sobota, 22 października 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz.10, ostatnia i małe święto.



Rozdział 10


Ogary mknęły przez las niczym wypuszczone z kuszy bełty i ciężko było nadążyć za nimi wzrokiem. Odkąd podjęły trop nie zwalniały ani na chwilę i co chwila wystawiały polującym kolejne dziki. Psy nikły i pojawiały się. Jeden, dwa, czasem cztery naraz. Jedynie ich ujadanie słychać było cały czas i to dawało łowczym możliwość bezbłędnego podążania za nimi. 
Myśliwi podzielili się na kilka grup, żaden bowiem nie zamierzał stawać do pojedynku z rozwścieczonym odyńcem sam, zdając sobie sprawę z śmiertelnego niebezpieczeństwa. Łowy trwały od wczesnego poranka i z tego co donosili posłańcy kilka sporych odyńców leżało już bez ducha.
Zanim słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, rozległ się dźwięk rogu, by polujący poczęli zawracać ku obozowi. Poczęto również zbierać upolowaną zwierzynę.
Guy mijał właśnie jedno z takich miejsc i upewniwszy się, że wszystko jest jak należy, skierował się wraz z Allanem ku polanie na zachodnim skraju ziem należących do majątku Knighton, gdzie obozowali łowczy.
- Padam z nóg. - mruknął Allan.
Guy prychnął tylko i pogładził szyję swojego wierzchowca. Ogier nosił go dzielnie przez cały dzień w trudnym terenie, dowodząc swej wytrzymałości i zwinności.
- A co ma powiedzieć twój koń? - odezwał się patrząc na kasztanka na którym siedział Allan.
Chłopak się speszył, ale po chwili znów wykwitł mu na ustach uśmiech. Był bardzo zadowolony z dzisiejszego dnia. Guy również, choć bardziej powściągał emocje. Teraz gdy adrenalina opadała, zaczynał odczuwać zmęczenie, ale i coraz silniejszą potrzebę zobaczenia się z Elisabeth. Myśl, że mógłby złożyć znużoną głowę na jej piersi i po prostu przymknąć oczy, była bardzo silną pokusą.
Gdy więc koń trochę odpoczął Guy stuknął go piętami i przyśpieszył lekko. Zapewne szeryf będzie chciał jeszcze wypić zwyczajowy toast na zakończenie łowów, ale to już tylko formalność. Byle do Knighton, byle do Elisabeth. 
Gdzieś z boku, poniżej, w zagłębieniu terenu słychać było głosy innych myśliwych, zapewne również wracających do obozu. Co jakiś czas jeszcze odzywał się róg sygnałowy, by każdy usłyszał wezwanie.
Nagle ni to kwik, nie to warkot rozległy się w lesie, a zaraz dołączyły i zgłuszyły go krzyki, tupot i paniczne rżenie koni.
Guy ściągnął wodze ogiera, który rzucił się w przód przestraszony, ale w porę wstrzymany jedynie wspiął się lekko na tylnych nogach w górę.
- Sir Guy! - krzyknął Allan również próbując zapanować na koniem.
Guy niewiele myśląc puścił konia, a ten wyrwał do przodu. Rycerz pokierował zwierzęciem i zjechawszy z górki skręcił do jaru, skąd słychać było gwar.
- Chryste!…
- Zabijcie tę bestię!
- Koń, trzymajcie konia!
- Bo go stratuje!

Guy wpadł w środek małego piekła. Kwik koni, jęki poranionych przez odyńca ludzi i wrzaski z nim walczących sprawiły, że mężczyzna na sekundę zmarł. Po szybkiej kalkulacji zrezygnował z dołączenia do walki z odyńcem. Grupa mężczyzn z włóczniami i kuszami zapewne za chwilę go zabije. Rozejrzał się za to, by ocenić straty po ataku dzika. Zobaczył jak kilku pachołków otacza leżącego mężczyznę. Ominął miejsce gdzie kotłowali się łowczy z bestią, która nawet otoczona nie poddawała się, czyniąc spore trudności myśliwym i zbliżywszy się do rannego, zeskoczył z konia. 
- Zróbcie mi miejsce! - zajrzał ponad głowami pachołków - Sir John…roztrącił sługi i przykląkł.
Medyk, który towarzyszył myśliwym na polowaniu, opatrywał paskudną ranę na nodze starca. Rzucił tylko okiem na Guy'a i wrócił do pracy. Wzrok Gisborne'a podążył za spojrzeniem medyka. Dzik rozorał kłem skórę na udzie i wszedł głęboko w mięśnie. Szeryf z patykiem w zaciśniętych zębach starał się znieść ból, ale po chwili stracił przytomność.
- Nawet lepiej… - mruknął medyk i nie przejmując się już tym, że mógłby sprawić ból począł opatrywać ranę.
Guy zacisnął pięści. Nie był na tyle naiwny, by pytać jakie szanse ma ojciec Elisabeth. Ludzie mówili, że kły dzików pokryte się trucizną, która jątrzy ranę mimo leków i starań medyków, przynosząc śmierć. Guy przetarł twarz. Mimo to postanowił zrobić wszystko, by sir John przeżył.
- Allan! Piorunem po wóz!- obejrzał się za siebie, a chłopak obrócił konia i tyle go widzieli. - Masz wszystko co ci potrzeba? Leki? - Gisborne spojrzał na medyka.
- Tak panie, ale….
- Masz zrobić wszystko by szeryf przeżył, rozumiesz? Będzie ci brakowało medykamentów, dostaniesz na nie środki!
- Tak panie, jak sobie życzysz…- mężczyzna skinął głową. - … ale to marnowanie złota. Szeryf już jest martwy.
Ostatni przeraźliwy kwik odyńca rozległ się w lesie i bestia padła, zakuta włóczniami.
- W takim razie ty też. - syknął do medyka Gisborne.

