wtorek, 19 lipca 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 1




Rozdział 1


Gniew się wciąż się w nim gotował. W obecności Marian ledwo trzymał emocje na wodzy. Tyle poświęcił dla niej. Tyle razy swoim gardłem ryzykował dla niej przed szeryfem. A ona?... Gardziła nim. Poniżała go. Przy każdej sposobności. Teraz widział to jak na dłoni. Była miła tylko jak coś chciała. Jak bardzo go to bolało. Miotał się w sobie jak dzikie zwierze, które będąc w pułapce, nie wie gdzie najpierw ukąsić. Ale mimo to ze względu na pamięć ojca i dawne do niej uczucie postanowił zrezygnować z wydania jej szeryfowi… Kilka dni temu wiele by dał za możliwość wymierzenia sprawiedliwości nawet na własną rękę. Dziś było mu już wszystko jedno. Odkąd ją zdemaskował, dużo myślał. Nie tylko o jej dwulicowości, ale także o tym co ją pchnęło do tego by ryzykować życiem dla plebsu. Jak sobie przypominał ile razy jego straże ścigały Stróża, jego z nim potyczki, to jak go ranił sztyletem… Czemu dziewczyna z dobrego domu miast haftować wolała narażać się na niebezpieczeństwo? Chciała pomagać. Stała śpiewka. A niech jej będzie… Owszem jego również raziła obecna po okolicznych wsiach bieda. A polityka szeryfa, która miast doprowadzić do polepszenia sytuacji jeszcze ją pogarszała, ostatnio wyjątkowo Guy'owi przeszkadzała. Wieśniaków można uciskać, taki ich los, od tego są, ale fanatyzm szeryfa by karać ich za choćby cień podejrzenia, że pomagają Robinowi, sprawiał, że chłopi zamiast generować dochody, generowali straty. Więżenie, wieszanie, palenie zagród, zamykanie warsztatów rzemieślników nie poprawiało sytuacji. Ci co mogli opuszczali domostwa, nie widząc tu przyszłości. Dochody z podatków i tak marne, malały w zatrważającym tempie, a Londyn domagał się regularnych wpłat… Guy nie raz sugerował szeryfowi, by na jakiś czas zmniejszył terror w okolicznych wioskach. Na próżno. Ten stary pryk zarzucił mu że mięknie, że ma skrupuły, śmiał zasugerować by dołączył do bandy Hooda, skoro żal mu wieśniaków. Na samą myśl o szeryfie i upokorzeniach jakich doznawał co dzień od pryncypała zaciskał szczęki i marzył o chwili kiedy diabli wezmą szeryfa Vasey'a. Miał nadzieję, że nastąpi to zanim wróci król. Spiski i knowania szeryfa, do których zawsze był nie do końca przekonany,  teraz coraz mniej mu się podobały. I stawały się dla ich uczestników coraz bardziej niebezpieczne. Vasey nie widział, że szanse na powodzenie jego śmiałych planów szybko malały. Nawet z poparciem księcia Jana. Dalej knuł, spiskował, zdradzał, coraz śmielej, coraz bardziej brawurowo… i coraz mnie ostrożnie. Na każdym kroku dawał swoim wrogom twarde dowody do ręki. Lista zdrajców, którą był Pakt Nottingham, była w rękach Hooda, poza tym kto wie ilu już posłańców posłał ten banita do króla, by donieść o zdradzie. Guy nie miał zamiaru dać się powiesić. Zbyt cenił swój kark i swoje życie. Poza tym było coś jeszcze… Czuł, że coś go uwiera. Kilka tygodni temu odwiedził miejsce, gdzie kiedyś mieszkali z siostrą, matką i ojcem. Nie był tam od wielu, wielu lat. W sumie nie wiedział co go pchnęło, by tam pojechał. Ale stało się. Zgliszcza spalonego dworu porosły drzewa i krzewy i jedynie poczerniałe sterczące belki były oznaką, że kiedyś tu rządził człowiek. Widok ten wstrząsnął nim. Szybko stamtąd odjechał, a odjeżdżając czuł na plecach czyjś wzrok. Do tej pory przechodziły go ciarki na myśl o tym, ale to co znalazł w zgliszczach - pośniedziały medalion matki - dawało mu nadzieję, że duchy tego miejsca nie życzyły mu źle. Ale czy pochwaliły by to co się z nim stało? I to go uwierało. Uwierało do tego stopnia, że przestał sypiać. Nic nie pomagało. Kilka razy schlał się na umór, ale było jeszcze gorzej. W pijackim widzie przyszła do niego matka. Nic nie mówiła, nic nie robiła. Tylko patrzyła. Smutek w jej oczach był nie do opisania. Chciał jej dotknąć, uściskać, ale nie potrafił, za to ona z jeszcze większym smutkiem spoglądała na jego dłonie, a gdy podniósł je przed oczy ociekały krwią. Nie… gorzałka zdecydowanie nie pomagała… stracił chęć do wszelkich działań, a cios jakim było zdemaskowanie Stróża jeszcze bardziej go dobił.

