Rozdział 1
Gniew
się wciąż się w nim gotował. W obecności Marian ledwo trzymał
emocje na wodzy. Tyle poświęcił dla niej. Tyle razy swoim gardłem
ryzykował dla niej przed szeryfem. A ona?... Gardziła nim. Poniżała
go. Przy każdej sposobności. Teraz widział to jak na dłoni. Była
miła tylko jak coś chciała. Jak bardzo go to bolało. Miotał się
w sobie jak dzikie zwierze, które będąc w pułapce, nie wie gdzie
najpierw ukąsić. Ale mimo to ze względu na pamięć ojca i dawne
do niej uczucie postanowił zrezygnować z wydania jej szeryfowi…
Kilka dni temu wiele by dał za możliwość wymierzenia
sprawiedliwości nawet na własną rękę. Dziś było mu już
wszystko jedno. Odkąd ją zdemaskował, dużo myślał. Nie tylko o
jej dwulicowości, ale także o tym co ją pchnęło do tego by
ryzykować życiem dla plebsu. Jak sobie przypominał ile razy jego
straże ścigały Stróża, jego z nim potyczki, to jak go ranił
sztyletem… Czemu dziewczyna z dobrego domu miast haftować wolała
narażać się na niebezpieczeństwo? Chciała pomagać. Stała
śpiewka. A niech jej będzie… Owszem jego również raziła obecna
po okolicznych wsiach bieda. A polityka szeryfa, która miast
doprowadzić do polepszenia sytuacji jeszcze ją pogarszała,
ostatnio wyjątkowo Guy'owi przeszkadzała. Wieśniaków można
uciskać, taki ich los, od tego są, ale fanatyzm szeryfa by karać
ich za choćby cień podejrzenia, że pomagają Robinowi, sprawiał,
że chłopi zamiast generować dochody, generowali straty. Więżenie,
wieszanie, palenie zagród, zamykanie warsztatów rzemieślników nie
poprawiało sytuacji. Ci co mogli opuszczali domostwa, nie widząc tu
przyszłości. Dochody z podatków i tak marne, malały w
zatrważającym tempie, a Londyn domagał się regularnych wpłat…
Guy nie raz sugerował szeryfowi, by na jakiś czas zmniejszył
terror w okolicznych wioskach. Na próżno. Ten stary pryk zarzucił
mu że mięknie, że ma skrupuły, śmiał zasugerować by dołączył
do bandy Hooda, skoro żal mu wieśniaków. Na samą myśl o szeryfie
i upokorzeniach jakich doznawał co dzień od pryncypała zaciskał
szczęki i marzył o chwili kiedy diabli wezmą szeryfa Vasey'a. Miał
nadzieję, że nastąpi to zanim wróci król. Spiski i knowania
szeryfa, do których zawsze był nie do końca przekonany,
teraz coraz mniej mu się podobały. I stawały się dla ich
uczestników coraz bardziej niebezpieczne. Vasey nie widział, że
szanse na powodzenie jego śmiałych planów szybko malały. Nawet z
poparciem księcia Jana. Dalej knuł, spiskował, zdradzał, coraz
śmielej, coraz bardziej brawurowo… i coraz mnie ostrożnie. Na
każdym kroku dawał swoim wrogom twarde dowody do ręki. Lista
zdrajców, którą był Pakt Nottingham, była w rękach Hooda, poza
tym kto wie ilu już posłańców posłał ten banita do króla, by
donieść o zdradzie. Guy nie miał zamiaru dać się powiesić. Zbyt
cenił swój kark i swoje życie. Poza tym było coś jeszcze…
Czuł, że coś go uwiera. Kilka tygodni temu odwiedził miejsce,
gdzie kiedyś mieszkali z siostrą, matką i ojcem. Nie był tam od
wielu, wielu lat. W sumie nie wiedział co go pchnęło, by tam
pojechał. Ale stało się. Zgliszcza spalonego dworu porosły drzewa
i krzewy i jedynie poczerniałe sterczące belki były oznaką, że
kiedyś tu rządził człowiek. Widok ten wstrząsnął nim. Szybko
stamtąd odjechał, a odjeżdżając czuł na plecach czyjś wzrok.
Do tej pory przechodziły go ciarki na myśl o tym, ale to co znalazł
w zgliszczach - pośniedziały medalion matki - dawało mu nadzieję,
że duchy tego miejsca nie życzyły mu źle. Ale czy pochwaliły by
to co się z nim stało? I to go uwierało. Uwierało do tego
stopnia, że przestał sypiać. Nic nie pomagało. Kilka razy schlał
się na umór, ale było jeszcze gorzej. W pijackim widzie przyszła
do niego matka. Nic nie mówiła, nic nie robiła. Tylko patrzyła.
Smutek w jej oczach był nie do opisania. Chciał jej dotknąć,
uściskać, ale nie potrafił, za to ona z jeszcze większym smutkiem
spoglądała na jego dłonie, a gdy podniósł je przed oczy ociekały
krwią. Nie… gorzałka zdecydowanie nie pomagała… stracił chęć
do wszelkich działań, a cios jakim było zdemaskowanie Stróża
jeszcze bardziej go dobił.