Guy od kilku dni chodził wzburzony. Nic nie szło po jego myśli. Teraz gdy wspinał się po schodach na piętro dworu Knighton minę miał ponurą, a spojrzeniem mroził krew każdego kto na niego spojrzał. Ostatnie kilka schodów pokonał biegiem. Przetarł twarz dłonią jakby chciał pozbyć się frasunku i pchnął drzwi. Ostry zapach medykamentów pomieszany ze słodkawą wonią jątrzącej się rany uderzył jego nozdrza.
- Wyjdź. - szeryf półsiedząc na łożu machnął słabo dłonią na medyka. Ten pokłonił się wyszedł.
- Jesteś, Gisborne.
Guy pokłonił się lekko.
- Przekazano mi twą wiadomość, lordzie. - rzekł od razu, nie zamierzając przedłużać tej nieprzyjemnie zapowiadającej się rozmowy. - Król odjechał do Nottingham?
- Boisz się, prawda? - szeryf rzekł cicho, widać było że walczy z bólem. - Boisz się tego co mu przekazałem?
Guy milczał. Nie zamierzał korzyć się przed szeryfem. Był zbyt dumny.
- Nie przenoszę osobistych uraz na publiczne sprawy. - rzekł w końcu szeryf. - Moje świadectwo było sprawiedliwe Gisborne... - Guy zmarszczył brwi nie wiedząc jak to rozumieć – ...zwłaszcza, że nie mogłem pozbawić Elisabeth opiekuna... teraz, gdy...
Guy zacisną wargi. Szeryf przymknął oczy i wziął kilka oddechów.
- Przeklęty odyniec wpuścił mi truciznę do krwi. Rana nie chce się goić. Ból jest coraz większy… Pamiętaj jednak Gisborne, że moje świadectwo nie stanowi o twym uniewinnieniu. To król zadecyduje… Ale jeśli przetrwasz, to masz się nią opiekować. Rozumiesz? Przysięgnij mi to. - sir John spojrzał twardo na Gisborne'a.
- Przysięgam. - rzekł Guy nie odwracając wzroku.
- Spraw, by szybko przestała po mnie rozpaczać, niech żyje dalej, rozumiesz?
- Tak.
Szeryf syknął i zacisnął pięści.
- Medyka! Niech tu przyjdzie!…
Guy odwrócił się na pięcie i wyszedł na korytarz. Jego donośny głos poniósł się po dworze i stary lekarz chwilę później zamknął się znów z sir Johnem w komnacie zostawiając Guy'a samego w półmroku korytarza.

Chłodny, jak na letnią porę roku. wicher pędził po niebie ciemne, ciężkie od deszczu chmury… na horyzoncie widać był już sine welony deszczu, które schodziły do ziemi. Nad małym cmentarzykiem przyległym do opactwa Kirkless nie spadła jednak jak dotąd ani kropla.
Kapłan wykonał znak krzyża nad dołem, pokropił trumnę wodą święconą i odsunął się robią miejsce grabarzowi. Pierwsza pryzma ziemi zadudniła głucho o drewno, a kilku zebranych westchnęło cicho. Wielu spoglądało mniej lub bardziej dyskretnie na stojącą na grobem drobną kobiecą postać. Wąskie ramiona co jakiś czas wstrząsał spazm, którego kobieta nie zdołała opanować. Za nią stał wysoki mężczyzna ubrany na czarno. Wolno podniósł rękę i położył jej na ramieniu, akurat gdy kolejna pryzma ziemi upadała na trumnę. Kobieta odwróciła się i wtuliła w jego pierś szlochając.
- Elisabeth… - szepnął.
- Guy… zabierz mnie stąd… nie zniosę tego dłużej. - podniosła na niego oczy, a on osłaniając ją ramieniem, nie zważając na zebranych utorował jej przejście.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi, na grupkę mężczyzn zebranych w niewielkim oddaleniu od pozostałych żałobników. Jeden z nich za to uważniej przyglądał się odchodzącej parze. Zwłaszcza Guy'owi.
Gdy cmentarz opustoszał nieznajomi zbliżyli się do świeżej mogiły. Siwobrody mężczyzna przykląkł i przeżegnał się.
- Wiernie mi służyłeś lordzie Longthorn, dlatego twojej córce niczego nie braknie, a ja spełnię twą prośbę i poprowadzę ją do ołtarza, kiedy przyjdzie pora. Odpoczywaj w pokoju. - rzekł cicho i począł odmawiać modlitwę.
Chwilę później pierwsze ciężkie krople wody upadły na ziemię i z każdą sekundą było ich więcej. Jeden z mężczyzn dotknął ramienia modlącego się.
- Panie, musimy wracać. Zaczyna się ulewa. - szepnął.
Siwobrody przeżegnał się i wstał. Podniósł wzrok na niebo i milczał przez chwilę.
- Dziwny omen… rzekłbyś niebiosa zsyłają oczyszczenie na tę ziemię. - mruknął ni to do siebie nie to do stojących obok niego.
- Jesteś tu wasza wysokość by dokonać sądu. Może to faktycznie omen...
- Zaiste. Chodźmy. Od lasu idzie mgła… - król się wzdrygnął, bo zaczęło robić się ponuro.
Mężczyźni mijając nagrobki, skierowali się do bramy cmentarnej. Tam wsiedli na konie i odjechali w kierunku Nottingham.