Las wokół niego zlał się w wielką zieloną plamę z brązową pręgą drogi pośrodku. Guy był tak pogrążony w swoich myślach, że pozwolił rumakowi na swobodny bieg. Za nim podążało czterech żołnierzy. Odgłosy ze wsi Nettlestone umilkły, gdy wjechali w las. Ogier Guy’a biegł galopem duktem pośród sinych bukowych pni wyrastających z rdzawego dywanu opadłych liści. Nad głową jeźdźca i jego konia szumiały, soczyście zielone korony potężnych drzew. Po lewej stronie mieli głęboki jar, po prawej łagodny stok wzgórza, z którego kilkaset metrów dalej wyrastał ogromny biały kamienny ostaniec. Za skalnym olbrzymem droga skręcała w prawo prowadząc na polanę.
Guy mimo ponurych myśli pozostawał czujny i zaraz nastawił uszu kiedy zdało mu się, że słyszy rozmowy. Spojrzał za siebie, ale żaden z jego ludzi nie pisnął słowa. nikogo innego też wokół nie dostrzegł. Chwycił pewniej wodze i uderzył konia piętami zmuszając go do trochę szybszego biegu.
Kiedy wyjechał zza skały, na leśnej drodze zobaczył powóz w obstawie kilku konnych zbrojnych. Podniósł do góry dłoń, dając znak swoim by się zatrzymali i sam zasadził gwałtownie konia. Wyglądało na to, że kierowali się do Nottingham. Uśmiech zatańczył w kąciku jego ust. Dzieliła ich jeszcze dość spora odległość, ale tylna straż ich zauważyła i pokłusowali w stronę Guy'a i jego drużyny.
- A kogóż my tu mamy? – Guy mruknął do siebie i ruszył do przodu na spotkanie obcych.
- Stać! Ktoście? – krzyknął jeden z jeźdźców.
- Z drogi! – warknął Gisborne – Jesteście na ziemiach szeryfa Nottingham. Gdzie wasz pan?!
Ponura postać Gisborne’a i groźny wyraz jego twarzy robiły odpowiednie wrażenie, a w razie potrzeby wsparte imieniem szeryfa, zawsze dawały odpowiedni skutek. Zbrojni ustąpili z drogi dając znak towarzyszom z przodu, że puszczają nieznajomego.
- Sir Longthorn podróżuje w powozie. - rzekł jeden ze strażników i wskazał dłonią na pojazd lekko kołyszący się na wybojach leśnej drogi.
- Zatrzymać się! – Guy zbliżył się do powozu. Woźnica zwolnił i pojazd stanął.
Guy zeskoczył z konia i zajrzał do środka. Wewnątrz było dwóch pasażerów, a nie tak jak się spodziewał Guy, jeden. Pierwszy z podróżujących, starszy mężczyzna w bogatych szatach mierzył go dumnym, lekko pogardliwym wzrokiem tak, że Guy się zmieszał na chwilę. Przypominał mu trochę sir Edwarda, ojca Marian.
- Czemu nas niepokoisz, panie? – zapytał spokojnie starzec.
W tym momencie Guy zawiesił na kilka sekund wzrok na drugim pasażerze. Naprzeciw szlachcica siedziała drobna dziewczyna. Długie włosy z wplecioną w nie ozdobną, zapewne jedwabną tasiemką, zaplecione w gruby długi warkocz spływały z jej ramienia i sięgały aż do dłoni leżących skromnie na podołku. Lekki rumieniec zaróżowił policzki dziewczyny, gdy poczuła jego spojrzenie. Ich oczy się spotkały, jednak ona zaraz jednak opuściła wzrok.
- Jako dowódca straży szeryfa muszę zapytać kim jesteś panie i dokąd zmierzasz? - Guy zwrócił się do starca.
- A więc ty jesteś Guy Gisborne. Twoja… - zawiesił głos starzec - …sława i twego zwierzchnika dotarła daleko poza granice Nottinghamshire.
Guy’owi nie spodobał się ton jakim starzec zwracał się do niego, ale nie mógł sobie pozwolić na żadną impertynencję w stosunku do niego póki nie wiedział kim ów jest. Uśmiechnął się tylko i skinął lekko głową, udając, że wziął te słowa za komplement.
- Jestem lord John Longthorn, hrabia Doncaster. – rzekł stary szlachcic. – Jadę z córką… - wskazał na dziewczynę - ...odwiedzić mego krewniaka w Knighton, jednak najpierw pragnę złożyć uszanowanie szeryfowi.
- Masz panie, krewnych w Knighton? – zapytał zaskoczony Guy.
- Lord Edward z Knighton jest moim kuzynem.
