Rozdział 10
Ogary mknęły przez
las niczym wypuszczone z kuszy bełty i ciężko było nadążyć za
nimi wzrokiem. Odkąd podjęły trop nie zwalniały ani na chwilę i
co chwila wystawiały polującym kolejne dziki. Psy nikły i
pojawiały się. Jeden, dwa, czasem cztery naraz. Jedynie ich
ujadanie słychać było cały czas i to dawało łowczym możliwość
bezbłędnego podążania za nimi.
Myśliwi podzielili się na kilka grup, żaden bowiem nie zamierzał stawać do pojedynku z rozwścieczonym odyńcem sam, zdając sobie sprawę z śmiertelnego niebezpieczeństwa. Łowy trwały od wczesnego poranka i z tego co donosili posłańcy kilka sporych odyńców leżało już bez ducha.
Myśliwi podzielili się na kilka grup, żaden bowiem nie zamierzał stawać do pojedynku z rozwścieczonym odyńcem sam, zdając sobie sprawę z śmiertelnego niebezpieczeństwa. Łowy trwały od wczesnego poranka i z tego co donosili posłańcy kilka sporych odyńców leżało już bez ducha.
Zanim słońce
zaczęło chylić się ku zachodowi, rozległ się dźwięk rogu, by
polujący poczęli zawracać ku obozowi. Poczęto również zbierać
upolowaną zwierzynę.
Guy mijał właśnie
jedno z takich miejsc i upewniwszy się, że wszystko jest jak należy, skierował się wraz z Allanem ku polanie na zachodnim skraju ziem
należących do majątku Knighton, gdzie obozowali łowczy.
- Padam z nóg. -
mruknął Allan.
Guy prychnął tylko
i pogładził szyję swojego wierzchowca. Ogier nosił go dzielnie
przez cały dzień w trudnym terenie, dowodząc swej wytrzymałości
i zwinności.
- A co ma powiedzieć
twój koń? - odezwał się patrząc na kasztanka na którym siedział
Allan.
Chłopak się
speszył, ale po chwili znów wykwitł mu na ustach uśmiech. Był
bardzo zadowolony z dzisiejszego dnia. Guy również, choć bardziej
powściągał emocje. Teraz gdy adrenalina opadała, zaczynał
odczuwać zmęczenie, ale i coraz silniejszą potrzebę zobaczenia
się z Elisabeth. Myśl, że mógłby złożyć znużoną głowę na
jej piersi i po prostu przymknąć oczy, była bardzo silną pokusą.
Gdy więc koń
trochę odpoczął Guy stuknął go piętami i przyśpieszył lekko.
Zapewne szeryf będzie chciał jeszcze wypić zwyczajowy toast na
zakończenie łowów, ale to już tylko formalność. Byle do
Knighton, byle do Elisabeth.
Gdzieś z boku, poniżej, w zagłębieniu terenu słychać było głosy innych myśliwych, zapewne również wracających do obozu. Co jakiś czas jeszcze odzywał się róg sygnałowy, by każdy usłyszał wezwanie.
Gdzieś z boku, poniżej, w zagłębieniu terenu słychać było głosy innych myśliwych, zapewne również wracających do obozu. Co jakiś czas jeszcze odzywał się róg sygnałowy, by każdy usłyszał wezwanie.
Nagle ni to kwik,
nie to warkot rozległy się w lesie, a zaraz dołączyły i
zgłuszyły go krzyki, tupot i paniczne rżenie koni.
Guy ściągnął
wodze ogiera, który rzucił się w przód przestraszony, ale w porę
wstrzymany jedynie wspiął się lekko na tylnych nogach w górę.
- Sir Guy! -
krzyknął Allan również próbując zapanować na koniem.
Guy niewiele myśląc
puścił konia, a ten wyrwał do przodu. Rycerz pokierował
zwierzęciem i zjechawszy z górki skręcił do jaru, skąd słychać
było gwar.
- Chryste!…
- Zabijcie tę
bestię!
- Koń, trzymajcie
konia!
- Bo go stratuje!
Guy wpadł w środek
małego piekła. Kwik koni, jęki poranionych przez odyńca ludzi i
wrzaski z nim walczących sprawiły, że mężczyzna na sekundę
zmarł. Po szybkiej kalkulacji zrezygnował z dołączenia
do walki z odyńcem. Grupa mężczyzn z włóczniami i kuszami zapewne
za chwilę go zabije. Rozejrzał się za to, by ocenić straty po ataku
dzika. Zobaczył jak kilku pachołków otacza leżącego mężczyznę. Ominął
miejsce gdzie kotłowali się łowczy z bestią, która nawet
otoczona nie poddawała się, czyniąc spore trudności myśliwym i
zbliżywszy się do rannego, zeskoczył z konia.
- Zróbcie mi
miejsce! - zajrzał ponad głowami pachołków - Sir John…- roztrącił sługi i przykląkł.
Medyk, który
towarzyszył myśliwym na polowaniu, opatrywał paskudną ranę na
nodze starca. Rzucił tylko okiem na Guy'a i wrócił do pracy. Wzrok
Gisborne'a podążył za spojrzeniem medyka. Dzik rozorał kłem
skórę na udzie i wszedł głęboko w mięśnie. Szeryf z patykiem w
zaciśniętych zębach starał się znieść ból, ale po chwili
stracił przytomność.