Dziedziniec zamku zapełniony był po brzegi ludźmi. Tego dnia, tak jak rok wcześniej, u podnóża schodów prowadzących do zamku stał Gisborne. Tłum za nim falował – Guy słyszał chichoty, jadowite syknięcia i przekleństwa, ale również spokojne słowa uznania. Mimo wszystko starał się nie słyszeć niczego. Skupił się na tym co było przed nim.
Król Ryszard siedział na rzeźbionym tronie, wokół zgromadzeni byli dworzanie i okoliczna szlachta. Widział Robina z Locksley z Marian, hrabiego Bonchurch. I Elisabeth, która była blada, miała podpuchnięte oczy… Ostatnie dni były dla niej bardzie ciężkie. Uśmiechnęła się do niego słabo, gdy ich oczy się spotkały.
Król podniósł rękę i na dziedzińcu zapadła cisza.
- Rok temu dałem temu oto człowiekowi, Guy'owi z Gisborne szansę, by odkupił swe winy, których dopuścił się służąc szeryfowi Vasey'owi. Dziś czas próby minął. Niestety ten, który miał świadczyć w sprawie tego człowieka opuścił ten padół. - biskup stojący obok króla wykonał znak krzyża. Zebrani na dziedzińcu ludzie poczęli znów szeptać. - Zdążyłem jednak wysłuchać jego świadectwa nim zmarł. Szeryf Longthorn ocenił sir Guy'a surowo... – król zawiesił głos - ...ale sprawiedliwie, czym nie zawiódł zaufania jakie w nim pokładałem. - monarcha wstał i podszedł do skraju schodów – Sir Guy'u, nie zmarnowałeś danej ci szansy, dlatego pozostaniesz wolny. Nakazuję również, by wszelka wrogość jaką ktokolwiek żywi do ciebie była wymazana. Ponadto… - król zamilkł na chwilę wodząc surowym spojrzeniem po ludzkich twarzach. - mianuję sir Guy'a z Gisborne nowym szeryfem Nottingham.
Najpierw zapadła cisza, a potem tłum zafalował gwałtownie, ludzie poczęli pokrzykiwać gniewnie. Staż zrobiła krok w stronę zebranych, by nie przyszło im do głowy podejść bliżej. Również wśród szlachty, zebranej wokół króla zapanowała konsternacja. Much spojrzał na Robina zaniepokojony, ale Robin tylko zacisnął usta patrząc na zaskoczonego Gisborne'a. Elisabeth czuła jak żołądek ściska jej się niczym wysuszona śliwka, z radości, z ulgi i niedowierzania, ale czuła powoli, że emocji było jej nadto. Obejrzała się na Marian – twarz lady Locksley nie wyrażała żadnych emocji – kuzynka czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Elisabeth spojrzał ponownie na Guy'a. Był równie zaskoczony jak reszta tu obecnych. Wiedziała, że nie spodziewał się takiej nominacji i na pewno jej nie chciał, ale czy mógł odmówić królowi?
Ryszard tymczasem uniósł dłonie, ale nadal panował gwar.
- Nie jest to nagroda, jak wielu z was zapewne błędnie sądzi, ale zadanie jakie mu powierzam! - rzekł donośnym głosem władca – Sir Guy zajmując miejsce swego dawnego pryncypała, będzie miał okazję zmienić wizerunek tutejszej władzy. Czeka go zatem wiele pracy! Zaufam mu, podobnie jak uczynił to szeryf Longthorn, bo to właśnie on zasugerował mi właśnie kandydaturę sir Guy'a. - król skinął na rycerza, a ten wszedł po schodach.
- Klęknij. - polecił, gdy rycerz stanął przed nim, co ten uczynił.
- Mianuję cię szeryfem Nottingham i powierzam klucze do miasta i sygnet z pieczęcią. Rządź sprawiedliwie. - król wręczył Guy'owi symboliczne drewniane klucze, te same które Guy nie raz widywał u Vasey'a w komnacie. - Powstań szeryfie.
Mężczyzna podniósł się. Nie było wiwatów, nikt nie bił braw. Panowała cisza. Guy uśmiechnął się w duchu ponuro. Już miał się odwrócić, zejść z oczu im wszystkim, gdy gdzieś z tyłu ktoś zakrzyknął „Niech żyje!”, a zaraz za nim odezwali się kolejni, by kilka sekund później dziedziniec rozbrzmiał radosnym gwarem. Guy uśmiechnął się. Tym razem naprawdę, po czym położył dłoń na sercu i lekko się skłonił zebranym ludziom, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem.
Król podszedł do nowego szeryfa.
- Widzisz? Czy nie lepiej jak czują do ciebie szacunek? Vasey zadowalał się jedynie jego tanią imitacją - strachem i zobacz jak skończył. Nikt nie stanął w jego obronie, nikt się nie wstawił. Gdybym chciał cię teraz powiesić, z pewnością by mi na to nie pozwolili. - Guy spojrzał na króla, zaskoczony, a ten jedynie się uśmiechnął. - Pozwól ze mną do środka. Mam ci coś jeszcze do powiedzenia.
- Wedle życzenia, wasza wysokość. - odparł Guy i poszedł za władcą, do zamku. Król skierował się do wielkiej sali. Drzwi były otwarte i Guy dostrzegł w środku Elisabeth. Dziewczyna dygnęła, gdy król ją mijał, a potem spojrzała na Guy'a, który stanął przy niej.
- Sir John Longthorn podczas naszej ostatniej rozmowy wspomniał, że jesteście po słowie. Jego życzeniem było bym przekazał wam jego błogosławieństwo, co też czynię. - król uśmiechnął się dobrotliwie, a na twarzy Elisabeth pierwszy raz od kilku dni pojawił się naprawdę radosny uśmiech.
- Czekałem na to tak długo. - szepnął Guy do dziewczyny, a potem złapał ją w pasie i uniósł do góry, kręcąc się w kółko. Gdy ją już postawił, Elisabeth objęła go za szyję, a on mocno ją przytulił.