- Wybacz panie, że muszę być posłannikiem złych wieści, ale lord Edward nie żyje.
Zaskoczenie jakie pojawiło się na twarzy starszego mężczyzny dawało do zrozumienia, że nic nie wiedział o śmierci krewniaka. Usłyszał też ciche „och”. Spojrzał na dziewczynę, która wyraźnie posmutniała.
- Nie żyje? Co za tragedia… - ojciec spojrzał przelotnie na córkę,
- A moja kuzynka? - odezwała się cicho córka lorda.
- Właśnie. Elizabeth ma słuszność. Co z jego córką, lady Marian?
- Lady Marian ma się dobrze. – wycedził przez zęby Gisborne.
- Co za ulga. Mieszka dalej w Knighton?
- Lady Marian obecnie mieszka w zamku Nottingham. W związku z nielojalnością wobec szeryfa ona i jej ojciec zostali umieszczeni w areszcie domowym w zamku. Po śmierci ojca pozostała w Nottingham.
- Cóż to za niesprawiedliwość! – oburzył się starzec. – Gdy tylko zobaczę się z szeryfem, zabieram tę biedną dziewczynę do Knighton!
- Nie będzie to możliwe, gdyż dwór spłonął. – Guy nie miał zamiaru przyznawać się iż to on sam spalił dwór.
- Ojcze… co za nieszczęście. Bóg nie szczędził jej cierpienia… - Elizabeth odezwała się znów i Guy ponownie na nią spojrzał. Zdawała się taka krucha. Teraz drobną dłonią zasłoniła usta, jeszcze bardziej zasmucona wiadomościami. Poczuł się dziwnie. Zrobiło mu się wstyd, że sprawia jej przykrość. Spuścił głowę.
- Czegóż się dowiaduję! - odezwał się sir John - To chyba już wszystkie możliwe nieszczęścia jakie mogły spać na tę dziewczynę.
„Mylisz się starcze, mogło być jeszcze gorzej”, pomyślał Guy.
- Tak, to bardzo przykre co ją spotkało. – odparł tymczasem na głos, spoglądając na pasażerkę powozu. - Wybacz pani, że pierwsze chwile w Nottingham są dla ciebie tak przykre. - rzekł przepraszającym tonem, sam się sobie dziwiąc, że to robi.
Dziewczyna lekko skinęła głową, ale więcej nie spojrzała na rycerza.
- Jeśli pozwolisz panie, będę wam towarzyszył do Nottingham. – dodał Guy, zwracając się do lorda.
- Zgadzam się. – rzekł lord łaskawym tonem.
Guy dosiadł konia, pokłonił się lordowi i pannie i bez słowa odjechał od powozu, by dołączyć do przedniej straży.
Elizabeth odwróciła głowę za odjeżdżającym mężczyzną, ale nie za mocno. Nie chciała okazywać zbytniego zainteresowania nim. Zresztą to tylko mężczyzna. Spojrzała na ojca i uśmiechnęła się pogodnie do niego, a potem znów spojrzała za okno powozu. Z natury była ciekawska, a choć ograniczana przez surową tradycję i konwenanse, to korzystała z każdej możliwej okazji, by zobaczyć kawałek świata i poszerzać horyzonty. Dyskretnie więc wyglądała przez okno powozu, chłonąc wszystko co przedstawiało się jej oczom od momentu kiedy wyjechali z ojcem z domu, aż do teraz. Nie dało się jednak ukryć, że ciekawym uatrakcyjnieniem podróży u jej finału było niespodziewane spotkanie z sir Gisborne'em. Żałowała trochę, że siedzi tyłem do kierunku jazdy, bo nie mogła się mu swobodnie przyglądać w trakcie podróży do zamku Nottingham. Na pierwszy rzut oka nie różnił się zbytnio od innych mężczyzn jakich spotykała, a którzy również piastowali podobne stanowiska. Zasadniczy, groźny, budzący respekt służbista, ale i umiejący zachować się w obecności dam. Nic nowego. Jego żal, że sprawił jej smutek niedobrym wieściami o losach rodziny, też mogłaby zignorować. Ot, zwykły frazes, prośba o wybaczenie, a jednocześnie tradycyjne okazanie szacunku dla wrażliwości i delikatności kobiecej natury. W tym przypadku Elizabeth jednak nie umiała puścić tego tak łatwo w niepamięć. Sir Gisborne zdawał się faktycznie być przejęty. Widziała to na jego twarzy – frasunek, że nie powstrzymał języka i zaraz szczera chęć naprawienia błędu.
- Córko, dojeżdżamy. Przed nami zamek Nottingham. - oznajmił jej sir John, wyrywając ją jednocześnie z zadumy. - Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Marian. Oby Bóg ją zachował w zdrowiu.
- Amen. - szepnęła Elizabeth i przesiadła się na miejsce obok ojca. Koła powozu zastukały o drewniany most opuszczony nad fosą okalającą mury miasta. Strzelisty zamek wznosił się ponad zabudowaniami, a na jego wieżycach powiewały proporce.