- Nawet lepiej… -
mruknął medyk i nie przejmując się już tym, że mógłby sprawić
ból począł opatrywać ranę.
Guy zacisnął
pięści. Nie był na tyle naiwny, by pytać jakie szanse ma ojciec
Elisabeth. Ludzie mówili, że kły dzików pokryte się trucizną,
która jątrzy ranę mimo leków i starań medyków, przynosząc
śmierć. Guy przetarł twarz. Mimo to postanowił zrobić wszystko,
by sir John przeżył.
- Allan! Piorunem po
wóz!- obejrzał się za siebie, a chłopak obrócił konia i tyle go
widzieli. - Masz wszystko co ci potrzeba? Leki? - Gisborne spojrzał
na medyka.
- Tak panie, ale….
- Masz zrobić
wszystko by szeryf przeżył, rozumiesz? Będzie ci brakowało
medykamentów, dostaniesz na nie środki!
- Tak panie, jak
sobie życzysz…- mężczyzna skinął głową. - … ale to
marnowanie złota. Szeryf już jest martwy.
Ostatni przeraźliwy
kwik odyńca rozległ się w lesie i bestia padła, zakuta
włóczniami.
- W takim razie ty
też. - syknął do medyka Gisborne.
Guy od kilku dni
chodził wzburzony. Nic nie szło po jego myśli. Teraz gdy wspinał
się po schodach na piętro dworu Knighton minę miał ponurą, a
spojrzeniem mroził krew każdego kto na niego spojrzał. Ostatnie
kilka schodów pokonał biegiem. Przetarł twarz dłonią jakby
chciał pozbyć się frasunku i pchnął drzwi. Ostry zapach
medykamentów pomieszany ze słodkawą wonią jątrzącej się rany
uderzył jego nozdrza.
- Wyjdź. - szeryf
półsiedząc na łożu machnął słabo dłonią na medyka. Ten
pokłonił się wyszedł.
- Jesteś, Gisborne.
Guy pokłonił się
lekko.
- Przekazano mi twą
wiadomość, lordzie. - rzekł od razu, nie zamierzając przedłużać
tej nieprzyjemnie zapowiadającej się rozmowy. - Król odjechał do
Nottingham?
- Boisz się,
prawda? - szeryf rzekł cicho, widać było że walczy z bólem. -
Boisz się tego co mu przekazałem?
Guy milczał. Nie
zamierzał korzyć się przed szeryfem. Był zbyt dumny.
- Nie przenoszę
osobistych uraz na publiczne sprawy. - rzekł w końcu szeryf. - Moje
świadectwo było sprawiedliwe Gisborne... - Guy zmarszczył brwi
nie wiedząc jak to rozumieć – ...zwłaszcza, że nie mogłem
pozbawić Elisabeth opiekuna... teraz, gdy...
Guy zacisną wargi.
Szeryf przymknął oczy i wziął kilka oddechów.
- Przeklęty odyniec
wpuścił mi truciznę do krwi. Rana nie chce się goić. Ból jest
coraz większy… Pamiętaj jednak Gisborne, że moje świadectwo nie
stanowi o twym uniewinnieniu. To król zadecyduje… Ale jeśli
przetrwasz, to masz się nią opiekować. Rozumiesz? Przysięgnij mi
to. - sir John spojrzał twardo na Gisborne'a.
- Przysięgam. -
rzekł Guy nie odwracając wzroku.
- Spraw, by szybko
przestała po mnie rozpaczać, niech żyje dalej, rozumiesz?
- Tak.
Szeryf syknął i
zacisnął pięści.
- Medyka! Niech tu
przyjdzie!…
Guy odwrócił się
na pięcie i wyszedł na korytarz. Jego donośny głos poniósł się
po dworze i stary lekarz chwilę później zamknął się znów z sir
Johnem w komnacie zostawiając Guy'a samego w półmroku korytarza.
Chłodny, jak na
letnią porę roku. wicher pędził po niebie ciemne, ciężkie od
deszczu chmury… na horyzoncie widać był już sine welony deszczu,
które schodziły do ziemi. Nad małym cmentarzykiem przyległym do
opactwa Kirkless nie spadła jednak jak dotąd ani kropla.
Kapłan wykonał
znak krzyża nad dołem, pokropił trumnę wodą święconą i
odsunął się robią miejsce grabarzowi. Pierwsza pryzma ziemi
zadudniła głucho o drewno, a kilku zebranych westchnęło cicho.
Wielu spoglądało mniej lub bardziej dyskretnie na stojącą na
grobem drobną kobiecą postać. Wąskie ramiona co jakiś czas
wstrząsał spazm, którego kobieta nie zdołała opanować. Za nią
stał wysoki mężczyzna ubrany na czarno. Wolno podniósł rękę i
położył jej na ramieniu, akurat gdy kolejna pryzma ziemi upadała
na trumnę. Kobieta odwróciła się i wtuliła w jego pierś
szlochając.
- Elisabeth… -
szepnął.
- Guy… zabierz
mnie stąd… nie zniosę tego dłużej. - podniosła na niego oczy,
a on osłaniając ją ramieniem, nie zważając na zebranych utorował
jej przejście.
Żadne z nich nie
zwróciło uwagi, na grupkę mężczyzn zebranych w niewielkim
oddaleniu od pozostałych żałobników. Jeden z nich za to uważniej
przyglądał się odchodzącej parze. Zwłaszcza Guy'owi.