Jakiś czas później...

- Jesteś teraz szeryfem, Gisborne. - Robin siedział naprzeciw Guy'a w wielkiej sali i stukał cicho opuszkami palców w blat. - Co zamierzasz? - rzekł trochę zbyt prowokacyjnym tonem. Guy to wyczuł.
- Obawiasz się, że urządzę tu sobie folwark jak Vasey? - spytał wprost.
- Mniej więcej.
Guy uśmiechnął się kącikiem ust i wstał. Podszedł do okna i parzył przez kilka minut w milczeniu.
- Powiedz swoim przyjaciołom, że nie będą musieli znów uciekać do lasu, bo nie zamierzam wykorzystywać władzy do prywatnych porachunków.
- Myślisz, że chodzi mi tylko o moją bandę?
- A nie? - Guy odwrócił się i spojrzał na Robina.
- Chodzi mi o ludzi, o mieszkańców miasta i okolic.
- Ty się nigdy nie zmienisz Locksley. - mruknął szeryf. - Masz szczęście zatem, że ja się trochę zmieniłem i nie będę utrudniał życia naszym ludziom. Możesz spać spokojnie. Podobnie jak reszta… - w tonie Guy'a dało się wyczuć delikatne nuty sarkazmu, i Robin je usłyszał, ale nie zamierzał być drobiazgowy. Gisborne'a cechowało to, że umiał używać sarkazmu niczym mistrz fechtunku miecza i lord Locksley był do tego przyzwyczajony. Dopił wino.
- Więc dobrze. Kamień spadł mi z serca. - uśmiechnął się krótko.
Guy odpowiedział tym samym.
- Zatem żenisz się z lady Elisabeth. - zmienił temat Robin. - Kiedy?
- Kiedy żałoba dobiegnie końca. Za dwa tygodnie. - odparł Guy.
- Przyjdziemy z Marian. Ale teraz czas na mnie. - Robin wstał.
- Elisabeth będzie szczęśliwa. - rzekł szeryf. - Ja również. - dodał dla porządku. - Nie zatrzymuję zatem.
Robin zabrał płaszcz i wyszedł, zostawiając Guy'a samego.