- Myślałam, że Nottingham jest dostatnie… - szepnęła Elizabeth, gdy przejeżdżali ulicą. Lud kręcący się po mieście nie sprawiał wrażenia żyjącego w dobrobycie.
- Niestety moje podejrzenia okazały się słuszne... - rzekł wolno, przyciszonym głosem sir John. - Proszę byś nie odzywała się zbyt wiele. Zwłaszcza w obecności szeryfa. Ale i jego też… Dobrze? - ojciec wskazał dyskretnie głową na Gisborne'a, który siedział na ogierze, czekając aż powóz zawróci na dziedzińcu zamku. Gdy go mijali, skłonił lekko głowę w kierunku Elizabeth oddając jej szacunek.
- Dobrze, ojcze… - odparła panna, czując na plecach nieprzyjemne ciarki. Ten człowiek miał dziwną aurę. Czuła obawę, jak przez drapieżnikiem, który choć oswojony, wciąż pozostaje w głębi dzikim zwierzęciem.
- Goście! Witam! - nagle obcy głos rozległ się na dziedzińcu, a kamienne ściany odbiły go, potęgując po wielokroć.
Powóz zatrzymał się pod schodami prowadzącymi do zamku i jeden ze strażników otworzył drzwiczki. Sir John stanął przed schodami i rozejrzał się wokół siebie. Niewielkiego wzrostu człowiek z łysiną i krótką bródką schodził ku nim.
Elizabeth wyjrzała z powozu, by wysiąść, gdy nagle obok niej pojawiła się wyciągnięta w jej kierunku dłoń. Powędrowała wzrokiem wyżej i napotkała oczy sir Gisborne'a. Były jasnoniebieskie.
- Dziękuję… - szepnęła i chwyciła jego dłoń, wspierając się na niej. Stojąc już na dziedzińcu podniosła spojrzenie na mężczyznę i z lekkim uśmiechem dygnęła, a on skinął z szacunkiem głową i wszedł po schodach, stając obok szeryfa.
- Witam w Nottingham! - skłonił się niedbale ojcu Elizabeth, zawieszając spojrzenie na dziewczynie – Sir…
- Jestem sir John Longthorn, hrabia Doncaster, a to moja córka, lady Elizabeth. – rzekł władczo starzec - Przybyłem w odwiedziny do sir Edwarda lorda Knighton, ale… - pogodna do tej pory twarz szeryfa zachmurzyła się – jeden z twych sług, sir Gisborne... – wskazał głową na Guy'a – poinformował mnie, iż Edward zmarł.
- Zaszczyt to i miło poznać. Córeczka jak malowanie! - szeryf przeniósł wzrok z córki na ojca - Tak, tak… - szeryf spiorunował wzrokiem Gisborne'a –… smutna sprawa, sir Edward był już stary… obawialiśmy się tego od dawna...
Longthorn nie zamierzał słuchać dalej tłumaczeń kogoś takiego jak szeryf. Dobrze znał reputację tego człowieka, a to kilkuminutowe osobiste spotkanie z nim utwierdziło go o jego małości. Uniósł dłoń, a szeryf zamilkł.
Guy uśmiechnął się pod nosem złośliwie. „Nawyki plebejusza nadal silne”, pomyślał.
- Szeryfie Vasey, wiem, że żyje jego córka. Jako jej jedyny żyjący krewny mam obowiązek zapewnić jej opiekę.
- Ależ oczywiście! - szeryf rzekł przymilnym tonem – Jako senior tych ziem, zaopiekowałem się lady Marian po śmierci ojca i...
- Chcę się spotkać z panną Knighton. - ton lorda nie zmienił barwy.
- Może najpierw jakiś posiłeczek, winko? - szeryf złożył opuszki palców do siebie.
- Chętnie, ale najpierw chcę z nią porozmawiać.
Elizabeth dyskretnie obserwowała tę scenę z boku i widziała dokładnie zmiany jakie zachodziły na twarzy Vasey'a. Najpierw gościła tam butna pewność siebie, którą zaraz zastąpiły służalczość i z ledwością skrywana irytacja. Widać, że nie był przyzwyczajony by wydawać mu polecenia.
- Jasne. Gisborne! - odparł szeryf sir Johnowi i pstryknął palcami. Rycerz bez słowa wbiegł po schodach i znikł w jednym z krużganków. - Zapraszam zatem waszą lordowską mość z córuchną do środka. Panna Knighton za chwilę dołączy, a nim przyniosą coś na ząb, będzie okazja na rodzinną rozmowę.
Sir John wszedł po schodach, a za nim podążyła Elizabeth, instynktownie zachowując dystans od szeryfa.
