sobota, 22 października 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz.10, ostatnia i małe święto.



Rozdział 10


Ogary mknęły przez las niczym wypuszczone z kuszy bełty i ciężko było nadążyć za nimi wzrokiem. Odkąd podjęły trop nie zwalniały ani na chwilę i co chwila wystawiały polującym kolejne dziki. Psy nikły i pojawiały się. Jeden, dwa, czasem cztery naraz. Jedynie ich ujadanie słychać było cały czas i to dawało łowczym możliwość bezbłędnego podążania za nimi. 
Myśliwi podzielili się na kilka grup, żaden bowiem nie zamierzał stawać do pojedynku z rozwścieczonym odyńcem sam, zdając sobie sprawę z śmiertelnego niebezpieczeństwa. Łowy trwały od wczesnego poranka i z tego co donosili posłańcy kilka sporych odyńców leżało już bez ducha.
Zanim słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, rozległ się dźwięk rogu, by polujący poczęli zawracać ku obozowi. Poczęto również zbierać upolowaną zwierzynę.
Guy mijał właśnie jedno z takich miejsc i upewniwszy się, że wszystko jest jak należy, skierował się wraz z Allanem ku polanie na zachodnim skraju ziem należących do majątku Knighton, gdzie obozowali łowczy.
- Padam z nóg. - mruknął Allan.
Guy prychnął tylko i pogładził szyję swojego wierzchowca. Ogier nosił go dzielnie przez cały dzień w trudnym terenie, dowodząc swej wytrzymałości i zwinności.
- A co ma powiedzieć twój koń? - odezwał się patrząc na kasztanka na którym siedział Allan.
Chłopak się speszył, ale po chwili znów wykwitł mu na ustach uśmiech. Był bardzo zadowolony z dzisiejszego dnia. Guy również, choć bardziej powściągał emocje. Teraz gdy adrenalina opadała, zaczynał odczuwać zmęczenie, ale i coraz silniejszą potrzebę zobaczenia się z Elisabeth. Myśl, że mógłby złożyć znużoną głowę na jej piersi i po prostu przymknąć oczy, była bardzo silną pokusą.
Gdy więc koń trochę odpoczął Guy stuknął go piętami i przyśpieszył lekko. Zapewne szeryf będzie chciał jeszcze wypić zwyczajowy toast na zakończenie łowów, ale to już tylko formalność. Byle do Knighton, byle do Elisabeth. 
Gdzieś z boku, poniżej, w zagłębieniu terenu słychać było głosy innych myśliwych, zapewne również wracających do obozu. Co jakiś czas jeszcze odzywał się róg sygnałowy, by każdy usłyszał wezwanie.
Nagle ni to kwik, nie to warkot rozległy się w lesie, a zaraz dołączyły i zgłuszyły go krzyki, tupot i paniczne rżenie koni.
Guy ściągnął wodze ogiera, który rzucił się w przód przestraszony, ale w porę wstrzymany jedynie wspiął się lekko na tylnych nogach w górę.
- Sir Guy! - krzyknął Allan również próbując zapanować na koniem.
Guy niewiele myśląc puścił konia, a ten wyrwał do przodu. Rycerz pokierował zwierzęciem i zjechawszy z górki skręcił do jaru, skąd słychać było gwar.
- Chryste!…
- Zabijcie tę bestię!
- Koń, trzymajcie konia!
- Bo go stratuje!

czwartek, 20 października 2016

Muzyczni ulubieńcy #8 i trochę mojej pisaniny



Ostatnio słucham trzech utworów na zmianę. Najczęściej rano podczas wykonywania makijażu czy porannej kawy. Fajnie mnie nastrajają przed rozpoczynającym się dniem, dodają energii,  no i są źródłem inspiracji. 


projekt CANVA

piątek, 7 października 2016

Muzyczni ulubieńcy #7



Wiedźmowata muzyka. Tak nazywam ten rodzaj utworów. Kojarzą mi się z pierwotną naturą kobiecości. Nawet jeśli teksty nie mają z tym nic wspólnego... ale czy gdy przymknięcie oczy słuchając tej muzyki, śpiewu, nie przychodzą wam do głowy obrazy zebranej grupki kobiet? Siedzących razem przy ogniu. Gdzieś w chacie, na łące, gotujących, szyjących, śpiewających pieśni, które przekazały im matki i babki? Słuchających w skupieniu opowieści tej najstarszej?... 
Mnie przychodzi to z łatwością. 
Bo dawniej wiedźmami nie nazywano czarownice, ale kobiety doświadczone, często starsze, po prostu WIEDZĄCE.