Rozdział 3
Elisabeth
jechała wolno leśną drogą kierując się do Locksley. Jedną
dłonią trzymała niedbale wodze, a drugą oparła na biodrze i
wpatrywała się w las przed sobą podziwiając jego piękno.
Cudowne, przyjemne popołudnie. W przeciwieństwie do przedpołudnia.
Całe bowiem spędziła w posiadłości Gisborne’a nic nie robiąc.
Marian czuła się nie za dobrze i siedziała w swoim pokoju. Chyba
spała. Elisabeth mając dość czekania, aż kuzynka zechce opuścić
komnatę, kazała w końcu stajennemu przygotować jej konia i
wyjechała zaraz po obiedzie na spacer. Nikt jej nie zatrzymywał.
Ojca nie było. Wcześnie rano wyjechał do Nottingham razem z
Gisborne’m. Mieli wrócić wieczorem. Allan zaś spał w najlepsze
na ławie w sali biesiadnej. Mogła go obudzić, by jej towarzyszył
w przejażdżce jak zawsze do tej pory, ale stwierdziła, że poznała
już okolicę na tyle dobrze, że nie potrzebowała przewodnika, a
tym bardziej ochrony. Od przejażdżki, kiedy to pierwszy raz
wymknęła się z Allanem, odbyli razem już kilka wycieczek,
korzystając z okazji, że sir John wraz z Gisborne'em wyjeżdżają
do Nottingham. Allan za każdym razem protestował, ale przebiegła
dziewczyna umiała tak zaszantażować sługę gospodarza, że ten
musiał jej towarzyszyć, nie chcąc by zwierzchnik dowiedział się
o jego pierwszym nieposłuszeństwie… i każdym kolejnym. O Marian
nie musiała się martwić. Kuzynka dotrzymywała tajemnicy. Za
każdym razem wracali z przejażdżek przed ojcem i sir Gisborne'em,
więc nikt nic nie podejrzewał. Jedynie sir Guy, chodził lekko
zachmurzony, bo Elisabeth zmęczona po potajemnych przejażdżkach
nie miała ochoty na kolejne w ciągu dnia. Wieczorami po wieczerzy
lubiła jednak siadywać właśnie obok niego. Uśmiechnęła się
leciutko na myśl o dowódcy straży.
Intrygował ją, pomimo muru dystansu i szorstkości jakim odgradzał się od świata. Był taki ponury, niewiele mówił, prawie w ogóle się nie uśmiechał. Chociaż, nie... Czasem mu się zdarzało. Gdy był z nią. Na przykład wczoraj. Był bardzo serdeczny i uprzejmy. Aż się zdziwiła, że się tak odmienił. Kiedy patrzyła na niego od czasu do czasu podczas haftowania, gdy siedział obok niej i zabawiał rozmową, zdawało jej się, że wcześniej jego twarz była pochmurnym niebem, a tego wieczoru, przez siny płaszcz chmur zaczęło przebłyskiwać słońce. Jedynie gdy spoglądał na Marian lub ona się odezwała, powracał jego ponury, zacięty wyraz twarzy. Jak gdyby chciał coś powiedzieć, coś co dusił w sobie, a nie mógł, nie powinien był, nie chciał?... Była to zagadka, na którą odpowiedź Elisabeth bardzo chciała poznać. Cóż takiego Marian uczyniła sir Guy'owi, że ten nawet nie specjalnie krył się z tym jak ona go mierzi? Delikatne próby wybadania sytuacji ze strony Marian skończyły się zdawkową odpowiedzią, a sir Guy… jego bała się zapytać. Mimo wszystko jeśli siadywali wieczorem razem, a Elisabeth widziała, że jej towarzysz jest wzburzony szybko zaczynała rozmowę tylko między nimi dwojgiem i zagadywała go, dopytując o różne rzeczy. Na początku chyba go irytowała jej ciekawość, bo choć odpowiadał, to zdawało się jej, że nie ma ochoty na rozmowę. Elisabeth nie poddawała się jednak i w końcu sir Guy z lekkim uśmiechem zaczął reagować na jej próby odwrócenia jego uwagi od lady Marian. Coraz bardziej ją fascynował, miał coś co go wyróżniało z rzeszy mężczyzn, których miałam okazję poznać. Szkoda, że taki człowiek marnował się jako sługa człowieka tak żałosnego, jak szeryf Vasey. Szeryf… na samą myśl o nim Elisabeth przychodziło do głowy tylko jedno: mały paskudny szczur. Nie lubiła go, nie ufała mu i nie podobało jej się, że ojciec spędzał z tym okropnym człowiekiem tyle czasu. Jedyną pociechą był fakt, że był z nim sir Guy. Nie wiedzieć dlaczego jemu ufała bardzo.