Las
wokół niego zlał się w wielką zieloną plamę z brązową pręgą
drogi pośrodku. Guy był tak pogrążony w swoich myślach, że
pozwolił rumakowi na swobodny bieg. Za nim podążało czterech
żołnierzy. Odgłosy ze wsi Nettlestone umilkły, gdy wjechali w
las. Ogier Guy’a biegł galopem duktem pośród sinych bukowych pni
wyrastających z rdzawego dywanu opadłych liści. Nad głową
jeźdźca i jego konia szumiały, soczyście zielone korony potężnych
drzew. Po lewej stronie mieli głęboki jar, po prawej łagodny stok
wzgórza, z którego kilkaset metrów dalej wyrastał ogromny biały
kamienny ostaniec. Za skalnym olbrzymem droga skręcała w prawo
prowadząc na polanę.
Guy
mimo ponurych myśli pozostawał czujny i zaraz nastawił uszu kiedy
zdało mu się, że słyszy rozmowy. Spojrzał za siebie, ale żaden
z jego ludzi nie pisnął słowa. nikogo innego też wokół nie
dostrzegł. Chwycił pewniej wodze i uderzył konia piętami
zmuszając go do trochę szybszego biegu.
Kiedy
wyjechał zza skały, na leśnej drodze zobaczył powóz w obstawie
kilku konnych zbrojnych. Podniósł do góry dłoń, dając znak
swoim by się zatrzymali i sam zasadził gwałtownie konia. Wyglądało
na to, że kierowali się do Nottingham. Uśmiech zatańczył w
kąciku jego ust. Dzieliła ich jeszcze dość spora odległość,
ale tylna straż ich zauważyła i pokłusowali w stronę Guy'a i
jego drużyny.
-
A kogóż my tu mamy? – Guy mruknął do siebie i ruszył do przodu
na spotkanie obcych.
-
Stać! Ktoście? – krzyknął jeden z jeźdźców.
-
Z drogi! – warknął Gisborne – Jesteście na ziemiach szeryfa
Nottingham. Gdzie wasz pan?!
Ponura
postać Gisborne’a i groźny wyraz jego twarzy robiły odpowiednie
wrażenie, a w razie potrzeby wsparte imieniem szeryfa, zawsze dawały
odpowiedni skutek. Zbrojni ustąpili z drogi dając znak towarzyszom
z przodu, że puszczają nieznajomego.
-
Sir Longthorn podróżuje w powozie. - rzekł jeden ze strażników i
wskazał dłonią na pojazd lekko kołyszący się na wybojach leśnej
drogi.
-
Zatrzymać się! – Guy zbliżył się do powozu. Woźnica zwolnił
i pojazd stanął.
Guy
zeskoczył z konia i zajrzał do środka. Wewnątrz było dwóch
pasażerów, a nie tak jak się spodziewał Guy, jeden. Pierwszy z
podróżujących, starszy mężczyzna w bogatych szatach mierzył go
dumnym, lekko pogardliwym wzrokiem tak, że Guy się zmieszał na
chwilę. Przypominał mu trochę sir Edwarda, ojca Marian.
-
Czemu nas niepokoisz, panie? – zapytał spokojnie starzec.
W
tym momencie Guy zawiesił na kilka sekund wzrok na drugim pasażerze.
Naprzeciw szlachcica siedziała drobna dziewczyna. Długie włosy z
wplecioną w nie ozdobną, zapewne jedwabną tasiemką, zaplecione w
gruby długi warkocz spływały z jej ramienia i sięgały aż do
dłoni leżących skromnie na podołku. Lekki rumieniec zaróżowił
policzki dziewczyny, gdy poczuła jego spojrzenie. Ich oczy się
spotkały, jednak ona zaraz jednak opuściła wzrok.
-
Jako dowódca straży szeryfa muszę zapytać kim jesteś panie i
dokąd zmierzasz? - Guy zwrócił się do starca.
-
A więc ty jesteś Guy Gisborne. Twoja… - zawiesił głos starzec -
…sława i twego zwierzchnika dotarła daleko poza granice
Nottinghamshire.
Guy’owi
nie spodobał się ton jakim starzec zwracał się do niego, ale nie
mógł sobie pozwolić na żadną impertynencję w stosunku do niego
póki nie wiedział kim ów jest. Uśmiechnął się tylko i skinął
lekko głową, udając, że wziął te słowa za komplement.
-
Jestem lord John Longthorn, hrabia Doncaster. – rzekł stary
szlachcic. – Jadę z córką… - wskazał na dziewczynę -
...odwiedzić mego krewniaka w Knighton, jednak najpierw pragnę
złożyć uszanowanie szeryfowi.
-
Masz panie, krewnych w Knighton? – zapytał zaskoczony Guy.
-
Lord Edward z Knighton jest moim kuzynem.
-
Wybacz panie, że muszę być posłannikiem złych wieści, ale lord
Edward nie żyje.
