyszach. Thornton przyłożył dłoń do oczu, by osłonić je przed słońcem. Od strony Nottingham nadjeżdżał powóz. Zarządca nie znał go. Znał za to rycerza, który wraz z kilkoma konnymi eskortował powóz. Odziany w czarne szaty mężczyzna kłusował dumnie wyprostowany z ręką opartą na biodrze. Nowy pan na Locksley… Odkąd syn starego lorda został banitą po powrocie z Ziemi Świętej, rządził tu sir Guy. Sir Guy z Gisborne, choć tak naprawdę żadnego Gisborne nigdy nie było. Przynajmniej nie w Anglii. Ponoć jego ojciec był z pochodzenia Francuzem. Jego Gisborne leżało więc gdzieś na ziemiach Franków. Thornton westchnął. Każdy tu marzył by czarny rycerz zniknął, odjechał w poszukiwaniu ziemi ojca i nigdy nie wrócił. Każdy, kto był w jego mocy, widział w tym nadzieję na poprawę losu. Niestety Guy z Gisborne był tutaj i nic nie zapowiadało by kiedykolwiek miał stąd odejść.
Thornton postąpił krok dalej by powitać swego pana. który wyprzedziwszy powóz pierwszy podjechał pod dwór.
- Witaj pa… - zaczął.
- Thronton każ szykować pokoje! - Guy zeskoczył z konia i rzucił niedbale wodze chłopakowi stojącemu obok zarządcy. - Trzy komnaty. I niech przygotują wieczerzę. Dla czterech osób. Mam gości. Lady Marian, jej wuj i kuzynka. Pozostaną tu jakiś czas. - Guy wydawszy rozporządzenia, odwrócił się do powozu, który właśnie się zatrzymał.
Lord Longthorn wysiadł, a za nim jego córka i Marian.
- Witaj w moim domu, sir. - Guy skłonił się i wskazał, by weszli do środka.
Marian prychnęła.
- Coś nie tak moja droga? - sir John odwrócił się i spojrzał uważnie na dziewczynę.
- Nie wuju. - uśmiechnęła się lekko.
- Marian jest oburzona tym, że nazywam ten dom swoim. W jej mniemaniu, choć tego nie powie mi w twarz, jestem tu jedynie intruzem, który zagarnął to, co nie należy do niego. - rzekł Guy głosem spokojnym, patrząc jednak z pogardliwym uśmieszkiem na Marian. - Zawsze byłem intruzem, prawda?
Dziewczyna milczała.
- Chyba nie wszystko rozumiem sir Gisborne… - rzekł powoli sir John.
- Lord, który panował tu przede mną miał problemy z przystosowaniem się do panującego porządku po powrocie z Ziemi Świętej. W wyniku czego stracił majątek i jest wyjętym spod prawa banitą, który grasuje po okolicznych lasach. Mianował się obrońcą biedaków… A Marian bardzo go podziwia, prawda?
- Robin robi to co należy! Gdybyś miał trochę sumienia…