Intrygował ją, pomimo muru dystansu i szorstkości jakim odgradzał się od świata. Był taki ponury, niewiele mówił, prawie w ogóle się nie uśmiechał. Chociaż, nie... Czasem mu się zdarzało. Gdy był z nią. Na przykład wczoraj. Był bardzo serdeczny i uprzejmy. Aż się zdziwiła, że się tak odmienił. Kiedy patrzyła na niego od czasu do czasu podczas haftowania, gdy siedział obok niej i zabawiał rozmową, zdawało jej się, że wcześniej jego twarz była pochmurnym niebem, a tego wieczoru, przez siny płaszcz chmur zaczęło przebłyskiwać słońce. Jedynie gdy spoglądał na Marian lub ona się odezwała, powracał jego ponury, zacięty wyraz twarzy. Jak gdyby chciał coś powiedzieć, coś co dusił w sobie, a nie mógł, nie powinien był, nie chciał?... Była to zagadka, na którą odpowiedź Elisabeth bardzo chciała poznać. Cóż takiego Marian uczyniła sir Guy'owi, że ten nawet nie specjalnie krył się z tym jak ona go mierzi? Delikatne próby wybadania sytuacji ze strony Marian skończyły się zdawkową odpowiedzią, a sir Guy… jego bała się zapytać. Mimo wszystko jeśli siadywali wieczorem razem, a Elisabeth widziała, że jej towarzysz jest wzburzony szybko zaczynała rozmowę tylko między nimi dwojgiem i zagadywała go, dopytując o różne rzeczy. Na początku chyba go irytowała jej ciekawość, bo choć odpowiadał, to zdawało się jej, że nie ma ochoty na rozmowę. Elisabeth nie poddawała się jednak i w końcu sir Guy z lekkim uśmiechem zaczął reagować na jej próby odwrócenia jego uwagi od lady Marian. Coraz bardziej ją fascynował, miał coś co go wyróżniało z rzeszy mężczyzn, których miałam okazję poznać. Szkoda, że taki człowiek marnował się jako sługa człowieka tak żałosnego, jak szeryf Vasey. Szeryf… na samą myśl o nim Elisabeth przychodziło do głowy tylko jedno: mały paskudny szczur. Nie lubiła go, nie ufała mu i nie podobało jej się, że ojciec spędzał z tym okropnym człowiekiem tyle czasu. Jedyną pociechą był fakt, że był z nim sir Guy. Nie wiedzieć dlaczego jemu ufała bardzo.
Elisabeth
poprawiła płaszcz na ramionach. Nagle rozległ się głośny trzask
suchej gałęzi. Dźwięk był na tyle niespodziewany, że spłoszył
trochę jej konia. Zwierzę poderwało się z przednich nóg, stając
prawie dęba. Dziewczyna sprowadziła wierzchowca na ziemię,
jednocześnie starając się zapanować nad nim, bo kręcił się
nerwowo w kółko.
- Już dobrze... – mruknęła.
- Już dobrze... – mruknęła.
Usłyszała
szelest liści. Obejrzała się szybko za siebie i spostrzegła
mężczyznę stojącego na drodze, opartego nonszalancko o łuk.
Poczuła się nieswojo, ale nie straciła zimnej krwi.
-
Czego chcesz? – rzuciła, siląc się na groźny ton, rozglądała
się jednocześnie wokół siebie, w poszukiwaniu towarzyszy
rzezimieszka.
-
Spokojnie, pani. – rzekł osobnik i podszedł do jej konia. Zaczął
głaskać zwierzę po chrapach, a ono wyraźnie się uspokoiło.
-
Czego chcesz? – powtórzyła pytanie. – Nie mam złota.
-
Córka hrabiego Doncaster nie ma złota? – zaśmiał się.
-
Nie mam. – odparła Elisabeth, ale zaraz zmarszczyła brwi – Skąd
wiesz kim jestem?
-
Mam swoje źródła, pani. A więc? Jakiś datek na biednych? - Robin
doskonale się bawił, napędzając stracha dziewczynie.
-
Nie mam nic cennego.
-
A koń? – odezwał się głos za jej plecami. - Panie, na takich
jeżdżą Saraceni. Wart jest tyle co kilka wsi!
Elisabeth
odwróciła się momentalnie. Na drodze za nią stało trzech
mężczyzn.
-
Kim jesteście? – zapytała, drżącym głosem.
-
Banitami. – odparł jej ten, który głaskał jej konia.
-
Zaraz, zaraz… ty jesteś Robin Hood? – spojrzała na mężczyznę
ostrożnie.
-
Do usług szlachetnej damie! – Hood skłonił się nisko, z lekko
kpiącym uśmieszkiem, prezentując doskonały dworski ukłon.