Zaskoczenie
jakie pojawiło się na twarzy starszego mężczyzny dawało do
zrozumienia, że nic nie wiedział o śmierci krewniaka. Usłyszał
też ciche „och”. Spojrzał na dziewczynę, która wyraźnie
posmutniała.
-
Nie żyje? Co za tragedia… - ojciec spojrzał przelotnie na córkę,
-
A moja kuzynka? - odezwała się cicho córka lorda.
-
Właśnie. Elizabeth ma słuszność. Co z jego córką, lady Marian?
-
Lady Marian ma się dobrze. – wycedził przez zęby Gisborne.
-
Co za ulga. Mieszka dalej w Knighton?
-
Lady Marian obecnie mieszka w zamku Nottingham. W związku z
nielojalnością wobec szeryfa ona i jej ojciec zostali umieszczeni w
areszcie domowym w zamku. Po śmierci ojca pozostała w Nottingham.
-
Cóż to za niesprawiedliwość! – oburzył się starzec. – Gdy
tylko zobaczę się z szeryfem, zabieram tę biedną dziewczynę do
Knighton!
-
Nie będzie to możliwe, gdyż dwór spłonął. – Guy nie miał
zamiaru przyznawać się iż to on sam spalił dwór.
-
Ojcze… co za nieszczęście. Bóg nie szczędził jej cierpienia…
- Elizabeth odezwała się znów i Guy ponownie na nią spojrzał.
Zdawała się taka krucha. Teraz drobną dłonią zasłoniła usta,
jeszcze bardziej zasmucona wiadomościami. Poczuł się dziwnie.
Zrobiło mu się wstyd, że sprawia jej przykrość. Spuścił głowę.
-
Czegóż się dowiaduję! - odezwał się sir John - To chyba już
wszystkie możliwe nieszczęścia jakie mogły spać na tę
dziewczynę.
„Mylisz
się starcze, mogło być jeszcze gorzej”, pomyślał Guy.
-
Tak, to bardzo przykre co ją spotkało. – odparł tymczasem na
głos, spoglądając na pasażerkę powozu. - Wybacz pani, że
pierwsze chwile w Nottingham są dla ciebie tak przykre. - rzekł
przepraszającym tonem, sam się sobie dziwiąc, że to robi.
Dziewczyna
lekko skinęła głową, ale więcej nie spojrzała na rycerza.
-
Jeśli pozwolisz panie, będę wam towarzyszył do Nottingham. –
dodał Guy, zwracając się do lorda.
-
Zgadzam się. – rzekł lord łaskawym tonem.
Guy
dosiadł konia, pokłonił się lordowi i pannie i bez słowa
odjechał od powozu, by dołączyć do przedniej straży.
Elizabeth
odwróciła głowę za odjeżdżającym mężczyzną, ale nie za
mocno. Nie chciała okazywać zbytniego zainteresowania nim. Zresztą
to tylko mężczyzna. Spojrzała na ojca i uśmiechnęła się
pogodnie do niego, a potem znów spojrzała za okno powozu. Z natury
była ciekawska, a choć ograniczana przez surową tradycję i
konwenanse, to korzystała z każdej możliwej okazji, by zobaczyć
kawałek świata i poszerzać horyzonty. Dyskretnie więc wyglądała
przez okno powozu, chłonąc wszystko co przedstawiało się jej
oczom od momentu kiedy wyjechali z ojcem z domu, aż do teraz. Nie
dało się jednak ukryć, że ciekawym uatrakcyjnieniem podróży u
jej finału było niespodziewane spotkanie z sir Gisborne'em.
Żałowała trochę, że siedzi tyłem do kierunku jazdy, bo nie
mogła się mu swobodnie przyglądać w trakcie podróży do zamku
Nottingham. Na pierwszy rzut oka nie różnił się zbytnio od innych
mężczyzn jakich spotykała, a którzy również piastowali podobne
stanowiska. Zasadniczy, groźny, budzący respekt służbista, ale i
umiejący zachować się w obecności dam. Nic nowego. Jego żal, że
sprawił jej smutek niedobrym wieściami o losach rodziny, też
mogłaby zignorować. Ot, zwykły frazes, prośba o wybaczenie, a
jednocześnie tradycyjne okazanie szacunku dla wrażliwości i
delikatności kobiecej natury. W tym przypadku Elizabeth jednak nie
umiała puścić tego tak łatwo w niepamięć. Sir Gisborne zdawał
się faktycznie być przejęty. Widziała to na jego twarzy –
frasunek, że nie powstrzymał języka i zaraz szczera chęć
naprawienia błędu.
-
Córko, dojeżdżamy. Przed nami zamek Nottingham. - oznajmił jej
sir John, wyrywając ją jednocześnie z zadumy. - Nie mogę się
doczekać, aż zobaczę Marian. Oby Bóg ją zachował w zdrowiu.
-
Amen. - szepnęła Elizabeth i przesiadła się na miejsce obok ojca.
Koła powozu zastukały o drewniany most opuszczony nad fosą
okalającą mury miasta. Strzelisty zamek wznosił się ponad
zabudowaniami, a na jego wieżycach powiewały proporce.