wtorek, 19 lipca 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 1




Rozdział 1


Gniew się wciąż się w nim gotował. W obecności Marian ledwo trzymał emocje na wodzy. Tyle poświęcił dla niej. Tyle razy swoim gardłem ryzykował dla niej przed szeryfem. A ona?... Gardziła nim. Poniżała go. Przy każdej sposobności. Teraz widział to jak na dłoni. Była miła tylko jak coś chciała. Jak bardzo go to bolało. Miotał się w sobie jak dzikie zwierze, które będąc w pułapce, nie wie gdzie najpierw ukąsić. Ale mimo to ze względu na pamięć ojca i dawne do niej uczucie postanowił zrezygnować z wydania jej szeryfowi… Kilka dni temu wiele by dał za możliwość wymierzenia sprawiedliwości nawet na własną rękę. Dziś było mu już wszystko jedno. Odkąd ją zdemaskował, dużo myślał. Nie tylko o jej dwulicowości, ale także o tym co ją pchnęło do tego by ryzykować życiem dla plebsu. Jak sobie przypominał ile razy jego straże ścigały Stróża, jego z nim potyczki, to jak go ranił sztyletem… Czemu dziewczyna z dobrego domu miast haftować wolała narażać się na niebezpieczeństwo? Chciała pomagać. Stała śpiewka. A niech jej będzie… Owszem jego również raziła obecna po okolicznych wsiach bieda. A polityka szeryfa, która miast doprowadzić do polepszenia sytuacji jeszcze ją pogarszała, ostatnio wyjątkowo Guy'owi przeszkadzała. Wieśniaków można uciskać, taki ich los, od tego są, ale fanatyzm szeryfa by karać ich za choćby cień podejrzenia, że pomagają Robinowi, sprawiał, że chłopi zamiast generować dochody, generowali straty. Więżenie, wieszanie, palenie zagród, zamykanie warsztatów rzemieślników nie poprawiało sytuacji. Ci co mogli opuszczali domostwa, nie widząc tu przyszłości. Dochody z podatków i tak marne, malały w zatrważającym tempie, a Londyn domagał się regularnych wpłat… Guy nie raz sugerował szeryfowi, by na jakiś czas zmniejszył terror w okolicznych wioskach. Na próżno. Ten stary pryk zarzucił mu że mięknie, że ma skrupuły, śmiał zasugerować by dołączył do bandy Hooda, skoro żal mu wieśniaków. Na samą myśl o szeryfie i upokorzeniach jakich doznawał co dzień od pryncypała zaciskał szczęki i marzył o chwili kiedy diabli wezmą szeryfa Vasey'a. Miał nadzieję, że nastąpi to zanim wróci król. Spiski i knowania szeryfa, do których zawsze był nie do końca przekonany,  teraz coraz mniej mu się podobały. I stawały się dla ich uczestników coraz bardziej niebezpieczne. Vasey nie widział, że szanse na powodzenie jego śmiałych planów szybko malały. Nawet z poparciem księcia Jana. Dalej knuł, spiskował, zdradzał, coraz śmielej, coraz bardziej brawurowo… i coraz mnie ostrożnie. Na każdym kroku dawał swoim wrogom twarde dowody do ręki. Lista zdrajców, którą był Pakt Nottingham, była w rękach Hooda, poza tym kto wie ilu już posłańców posłał ten banita do króla, by donieść o zdradzie. Guy nie miał zamiaru dać się powiesić. Zbyt cenił swój kark i swoje życie. Poza tym było coś jeszcze… Czuł, że coś go uwiera. Kilka tygodni temu odwiedził miejsce, gdzie kiedyś mieszkali z siostrą, matką i ojcem. Nie był tam od wielu, wielu lat. W sumie nie wiedział co go pchnęło, by tam pojechał. Ale stało się. Zgliszcza spalonego dworu porosły drzewa i krzewy i jedynie poczerniałe sterczące belki były oznaką, że kiedyś tu rządził człowiek. Widok ten wstrząsnął nim. Szybko stamtąd odjechał, a odjeżdżając czuł na plecach czyjś wzrok. Do tej pory przechodziły go ciarki na myśl o tym, ale to co znalazł w zgliszczach - pośniedziały medalion matki - dawało mu nadzieję, że duchy tego miejsca nie życzyły mu źle. Ale czy pochwaliły by to co się z nim stało? I to go uwierało. Uwierało do tego stopnia, że przestał sypiać. Nic nie pomagało. Kilka razy schlał się na umór, ale było jeszcze gorzej. W pijackim widzie przyszła do niego matka. Nic nie mówiła, nic nie robiła. Tylko patrzyła. Smutek w jej oczach był nie do opisania. Chciał jej dotknąć, uściskać, ale nie potrafił, za to ona z jeszcze większym smutkiem spoglądała na jego dłonie, a gdy podniósł je przed oczy ociekały krwią. Nie… gorzałka zdecydowanie nie pomagała… stracił chęć do wszelkich działań, a cios jakim było zdemaskowanie Stróża jeszcze bardziej go dobił.

wtorek, 12 lipca 2016

Nowe opowiadanie i zła wiadomość :(

Witajcie...

Miałam pewną przerwę od blogowania, ale przyszedł czas by znów tu wrócić, zwłaszcza że w międzyczasie troszkę podziałałam na polu literackim, co zapewne ucieszy kilka osób.

Jednocześnie mam nieprzyjemną wiadomość również związaną z moimi postami literackimi. Straciłam zawartość jednego z dysków, na którym miałam zapisaną powieść o Starożytnym Egipcie, którą jakiś czas temu zapowiadałam. Jest to dla mnie ogromna strata, bo poświęciłam na stworzenie tej historii kilka lat. Starczy powiedzieć, że płakać mi się chce jak o tym pisze...
Ale zostawmy to. Wróćmy do przyjemniejszych rzeczy...

Od tego tygodnia będę się z Wami dzielić opowiadaniem o losach Guy'a z Gisborne. Wiem, było wiele alternatywnych wersji losów tego bohatera, sama czytałam przynajmniej dwie. Nie da się więc uniknąć pewnych analogii. Zresztą nie ukrywajmy, większość powstających fabuł o Guy'u dotyczy tego, by nasz ulubiony rycerz z Notthingham nie kończył tak podle jak w serialu, ale żył długo i szczęśliwie u boku kobiety, którą kocha - z wzajemnością oczywiście ;) ...

Z technicznych szczegółów... pierwszy odcinek będzie opublikowany w kolejnym poście, więc zapraszam do czytania :) 


Robin Hood BBC Series - mój screen