-
Jak możesz napadać na samotną kobietę? – Elisabeth straciła
cierpliwość. – Nie mam złota, więc mnie puść! - dłużej nie
udało jej się ukryć strachu w głosie.
-
Czyli bierzemy konia. Zsiadaj! – odparł Robin z uśmiechem, ale
stanowczo. - Much! - skinął głową na mężczyznę, który
zasugerował zabranie wierzchowca, a ten podszedł bliżej.
-
Pożałujesz... Wszyscy pożałujecie!… – zaczęła dziewczyna,
zeskakując na ziemię. Nagle wszyscy usłyszeli gwizd i na skale,
która znajdowała się na zboczu powyżej drogi, pojawił się
jeszcze jeden banita. Much spojrzał pytająco na Robina, ale on
skupiony był na Elisabeth.
-
Cóż, piękna pani, chyba jednak datek na biednych odłożymy na
później. Wybacz, że cię opuszczam. A robiło się interesująco…
- tu Robin uśmiechnął się szelmowsko i wziąwszy niespodziewanie
dłoń Elisabeth, złożył na niej pocałunek. Dziewczyna
wyszarpnęła rękę, skrępowana.
-
Jak śmiesz! - syknęła.
-
Robin! – Much wskazał jeźdźców, którzy zaalarmowali mężczyznę
na czujce. - Mamy towarzystwo!
Hood
podniósł wzrok i zaraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Dostrzegł bowiem na czele pochodu Gisborne’a. Ten także zauważył
stojących na drodze banitów i co jeszcze bardziej go rozgniewało –
Elisabeth.
Guy
pognał konia. Za nim ruszyło przynajmniej sześciu jego żołdaków.
-
To Hood!!! – krzyknął szeryf, który jechał w wodzie z lordem
Longthorn’em i wychylał się w tej chwili przez okno.
-
Chodu drużyno! – krzyknął Robin i wszyscy zbiegli w dół zbocza
znikając Elisabeth z oczu.
Dziewczyna
odwróciła się w stronę zbliżających się jeźdźców. Czuła
ogromną radość i ulgę, że znów jest bezpieczna.
-
Za nimi! – usłyszała rozkaz Gisborne’a. Żołnierze podążyli
za uciekinierami również znikając w zaroślach. Guy tymczasem
zatrzymał się przy Elisabeth. Zeskoczył z konia i podszedł do
niej.
-
Sir Guy, dobrze, że… - zaczęła.
-
Co robisz sama w lesie, pani?! – warknął gniewnie.
-
Lady Marian odpoczywała w swoim pokoju, więc wybrałam się na
przejażdżkę… - rzekła cicho.
-
Dlaczego Allana nie ma z tobą,
zostawiłem tego darmozjada, żeby cię pilnował! Ostrzegałem cię,
że tu nie jest bezpiecznie! – Guy machnął na jednego z żołnierzy, a ten podbiegł, by
przytrzymać konia. – Czego
chciał Hood? - dopytywał się dalej Gisborne, jednocześnie złapał
Elizabeth w pasie i z łatwością wsadził na konia, jakby nic nie
ważyła.
-
Mojego konia... – odparła Elisabeth cicho, dosiadając rumaka.
Guy
pokręcił ze złością głową i wskoczył na swojego czarnego
ogiera.
-
Na przyszłość, lepiej byś słuchała mych rad. - kontynuował
reprymendę Guy – Hood jest nieobliczalny, mógł cię skrzywdzić.
A z Allanem sam się policzę…
-
Nie, proszę. To nie jego wina. Uciekłam mu… - spojrzała na
rycerza błagalnie.
-
Nie wtrącaj się w to, co cię nie dotyczy pani!
Nie miał zamiaru z nią dyskutować, chociaż mimo złości czuł ogromną ulgę, że nie ucierpiała od banitów. Głupia dziewczyna. Szeryf będzie miał używanie z tego, że jej nie upilnował w Locksley jeszcze przez kilka dni, to pewne. Guy zmełł w ustach przekleństwo i westchnął.
Nie miał zamiaru z nią dyskutować, chociaż mimo złości czuł ogromną ulgę, że nie ucierpiała od banitów. Głupia dziewczyna. Szeryf będzie miał używanie z tego, że jej nie upilnował w Locksley jeszcze przez kilka dni, to pewne. Guy zmełł w ustach przekleństwo i westchnął.
Elisabeth
opanowała emocje, choć miała ochotę
odpowiedzieć sir Gosborne'owi. Nie zrobiła jednak tego, by już nie
prowokować. Ale kogo tak naprawdę? Jego?… Niech gada zdrów!