-
Myślałam, że Nottingham jest dostatnie… - szepnęła Elizabeth,
gdy przejeżdżali ulicą. Lud kręcący się po mieście nie
sprawiał wrażenia żyjącego w dobrobycie.
-
Niestety moje podejrzenia okazały się słuszne... - rzekł wolno,
przyciszonym głosem sir John. - Proszę byś nie odzywała się zbyt
wiele. Zwłaszcza w obecności szeryfa. Ale i jego też… Dobrze? -
ojciec wskazał dyskretnie głową na Gisborne'a, który siedział na
ogierze, czekając aż powóz zawróci na dziedzińcu zamku. Gdy go
mijali, skłonił lekko głowę w kierunku Elizabeth oddając jej
szacunek.
-
Dobrze, ojcze… - odparła panna, czując na plecach nieprzyjemne
ciarki. Ten człowiek miał dziwną aurę. Czuła obawę, jak przez
drapieżnikiem, który choć oswojony, wciąż pozostaje w głębi
dzikim zwierzęciem.
-
Goście! Witam! - nagle obcy głos rozległ się na dziedzińcu, a
kamienne ściany odbiły go, potęgując po wielokroć.
Powóz
zatrzymał się pod schodami prowadzącymi do zamku i jeden ze
strażników otworzył drzwiczki. Sir John stanął przed schodami i
rozejrzał się wokół siebie. Niewielkiego wzrostu człowiek z
łysiną i krótką bródką schodził ku nim.
Elizabeth
wyjrzała z powozu, by wysiąść, gdy nagle obok niej pojawiła się
wyciągnięta w jej kierunku dłoń. Powędrowała wzrokiem wyżej i
napotkała oczy sir Gisborne'a. Były jasnoniebieskie.
-
Dziękuję… - szepnęła i chwyciła jego dłoń, wspierając się
na niej. Stojąc już na dziedzińcu podniosła spojrzenie na
mężczyznę i z lekkim uśmiechem dygnęła, a on skinął z
szacunkiem głową i wszedł po schodach, stając obok szeryfa.
- Witam
w Nottingham! - skłonił się niedbale ojcu Elizabeth, zawieszając
spojrzenie na dziewczynie – Sir…
-
Jestem sir John Longthorn, hrabia Doncaster, a to moja córka, lady
Elizabeth. – rzekł władczo starzec - Przybyłem w odwiedziny do
sir Edwarda lorda Knighton, ale… - pogodna do tej pory twarz
szeryfa zachmurzyła się – jeden z twych sług, sir Gisborne... –
wskazał głową na Guy'a – poinformował mnie, iż Edward zmarł.
-
Zaszczyt to i miło poznać. Córeczka jak malowanie! - szeryf
przeniósł wzrok z córki na ojca - Tak, tak… - szeryf spiorunował
wzrokiem Gisborne'a –… smutna sprawa, sir Edward był już stary…
obawialiśmy się tego od dawna...
Longthorn
nie zamierzał słuchać dalej tłumaczeń kogoś takiego jak szeryf.
Dobrze znał reputację tego człowieka, a to kilkuminutowe osobiste
spotkanie z nim utwierdziło go o jego małości. Uniósł dłoń, a
szeryf zamilkł.
Guy
uśmiechnął się pod nosem złośliwie. „Nawyki plebejusza nadal
silne”, pomyślał.
-
Szeryfie Vasey, wiem, że żyje jego córka. Jako jej jedyny żyjący
krewny mam obowiązek zapewnić jej opiekę.
-
Ależ oczywiście! - szeryf rzekł przymilnym tonem – Jako senior
tych ziem, zaopiekowałem się lady Marian po śmierci ojca i...
-
Chcę się spotkać z panną Knighton. - ton lorda nie zmienił
barwy.
-
Może najpierw jakiś posiłeczek, winko? - szeryf złożył opuszki
palców do siebie.
-
Chętnie, ale najpierw chcę z nią porozmawiać.
Elizabeth
dyskretnie obserwowała tę scenę z boku i widziała dokładnie
zmiany jakie zachodziły na twarzy Vasey'a. Najpierw gościła tam
butna pewność siebie, którą zaraz zastąpiły służalczość i z
ledwością skrywana irytacja. Widać, że nie był przyzwyczajony by
wydawać mu polecenia.
-
Jasne. Gisborne! - odparł szeryf sir Johnowi i pstryknął palcami.
Rycerz bez słowa wbiegł po schodach i znikł w jednym z krużganków.
- Zapraszam zatem waszą lordowską mość z córuchną do środka.
Panna Knighton za chwilę dołączy, a nim przyniosą coś na ząb,
będzie okazja na rodzinną rozmowę.
Sir
John wszedł po schodach, a za nim podążyła Elizabeth,
instynktownie zachowując dystans od szeryfa.