Gdy cmentarz
opustoszał nieznajomi zbliżyli się do świeżej mogiły. Siwobrody
mężczyzna przykląkł i przeżegnał się.
- Wiernie mi
służyłeś lordzie Longthorn, dlatego twojej córce niczego nie
braknie, a ja spełnię twą prośbę i poprowadzę ją do ołtarza,
kiedy przyjdzie pora. Odpoczywaj w pokoju. - rzekł cicho i począł odmawiać modlitwę.
Chwilę później
pierwsze ciężkie krople wody upadły na ziemię i z każdą sekundą
było ich więcej. Jeden z mężczyzn dotknął ramienia modlącego
się.
- Panie, musimy
wracać. Zaczyna się ulewa. - szepnął.
Siwobrody przeżegnał
się i wstał. Podniósł wzrok na niebo i milczał przez chwilę.
- Dziwny omen…
rzekłbyś niebiosa zsyłają oczyszczenie na tę ziemię. - mruknął
ni to do siebie nie to do stojących obok niego.
- Jesteś tu wasza
wysokość by dokonać sądu. Może to faktycznie omen...
- Zaiste. Chodźmy.
Od lasu idzie mgła… - król się wzdrygnął, bo zaczęło robić
się ponuro.
Mężczyźni mijając
nagrobki, skierowali się do bramy cmentarnej. Tam wsiedli na konie i
odjechali w kierunku Nottingham.
Dziedziniec zamku
zapełniony był po brzegi ludźmi. Tego dnia, tak jak rok wcześniej,
u podnóża schodów prowadzących do zamku stał Gisborne. Tłum za
nim falował – Guy słyszał chichoty, jadowite syknięcia i
przekleństwa, ale również spokojne słowa uznania. Mimo wszystko
starał się nie słyszeć niczego. Skupił się na tym co było
przed nim.
Król Ryszard
siedział na rzeźbionym tronie, wokół zgromadzeni byli dworzanie i
okoliczna szlachta. Widział Robina z Locksley z Marian, hrabiego
Bonchurch. I Elisabeth, która była blada, miała podpuchnięte
oczy… Ostatnie dni były dla niej bardzie ciężkie. Uśmiechnęła
się do niego słabo, gdy ich oczy się spotkały.
Król podniósł
rękę i na dziedzińcu zapadła cisza.
- Rok temu dałem
temu oto człowiekowi, Guy'owi z Gisborne szansę, by odkupił swe
winy, których dopuścił się służąc szeryfowi Vasey'owi. Dziś
czas próby minął. Niestety ten, który miał świadczyć w sprawie
tego człowieka opuścił ten padół. - biskup stojący
obok króla wykonał znak krzyża. Zebrani na dziedzińcu ludzie
poczęli znów szeptać. - Zdążyłem jednak wysłuchać jego
świadectwa nim zmarł. Szeryf Longthorn ocenił sir Guy'a surowo... –
król zawiesił głos - ...ale sprawiedliwie, czym nie zawiódł
zaufania jakie w nim pokładałem. - monarcha wstał i podszedł do
skraju schodów – Sir Guy'u, nie zmarnowałeś danej ci szansy,
dlatego pozostaniesz wolny. Nakazuję również, by wszelka wrogość
jaką ktokolwiek żywi do ciebie była wymazana. Ponadto… - król
zamilkł na chwilę wodząc surowym spojrzeniem po ludzkich twarzach.
- mianuję sir Guy'a z Gisborne nowym szeryfem Nottingham.
Najpierw zapadła
cisza, a potem tłum zafalował gwałtownie, ludzie poczęli
pokrzykiwać gniewnie. Staż zrobiła krok w stronę zebranych, by
nie przyszło im do głowy podejść bliżej. Również wśród
szlachty, zebranej wokół króla zapanowała konsternacja. Much
spojrzał na Robina zaniepokojony, ale Robin tylko zacisnął usta
patrząc na zaskoczonego Gisborne'a. Elisabeth czuła jak żołądek
ściska jej się niczym wysuszona śliwka, z radości, z ulgi i
niedowierzania, ale czuła powoli, że emocji było jej nadto.
Obejrzała się na Marian – twarz lady Locksley nie wyrażała
żadnych emocji – kuzynka czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
Elisabeth spojrzał ponownie na Guy'a. Był równie zaskoczony jak
reszta tu obecnych. Wiedziała, że nie spodziewał się takiej
nominacji i na pewno jej nie chciał, ale czy mógł odmówić
królowi?
Ryszard tymczasem
uniósł dłonie, ale nadal panował gwar.
- Nie jest to
nagroda, jak wielu z was zapewne błędnie sądzi, ale zadanie jakie
mu powierzam! - rzekł donośnym głosem władca – Sir Guy zajmując
miejsce swego dawnego pryncypała, będzie miał okazję zmienić
wizerunek tutejszej władzy. Czeka go zatem wiele pracy! Zaufam mu,
podobnie jak uczynił to szeryf Longthorn, bo to właśnie on
zasugerował mi właśnie kandydaturę sir Guy'a. - król skinął
na rycerza, a ten wszedł po schodach.
- Klęknij. -
polecił, gdy rycerz stanął przed nim, co ten uczynił.