Prędzej samej siebie. Chętnie by mu podokuczała, widząc jak się
gotuje, nie mogąc zrobić nic więcej prócz rzucania wściekłych
spojrzeń. Nie chciała być jednak arogancka ze względu na ojca, by
nie musiał martwić się jej niewłaściwym zachowaniem. Poprawiła suknię na koniu, tym maskując wzburzenie i zawróciła ku
powozowi.
-
Elisabeth! Co ty tu robisz sama? Czego chcieli ci bandyci? Jesteś
cała? - starzec wyjrzał z powozu, gdy podjechała bliżej.
-
Nic jej nie jest. - Elisabeth usłyszała za sobą głos Guy'a,
odwróciła szybko głowę poirytowana.
-
Umiem odpowiadać za siebie! - odparła gwałtownie, rzucając
Gisborne'owi jadowite spojrzenie. Spuściła zaraz głowę zła na
siebie, zaciskając dłonie na wodzy.
Szeryf
uniósł brwi z ironicznym uśmiechem, patrząc na skonsternowanego
Gisborne'a.
-
Twoja córka sir John zdaje się odstawać od tego, co o niej
wspominałeś! - zaśmiał się nieprzyjemnie szeryf, mierząc Guy'a
i Elisabeth swoimi małymi oczkami.
-
Czasem jest… zbyt… - sir John zgromił córkę wzrokiem i wrócił
na siedzenie w powozie.
-…
narowista? - dokończył szeryf jeszcze bardziej jadowicie. - Ale
każdą klacz można poskromić, wiesz lordzie?
Elisabeth
aż prychnęła na to porównanie.
-
Ojcze, szeryfie... wybaczcie, pojadę przodem. Potrzebuję chwili
samotności, by się uspokoić po napadzie tych bandytów. - rzekła
siląc się na grzeczny ton i nie dając szeryfowi szansy na
serwowanie dalszych, uwłaczających jej uwag dała koniowi piętę i
pojechała przodem przed konwojem.
-
Gisborne! - Vasey wskazał wzrokiem za panną z kpiącym uśmiechem.
Wiedział bowiem, że każąc pilnować dziewczynę, upokarza
rycerza. Ale była to idealna kara, za niepowodzenie jakim była
kolejna ucieczka Hooda. I to sprzed nosa szeryfa.
Elisabeth
kłusowała nieśpiesznie w stronę Nottingham, klnąc w duchu na
szeryfa. Nareszcie nie musiała udawać grzecznej, łagodnej i
delikatnej dziewczyny, za którą wszyscy ją postrzegali.
-
Stary… obleśny…. wyliniały… szczur! - mruczała pod nosem –
Zaraza na niego! - to wykrzyczała już głośno. Zaraz po tym
doszedł ją tętent końskich kopyt. Serce jej zamarło na chwilę.
Czyżby banici wrócili? Obejrzała się za siebie. To był tylko
Gisborne. Minę miał strasznie ponurą. Nic nowego… Uśmiechnęła
się do siebie i przyśpieszyła do lekkiego galopu. Dziś była na
niego zła. Potraktował ją jak dziecko. Postanowiła więc utrudnić
mu wykonanie rozkazu szeryfa. Pochyliła nad szyją klaczy. Ojciec
sprowadził to zwierze dla niej specjalnie z Ziemi Świętej. Lekka,
drobnej budowy, ale niezwykle silna kobyłka zastrzygła uszami.
-
Biegnij, kochana! Jakby ścigał nas sam czart! - szept dziewczyny,
jej ledwo dostrzegalny ruch bioder i łydka w bok sprawiły, że
klacz momentalnie przeszła do cwału. Suknia i płaszcz zafurkotały
w powietrzu.
-
No to cię mam ptaszyno…. - mruknął Guy, gdy dostrzegł w końcu
Elisabeth. Jednak słowa zamarły mu w ustach, gdy dziewczyna nagle
gwałtownie przyśpieszyła.
-
Ki diabeł… Niech to! - mruknął i pognał swojego ogiera, ale
ciężki rycerski koń, choć szybko przeszedł do cwału, dogonił
klacz Elisabeth tylko na tyle, by Guy nie stracił jej i jej pani z
oczu. Kilka minut później wycieńczony wcześniejszą podróżą i
ciężarem rycerza, ogier Gisborne'a zaczął charczeć i zwalniać.
Tymczasem
klaczka Elisabeth cwałowała dalej, a spod jej kopyt leciały wysoko
w górę grudy ziemi. Gdy dojechały do rozstaju dróg, Elisabeth
miast skręcić do Locksley, odbiła dalej w las.
Kilka
minut później do rozstajów dotarł również Gisborne. Ujechał
kilka metrów w stronę swojego majątku, ale zatrzymał konia i
zawrócił ku rozstajom. Na drodze nie było bowiem świeżych śladów
kopyt.