Guy
tymczasem szedł szybko korytarzem, do skrzydła gdzie znajdowały
się komnaty Marian. Nie był tu już kilka dni i to Allanowi zlecał
pilnować dziewczyny. Sam nie miał ochoty na nią patrzeć. Za to -
jego myśli wróciły do lady Elizabeth – córka lorda była czymś
na co spoglądanie sprawiało mu przyjemność. Nie tylko ze względu
na urodę, ale dlatego, że biła od niej łagodność, spokój i
opanowanie. Jej drobna osoba sprawiała, że czuł potrzebę
zaopiekowania się nią. Każde z krótkich spojrzeń jakimi go
obdarowała działały na niego uspokajająco, łagodziły wewnętrzny
gniew. Guy westchnął. Miała wszystkie cechy, które kiedyś
wmawiał sobie u Marian, a one uczyniły lady Knighton idealnym
wyobrażeniem kobiety dla niego. Wyobrażeniem. Właśnie. To dobre
słowo. Tymczasem lady Elizabeth była autentyczna w swoim
zachowaniu. Zresztą czy tak drobna i cicha osoba, zdołałaby
dokonać rzeczy które popełniła Marian? I nie chodziło już o to,
że pomagała wieśniakom. Do diabła z nimi! Okpiła go i zrobiła z
niego głupca. Tego nie mógł wybaczyć.
Allan
siedział na taborecie z nogami wyciągniętymi do przodu i drzemał
oparty o mur. Głośne kroki Guy'a odbijające się do zamkowych
murów wyrwały go ze snu, ale nie na tyle szybko, by jego
zwierzchnik nie zauważył, że ten spał. Nim zdołał otrzeźwieć,
Allan poczuł kopniaka w kostkę.
-
Wstawaj śmierdzący leniu! - warknął Guy.
-
Auć! Sir Guy… wybacz… mała regeneracja dla zwiększenia
efektywności…
-
Oooch, zamknij się! Powinienem cię już dawno powiesić
darmozjadzie! Odsuń się! - Guy pociągnął zasuwę i pchnął
drzwi, które gruchnęły o ścianę.
Wewnątrz
pachniało kobiecymi perfumami, które jeszcze niedawno tak bardzo go
uwodziły. Marian siedziała na skraju łóżka z zaskoczoną i lekko
przestraszoną miną.
-
Guy, co ty robisz? Wystraszyłeś mnie… - rzekł wstając i
poprawiając suknię.
-
Dla ciebie SIR GUY! - odparł gniewnie mężczyzna. - Idziemy! -
stanął przy drzwiach i kiwnął głową.
-
Gdzie? Po co? - Marian poczuła strach. Czyżby Guy zmienił zdanie i
postanowił ją ukarać?
-
To niebywałe, jak często podłość i wyrachowanie w twoim
przypadku idzie w parze ze szczęściem unikania idących za tym
konsekwencji! - rzekł oschle – Ktoś się chce z tobą widzieć.
Zapraszam lady Knighton! - pochylił w parodii ukłonu, gdy koło
niego przechodziła.
Allan
czekając na zewnątrz słyszał całą wymianę zdań i tylko
wzruszył ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie Marian.
-
Czy mogę wiedzieć kto to jest? - zapytała niepewnie Marian
odwracając się do idącego za nią Guy'a.
-
Milcz. - mruknął Gisborne groźnie.
Marian
o ile kiedyś nie miała żadnych obaw przed Guy'em, to od chwili jej
zdemaskowania jako Nocnego Stróża, wszystko się zmieniło. Teraz
się go bała. Stał się kimś obcym. Nie patrzył na nią jak
kiedyś, nie widziała już serdecznych iskierek w jego oczach. Teraz
była tylko wrogość. Marian westchnęła. Miało to jeden plus. Guy
zrezygnował z starań o jej rękę. Jednak na tym się korzyści
zaistniałej sytuacji kończyły. A zaczynały przykre następstwa -
niepewność o własny los, beznadzieja kolejnych upływających dni
i ogromna samotność w tym wielkim ponurym zamku, gdzie wszystko
przypominało jej ojca. Ale mimo wszystko nie żałowała żadnej z
wypraw jakie podjęła by pomagać ludziom.
Gdy
zbliżyli się do sali, gdzie szeryf zwykł przyjmować gości,
dosłyszeli rozmowę. Marian bez problemu odróżniła głos Vasey'a,
ale drugiego głosu nie mogła rozpoznać, choć nie odbierała go
jako całkiem obcego. Allan otworzył przed nią drzwi i dziewczyna
weszła do sali.
-
O jest i nasza ptaszyna! - zawołał ociekającym uprzejmą
służalczością szeryf.
Marian
spojrzała na rozmówcę szeryfa i zmarszczyła brwi. Starszy
mężczyzna w bogatych szatach, który stał wcześniej z szeryfem
nieopodal stołu, zostawił Vasey'a samego i podszedł do niej.
-
Poznajesz mnie dziecko? - ciepły uśmiech pojawił się na jego
twarzy.
Marian
odwzajemniła uśmiech i kiwnęła głową.
-
Wuj John! - odparła z radością, a po chwili zauważyła drobną
kobiecą postać, która siedziała przy oknie, patrząc z
zaciekawieniem.