Ciepłą lipcową noc rozświetlał jasny, blady duży księżyc. Na dziedzińcu wioski płonęły pochodnie, słychać było śmiechy i muzykę. Dziewczęta śmiały się do chłopców, starsi siedzieli z boku gwarząc po cichu, dzieciarnia dokazywała niczym stado rozbrykanych źrebiąt. Raz po raz wznoszono toasty, a potem ktoś zaczynał kolejną przyśpiewkę. Oczy mieszkańców wioski mimowolnie spoglądały w stronę dworu. Budynek był ciemny i cichy, w żadnym z okiem nie płonęło światło, bo służba dostała wychodne i bawiła się z mieszkańcami wsi.
Wewnątrz dźwięki zabawy były przytłumione, wszędzie było pusto. W komnatach pana panowała cisza, przerywana co jakiś czas trzaskami płonących w palenisku polan. Cienie sprzętów tańczyły na ścianach w rytm wijących się na palenisku płomieni. Ciepły blask ognia odbijał się od dwóch kielichów i szklanego dzbana stojących na stole, obok którego, podobnie jak na całej podłodze od drzwi do szerokiego łoża, leżały porzucone niedbale szaty.
Ciało mężczyzny wolnymi, zmysłowymi ruchami falowało nad nagą dziewczyną spoczywającą w pościeli. Jej drobne dłonie zaciskały się to na prześcieradle, to na plecach mężczyzny, gdy obejmowała go instynktownie, a on znaczył namiętnymi pocałunkami drogę od jej piersi do ust. Oboje całkowicie skupieni na sobie, nie zważali na gwar weselących się na zewnątrz ludzi, którym lord Gisborne z okazji swego wesela wydał ucztę, by tak jak on byli tego dnia szczęśliwi. Muzyka na zewnątrz całkowicie zagłuszała co raz głośniejsze jęki dziewczyny, a także jej przejmujący krzyk, gdy mężczyzna poruszył biodrami gwałtownie ostatni raz. Na kilka chwili w alkowie znów było słychać tylko trzaski bierwion płonących w kominku.
Guy pocałował w czoło leżącą pod nim Elisabeth, a ona otworzyła wolno powieki i uśmiechnęła się lekko. Na policzkach wykwitły jej rumieńce – uroczy ślad po silnych doznaniach sprzed kilku chwil.
- Tęskniłem za tobą. - mruknął.
- Ja za tobą bardziej. - szepnęła Elisabeth obejmując go w talii nogami.
- Wierzę… - zaśmiał się cicho.
Elisabeth przytuliła się do niego i zaczęła wodzić leniwie dłonią po plecach mężczyzny. Guy przewrócił się na bok i objął żonę ramieniem. Chwilę później zauważył, że dziewczyna śpi. Uśmiechnął się lekko i pocałował ją w czoło, a potem ostrożnie wstał i podszedł do stołu. Nalał sobie wina, narzucił na siebie koszulę i usiadł na krześle przed kominkiem. Popijając trunek, począł wracać do tego co działo się dzisiejszego dnia. Jego wzrok padł na leżącą na ziemi suknię Elisabeth. Delikatnie tkany materiał w kolorze czerwieni, obszyty na rękawach i dekolcie miękkim, czarnym króliczym futrem, doskonale prezentował się na niej dzisiejszego dnia. Przypomniał sobie moment kiedy ujrzał ją dziś po raz pierwszy…