-
Sprytnie, bardzo sprytnie, moja panno, ale nie dość. - uniósł
kącik ust w nieznacznym uśmiechu i najpierw stępa, a gdy ogier
odpoczął lekkim kłusem , a potem nieśpiesznym galopem podążył
ku starym ruinom.
Elisabeth
tymczasem nie znając terenu dalej cwałowała przez las, gdy nagle
wyrosły przed nią stare omszałe mury. Wyrosły tak szybko, że
spięła nagle już hamującą klacz, a ta, aż wryła się zadnimi
nogami w ziemię. Elisabeth mimo, że była doświadczonym jeźdźcem
i trzymała się mocno nogami oraz odchyliła do tyłu nie zdołała
pokonać pędu z jakiego wyhamowywały i wyleciała przez końską
szyję naprzód. Uderzyła mocno o grunt bokiem, aż brakło jej
powietrza w płucach. Przez dłuższą chwilę próbowała złapać
powietrze, a gdy obite żebra w końcu jej na to pozwoliły,
oddychała głośno i łapczywie jak niedoszły topielec wyciągnięty
na brzeg.
-
Lady Elisabeth! - usłyszała gdzieś z oddali, a potem z bliska. -
Elisabeth! - doszedł ją ciężki odgłos kopyt.
Gisborne
zeskoczył nieopodal z konia i podbiegł do niej.
-
Pani! - odgarnął jej włosy, a gdy zobaczył, że jest przytomna,
szybko obrzucił badawczym spojrzeniem jej ciało w poszukiwaniu
krwawiących ran.
-
Spadłam…. z… konia… Pomóż
mi...
-
Coś cię boli? - Guy pochylił się nad nią.
-
Bok… - odparła cicho.
Mężczyzna
położył dłonie na bokach dziewczyny i szybko sprawdził czy nie
złamała żeber. Elisabeth drgnęła, jakby chciała się odsunąć.
Dostrzegł zażenowanie na jej twarzy.
-
Potłukłaś się. Tylko tyle. - zabrał ręce.
-
Co za szczęście… - podniosła się lekko na rękach - Och, na
litość Boga! Pomóż mi wstać… - spojrzała na Guy'a i
wyciągnęła ku niemu dłoń. Ale zamiast uścisku, poczuła jego
dłonie znów w talii i pod ramionami. Podniósł ją ostrożnie z
ziemi i poszedł w stronę obalonego pnia.
-
Było uciekać? - mruknął karcąco.
Elisabeth
nie odpowiedziała, unosząc się zranioną dumą jeźdźca. Guy
powoli posadził ją na obalonym pniu i podszedł do ogiera. Z juk
wyjął mały bukłak z wodą i wrócił do dziewczyny. Wciąż
wciągała szybko powietrze, ale jej blada buzia powoli nabierała
naturalnego rumieńca.
-
Napij się.
-
Nie chce mi się pić. - mruknęła w odpowiedzi, lekko się
krzywiąc.
-
Pij! - rzekł twardo, że aż się przelękła.
Strach
jej jednak szybko przeszedł i spojrzała na niego, zła. Uniósł
lekko brwi.
-
Gdzieś jeszcze czujesz ból?
-
Najbardziej ucierpiała moja duma. - westchnęła z lekką irytacją.
-
Od tego się nie umiera. - rzekł szorstko.
-
Przestań mnie tak traktować! Umiem sobie radzić!...
Guy
uniósł brew, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Raczej kilku
cichych słów. Elisabeth wzburzona, nagle spróbowała wstać.
Niestety zbyt gwałtownie. Zakręciło jej się w głowie i zatoczyła
się. Gisborne złapał ją w ostatniej chwili.
-
Widzę. - rzekł ze złośliwym uśmieszkiem, znów trzymając ją na
rękach. Dziewczyna spojrzała na niego, a widząc jego uśmiech
spuściła wzrok speszona i zła na siebie, że znów nie umiała się
opanować. Choć hardość i duma nigdy jej nie przeszkadzały, to
unikała sytuacji, kiedy one gwałtownie zaczynały dominować w jej
zachowaniu. Głównie dlatego, że nie było to dobrze widziane przez
innych. Wzięła oddech.
-
Czy możesz mnie postawić, sir Guy? - spojrzała mu w oczy już
pewniej.
Mężczyzna
jednak posadził znów na pniu.
-
Posiedź jeszcze chwilę pani. - rzekł spokojnie, poważniejąc. -
Napij się.
Elisabeth
wzięła bukłak i posłusznie upiła.
-
No, tak lepiej. - mruknął, patrząc na dziewczynę.