-
Twoja kuzynka Elizabeth. - wyjaśnił sir John. Panna tymczasem
podeszła do ojca i dygnęła grzecznie.
-
Witaj Marian, cieszę się że cię mogę poznać.
Marian
uśmiechnęła się do kuzynki. Cóż to było za cudowne zrządzenie
losu. W paśmie tragedii jakie ją spotkały ostatnio, uwięziona w
zamku Nottingham, nie pomyślała w ogóle o wuju ze strony matki.
Ale jednak Bóg miał ją w swojej opiece i sam skierował sir Johna
w te strony.
-
Co cię tu sprowadza wuju? - zapytała w końcu.
-
Chciałem was odwiedzić. Niestety dopiero w lesie Sherwood doszła
do mnie wiadomość o śmierci twego ojca i tym że straciliście
dwór...
-
Od kogo wiesz, panie? - szepnęła Marian.
-
Od sir Gisborne'a. Napotkaliśmy go na trakcie.
Marian
skrzywiła się.
-
Coś nie tak? - bystre oczy Elizabeth zauważyły grymas Marian.
-
Nie, kuzynko Elizabeth, wszystko w porządku. - wyszeptała.
Sir
John zamyślił się na chwilę. Coś było nie tak, Marian chyba nie
powiedziała wszystkiego, ale nie mógł sobie pozwolić na żaden
ruch. W każdym razie jeszcze nie teraz.
-
Dobrze, lady Marian. Zaraz będzie wieczerza, zjesz z nami. -
dziewczyna napotkała pełne sympatii spojrzenie kuzynki i ochoczo
kiwnęła głową. Od kilku dni wiodła życie pustelniczki, więc
posiłek w towarzystwie był czymś co ją cieszyło. Jedyną rysą
na tym idealnym szkle był szeryf. Jednak postanowiła, że nie
będzie się przejmować jego obecnością.
W
czasie gdy sir Longthorn rozmawiała z Marian, Guy usiadł na krześle
obok miejsca gdzie siedziała Elizabeth i przyglądał się całej
scenie. Jego wzrok jednak mimowolnie przeskakiwał z jednej panny na
drugą i tak w kółko. Mógł sobie je do woli porównywać, co też
zresztą zamierzał robić nim skończą rozmowę. Niestety
kontemplację przerwał mu szeryf.
-
Zobacz, Gisborne! Normalnie to aż nie możliwe! - syczał mu do ucha
patrząc na rozmawiającą trójkę. - Zaraz mnie zemdli od tej
radości i wzruszeń. Patrz! Patrz! Czyżbym widział łzy w oczach
twojej niedoszłej?
Guy
spojrzał z niechęcią na szeryfa.
-
Nie wiem, nie przyglądam się jej. - mruknął rycerz.
-
A komu się przyglądasz, chłopcze? - Vasey wbił w mężczyznę
swoje oczka. - Starzec odpada, więc pozostaje jego słodka córeczka.
- Vasey uśmiechnął się złośliwie - Delikatny kwiat...ale nie
dla twoich szorstkich łap Gisborne, więc nie ostrz sobie zębów na
nią. I tak cię nie zechce! Za wysokie progi…
Guy
nie zamierzał wysłuchiwać dłużej docinek i odszedł gwałtownie,
chcąc wyjść jednak akurat służba weszła do sali niosąc potrawy
na późny obiad.
-
Gisborne… - zawołał słodkim głosem szeryf.
Guy
się zatrzymał i zacisnął zęby.
-
Już wychodzisz? A kto zabawi gości rozmową? - cała trójka
spojrzała na Gisborne'a, słysząc słowa szeryfa.
-
Wybacz, panie. - rycerz zawrócił i podszedł do Elizabeth.
-
Pozwól pani… - wyciągnął do niej dłoń, otwarcie ignorując
Marian. Dziewczyna, zakłopotana po chwili wahania podała mu rękę,
a on zaprowadził ją do stołu. Sir John tymczasem ujął dłoń
Marian i zajęli miejsce naprzeciw Elizabeth. Obok córki lorda
miejsce zajął Guy.
Służba
napełniła kielichy i usunęła się na bok.
-
Zatem wypijmy! - szeryf wstał i ochoczo uniósł kielich – Za
waszą lordowską mość i niech pobyt w Nottinghamshire będzie
udany.
Sir
John skinął głową i spełnił toast podobnie jak reszta. Vasey
usiadł spojrzał po zebranych.
-
No, to smacznego! Bierzcie, jedzcie! - zachęcił by zaczęli się
częstować. Na stole leżał spory udziec jelenia, obłożony
żurawiną i jabłkami. Sir John sięgnął po widelec i nóż leżące
przy udźcu i ukroił pierw Marian, potem sobie. To samo uczynił Guy
w stosunku do Elizabeth po drugiej stronie stołu.