Guy tymczasem szedł szybko korytarzem, do skrzydła gdzie znajdowały się komnaty Marian. Nie był tu już kilka dni i to Allanowi zlecał pilnować dziewczyny. Sam nie miał ochoty na nią patrzeć. Za to - jego myśli wróciły do lady Elizabeth – córka lorda była czymś na co spoglądanie sprawiało mu przyjemność. Nie tylko ze względu na urodę, ale dlatego, że biła od niej łagodność, spokój i opanowanie. Jej drobna osoba sprawiała, że czuł potrzebę zaopiekowania się nią. Każde z krótkich spojrzeń jakimi go obdarowała działały na niego uspokajająco, łagodziły wewnętrzny gniew. Guy westchnął. Miała wszystkie cechy, które kiedyś wmawiał sobie u Marian, a one uczyniły lady Knighton idealnym wyobrażeniem kobiety dla niego. Wyobrażeniem. Właśnie. To dobre słowo. Tymczasem lady Elizabeth była autentyczna w swoim zachowaniu. Zresztą czy tak drobna i cicha osoba, zdołałaby dokonać rzeczy które popełniła Marian? I nie chodziło już o to, że pomagała wieśniakom. Do diabła z nimi! Okpiła go i zrobiła z niego głupca. Tego nie mógł wybaczyć.
Allan siedział na taborecie z nogami wyciągniętymi do przodu i drzemał oparty o mur. Głośne kroki Guy'a odbijające się do zamkowych murów wyrwały go ze snu, ale nie na tyle szybko, by jego zwierzchnik nie zauważył, że ten spał. Nim zdołał otrzeźwieć, Allan poczuł kopniaka w kostkę.
- Wstawaj śmierdzący leniu! - warknął Guy.
- Auć! Sir Guy… wybacz… mała regeneracja dla zwiększenia efektywności…
- Oooch, zamknij się! Powinienem cię już dawno powiesić darmozjadzie! Odsuń się! - Guy pociągnął zasuwę i pchnął drzwi, które gruchnęły o ścianę.
Wewnątrz pachniało kobiecymi perfumami, które jeszcze niedawno tak bardzo go uwodziły. Marian siedziała na skraju łóżka z zaskoczoną i lekko przestraszoną miną.
- Guy, co ty robisz? Wystraszyłeś mnie… - rzekł wstając i poprawiając suknię.
- Dla ciebie SIR GUY! - odparł gniewnie mężczyzna. - Idziemy! - stanął przy drzwiach i kiwnął głową.
- Gdzie? Po co? - Marian poczuła strach. Czyżby Guy zmienił zdanie i postanowił ją ukarać?
- To niebywałe, jak często podłość i wyrachowanie w twoim przypadku idzie w parze ze szczęściem unikania idących za tym konsekwencji! - rzekł oschle – Ktoś się chce z tobą widzieć. Zapraszam lady Knighton! - pochylił w parodii ukłonu, gdy koło niego przechodziła.
Allan czekając na zewnątrz słyszał całą wymianę zdań i tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie Marian.
- Czy mogę wiedzieć kto to jest? - zapytała niepewnie Marian odwracając się do idącego za nią Guy'a.
- Milcz. - mruknął Gisborne groźnie.
Marian o ile kiedyś nie miała żadnych obaw przed Guy'em, to od chwili jej zdemaskowania jako Nocnego Stróża, wszystko się zmieniło. Teraz się go bała. Stał się kimś obcym. Nie patrzył na nią jak kiedyś, nie widziała już serdecznych iskierek w jego oczach. Teraz była tylko wrogość. Marian westchnęła. Miało to jeden plus. Guy zrezygnował z starań o jej rękę. Jednak na tym się korzyści zaistniałej sytuacji kończyły. A zaczynały przykre następstwa - niepewność o własny los, beznadzieja kolejnych upływających dni i ogromna samotność w tym wielkim ponurym zamku, gdzie wszystko przypominało jej ojca. Ale mimo wszystko nie żałowała żadnej z wypraw jakie podjęła by pomagać ludziom.
Gdy zbliżyli się do sali, gdzie szeryf zwykł przyjmować gości, dosłyszeli rozmowę. Marian bez problemu odróżniła głos Vasey'a, ale drugiego głosu nie mogła rozpoznać, choć nie odbierała go jako całkiem obcego. Allan otworzył przed nią drzwi i dziewczyna weszła do sali.
- O jest i nasza ptaszyna! - zawołał ociekającym uprzejmą służalczością szeryf.
Marian spojrzała na rozmówcę szeryfa i zmarszczyła brwi. Starszy mężczyzna w bogatych szatach, który stał wcześniej z szeryfem nieopodal stołu, zostawił Vasey'a samego i podszedł do niej.
- Poznajesz mnie dziecko? - ciepły uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Marian odwzajemniła uśmiech i kiwnęła głową.
- Wuj John! - odparła z radością, a po chwili zauważyła drobną kobiecą postać, która siedziała przy oknie, patrząc z zaciekawieniem.