-
Owszem, bo nie wrzeszczysz na mnie, jak na swoich pomagierów! -
odparowała i oddała mu wodę.
-
O, znów pokazujesz pazurki. - Guy wstał i zaniósł bukłaczek do
sakwy. Nie zamierzał wdawać się z nią w jałowe przegadywanki. -
Nie będę na ciebie wrzeszczał, jeśli schowasz te pazurki i
pozwolisz mi wykonywać rozkazy twego ojca i szeryfa. - wrócił do
niej i usiadł obok, wyciągając nogi przed siebie. Ramiona założył
na piersi. - Inaczej, lady Elisabeth, pobyt w moim majątku
przestanie być przyjemnością, bo będzie za tobą chodził oddział
moich ludzi.
-
Zawsze się wysługujesz innymi? - fuknęła dziewczyna, otrzepując
suknię z ziemi.
Guy
się uśmiechnął i pokręcił w milczeniu głową. Jej zadziorność
zaczynała go bawić.
-
Tak. Od tego mam ludzi. - wstał. - Dość pogaduszek. Z
pewnością twój ojciec i szeryf są już w Locksley. - podprowadził
klacz. - Wsiadaj!
-
Rozkaz, panie. - burknęła i ostrożnie dosiadła konia.
-
Niepotrzebny sarkazm. - skwitował to Guy i wskoczył na siodło. - A
teraz grzecznie. Stępa. Do samego Locksley.
Elisabeth
zgromiła go wzrokiem, ale Guy jedynie się zaśmiał. Dziewczyna
zacisnęła usta i odwróciła od niego głowę. Całą drogę przez
las milczała. Gdy jednak zobaczyła pierwsze prześwity, a między
nimi dwór, wstrzymała konia. Guy momentalnie się również
zatrzymał i chwycił wodze klaczy Elisabeth.
-
Dość ucieczek na dziś!
-
Nie chcę uciekać… - odparła spokojnie dziewczyna. - Nie mów
proszę nikomu o upadku. - spojrzała niepewnie na mężczyznę, nie
umiejąc przewidzieć jaka może być jego reakcja.
-
A czemuż to? - Guy puścił wodze klaczy, zaskoczony prośbą.
-
Nie chcę martwić ojca. Mogę liczyć na twoją dyskrecję, panie? -
Elisabeth przekrzywiła lekko głowę na bok, patrząc na niego.
Guy
zmarszczył brwi. Już miał odmówić, ale szybka kalkulacja
sprawiła, że jednak się zawahał. Upadek tej dziewczyny był
czymś, co z pewnością przeważyłoby szalę goryczy dzisiejszego
dnia. I u lorda Longthorna. I u szeryfa. Zbyt cenił swoją skórę,
by dobrowolnie się narażać.
-
Jesteś pani pewna, że prócz obitego boku nic ci nie jest? -
zapytał dla zasady. - Nie mogę narażać twego zdrowia…
-
Jestem pewna. Bóg mnie uchował. - odparła, nim skończył zdanie.
-
Dobrze więc. - rycerz kiwnął głową.
-
Dziękuję, sir Guy. - usłyszał ciche słowa i spojrzał znów na
dziewczynę, a ona posłała mu serdeczny, szczery uśmiech i ruszyła
ku dworowi.
Gisborne
podążył za nią. Nie wiedział jak interpretować jej zachowanie.
Wszystko wyglądało na szczere, ale… przejścia z Marian nauczyły
go nieufności do kobiet. Delikatna, cicha córka lorda w jednej
chwili potrafiła go urzec, a zaraz potem sprawić, by zaciskał
pięści ze złości i irytacji zachowaniem tego kapryśnego
stworzenia. Czuł się zdezorientowany, zwłaszcza, że nie zamierzał
być po raz kolejny obiektem manipulacji jakiejś dziewki.
Gdy
tylko wyjechali na polanę, zostali dostrzeżeni przed służbę z
Locksley. Także ludzie lorda czekali na swą panią i kilku wyszło
im naprzeciw. Guy zauważył swoich żołdaków, tych samych, których
wysłał za Hoodem. Wrócili z pustymi rękami. Zacisnął usta
wściekły. Decyzja, by zataić wypadek lady Elisabeth, okazała się
w tej sytuacji faktycznie rozsądna.
Gdy
podjechali pod dwór ludzie lorda Longthorna wyręczyli służbę
Guy'a - odebrali konie i zaprowadzili je do stajni. Guy puścił pannę
przodem, sam jednak trzymając się blisko. Jak tylko przekroczyli
próg domu, na sień wybiegła Marian. Była wyraźnie zaniepokojona,
ale gdy zobaczyła kuzynkę uśmiechnęła się i uściskała ją.