-
Tutejsze lasy muszą być pełne dorodnego zwierza. - zagaił rozmowę
sir John, przełknąwszy pierwszy kęs. - Taki jeleń to rzadkość,
a skoro u was podaje się go ot tak na co dzień…
-
Oczywiście, tutejsze lasy słyną ze zwierzyny, na którą chętnie
z Gisborne'em polujemy. - Vesey rzucił znaczące spojrzenie na
rycerza, a ten uśmiechnął się kącikiem ust – Jednak na jelenie
najchętniej polują chłopi. Jest to jedna na tutejszych plag. Nie
dość, że nie płacą podatków to jeszcze kłusują. Ten tu został
skonfiskowany wczoraj we wsi Clun...
-
Wybacz panie… - gwałtowną przemowę szeryfa przerwała cicho
Elizabeth, nie zważając na ganiące spojrzenie ojca –… ale może
kłusownictwo jest jedynie objawem, skutkiem… może brak im
pożywienia…
-
Twoja córka sir John jest bardzo bystra. - rzekł zjadliwie szeryf,
a dziewczyna spłoniła się i spuściła oczy, doskonale wyczuwając
sarkazm. - Oczywiście, że nie przekarmiam tych prostaków.
Przejedzeni mogli by mieć za dużo siły, którą wykorzystywali by
na szkodzenie mi. Ale to polityka, nie dla takiej ślicznej główki.
Na
dłuższą chwilę zapadła cisza. Vasey sunął wzrokiem po
siedzących przy stole. Ojciec Elizabeth zdawał się być lekko
wzburzony, podobnie jak Marian, która całkiem odłożyła sztućce.
-
Lady Marian, czyżby jeleń nie smakował? - zaczepił ją Vasey.
-
Nie mam apetytu. - odparła unikając jego spojrzenia.
-
A tobie lady Elizabeth? - szeryf nagle zwrócił się do dziewczyny,
która drgnęła.
-
Bardzo smaczny. - rzekła cicho, ale w przeciwieństwie do kuzynki
spojrzała na szeryfa, który zaskoczony niespodziewaną odwagą
panny, którą już zdążył zaszufladkować, sam odwrócił oczy.
-
Gdzie się zatrzymacie? - odezwał się niespodziewanie Gisborne,
dolewając Elizabeth wina.
-
Jadąc tu sądziłem, że przyjmą nas w Knighton, ale w obecnej
sytuacji… - sir John, wytarł usta serwetą.
-
Mój dwór w Locksley stoi pusty. - niski głos Guy'a zabrzmiał w
sali.
-
Świetny pomysł! - podchwycił szeryf.
-
Cóż… Elizabeth? - lord spojrzał na córkę, która kiwnęła
głową. - Zatem niech będzie. Lady Marian pojedzie z nami. Nie
widzę sensu by dłużej mieszkała w zamku.
-
Oczywiście, oczywiście, jakby mógł rozdzielać rodzinę! - szeryf
kiwnął głową i oparł się łokciami o blat.
-
Niech spakują jej rzeczy, przyślę po nie później. - dodał sir
John.
Marian
uśmiechnęła się radośnie. Nareszcie miała szansę opuścić
zamek.
-
Jednak... dbając o bezpieczeństwo lordzie, muszę przydzielić wam
ochronę. Poza Nottingham nie jest bezpiecznie. Gisborne pojedzie z
wami.
Uśmiech
spełzł z twarzy Marian. Mogła się domyślić, że szeryf nie
puści ich samych.
-
Zadbam by nikomu nic się nie stało. - potwierdził Guy, patrząc na
Elizabeth, która przed chwilą zasmucona perspektywą spędzania
samotnie całych dni, teraz uśmiechała się do Marian. Kuzynka
zdawała się być wesołą, więc pobyt tu mógł być całkiem
przyjemny.
-
Czy to aby na pewno konieczne? Mam swoich ludzi. - sir John
zmarszczył brwi.
-
Nalegam. - szeryf wstał. - Lepiej nie kusić losu... ani banitów
grasujących w lesie.
-
Panie, nie strasz mego wuja i kuzynki. - odezwała się nagle Marian.
-
Ja nie straszę. Banici są niebezpieczni, no chyba że dla tych,
którzy się z nimi kumają. Chyba zgodzisz się ze mną młoda damo?
A nasi znamienici goście z pewnością z nimi w konszachty wchodzić
nie będą. Jak co poniektórzy. - zakończył zjadliwym tonem.
Marian
nie odpowiedziała.
-
Właśnie! Wreszcie milczenie, odpowiednia reakcja dla młodej damy.
- dorzucił Vasey.
-
Szeryfie myślę, że czas na nas. - sir John wstał. Czas było
zakończyć tę wizytę w Nottingham - Sir Gisborne? Wskażesz nam
drogę?
Rycerz
kiwnął głową.
-
Z przyjemnością. - odparł.
-
Zatem w drogę, nie ma co mitrężyć czasu. - zarządził Vasey.
Gdy
wychodzili na dziedziniec szeryf zatrzymał Gisborne'a.