- Mianuję cię
szeryfem Nottingham i powierzam klucze do miasta i sygnet z
pieczęcią. Rządź sprawiedliwie. - król wręczył Guy'owi
symboliczne drewniane klucze, te same które Guy nie raz widywał u
Vasey'a w komnacie. - Powstań szeryfie.
Mężczyzna podniósł
się. Nie było wiwatów, nikt nie bił braw. Panowała cisza. Guy
uśmiechnął się w duchu ponuro. Już miał się odwrócić, zejść
z oczu im wszystkim, gdy gdzieś z tyłu ktoś zakrzyknął „Niech
żyje!”, a zaraz za nim odezwali się kolejni, by kilka sekund
później dziedziniec rozbrzmiał radosnym gwarem. Guy uśmiechnął
się. Tym razem naprawdę, po czym położył dłoń na sercu i lekko
się skłonił zebranym ludziom, co spotkało się z entuzjastycznym
przyjęciem.
Król podszedł do
nowego szeryfa.
- Widzisz? Czy nie
lepiej jak czują do ciebie szacunek? Vasey zadowalał się jedynie
jego tanią imitacją - strachem i zobacz jak skończył. Nikt nie
stanął w jego obronie, nikt się nie wstawił. Gdybym chciał cię
teraz powiesić, z pewnością by mi na to nie pozwolili. - Guy
spojrzał na króla, zaskoczony, a ten jedynie się uśmiechnął. -
Pozwól ze mną do środka. Mam ci coś jeszcze do powiedzenia.
- Wedle życzenia,
wasza wysokość. - odparł Guy i poszedł za władcą, do zamku.
Król skierował się do wielkiej sali. Drzwi były otwarte i Guy
dostrzegł w środku Elisabeth. Dziewczyna dygnęła, gdy król ją
mijał, a potem spojrzała na Guy'a, który stanął przy niej.
- Sir John Longthorn
podczas naszej ostatniej rozmowy wspomniał, że jesteście po
słowie. Jego życzeniem było bym przekazał wam jego
błogosławieństwo, co też czynię. - król uśmiechnął się
dobrotliwie, a na twarzy Elisabeth pierwszy raz od kilku dni pojawił
się naprawdę radosny uśmiech.
- Czekałem na to
tak długo. - szepnął Guy do dziewczyny, a potem złapał ją w
pasie i uniósł do góry, kręcąc się w kółko. Gdy ją już
postawił, Elisabeth objęła go za szyję, a on mocno ją przytulił.
Jakiś czas
później...
- Jesteś teraz
szeryfem, Gisborne. - Robin siedział naprzeciw Guy'a w wielkiej sali
i stukał cicho opuszkami palców w blat. - Co zamierzasz? - rzekł
trochę zbyt prowokacyjnym tonem. Guy to wyczuł.
- Obawiasz się, że
urządzę tu sobie folwark jak Vasey? - spytał wprost.
- Mniej więcej.
Guy uśmiechnął
się kącikiem ust i wstał. Podszedł do okna i parzył przez kilka
minut w milczeniu.
- Powiedz swoim
przyjaciołom, że nie będą musieli znów uciekać do lasu, bo nie
zamierzam wykorzystywać władzy do prywatnych porachunków.
- Myślisz, że
chodzi mi tylko o moją bandę?
- A nie? - Guy
odwrócił się i spojrzał na Robina.
- Chodzi mi o ludzi,
o mieszkańców miasta i okolic.
- Ty się nigdy nie
zmienisz Locksley. - mruknął szeryf. - Masz szczęście zatem, że
ja się trochę zmieniłem i nie będę utrudniał życia naszym
ludziom. Możesz spać spokojnie. Podobnie jak reszta… - w tonie
Guy'a dało się wyczuć delikatne nuty sarkazmu, i Robin je
usłyszał, ale nie zamierzał być drobiazgowy. Gisborne'a cechowało
to, że umiał używać sarkazmu niczym mistrz fechtunku miecza i lord Locksley był
do tego przyzwyczajony. Dopił wino.
- Więc dobrze.
Kamień spadł mi z serca. - uśmiechnął się krótko.
Guy odpowiedział
tym samym.
- Zatem żenisz się
z lady Elisabeth. - zmienił temat Robin. - Kiedy?
- Kiedy żałoba
dobiegnie końca. Za dwa tygodnie. - odparł Guy.
- Przyjdziemy z
Marian. Ale teraz czas na mnie. - Robin wstał.
- Elisabeth będzie
szczęśliwa. - rzekł szeryf. - Ja również. - dodał dla porządku.
- Nie zatrzymuję zatem.
Robin zabrał
płaszcz i wyszedł, zostawiając Guy'a samego.
Ciepłą lipcową
noc rozświetlał jasny, blady duży księżyc. Na dziedzińcu wioski
płonęły pochodnie, słychać było śmiechy i muzykę. Dziewczęta
śmiały się do chłopców, starsi siedzieli z boku gwarząc po
cichu, dzieciarnia dokazywała niczym stado rozbrykanych źrebiąt.
Raz po raz wznoszono toasty, a potem ktoś zaczynał kolejną
przyśpiewkę. Oczy mieszkańców wioski mimowolnie spoglądały w
stronę dworu. Budynek był ciemny i cichy, w żadnym z okiem nie
płonęło światło, bo służba dostała wychodne i bawiła się z
mieszkańcami wsi.