- Twoja kuzynka Elizabeth. - wyjaśnił sir John. Panna tymczasem podeszła do ojca i dygnęła grzecznie.
- Witaj Marian, cieszę się że cię mogę poznać.
Marian uśmiechnęła się do kuzynki. Cóż to było za cudowne zrządzenie losu. W paśmie tragedii jakie ją spotkały ostatnio, uwięziona w zamku Nottingham, nie pomyślała w ogóle o wuju ze strony matki. Ale jednak Bóg miał ją w swojej opiece i sam skierował sir Johna w te strony.
- Co cię tu sprowadza wuju? - zapytała w końcu.
- Chciałem was odwiedzić. Niestety dopiero w lesie Sherwood doszła do mnie wiadomość o śmierci twego ojca i tym że straciliście dwór...
- Od kogo wiesz, panie? - szepnęła Marian.
- Od sir Gisborne'a. Napotkaliśmy go na trakcie.
Marian skrzywiła się.
- Coś nie tak? - bystre oczy Elizabeth zauważyły grymas Marian.
- Nie, kuzynko Elizabeth, wszystko w porządku. - wyszeptała.
Sir John zamyślił się na chwilę. Coś było nie tak, Marian chyba nie powiedziała wszystkiego, ale nie mógł sobie pozwolić na żaden ruch. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Dobrze, lady Marian. Zaraz będzie wieczerza, zjesz z nami. - dziewczyna napotkała pełne sympatii spojrzenie kuzynki i ochoczo kiwnęła głową. Od kilku dni wiodła życie pustelniczki, więc posiłek w towarzystwie był czymś co ją cieszyło. Jedyną rysą na tym idealnym szkle był szeryf. Jednak postanowiła, że nie będzie się przejmować jego obecnością.
W czasie gdy sir Longthorn rozmawiała z Marian, Guy usiadł na krześle obok miejsca gdzie siedziała Elizabeth i przyglądał się całej scenie. Jego wzrok jednak mimowolnie przeskakiwał z jednej panny na drugą i tak w kółko. Mógł sobie je do woli porównywać, co też zresztą zamierzał robić nim skończą rozmowę. Niestety kontemplację przerwał mu szeryf.
- Zobacz, Gisborne! Normalnie to aż nie możliwe! - syczał mu do ucha patrząc na rozmawiającą trójkę. - Zaraz mnie zemdli od tej radości i wzruszeń. Patrz! Patrz! Czyżbym widział łzy w oczach twojej niedoszłej?
Guy spojrzał z niechęcią na szeryfa.
- Nie wiem, nie przyglądam się jej. - mruknął rycerz.
- A komu się przyglądasz, chłopcze? - Vasey wbił w mężczyznę swoje oczka. - Starzec odpada, więc pozostaje jego słodka córeczka. - Vasey uśmiechnął się złośliwie - Delikatny kwiat...ale nie dla twoich szorstkich łap Gisborne, więc nie ostrz sobie zębów na nią. I tak cię nie zechce! Za wysokie progi…
Guy nie zamierzał wysłuchiwać dłużej docinek i odszedł gwałtownie, chcąc wyjść jednak akurat służba weszła do sali niosąc potrawy na późny obiad.
- Gisborne… - zawołał słodkim głosem szeryf.
Guy się zatrzymał i zacisnął zęby.
- Już wychodzisz? A kto zabawi gości rozmową? - cała trójka spojrzała na Gisborne'a, słysząc słowa szeryfa.
- Wybacz, panie. - rycerz zawrócił i podszedł do Elizabeth.
- Pozwól pani… - wyciągnął do niej dłoń, otwarcie ignorując Marian. Dziewczyna, zakłopotana po chwili wahania podała mu rękę, a on zaprowadził ją do stołu. Sir John tymczasem ujął dłoń Marian i zajęli miejsce naprzeciw Elizabeth. Obok córki lorda miejsce zajął Guy.
Służba napełniła kielichy i usunęła się na bok.
- Zatem wypijmy! - szeryf wstał i ochoczo uniósł kielich – Za waszą lordowską mość i niech pobyt w Nottinghamshire będzie udany.
Sir John skinął głową i spełnił toast podobnie jak reszta. Vasey usiadł spojrzał po zebranych.
- No, to smacznego! Bierzcie, jedzcie! - zachęcił by zaczęli się częstować. Na stole leżał spory udziec jelenia, obłożony żurawiną i jabłkami. Sir John sięgnął po widelec i nóż leżące przy udźcu i ukroił pierw Marian, potem sobie. To samo uczynił Guy w stosunku do Elizabeth po drugiej stronie stołu.