Ojciec Elisabeth nie był skłonny do aż takich żywiołowych
powitań… a tym bardziej szeryf, który spacerował w tę i z
powrotem po komnacie. Guy widział uśmieszek pogardy, kiedy bliscy
witali się z Elisabeth, gdy jednak jego wzrok padł na Gisborne'a,
zebrał skórzane rękawice ze stołu i podszedł do drzwi.
-
I widzisz sir John, mój Gisborne jak zawsze niezawodny! Córuchna
cała i zdrowa. - Vasey klepnął raźno w plecy Guy'a, który
zacisnął pięści, czując narastający gniew, bo idealnie wyczuwał
ironię w słowach szeryfa. - Oczywiście, ta niezawodność nie
dotyczy Hooda...
-
Panie!… - syknął Guy do szeryfa.
-
A nie mam racji? Gisborne?! Nie mam racji?!
Sir John, Elisabeth i Marian stali obok przyglądając się scenie w milczeniu. Sir John głęboko gardził szeryfem, ale był mądrym i obytym człowiekiem i wiedział, że jawne okazywanie pogardy i niechęci osobom z przerośniętym ego, do tego u władzy, jest co najmniej nie rozważne. Milczał zatem, przybrawszy beznamiętny wyraz twarzy. Marian spuściła głowę. Było jej szkoda Guy'a, ale nie zamierzała się wtrącać. Zresztą Guy zapewne, by sobie tego nie życzył.
Sir John, Elisabeth i Marian stali obok przyglądając się scenie w milczeniu. Sir John głęboko gardził szeryfem, ale był mądrym i obytym człowiekiem i wiedział, że jawne okazywanie pogardy i niechęci osobom z przerośniętym ego, do tego u władzy, jest co najmniej nie rozważne. Milczał zatem, przybrawszy beznamiętny wyraz twarzy. Marian spuściła głowę. Było jej szkoda Guy'a, ale nie zamierzała się wtrącać. Zresztą Guy zapewne, by sobie tego nie życzył.
Elisabeth
tymczasem to płonęła rumieńcem, to bladła. W końcu podniosła
wzrok na mężczyzn.
-
Jak możesz być tak niesprawiedliwy panie? - wyrzuciła z siebie, a
wszyscy momentalnie na nią spojrzeli - Czy sir Gisborne nie służy
ci od wielu lat wiernie? Czy masz wierniejszego sługę od niego?
Bardziej oddanego i mężnego?
-
Elisabeth! - sir John pociągnął ją za rękę.
Vasey odwrócił w stronę dziewczyny jak kobra, która upatrzyła sobie nową ofiarę. Ale Elisabeth nie patrzyła na szeryfa, ale na Guy'a, który wyraźnie zaskoczony przyglądał się dziewczynie, chcąc zrozumieć jej motywy.
Vasey odwrócił w stronę dziewczyny jak kobra, która upatrzyła sobie nową ofiarę. Ale Elisabeth nie patrzyła na szeryfa, ale na Guy'a, który wyraźnie zaskoczony przyglądał się dziewczynie, chcąc zrozumieć jej motywy.
-
To, że nie jest w stanie złapać banity nie jest jego winą!
-
A czyją niby?!
Vasey podszedł do Elisabeth.
Vasey podszedł do Elisabeth.
-
Twoją, panie.
-
Dość, wystarczy tego Elisabeth! - ojciec szarpnął ją mocniej.
-
Doprawdy?… - na twarz szeryfa wypłynął jadowity uśmieszek.
-
Tak!…
-
Elisabeth, dość. Wystarczy. - Guy odezwał się niespodziewanie.
-
Ale…
-
Nie potrzebuję, by broniła mnie niewiasta. - rzekł.
Vasey
skwitował wypowiedź dowódcy jedynie uśmieszkiem i skierował się
pogwizdując korytarzem w kierunku wyjścia z dworu.
-
Postępy, widzę postępy Gisborne. Tak trzymaj. - mruknął
przechodząc obok Guy'a. Odwrócił się jeszcze na progu. -
Gisborne… i przyłóż się do zadania jakim jest zapewnienie
bezpieczeństwa naszych gości. Szkoda byłoby, gdyby twoja
obrończyni zginęła od banitów. Choć może wtedy miałbyś
większą motywację by dopaść Hooda!
Vasey wyszedł.
Vasey wyszedł.
Sir
John nie czekając ruszył na piętro, bardzo wzburzony.
-
Elisabeth na górę! Musimy zamienić kilka słów. Nie będę
czekał! - zawołał głosem nie znoszącym sprzeciwu. Był wściekły
na córkę. Elisabeth spuściła wzrok i poszła za ojcem.
-
Nie musiałaś pani. - Gisborne złapał lekko za rękę, gdy koło
niego przechodziła.