Wewnątrz dźwięki
zabawy były przytłumione, wszędzie było pusto. W komnatach pana
panowała cisza, przerywana co jakiś czas trzaskami płonących w
palenisku polan. Cienie sprzętów tańczyły na ścianach w rytm
wijących się na palenisku płomieni. Ciepły blask ognia odbijał
się od dwóch kielichów i szklanego dzbana stojących na stole,
obok którego, podobnie jak na całej podłodze od drzwi do
szerokiego łoża, leżały porzucone niedbale szaty.
Ciało mężczyzny
wolnymi, zmysłowymi ruchami falowało nad nagą dziewczyną
spoczywającą w pościeli. Jej drobne dłonie zaciskały się to na
prześcieradle, to na plecach mężczyzny, gdy obejmowała go
instynktownie, a on znaczył namiętnymi pocałunkami drogę od jej
piersi do ust. Oboje całkowicie skupieni na sobie, nie zważali na
gwar weselących się na zewnątrz ludzi, którym lord Gisborne z
okazji swego wesela wydał ucztę, by tak jak on byli tego dnia
szczęśliwi. Muzyka na zewnątrz całkowicie zagłuszała co raz
głośniejsze jęki dziewczyny, a także jej przejmujący krzyk, gdy
mężczyzna poruszył biodrami gwałtownie ostatni raz. Na kilka
chwili w alkowie znów było słychać tylko trzaski bierwion
płonących w kominku.
Guy pocałował w
czoło leżącą pod nim Elisabeth, a ona otworzyła wolno powieki i
uśmiechnęła się lekko. Na policzkach wykwitły jej rumieńce –
uroczy ślad po silnych doznaniach sprzed kilku chwil.
- Tęskniłem za
tobą. - mruknął.
- Ja za tobą
bardziej. - szepnęła Elisabeth obejmując go w talii nogami.
- Wierzę… -
zaśmiał się cicho.
Elisabeth przytuliła
się do niego i zaczęła wodzić leniwie dłonią po plecach
mężczyzny. Guy przewrócił się na bok i objął żonę
ramieniem. Chwilę później zauważył, że dziewczyna śpi.
Uśmiechnął się lekko i pocałował ją w czoło, a potem
ostrożnie wstał i podszedł do stołu. Nalał sobie wina, narzucił
na siebie koszulę i usiadł na krześle przed kominkiem. Popijając
trunek, począł wracać do tego co działo się dzisiejszego dnia.
Jego wzrok padł na leżącą na ziemi suknię Elisabeth. Delikatnie
tkany materiał w kolorze czerwieni, obszyty na rękawach i dekolcie
miękkim, czarnym króliczym futrem, doskonale prezentował się na
niej dzisiejszego dnia. Przypomniał sobie moment kiedy ujrzał ją
dziś po raz pierwszy…
Guy całą drogę do
Kirklees rozmyślał. W końcu dopiął swego. Miał w zasięgu ręki
ostatni element tego, co stanowiło dopełnienie całości jego
wyobrażenia o życiowym spełnieniu. Ukochana kobieta, w bliskiej przyszłości żona, wkrótce miała przybyć do opactwa. Potarł nerwowo brodę. Nie
sądził, że będzie się tak denerwował. Wspomniał zaloty do
Marian, nieudany ślub i stwierdził, że tamtego dnia nie denerwował
się tak bardzo. Pamiętał też, że powinien czekać na pannę
młodą w kościele. Stąd pośpiech w jakim wyjechał z domu. Za nim
kłusował więc Allan i kilku ze służby. Allan wystroił się w
najlepsze co miał i na co go było stać by zakupić. Ubrany był
więc tak jak jego pan cały na czarno, choć jego czerń było
zaledwie spłowiałym grafitem przy szatach sir Guy'a. Czarna długa
tunika z haftem i płaszcz kosztowały nie mało, ale na ten dzień
Guy nie zamierzał oszczędzać.
Opactwo Kirklees
było cicho i spokojne. Allan został wraz z ludźmi na zewnątrz, a Guy wszedł
do kościoła. Przyklęknąwszy na kilka sekund wstał i poszedł do
ołtarza. Jego kroki odbijały się echem w nawach, a ostrogi cicho
dzwoniły o kamienną posadzkę. Podniósł wzrok na ołtarz i usiadł
w ławce, wciągając specyficzny zapach świątyni. Nie dowierzał,
że jest w tym miejscu, że wszystko dobrze się skończyło. Jego
wzrok spoczął na opuszczonej na piersi, skatowanej twarzy Chrystusa
z krzyża zawieszonego nad ołtarzem. W myślach Guy począł
odmawiać modlitwę w podzięce. Skrzypnęły zawiasy i snop światła
wpadł do świątyni. Szybkie kroki zbliżały się do rycerza, ale
on nie przerywał modłów. Kątem oka dostrzegł jak Allan przyklęka
przy nim, potem wstaje i pochyla się ku niemu.
- Już tu jest. I
reszta też.
- Powiadom księdza.
- rzekł Guy i wrócił do modlitwy.
Allan tymczasem
zniknął w jednej z naw bocznych.
Mężczyzna
przeżegnał się, westchnął i wstał. Ostatni raz spojrzał na
krzyż i odwrócił się by spojrzeć co dzieje się przed kościołem.
Zebrał się tak spory tłumek, aż się zdziwił, że aż tyle osób
przyszło na jego ślub. Nie widział jednak tej najważniejszej.
