"Wędruję pośród mgły
Samotna w głębokiej ciszy
Nie widzę żadnych znaków
Zniknęły wszystkie domy
Wołam, lecz nikt nie odpowiada"
Dziś przychodzę do Was z postem z cyklu "Muzyczni Ulubieńcy", by podzielić twórczością , pochodzącej z Wysp Owczych artystki Eivør Pálsdóttir.
Co mnie skłoniło do tego bym zaczęłam słuchać jej utworów? Otóż zaciekawił mnie język w jakim są śpiewane - farerski. Nie jest podobny do niczego co wcześniej słyszałam, a trochę skandynawskiego folku przez uszy mi przeleciało.
Po przesłuchaniu kolejnych kilku utworów, miałam już swoich faworytów.
Pierwszy skradł moje serce "Í Tokuni" (jego fragment otwiera posta). Ten wspaniały klimat tajemnicy i magii w połączeniu z egzotycznie brzmiącym językiem daje wrażenie jakby słuchało się starodawnych zaklęć, skandowanych przez szeptunkę z dalekiej północy.
Po przesłuchaniu kolejnych kilku utworów, miałam już swoich faworytów.
Pierwszy skradł moje serce "Í Tokuni" (jego fragment otwiera posta). Ten wspaniały klimat tajemnicy i magii w połączeniu z egzotycznie brzmiącym językiem daje wrażenie jakby słuchało się starodawnych zaklęć, skandowanych przez szeptunkę z dalekiej północy.
Drugi utwór, który bardzo lubię to "Verð Mín". Jest to piękna, eteryczna ballada o spotkaniu kobiety i jej kochanka. Mnie ona niesamowicie uspokaja i wycisza. Sposób jej wyśpiewania przypomina mi szept i może dlatego ma takie działanie.
Ostatnia piosenka jest dla mnie wyjątkowa. Czas kiedy ją odkryłam był dla mnie trudny, bo przeżywałam żałobę po bliskiej mi osobie. Mimo, że wiąże się z przykrymi wspomnieniami to lżej jest myśleć, że może Śmierć nie jest tylko bezlitosnym wykonawcą wyroków, ale można z nią poprowadzić dialog. Przypomina mi film "Siódma pieczęć" Ingmara Bergmana, który oglądałam będąc nastolatką. Człowiek gra tam ze Śmiercią w szachy o swoje życie. Pamiętam, że mimo swojego ciężkiego klimatu (tłem jest średniowieczna Europa, stojąca przed widmem zarazy) film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Utwór "True love" nie jest oczywiście aż tak ponury, ale wyczuwam w nim te same impulsy, który poruszyły mną wiele lat temu, podczas oglądania filmu Bergmana.
Nie będę wam streszczała fabuły klipu, bo zepsułabym cały efekt, ale polecam gorąco by obejrzeć i posłuchać i to nie jeden raz.
Jej! Cieszę się, że wróciłaś. :-)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy to chyba nie jest muzyka w moim stylu, w każdym razie nie taka, której mogłabym słuchać przez dłuższy czas. Za to, o mój świcie, klip to True love jest niesamowity! Trwa niecałe sześć minut, ale wpatrywałam się w niego jak zaczarowana! Niemalże zupełnie przegapiłam muzykę, która grała gdzieś w tle. Kibicowałam tej parze... szkoda, że ta historia raczej nie skończyła się zbyt dobrze. Chociaż nigdy nie wiadomo. Na szczęście koniec pozostał niedopowiedziany. :-)
- Dis
Cześć :)
OdpowiedzUsuńObecnie, kiedy minęło pierwsze oczarowanie nowym muzycznym odkryciem, również nie jestem w stanie słuchać tych utworów non stop. Muszę mieć nastrój, musi być odpowiednia chwilą na Eivor i jej twórczość.
Co do "True Love" za pierwszy razem miałam tak samo jak ty, Dis. Obejrzałam z zapartym tchem, a na końcu był niedosyt, że to już i że nie ma jednoznacznego zakończenia, choć obawiam się , że nie jest wesołe.
Lubię wracać do tej piosenki, głównie dla historii która przedstawia klip. Jest tak pięknie nakręcony, tak subtelnie jest w nim wszystko pokazane. Pamiętam że duże wrażenie zrobił na mnie ten cień czaszki, który przemyka po twarzy Śmierci na początku klipu.
Tak, jest kilka takich momentów, w których cienie układają się na jego twarzy tak, że tworzą czaszkę. To chyba najlepszy klip jaki kiedykolwiek widziałam.
OdpowiedzUsuń- Dis
Jejku. A tu już ponad rok minął...Brakuje mi wpisów na blogu.
OdpowiedzUsuń- Dis
Droga Dis, wkrótce znów będę publikować. Będę się cieszyć z każdych Twoich odwiedzin.
OdpowiedzUsuń