Guy całą drogę do Kirklees rozmyślał. W końcu dopiął swego. Miał w zasięgu ręki ostatni element tego, co stanowiło dopełnienie całości jego wyobrażenia o życiowym spełnieniu. Ukochana kobieta, w bliskiej przyszłości żona, wkrótce miała przybyć do opactwa. Potarł nerwowo brodę. Nie sądził, że będzie się tak denerwował. Wspomniał zaloty do Marian, nieudany ślub i stwierdził, że tamtego dnia nie denerwował się tak bardzo. Pamiętał też, że powinien czekać na pannę młodą w kościele. Stąd pośpiech w jakim wyjechał z domu. Za nim kłusował więc Allan i kilku ze służby. Allan wystroił się w najlepsze co miał i na co go było stać by zakupić. Ubrany był więc tak jak jego pan cały na czarno, choć jego czerń było zaledwie spłowiałym grafitem przy szatach sir Guy'a. Czarna długa tunika z haftem i płaszcz kosztowały nie mało, ale na ten dzień Guy nie zamierzał oszczędzać.
Opactwo Kirklees było cicho i spokojne. Allan został wraz z ludźmi na zewnątrz, a Guy wszedł do kościoła. Przyklęknąwszy na kilka sekund wstał i poszedł do ołtarza. Jego kroki odbijały się echem w nawach, a ostrogi cicho dzwoniły o kamienną posadzkę. Podniósł wzrok na ołtarz i usiadł w ławce, wciągając specyficzny zapach świątyni. Nie dowierzał, że jest w tym miejscu, że wszystko dobrze się skończyło. Jego wzrok spoczął na opuszczonej na piersi, skatowanej twarzy Chrystusa z krzyża zawieszonego nad ołtarzem. W myślach Guy począł odmawiać modlitwę w podzięce. Skrzypnęły zawiasy i snop światła wpadł do świątyni. Szybkie kroki zbliżały się do rycerza, ale on nie przerywał modłów. Kątem oka dostrzegł jak Allan przyklęka przy nim, potem wstaje i pochyla się ku niemu.
- Już tu jest. I reszta też.
- Powiadom księdza. - rzekł Guy i wrócił do modlitwy.
Allan tymczasem zniknął w jednej z naw bocznych.
Mężczyzna przeżegnał się, westchnął i wstał. Ostatni raz spojrzał na krzyż i odwrócił się by spojrzeć co dzieje się przed kościołem. Zebrał się tak spory tłumek, aż się zdziwił, że aż tyle osób przyszło na jego ślub. Nie widział jednak tej najważniejszej. Nagle mignęło mu coś czerwonego, a gdy jeden z lordów przesunął się Guy dostrzegł kobietę w sukni z czerwonej wełny z czarnymi futrzanymi obszyciami rękawów, w długiej białej jedwabnej nałęczce zakrywającej rozpuszczone włosy. Zmarszczył brwi, a potem zamarł nie mogąc oderwać oczu, mimo że dzieliła ich taka odległość.
- Synu… - nagle za nim odezwał się głos i Guy aż podskoczył.
- Wybacz księże… - mruknął, widząc opata.
- Stań na miejscu, już czas.
Guy poczuł rosnące zdenerwowanie, ale stanął, gdzie wskazał mu opat i po raz kolejny wciągnął powietrze.
W międzyczasie kościół zapełnił się ludźmi i tylko panna młoda została na zewnątrz. Był z nią jakiś mężczyzna, ale Guy nie rozpoznał go. Zresztą zaraz o nim zapomniał, gdy Elisabeth weszła do świątyni i wolnym krokiem zbliżała się do ołtarza. Patrzył na nią jak urzeczony, tylko ją widział. Gdy podeszła bliżej i ktoś podał mu jej dłoń dopiero się ocknął. Spojrzał szybko na mężczyznę, który prowadził ją do ołtarza i rozpoznał króla Ryszarda, ale ten tylko się uśmiechnął i odszedł szybko, znikając między ławkami.
- Drodzy wierni, zebraliśmy się tutaj… - ksiądz zaczął swoją kwestię, a Guy spojrzał na Elisabeth. Dostrzegł, że też jest zdenerwowana. Zrobił półkrok w jej stronę, a ona podniosła na niego wzrok. Uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła mu się tym samym.
- Proszę powtarzać za mną… Sir Guy? - ksiądz zwrócił się do Guy'a, a on kiwnął głową i wziął dłoń Elisabeth. Gdy opat wypowiedział formułę, patrząc w oczy Elisabeth zaczął wypowiadać słowa przysięgi.
- Ja, Guy z Gisborne biorę sobie tę kobietę, Elisabeth Longthorn za prawowitą żonę i ślubuję być jej wiernym i trwać przy niej póki śmierć nas nie rozdzieli.
- Twoja kolej, moja droga… - opat spojrzał na młodą lady.
- Ja Elisabeth Longthorn, biorę sobie tego mężczyznę, Guy'a z Gisborne za prawowitego męża i ślubuję być mu wierną i trwać przy nim póki śmierć nas nie rozdzieli.
- Sir Guy, pierścień ślubny… - opat wydał kolejną instrukcję i stojący obok Allan podał swemu panu niewielki pierścień, ale za to doskonałej roboty. Guy wziął go i nie spuszczając oczu z Elisabeth wsunął jej na palec, a ona uśmiechnęła się do niego.
Opat uniósł dłoń błogosławiąc po łacinie nowożeńców, a Guy usłyszał z całej kwestii jedynie wypowiedziane już po angielsku zdanie, iż może pocałować żonę. Nie zamierzał zwlekać. Pochylił się i jednocześnie przyciągnął do siebie dziewczynę. Elisabeth wyciągnęła szyję i spotkali się w pół drogi. Pocałunek był krótki, ale tylko na tyle pozwalał charakter miejsca w jakim byli.
Chwilę później, Guy wziął żonę pod rękę i oboje poszli w kierunku wyjścia z kościoła, gdzie czekali na nich przybyli na uroczystość goście.
- Kocham cię. - usłyszał cichy głos Elisabeth, która oparła głowę na jego ramieniu. Poczuł się tak ogromnie szczęśliwy, jak jeszcze nie był nigdy w życiu.
- I ja ciebie kocham, najdroższa. - odparł i musnął ustami czubek jej głowy. W tym momencie wyszli na zewnątrz i spadły na nich płatki kwiatów.

Szelest pościeli i ciche westchnięcie wyrwało Guy'a z zadumy. Odwrócił się i napotkał rozespane spojrzenie Elisabeth.
- Guy… gdzie jesteś?
- Tutaj, blisko ciebie. - odłożył kielich i podszedł do łoża.
- Chodź, nie chcę być sama.
- Nie będziesz. - szepnął, kładąc się obok niej i obejmując ją ramieniem. - Nigdy.
Dziewczyna wtuliła się w niego jak kotka. Guy przymknął oczy.
- Ty też już nie będziesz. - usłyszał po chwili i poczuł jej usta na policzku.  

____________________



13 komentarzy:

  1. Pisze z komórki (bo znów mam problem z laptopem)więc napiszę krótko. Gratuluję i dziękuję za wszystkie Twoje posty Dorotko ( wciąż pamiętam te z Thorinem ;-)). Tak inspirujące.życzę kolejnych 100 i kolejnych 100 i kolejnych....:-)
    Dzieki również za piękne zakończenie Twojego opowiadania <3
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia w kwestii bloga :) Pamiętam również te posty o Thorinie :) Grafiki nadal mam na komputerze :)