- Tutejsze lasy muszą być pełne dorodnego zwierza. - zagaił rozmowę sir John, przełknąwszy pierwszy kęs. - Taki jeleń to rzadkość, a skoro u was podaje się go ot tak na co dzień…
- Oczywiście, tutejsze lasy słyną ze zwierzyny, na którą chętnie z Gisborne'em polujemy. - Vesey rzucił znaczące spojrzenie na rycerza, a ten uśmiechnął się kącikiem ust – Jednak na jelenie najchętniej polują chłopi. Jest to jedna na tutejszych plag. Nie dość, że nie płacą podatków to jeszcze kłusują. Ten tu został skonfiskowany wczoraj we wsi Clun...
- Wybacz panie… - gwałtowną przemowę szeryfa przerwała cicho Elizabeth, nie zważając na ganiące spojrzenie ojca –… ale może kłusownictwo jest jedynie objawem, skutkiem… może brak im pożywienia…
- Twoja córka sir John jest bardzo bystra. - rzekł zjadliwie szeryf, a dziewczyna spłoniła się i spuściła oczy, doskonale wyczuwając sarkazm. - Oczywiście, że nie przekarmiam tych prostaków. Przejedzeni mogli by mieć za dużo siły, którą wykorzystywali by na szkodzenie mi. Ale to polityka, nie dla takiej ślicznej główki.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Vasey sunął wzrokiem po siedzących przy stole. Ojciec Elizabeth zdawał się być lekko wzburzony, podobnie jak Marian, która całkiem odłożyła sztućce.
- Lady Marian, czyżby jeleń nie smakował? - zaczepił ją Vasey.
- Nie mam apetytu. - odparła unikając jego spojrzenia.
- A tobie lady Elizabeth? - szeryf nagle zwrócił się do dziewczyny, która drgnęła.
- Bardzo smaczny. - rzekła cicho, ale w przeciwieństwie do kuzynki spojrzała na szeryfa, który zaskoczony niespodziewaną odwagą panny, którą już zdążył zaszufladkować, sam odwrócił oczy.
- Gdzie się zatrzymacie? - odezwał się niespodziewanie Gisborne, dolewając Elizabeth wina.
- Jadąc tu sądziłem, że przyjmą nas w Knighton, ale w obecnej sytuacji… - sir John, wytarł usta serwetą.
- Mój dwór w Locksley stoi pusty. - niski głos Guy'a zabrzmiał w sali.
- Świetny pomysł! - podchwycił szeryf.
- Cóż… Elizabeth? - lord spojrzał na córkę, która kiwnęła głową. - Zatem niech będzie. Lady Marian pojedzie z nami. Nie widzę sensu by dłużej mieszkała w zamku.
- Oczywiście, oczywiście, jakby mógł rozdzielać rodzinę! - szeryf kiwnął głową i oparł się łokciami o blat.
- Niech spakują jej rzeczy, przyślę po nie później. - dodał sir John.
Marian uśmiechnęła się radośnie. Nareszcie miała szansę opuścić zamek.
- Jednak... dbając o bezpieczeństwo lordzie, muszę przydzielić wam ochronę. Poza Nottingham nie jest bezpiecznie. Gisborne pojedzie z wami.
Uśmiech spełzł z twarzy Marian. Mogła się domyślić, że szeryf nie puści ich samych.
- Zadbam by nikomu nic się nie stało. - potwierdził Guy, patrząc na Elizabeth, która przed chwilą zasmucona perspektywą spędzania samotnie całych dni, teraz uśmiechała się do Marian. Kuzynka zdawała się być wesołą, więc pobyt tu mógł być całkiem przyjemny.
- Czy to aby na pewno konieczne? Mam swoich ludzi. - sir John zmarszczył brwi.
- Nalegam. - szeryf wstał. - Lepiej nie kusić losu... ani banitów grasujących w lesie.
- Panie, nie strasz mego wuja i kuzynki. - odezwała się nagle Marian.
- Ja nie straszę. Banici są niebezpieczni, no chyba że dla tych, którzy się z nimi kumają. Chyba zgodzisz się ze mną młoda damo? A nasi znamienici goście z pewnością z nimi w konszachty wchodzić nie będą. Jak co poniektórzy. - zakończył zjadliwym tonem.
Marian nie odpowiedziała.
- Właśnie! Wreszcie milczenie, odpowiednia reakcja dla młodej damy. - dorzucił Vasey.
- Szeryfie myślę, że czas na nas. - sir John wstał. Czas było zakończyć tę wizytę w Nottingham - Sir Gisborne? Wskażesz nam drogę?
Rycerz kiwnął głową.
- Z przyjemnością. - odparł.
- Zatem w drogę, nie ma co mitrężyć czasu. - zarządził Vasey.
Gdy wychodzili na dziedziniec szeryf zatrzymał Gisborne'a.