Nagle mignęło mu coś czerwonego, a gdy jeden z lordów przesunął
się Guy dostrzegł kobietę w sukni z czerwonej wełny z czarnymi
futrzanymi obszyciami rękawów, w długiej białej jedwabnej nałęczce
zakrywającej rozpuszczone włosy. Zmarszczył brwi, a potem zamarł
nie mogąc oderwać oczu, mimo że dzieliła ich taka odległość.
- Synu… - nagle za
nim odezwał się głos i Guy aż podskoczył.
- Wybacz księże…
- mruknął, widząc opata.
- Stań na miejscu,
już czas.
Guy poczuł rosnące
zdenerwowanie, ale stanął, gdzie wskazał mu opat i po raz kolejny
wciągnął powietrze.
W międzyczasie
kościół zapełnił się ludźmi i tylko panna młoda została na
zewnątrz. Był z nią jakiś mężczyzna, ale Guy nie rozpoznał go.
Zresztą zaraz o nim zapomniał, gdy Elisabeth weszła do świątyni
i wolnym krokiem zbliżała się do ołtarza. Patrzył na nią jak
urzeczony, tylko ją widział. Gdy podeszła bliżej i ktoś podał
mu jej dłoń dopiero się ocknął. Spojrzał szybko na mężczyznę,
który prowadził ją do ołtarza i rozpoznał króla Ryszarda, ale
ten tylko się uśmiechnął i odszedł szybko, znikając między
ławkami.
- Drodzy wierni,
zebraliśmy się tutaj… - ksiądz zaczął swoją kwestię, a Guy
spojrzał na Elisabeth. Dostrzegł, że też jest zdenerwowana. Zrobił
półkrok w jej stronę, a ona podniosła na niego wzrok. Uśmiechnął
się lekko. Odwzajemniła mu się tym samym.
- Proszę powtarzać
za mną… Sir Guy? - ksiądz zwrócił się do Guy'a, a on kiwnął
głową i wziął dłoń Elisabeth. Gdy opat wypowiedział formułę,
patrząc w oczy Elisabeth zaczął wypowiadać słowa przysięgi.
- Ja, Guy z Gisborne
biorę sobie tę kobietę, Elisabeth Longthorn za prawowitą żonę i
ślubuję być jej wiernym i trwać przy niej póki śmierć nas nie
rozdzieli.
- Twoja kolej, moja
droga… - opat spojrzał na młodą lady.
- Ja Elisabeth
Longthorn, biorę sobie tego mężczyznę, Guy'a z Gisborne za
prawowitego męża i ślubuję być mu wierną i trwać przy nim póki
śmierć nas nie rozdzieli.
- Sir Guy, pierścień
ślubny… - opat wydał kolejną instrukcję i stojący obok Allan
podał swemu panu niewielki pierścień, ale za to doskonałej
roboty. Guy wziął go i nie spuszczając oczu z Elisabeth wsunął
jej na palec, a ona uśmiechnęła się do niego.
Opat uniósł dłoń
błogosławiąc po łacinie nowożeńców, a Guy usłyszał z całej
kwestii jedynie wypowiedziane już po angielsku zdanie, iż może
pocałować żonę. Nie zamierzał zwlekać. Pochylił się i
jednocześnie przyciągnął do siebie dziewczynę. Elisabeth
wyciągnęła szyję i spotkali się w pół drogi. Pocałunek był
krótki, ale tylko na tyle pozwalał charakter miejsca w jakim byli.
Chwilę później,
Guy wziął żonę pod rękę i oboje poszli w kierunku wyjścia z
kościoła, gdzie czekali na nich przybyli na uroczystość goście.
- Kocham cię. -
usłyszał cichy głos Elisabeth, która oparła głowę na jego
ramieniu. Poczuł się tak ogromnie szczęśliwy, jak jeszcze nie był
nigdy w życiu.
- I ja ciebie
kocham, najdroższa. - odparł i musnął ustami czubek jej głowy. W
tym momencie wyszli na zewnątrz i spadły na nich płatki kwiatów.
Szelest pościeli i
ciche westchnięcie wyrwało Guy'a z zadumy. Odwrócił się i
napotkał rozespane spojrzenie Elisabeth.
- Guy… gdzie
jesteś?
- Tutaj, blisko
ciebie. - odłożył kielich i podszedł do łoża.
- Chodź, nie chcę
być sama.
- Nie będziesz. -
szepnął, kładąc się obok niej i obejmując ją ramieniem. -
Nigdy.
Dziewczyna wtuliła
się w niego jak kotka. Guy przymknął oczy.
- Ty też już nie
będziesz. - usłyszał po chwili i poczuł jej usta na policzku.
____________________
Pisze z komórki (bo znów mam problem z laptopem)więc napiszę krótko. Gratuluję i dziękuję za wszystkie Twoje posty Dorotko ( wciąż pamiętam te z Thorinem ;-)). Tak inspirujące.życzę kolejnych 100 i kolejnych 100 i kolejnych....:-)
OdpowiedzUsuńDzieki również za piękne zakończenie Twojego opowiadania <3
Pozdrawiam :*
Dziękuję za życzenia w kwestii bloga :) Pamiętam również te posty o Thorinie :) Grafiki nadal mam na komputerze :)
UsuńA co to za tajne smaczki? :P ;D
UsuńSkoro mam już sprawny laptop, to mogę napisać coś więcej.