      Usuń
    2. A co to za tajne smaczki? :P ;D

      Usuń
    3. Skoro mam już sprawny laptop, to mogę napisać coś więcej.
      Myślę, że dzięki tamtym postom fajniej było się wspólnie cieszyć Thorinem (nawet jeśli ten król nie jest moją ulubioną postacią). :-) Wciąż się uśmiecham na wspomnienie tego, że zmontowałyśmy (prawie ;-)) identyczny post po tym jak ukazał się kolejny zwiastun Hobbita. :D
      I właśnie to są te tajne smaczki, jak je określiłaś Moemi. :-)
      Naprawdę bardzo się cieszę, że znów blogujesz Dorotko. Że dzielisz się z nami Twoimi zainteresowaniami. Trzymam kciuki, aby nie zabrakło Ci czasu i ochoty na zapraszanie nas do świata Twoich zainteresowań.
      I jeszcze słówko o fanficku z Guy’em. Tak jak napisałam po jednej z jego części, jestem Ci niezwykle wdzięczna, że przywróciłaś mi zamiłowanie do niego. Że ten Guy z Twojego opowiadania był takim moim, którego swego czasu tak polubiłam. I oczywiście dziękuję za szczęśliwe zakończenie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    4. Aha. Dzięki Aniu :* by the way, Dorotka zmieniła avatara :D śliczna z Ciebie dziewczyna :D

      Usuń
    5. Taaak, Ani doskonale pamięta dawne czasy :) I ten post o zwiastunie :) :) :) Były jeszcze posty z uśmiechniętym Thorinem :)
      Dziękuje Moemi ;)

      Usuń
  2. No nie Aniu ale podsycilas teraz atmosfere :D ja dopiero wieczorkiem przeczytam i juuuuuz nie moge sie doczekac <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulujemy!Niech Twoja wena twórcza nigdy nie wygaśnie i oby pomysłów na nowe opowieści i nowe posty było jak najwięcej!
    Zakończenie jak zwykle bez zarzutu. Udało Ci się mnie zaskoczyć. :-) Nigdy bym nie przypuszczała, że Guy zostanie nowym szeryfem! (Nie żeby się nie nadawał ;-), po prostu nie spodziewałam się śmierci sir Johna)
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci sie podobało. Dziękuję za życzenia w kwestii bloga :)

      Usuń
    2. No dobra, to zaczynam:
      Dorotko, uwielbiam Cię :*** Ty po prostu sprawiasz, że ja nie wiem co mam ze sobą począć :P
      Przeczytałam i...nie wiedziałam jak mam zabrać się do napisania komentarza :P więc w końcu stwierdziłam, że napiszę wszystko po kolei co mi po głowie chodzi :P

      1. Scenka z polowaniem: super klimat! Nie wiem czy dziewczyny pamiętacie "Pana Tadeusza" Mickiewicza, tam był osobny rozdział o polowaniu szlachty na niedzwiedzia z Woyskim na czele. Czytając ten fragment od razu takie skojarzenie mi się nasunęło ;)
      2. Drugie skojarzenie to sir John rozcięty przez odyńca- skojarzenie 1 sezon Outlandera, polowanie, chyba krewny Dougala również zostaje tak potraktowany przez dzikie zwierze i umiera mu na rękach ale odchodzi w spokoju dzięki pokrzepiającej gadce Claire ;)

      3. Opis wesela, opis otoczenia w dworku i scena miłosna :D To co kocham u Ciebie, to właśnie opisy otoczenia. Tak świetnie przygotowujesz (dzięki temu) czytelnika do dalszego rozwoju wydarzeń, że po prostu "czytasz i widzisz" :D Tak potrafisz "zamanipulować" wyobraźnią (przynajmniej moją :D), że czytając mam już cały film przed oczami :P
      No i to pobojowisko zostawione przez młodą parę i buszowanie w pościeli- od razu nasunął mi się Sapek z "Coś się kończy, coś się zaczyna" i alternatywne zakończenie historii Geralta i Yen :D oni też buszowali w pościeli i porozrzucali ubrania :D :D

      Dorotko to są moje wyłapane Easter Eggi :P hahaha ;D
      A teraz tak ogólnie. Tak jak mówiłaś zakończenie będzie szczęśliwe i jak dla mnie jest przeszczęśliwe :D Baaardzo mi się podoba Twoje 10 odcinkowe opowiadanie o Guy'u i Elisabeth :D Będę z pewnością do niego wracać <3
      Aha! i super zabieg z retrospekcją Guy'a przy kominku. Wprowadziło to taki niestandardowy przebieg wydarzeń :)) i teraz moje pytanie, dlaczego czerwona sukienka do ślubu? :))) bardzo mnie to intryguje ;)

      Nawiązując do Twojego małego święta z blogiem, dołączam się do Dis i Anny z najserdeczniejszymi życzeniami :D Prowadź bloga dalej, dziel się z nami wszystkim co kochasz i pisz, pisz, pisz, pisz opowiadania :D Cieszymy się, że i czasem my możemy wpłynąć na Twoją inspirację i przemyślenia a to za sprawą jakiegoś utworku, a to jakąś grafiką, czy poleceniem serialu ;PPP :*****

      Ufff, dobrze, że blogspot.com nie ma ograniczeń w znakach :P

      Usuń
    3. Hej Moemi, pozostaje mi podziękować, zarówno za bardzo pochlebną opinię w kwestii zakończenia opowiadania jak i za życzenia w kwestii bloga :)
      Dobrze, a teraz po kolei…
      1. Hmm porównanie do Polowania z „Pana Tadeusza”…. No nieźle, jeszcze nikt nie porównał tego co piszę do dzieła tak wysokiej sztuki, a przecież inspirował mnie przy pisaniu podły wytwór kultury popularnej czyli„Bye Bye Beautiful” Nightwish :P A na poważnie to raz jak go słuchałam przyszła mi na myśl pędząca przez las wataha chartów i tak się zaczęło pisanie tego rozdziału.