-
Muszę mieć ich na oku, Gisborne. Dobrześ wymyślił z tym
dworkiem. Pozorna wolność, a tak naprawdę pełna kontrola. Z zamku
mi się wywinęli, ale ty czasem masz przebłyski intelektu. - Guy
westchnął. Miał dość knowań szeryfa i tego, że ciągle go
obraża. - Co wzdychasz? Ten staruch trąci mi starym Knighton'em, a
tacy są niebezpieczni. Od dziś masz siedzieć w Locksley, masz
zapewnić im rozrywki i towarzyszyć wszędzie, gdzie tylko będą
chcieli się udać. Albo ty albo twoje ciury. Nie chce mi się
wierzyć, że Longthorn przyjechał tu tylko w odwiedziny do szwagra.
-
Będzie jak chcesz, panie. - mruknął Guy.
-
Ależ oczywiście. Bo ty przecież nie odstąpisz na krok panny
Elizabeth! – zakpił szeryf - Mówię ci Gisborne! Baby to zło, a
ty jak ślepy znów ślinisz się do następnej! I jeszcze z tej
samej rodziny!
Guy
przewrócił oczami i poszedł za gośćmi. Gdy wyszedł na
dziedziniec, ci już siedzieli w powozie. Rozejrzał się szybko.
Jeden ze strażników trzymał jego wierzchowca. Guy skinął dłonią
i strażnik podprowadził mu konia. Mężczyzna odebrał wodze i
wskoczył na siodło. Chwilę potem stukot kopyt i turkotanie powozu
rozległy się po dziedzińcu, gdy konwój opuszczał zamek.
_____________
Kolejny, drugi odcinek opowiadania tutaj.
_____________
Kolejny, drugi odcinek opowiadania tutaj.
Jak cudownie, że sir Guy powraca!!! Dziękuję za ten pierwszy rozdział. :-* Ależ podoba mi się Twój szeryf- taka złośliwa kanalia. ;-) Choć oczywiście bardziej ciekawi mnie co zamierza sir Guy. :-)
OdpowiedzUsuńMyślę, że pozostanie wierny swoim przekonaniom i w końcu zapragnie być kimś więcej niż pomagierem szeryfa ;)
UsuńOch, podkręcasz moją ciekawość, bo facet ma potencjał. :)
UsuńTeż tak myślę :)
UsuńNawet nie wiesz Dorotko jak się cieszę, że znów mogę poczytać coś Twojego :D no aż nie mogę doczekać się kolejnych kontynuacji tego wątku :) lady Elizabeth fiu fiu, drobna, delikatna, skromna... ciekawe jak jej losy się potoczą. Może coś skrywa, np. umiejętne władanie sztyletem ;) a powiedz Dorotko jakiego koloru Elizabeth ma włosy? Ja z tych dociekliwych, którzy lubią stworzyć sobie pełne wyobrażenie bohaterów :)
OdpowiedzUsuńElisabeth jest ciemnowłosa. :)
UsuńSzczerze, to już dawno mnie gryzł gdzieś z tyłu Guy'owy fanfick, więc ta dam! :D A jak Ania zauważyła wyżej Guy ma potencjał, więc coś z niego jeszcze wykrzeszę :)
O ciemnowłosa :) i ze wstążeczką. Uroczo :) dziękuję :)
UsuńW ogóle to powinnam coś tu wyjaśnić w odniesieniu do pytania Moemi o wygląd bohaterki. Będę się starała w moim opowiadaniu w miarę trzymać się realiów historycznych. Nie zdziwcie się więc, jak nagle przeczytacie że Guy czy inny pan rycerz ma na sobie przeszywanicę/kaftan pikowany czy inne elementy uzbrojenia występujące w tamtym okresie ;) Oczywiście nie zamierzam też was bombardować nie wiadomo jaką terminologią i opisywać szczegółowo zwyczaje, nie bójcie się, bo nie jestem historykiem:) Po prostu chciałabym, żeby opowiadanko było w miarę realistyczne :) Idąc więc dalej za tą myślą, jeszcze raz odniosę się do pytanie Moemi. Wrzucam poniżej link do przykładowego zdjęcia jak wyobrażam sobie wygląd Elisabeth.
OdpowiedzUsuńhttps://pl.pinterest.com/pin/480548222722349893/
Chodzi tylko o uczesanie (pisząc o wstążkach miałam na myśli właśnie takie jak widac na fotografii, prawidłowo nazywa się je krajkami i używane były do wielu elementów ubioru i jako ozdoby) i ubiór (suknia - chodzi tylko o krój, oczywiście nie może być tak długa, by włóczyła się po ziemi, bo Elisabeth nie jest na dworze książęcym czy królewskim:)) Podobnie wyobrażam sobie sukienki lady Marian.
No to tyle wyjaśnienia :) Jakbyście miałby jakieś pytania teraz czy w trakcie dalszych części to śmiało piszcie :)
Cieszę się, że tak dbasz o szczegóły. Bardzo przyjemnie czytało się twoje opowiadanie. Jedną z moich ulubionych postaci jest właśnie Elizabeth. Jestem ciekawa dalszych losów bohaterów.
OdpowiedzUsuń-Dis
Fajnie, że już po pierwszym rozdziale Elisabeth wzbudziła w tobie sympatię :) Cieszy mnie to :)
Usuń