- Muszę mieć ich na oku, Gisborne. Dobrześ wymyślił z tym dworkiem. Pozorna wolność, a tak naprawdę pełna kontrola. Z zamku mi się wywinęli, ale ty czasem masz przebłyski intelektu. - Guy westchnął. Miał dość knowań szeryfa i tego, że ciągle go obraża. - Co wzdychasz? Ten staruch trąci mi starym Knighton'em, a tacy są niebezpieczni. Od dziś masz siedzieć w Locksley, masz zapewnić im rozrywki i towarzyszyć wszędzie, gdzie tylko będą chcieli się udać. Albo ty albo twoje ciury. Nie chce mi się wierzyć, że Longthorn przyjechał tu tylko w odwiedziny do szwagra.
- Będzie jak chcesz, panie. - mruknął Guy.
- Ależ oczywiście. Bo ty przecież nie odstąpisz na krok panny Elizabeth! – zakpił szeryf - Mówię ci Gisborne! Baby to zło, a ty jak ślepy znów ślinisz się do następnej! I jeszcze z tej samej rodziny!
Guy przewrócił oczami i poszedł za gośćmi. Gdy wyszedł na dziedziniec, ci już siedzieli w powozie. Rozejrzał się szybko. Jeden ze strażników trzymał jego wierzchowca. Guy skinął dłonią i strażnik podprowadził mu konia. Mężczyzna odebrał wodze i wskoczył na siodło. Chwilę potem stukot kopyt i turkotanie powozu rozległy się po dziedzińcu, gdy konwój opuszczał zamek.

_____________
Kolejny, drugi odcinek opowiadania tutaj.

10 komentarzy:

  1. Jak cudownie, że sir Guy powraca!!! Dziękuję za ten pierwszy rozdział. :-* Ależ podoba mi się Twój szeryf- taka złośliwa kanalia. ;-) Choć oczywiście bardziej ciekawi mnie co zamierza sir Guy. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że pozostanie wierny swoim przekonaniom i w końcu zapragnie być kimś więcej niż pomagierem szeryfa ;)

      Usuń
    2. Och, podkręcasz moją ciekawość, bo facet ma potencjał. :)

      Usuń
    3. Też tak myślę :)

      Usuń
  2. Nawet nie wiesz Dorotko jak się cieszę, że znów mogę poczytać coś Twojego :D no aż nie mogę doczekać się kolejnych kontynuacji tego wątku :) lady Elizabeth fiu fiu, drobna, delikatna, skromna... ciekawe jak jej losy się potoczą. Może coś skrywa, np. umiejętne władanie sztyletem ;) a powiedz Dorotko jakiego koloru Elizabeth ma włosy? Ja z tych dociekliwych, którzy lubią stworzyć sobie pełne wyobrażenie bohaterów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elisabeth jest ciemnowłosa. :)
      Szczerze, to już dawno mnie gryzł gdzieś z tyłu Guy'owy fanfick, więc ta dam! :D A jak Ania zauważyła wyżej Guy ma potencjał, więc coś z niego jeszcze wykrzeszę :)

      Usuń
    2. O ciemnowłosa :) i ze wstążeczką. Uroczo :) dziękuję :)

      Usuń
  3. W ogóle to powinnam coś tu wyjaśnić w odniesieniu do pytania Moemi o wygląd bohaterki. Będę się starała w moim opowiadaniu w miarę trzymać się realiów historycznych. Nie zdziwcie się więc, jak nagle przeczytacie że Guy czy inny pan rycerz ma na sobie przeszywanicę/kaftan pikowany czy inne elementy uzbrojenia występujące w tamtym okresie ;) Oczywiście nie zamierzam też was bombardować nie wiadomo jaką terminologią i opisywać szczegółowo zwyczaje, nie bójcie się, bo nie jestem historykiem:) Po prostu chciałabym, żeby opowiadanko było w miarę realistyczne :) Idąc więc dalej za tą myślą, jeszcze raz odniosę się do pytanie Moemi. Wrzucam poniżej link do przykładowego zdjęcia jak wyobrażam sobie wygląd Elisabeth.

    https://pl.pinterest.com/pin/480548222722349893/

    Chodzi tylko o uczesanie (pisząc o wstążkach miałam na myśli właśnie takie jak widac na fotografii, prawidłowo nazywa się je krajkami i używane były do wielu elementów ubioru i jako ozdoby) i ubiór (suknia - chodzi tylko o krój, oczywiście nie może być tak długa, by włóczyła się po ziemi, bo Elisabeth nie jest na dworze książęcym czy królewskim:)) Podobnie wyobrażam sobie sukienki lady Marian.

    No to tyle wyjaśnienia :) Jakbyście miałby jakieś pytania teraz czy w trakcie dalszych części to śmiało piszcie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że tak dbasz o szczegóły. Bardzo przyjemnie czytało się twoje opowiadanie. Jedną z moich ulubionych postaci jest właśnie Elizabeth. Jestem ciekawa dalszych losów bohaterów.
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że już po pierwszym rozdziale Elisabeth wzbudziła w tobie sympatię :) Cieszy mnie to :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)