      2. Tak, analogia z Outlanderem jest oczywista, ale podobieństwo nie było zamierzone :P

      3. Z wesela i scenki jestem prawie że dumna :P Co do Sapka. Zawsze podobało mi się jak on opisywał sceny zbliżeń w swoich powieściach – pisał to tak nie wprost, krążył wokół tematu, a jednak zawsze dotykał jego sedna. Genialnie. Mówisz, że ci moja scena to przypomina? Dzięki, za te słowa, bo choć nie zamierzałam osiągnąć podobnego efektu jak autor Wiedźmina (nawet nie myślałam o tym pisząc) to widać udało mi się to nieświadomie.

      Co do retrospekcji, lubie takie nieoczywiste prowadzenie fabuły. Nie jest nudno przynajmniej :)

      A teraz kwestia strojów. Zarówno Elisabeth jak i Guy'a, bo choć on zawsze chodzi w czarnym to ktoś mógłby stwierdzić „Na ślub mógł założyć coś innego, a nie żałobną czerń”. Pisałam gdzieś na początku, że będę starała się trzymać realiów epoki. I to właśnie przykład na to. Ale już tłumaczę o co chodzi. Im bardziej nasycone i jaskrawe barwy tkanin tym trudniej było je osiągnąć ówczesnymi metodami, by były odpowiednio nasycone i przede wszystkim trwałe. Same barwniki (w których rodzaje nie będę się już wgłębiać) były drogie, bo trzeba było ich dużo do farbowania. Biedniejsi nosili więc szaty w naturalnych kolorach wełny, ewentualnie farbowane metodami tanimi, ale nietrwałymi, a i to tylko na „bure”, nie brudzące się kolory – względy praktyczne.
      Bogate warstwy stać było jednak na materiały farbowane w mocno nasycone barwy. Nie było ich szkoda, bo nie pracowali fizycznie. Kolor czerwony i czarny były drogimi kolorami i jeśli się z niego szyło to najczęściej szaty odświętne. Owszem zdarzały się osoby, które nosiły się tak bogato non stop, książęta, królowie itp. Przytoczę przykład - nasz król Jagiełło chodził w czerni cały czas, co więcej nawet jego słudzy byli tak ubrani, (w zachowanych zapisach z księgi rachunkowej utrzymania dworu króla są wskazane ilości zamawianych barwionych na czarno tkanin i na co przeznaczone), widać było więc, że król jest zamożny i stać go by nawet sługi ubierać „na bogato”.
      Wracając… czerwona sukienka u Elisabeth miała więc oznaczać uroczysty i bogaty charakter stroju. Utarło się w dzisiejszych czasach, że biały do ślubu, ale wtedy było zupełnie na odwrót. Biały kolor miała bielizna, chusty na głowie... suknie być może również, ale prędzej spodnie, te wierzchnie zazwyczaj były kolorowe, żeby pokazać „stać mnie, żeby sobie kupić ileś tam metrów farbowanej drogiej wełny/jedwabiu”. Ot i cała zagadka :)

      Usuń
  4. A to ci ciekawostka o królu Jagiełło :) skąd znasz takie mega ciekawe rzeczy? :D No i o tych barwnikach też mnie zaskoczyłaś :) fiu fiu :) czyli im ktoś miał bardziej strojne (kolorowe) szaty tym wyzszy status :)Dziękuję za wyczerpujące i profesjonalne wyjaśnienie :D

    Zauważyłam coś w mojej poprzedniej wypowiedzi i chciałam wyjaśnić, bo mam wrażenie, że mój przekaz mógł być trochę nie jasny :P Mam nadzieję, że mój żart z "easter egg'ami" Cię nie obraził ;) Nie chodziło mi o to, żeby wytknąć, że juz z podobnymi scenkami spotkałam sie w literaturze :) Chodziło mi własnie o to, żeby Cię przekonać, że na prawdę świetnie piszesz :))) Zawsze piszę szczerze o Twojej twórczości, której jestem fanką :D

    OdpowiedzUsuń
  5. A poza tym Jagiełło bym bardzo skromnym i pobożnym człowiekiem :) Skąd to wiem? Siedzę w rekonstrukcji już prawie drugi rok więc trochę wiedzy już zdobyłam, książek też się przeczytało kilka o historii ubioru i stąd :) Choć moja wiedza i tak jest znikoma, ale to co ci napisałam to podstawy, by poprawnie zestawiać stój dla rekonstruowanej postaci.
    I tak, dokładnie tak jak napisałaś (no nie wliczając w to błaznów, którzy byli kolorowi, bo taki zawód ;P), ale to się brało właśnie z kosztów jakie trzeba było ponieść by uzyskać dany kolor.

    Nie, nie uraziłaś :P Wiadomo, że podobieństwa będą się zdarzać, bo nie można tego obejść, zbyt dużo się widziało i czytało :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)