Mam taki zwyczaj, że kiedy biorę do ręki książkę, która w jakiś sposób zwróciła moją uwagę, zawsze otwieram ją na ostatniej stronie i czytam ostatnie kilka zdań. To mi zawsze wystarcza, żeby ocenić czy książka będzie mi się podobać. Dziwna metoda, ale u mnie się sprawdza. Obrzuciłam więc wzrokiem również kilka ostatnich zdań „Śmierci...” i coś między nami zaskoczyło. Wróciłam na początek. To była sobota wieczór. W niedzielę późnym wieczorem zamknęłam i odłożyłam książkę, usatysfakcjonowana, że poznałam tajemnicę lasu Pemberley i równie tajemniczych co niepokojących wydarzeń, jakie miały miejsce w tym majątku dokładnie 6 lat po idealnym ślubie Elisabeth i pana Darcy.
Muszę się przyznać, żeby nie było, że skoro podjęłam się
czegoś na kształt recenzji to jestem jakimś weteranem bibliotek….
Jest zupełnie na odwrót - ostatnimi czasy czytam bardzo mało, żeby
nie powiedzieć sporadycznie. Wytłumaczeniem jest zdanie będące
dla każdego mola książkowego herezją, czyli „Nie mam na to
czasu”. Okaże się ono za chwilę istotnie słabą wymówką, gdy
przyznam, że 300 stron łyknęłam - dosłownie jak młody pelikan
rybę - w ciągu jednej doby. Nic jednak nie zapowiadało tego, że
w ogóle zacznę tę książkę czytać, bo informacja, że traktuje
o tzw. „dalszych losach” bohaterów „Dumy i Uprzedzenia”
średnio do mnie przemówiła. Nie wspomnę już o tym, że z
informacji na okładce dowiedziałam się, iż klasyka Jane Austen na
warsztat wzięła autorka kryminałów… Niezły miks. No cóż…
Mamy więc trupa, potencjalnego mordercę, którego wina zdaje się
oczywista i…. mnóstwo niedomówień, zagadek i niuansów, które
czynią sprawę bardziej złożoną, niż się zdaje na samym
początku.
Zaczytując się w kolejnych rozdziałach spotykamy, prócz
państwa Darcy innych starych znajomych: Jane i pana Bingleya,
pułkownika Fiztwilliama, Wickhama i Lydię, Georgianę Darcy… Rysy
postaci nie odbiegają zbytnio od tych, które stworzyła Jane
Austen, jednak autorka „Śmierci...” P.D. James,
odsuwa je trochę na dalszy plan, by skupić się bardziej na
narracyjnym prowadzeniu fabuły. Od czasu do czasu daje się
wypowiedzieć bohaterom, ale są to krótkie sceny, jakby bała się,
że postacie zaczną same prowadzić narrację i wymkną się spod
kontroli. Muszę tu przyznać, że trochę mi brakowało większej
ilości dialogów. Autorka wolała jednak opisywać sama myśli i
zachowania z pozycji narratora niż dać szansę bohaterom pokazać
to samo swoimi reakcjami i czynami. Mimo to „Śmierć...” czyta
się bardzo przyjemnie i lekko. Fabuła, tkana niczym misterna
pajęcza sieć, oplata czytelnika i nie daje mu się oderwać tak
łatwo, bo przecież może na kolejnej stronie, w kolejnym rozdziale
coś więcej się wyjaśni, może ktoś coś nieopatrznie powie…
Komu mogę polecić tę książkę? Na pewno każdemu kto
przeczytał „Dumę i Uprzedzenie”, ale nie jako obowiązkową
pozycję, tylko jako ciekawostkę, swoisty mistrzowsko napisany
fanfick, alternatywną wersję dalszych losów, prawdopodobną w
prawdziwym świecie. „Śmierć przybywa do Pemberley” również spodoba się fanom
kryminałów w stylu Agathy Christie – intryga rozwijana w
odpowiednim tempie, raz po raz serwuje mu mniejsze lub większe elementy
układanki, które czytelnik sam może próbować poskładać.