UsuńMyślę, że dzięki tamtym postom fajniej było się wspólnie cieszyć Thorinem (nawet jeśli ten król nie jest moją ulubioną postacią). :-) Wciąż się uśmiecham na wspomnienie tego, że zmontowałyśmy (prawie ;-)) identyczny post po tym jak ukazał się kolejny zwiastun Hobbita. :D
I właśnie to są te tajne smaczki, jak je określiłaś Moemi. :-)
Naprawdę bardzo się cieszę, że znów blogujesz Dorotko. Że dzielisz się z nami Twoimi zainteresowaniami. Trzymam kciuki, aby nie zabrakło Ci czasu i ochoty na zapraszanie nas do świata Twoich zainteresowań.
I jeszcze słówko o fanficku z Guy’em. Tak jak napisałam po jednej z jego części, jestem Ci niezwykle wdzięczna, że przywróciłaś mi zamiłowanie do niego. Że ten Guy z Twojego opowiadania był takim moim, którego swego czasu tak polubiłam. I oczywiście dziękuję za szczęśliwe zakończenie.
Pozdrawiam.
Aha. Dzięki Aniu :* by the way, Dorotka zmieniła avatara :D śliczna z Ciebie dziewczyna :D
UsuńTaaak, Ani doskonale pamięta dawne czasy :) I ten post o zwiastunie :) :) :) Były jeszcze posty z uśmiechniętym Thorinem :)
UsuńDziękuje Moemi ;)
No nie Aniu ale podsycilas teraz atmosfere :D ja dopiero wieczorkiem przeczytam i juuuuuz nie moge sie doczekac <3 :D
OdpowiedzUsuńGratulujemy!Niech Twoja wena twórcza nigdy nie wygaśnie i oby pomysłów na nowe opowieści i nowe posty było jak najwięcej!
OdpowiedzUsuńZakończenie jak zwykle bez zarzutu. Udało Ci się mnie zaskoczyć. :-) Nigdy bym nie przypuszczała, że Guy zostanie nowym szeryfem! (Nie żeby się nie nadawał ;-), po prostu nie spodziewałam się śmierci sir Johna)
-Dis
Cieszę się, że Ci sie podobało. Dziękuję za życzenia w kwestii bloga :)
UsuńNo dobra, to zaczynam:
UsuńDorotko, uwielbiam Cię :*** Ty po prostu sprawiasz, że ja nie wiem co mam ze sobą począć :P
Przeczytałam i...nie wiedziałam jak mam zabrać się do napisania komentarza :P więc w końcu stwierdziłam, że napiszę wszystko po kolei co mi po głowie chodzi :P
1. Scenka z polowaniem: super klimat! Nie wiem czy dziewczyny pamiętacie "Pana Tadeusza" Mickiewicza, tam był osobny rozdział o polowaniu szlachty na niedzwiedzia z Woyskim na czele. Czytając ten fragment od razu takie skojarzenie mi się nasunęło ;)
2. Drugie skojarzenie to sir John rozcięty przez odyńca- skojarzenie 1 sezon Outlandera, polowanie, chyba krewny Dougala również zostaje tak potraktowany przez dzikie zwierze i umiera mu na rękach ale odchodzi w spokoju dzięki pokrzepiającej gadce Claire ;)
3. Opis wesela, opis otoczenia w dworku i scena miłosna :D To co kocham u Ciebie, to właśnie opisy otoczenia. Tak świetnie przygotowujesz (dzięki temu) czytelnika do dalszego rozwoju wydarzeń, że po prostu "czytasz i widzisz" :D Tak potrafisz "zamanipulować" wyobraźnią (przynajmniej moją :D), że czytając mam już cały film przed oczami :P
No i to pobojowisko zostawione przez młodą parę i buszowanie w pościeli- od razu nasunął mi się Sapek z "Coś się kończy, coś się zaczyna" i alternatywne zakończenie historii Geralta i Yen :D oni też buszowali w pościeli i porozrzucali ubrania :D :D
Dorotko to są moje wyłapane Easter Eggi :P hahaha ;D
A teraz tak ogólnie. Tak jak mówiłaś zakończenie będzie szczęśliwe i jak dla mnie jest przeszczęśliwe :D Baaardzo mi się podoba Twoje 10 odcinkowe opowiadanie o Guy'u i Elisabeth :D Będę z pewnością do niego wracać <3
Aha! i super zabieg z retrospekcją Guy'a przy kominku. Wprowadziło to taki niestandardowy przebieg wydarzeń :)) i teraz moje pytanie, dlaczego czerwona sukienka do ślubu? :))) bardzo mnie to intryguje ;)
Nawiązując do Twojego małego święta z blogiem, dołączam się do Dis i Anny z najserdeczniejszymi życzeniami :D Prowadź bloga dalej, dziel się z nami wszystkim co kochasz i pisz, pisz, pisz, pisz opowiadania :D Cieszymy się, że i czasem my możemy wpłynąć na Twoją inspirację i przemyślenia a to za sprawą jakiegoś utworku, a to jakąś grafiką, czy poleceniem serialu ;PPP :*****
Ufff, dobrze, że blogspot.com nie ma ograniczeń w znakach :P
Hej Moemi, pozostaje mi podziękować, zarówno za bardzo pochlebną opinię w kwestii zakończenia opowiadania jak i za życzenia w kwestii bloga :)
UsuńDobrze, a teraz po kolei…
1. Hmm porównanie do Polowania z „Pana Tadeusza”…. No nieźle, jeszcze nikt nie porównał tego co piszę do dzieła tak wysokiej sztuki, a przecież inspirował mnie przy pisaniu podły wytwór kultury popularnej czyli„Bye Bye Beautiful” Nightwish :P A na poważnie to raz jak go słuchałam przyszła mi na myśl pędząca przez las wataha chartów i tak się zaczęło pisanie tego rozdziału.
2. Tak, analogia z Outlanderem jest oczywista, ale podobieństwo nie było zamierzone :P
3. Z wesela i scenki jestem prawie że dumna :P Co do Sapka. Zawsze podobało mi się jak on opisywał sceny zbliżeń w swoich powieściach – pisał to tak nie wprost, krążył wokół tematu, a jednak zawsze dotykał jego sedna. Genialnie. Mówisz, że ci moja scena to przypomina? Dzięki, za te słowa, bo choć nie zamierzałam osiągnąć podobnego efektu jak autor Wiedźmina (nawet nie myślałam o tym pisząc) to widać udało mi się to nieświadomie.
Co do retrospekcji, lubie takie nieoczywiste prowadzenie fabuły. Nie jest nudno przynajmniej :)
A teraz kwestia strojów. Zarówno Elisabeth jak i Guy'a, bo choć on zawsze chodzi w czarnym to ktoś mógłby stwierdzić „Na ślub mógł założyć coś innego, a nie żałobną czerń”. Pisałam gdzieś na początku, że będę starała się trzymać realiów epoki. I to właśnie przykład na to. Ale już tłumaczę o co chodzi. Im bardziej nasycone i jaskrawe barwy tkanin tym trudniej było je osiągnąć ówczesnymi metodami, by były odpowiednio nasycone i przede wszystkim trwałe. Same barwniki (w których rodzaje nie będę się już wgłębiać) były drogie, bo trzeba było ich dużo do farbowania. Biedniejsi nosili więc szaty w naturalnych kolorach wełny, ewentualnie farbowane metodami tanimi, ale nietrwałymi, a i to tylko na „bure”, nie brudzące się kolory – względy praktyczne.
Bogate warstwy stać było jednak na materiały farbowane w mocno nasycone barwy. Nie było ich szkoda, bo nie pracowali fizycznie. Kolor czerwony i czarny były drogimi kolorami i jeśli się z niego szyło to najczęściej szaty odświętne. Owszem zdarzały się osoby, które nosiły się tak bogato non stop, książęta, królowie itp. Przytoczę przykład - nasz król Jagiełło chodził w czerni cały czas, co więcej nawet jego słudzy byli tak ubrani, (w zachowanych zapisach z księgi rachunkowej utrzymania dworu króla są wskazane ilości zamawianych barwionych na czarno tkanin i na co przeznaczone), widać było więc, że król jest zamożny i stać go by nawet sługi ubierać „na bogato”.
Wracając… czerwona sukienka u Elisabeth miała więc oznaczać uroczysty i bogaty charakter stroju. Utarło się w dzisiejszych czasach, że biały do ślubu, ale wtedy było zupełnie na odwrót. Biały kolor miała bielizna, chusty na głowie... suknie być może również, ale prędzej spodnie, te wierzchnie zazwyczaj były kolorowe, żeby pokazać „stać mnie, żeby sobie kupić ileś tam metrów farbowanej drogiej wełny/jedwabiu”. Ot i cała zagadka :)
A to ci ciekawostka o królu Jagiełło :) skąd znasz takie mega ciekawe rzeczy? :D No i o tych barwnikach też mnie zaskoczyłaś :) fiu fiu :) czyli im ktoś miał bardziej strojne (kolorowe) szaty tym wyzszy status :)Dziękuję za wyczerpujące i profesjonalne wyjaśnienie :D
OdpowiedzUsuńZauważyłam coś w mojej poprzedniej wypowiedzi i chciałam wyjaśnić, bo mam wrażenie, że mój przekaz mógł być trochę nie jasny :P Mam nadzieję, że mój żart z "easter egg'ami" Cię nie obraził ;) Nie chodziło mi o to, żeby wytknąć, że juz z podobnymi scenkami spotkałam sie w literaturze :) Chodziło mi własnie o to, żeby Cię przekonać, że na prawdę świetnie piszesz :))) Zawsze piszę szczerze o Twojej twórczości, której jestem fanką :D
A poza tym Jagiełło bym bardzo skromnym i pobożnym człowiekiem :) Skąd to wiem? Siedzę w rekonstrukcji już prawie drugi rok więc trochę wiedzy już zdobyłam, książek też się przeczytało kilka o historii ubioru i stąd :) Choć moja wiedza i tak jest znikoma, ale to co ci napisałam to podstawy, by poprawnie zestawiać stój dla rekonstruowanej postaci.
OdpowiedzUsuńI tak, dokładnie tak jak napisałaś (no nie wliczając w to błaznów, którzy byli kolorowi, bo taki zawód ;P), ale to się brało właśnie z kosztów jakie trzeba było ponieść by uzyskać dany kolor.
Nie, nie uraziłaś :P Wiadomo, że podobieństwa będą się zdarzać, bo nie można tego obejść, zbyt dużo się widziało i czytało :)