Warto wspomnieć na koniec, że na podstawie tej książki powstał
krótki mini serial produkcji BBC. Będąc w połowie lektury i
gryząc pazury w oczekiwaniu na odpowiedź „Kto zabił?”,
musiałam się powstrzymywać, by nie iść na łatwiznę i nie
dowiedzieć się wszystkiego z serialu. Teraz jednak z czystym
sumieniem mogę urządzić sobie seans i zagłębić się wizualnie w
cudne widoki angielskiej prowincji XIX wieku. Wam tymczasem z czystym
sercem polecam lekturę „Śmierć przybywa do Pemberley” - na
pewno nie będzie to czas stracony.
Dziękuję za recenzję, może się kiedyś skuszę. Co prawda kryminałów nigdy nie czytałam (Dumy i Uprzedzenia także), ale skoro warto to może pora zmienić zwyczaje ;-)
OdpowiedzUsuńNiestety także ostatnio poznałam znaczenie zdania "Nie mam czasu" więc łączę się z Tobą w bólu.
Mam tak samo! Zawsze otwierałam książki na ostatnich stornach i sprawdzałam jak historia się kończy. Czasami zdarzało się, że w połowie czytania sprawdzałam czy główny bohater przeżyje. Od kiedy zepsułam sobie kilka razy niespodziankę odeszłam od tego zwyczaju, ale doskonale go rozumiem :-)
-Dis
Ja jak już czytam to nie zaglądam na tył :D
UsuńBardzo dziękuję za ciekawą recenzję. Patrzę na okładkę i wciąż się zastanawiam jak możliwym jest mroczny ciąg dalszy „DiU”. Ale z tego co napisałaś jest możliwym i w dodatku bardzo wciągającym. ;-) Obiecuję, że postaram się przeczytać tą książkę ( choć niestety, również jestem z tych, którzy ostatnio nie grzeszą nadmiarem czasu) skoro Ty ją polecasz. :-)
OdpowiedzUsuńNo ja też była zadziwiona taką formą kontynuacji.
UsuńBędzie mi miło, jak podzielisz się opinią po przeczytaniu :)
Ja czytałam, ja czytałam :D o jej ale kiedy to było. Jakieś 5 lat temu :P a poleciła mi ją moja babcia xD Wiecie co, moja babcia ma taki zwyczaj, że raz na 1,5/2 miesiące jedzie do biblioteki i wraca z koszem wiklinowym nowych książek do czytania. Uwielbia Agathe Christie, uwielbia kryminały a tę książkę poleciła jej pani bibliotekarka :D i tak trafiła do mnie :)) mam dobre wspomnienia choć to było już dawno i szczegółów nie pamiętam. Tak jak piszesz ma cechy dobrego kryminału, dlatego wciąga :)
OdpowiedzUsuńOooo :D Ale fajnie, że to przeczytałaś :D Ja jestem pozytywnie zaskoczona tą książką. Moemi, a widziałaś serial?
UsuńNo właśnie nie xD i jestem zaskoczona, że w ogóle istnieje i ja o tym nie wiem :P
UsuńTo nas obie czeka seans :)
UsuńI jak? Obejrzałaś serial Dorotko? Ja jeszcze nie ;) teraz wkręciłam się w The Crown produkcji Netflix. Muzykę do serialu komponował Hans Zimmer :D
UsuńTak obejrzałam i szczerze polecam. Serial jest dopracowany, wierny książce (prócz jeden niewielkiej postaciowej roszady, która nie wpływa jednak na fabułę) i zachwyca zdjęciami. Przyjemnie się ogląda. A pan Darcy...cóż, bardzo dobrze odegrany przez Matthew Rhys'a i jest na czym oko zawiesić :)
UsuńJedynym zgrzytem jest aktorka grająca Elisabeth - Anna Maxwell Martin - która nie pasujew ogóle do roli. Ci co oglądali Północ-Południe będą ją pamiętać z roli Bessy Higgins. Elisabeth Bennet nie była urodziwa, tak ją opisywała Jane Austen, ale spece od castingu lekko przesadzili :P