Elisabeth
zatrzymała się i spojrzała w górę. Patrzył na nią łagodnie
oczami w odcieniu zimnego błękitu.
-
Zachował się podle i niesprawiedliwie. Należało coś
powiedzieć... - szepnęła szybko.
-
To nie twoje sprawy, pani! - rzekł twardym tonem, a ona zarumieniła
się, zawstydzona. Wyrwała dłoń i szybko wbiegła po schodach na
górę. Nie oczekiwała pochwał ani peanów na cześć, ale nie
spodziewała się tak negatywnej reakcji Guy'a. Oddała płaszcz Mary
i poszła do ojca. Tu też nie spodziewała się usłyszeć nic
miłego.
Tymczasem
Guy, gdy Elisabeth odeszła, spojrzał ponuro na Marian.
-
Gdzie jest Allan?
-
Szeryf kazał go przykuć do pręgierza na skraju Locksley. - odparła
Marian i zostawiła Guy'a samego również udając na piętro.
Mężczyzna uderzył kilka razy rękawicami w dłonie, potem usiadł
na krześle przy kominku i przymknął oczy. W oddali zamruczał
grom.
Drzwi
skrzypnęły cicho, gdy Elisabeth weszła do komnaty ojca.
-
Zamknij drzwi. - surowy głos, utwierdził ją w obawach, które
żywiła idąc tutaj. Wykonała polecenie i czekała. Ojciec pisał
list. Patrzyła jak macza pióro w atramencie i stawia literę po
literze. Arkusz powoli zapełniał się słowami i choć trwało to w
nieskończoność, dziewczyna nie śmiała się odezwać słowem. W końcu gdy pergamin był zapisany do połowy
ojciec się odezwał.
-
Zawiodłaś mnie Elisabeth. Coś ty sobie myślała? Złamałaś mój
zakaz i naraziłaś siebie na niebezpieczeństwo!… - lord odłożył
pióro. - A potem jeszcze to twoje zachowanie… - skrzywił się z
niesmakiem. - Kobieta winna jest milczeć w obecności mężczyzn, a
tym bardziej starszych od niej! - mimo, że mówił cicho, ton głosu
powodował, że Elisabeth było coraz bardziej wstyd. - Ostrzegałem
cię, nie raz, nie dwa. Szeryf to niebezpieczny człowiek.
Nieobliczalny. Co ci przyszło do głowy, żeby bronić tego
Gisborne'a? Nie godzi się pannie wypowiadać na takie tematy! Marian
umiała się zachować! A ty?...
Elisabeth
czuła, że gardło jej się ściska. Ostatnią siłą woli
powstrzymała się przed płaczem. Banici, upadek, zbesztanie przez
sir Guy'a, reprymenda od ojca… jaka przykrość ją jeszcze dziś
spotka.
-
...Matka by się za ciebie wstydziła, gdyby żyła! - dodał na
koniec. Elisabeth z trudem przełknęła ślinę. - Jutro udamy się
do opactwa Kirklees na nabożeństwo. Będziesz miała okazję, by
prosić Boga o wybaczenie. A teraz odejdź!
Dziewczyna
dygnęła jak najlepiej potrafiła. Odwróciła się plecami do ojca
i gdy już nie widział pozwoliła, by po jej policzkach popłynęły
łzy. Na korytarzu zasłoniła usta dłonią i zaniosła się
płaczem. Uwaga o matce, która odeszła kilka lat temu zabolała ją
bardzo. Zwłaszcza, że Elisabeth wciąż starała się doścignąć
ideał, jakim była dla niej zmarła lady Longthorn. Ojciec wiedział
jak zagrać na jej uczuciach. Jakby tego było mało, przy każdym
spazmie płaczu dawał o sobie znać bok, co jeszcze bardziej
rozżaliło dziewczynę.
-
Pani? - usłyszała nagle i zobaczyła stojącego u szczytu schodów
sir Guy'a. Obtarła łzy i wyprostowała się z godnością. Mimo to
mężczyzna przyglądał jej się z troską. Podszedł bliżej. -
Jeśli mogę jakoś pomóc…
Elisabeth
drgnęła i pokręciła szybko głową, nie mogąc wypowiedzieć
słowa, by znów się nie rozpłakać.
Guy zmarszczył brwi - nie przekonywało go to. Co gorsza poczuł się podle, gdy uświadomił sobie, że może jest po części powodem jej żalu. Ujął delikatnie rękę dziewczyny.
Guy zmarszczył brwi - nie przekonywało go to. Co gorsza poczuł się podle, gdy uświadomił sobie, że może jest po części powodem jej żalu. Ujął delikatnie rękę dziewczyny.
-
Wybacz, że zamiast wdzięczności za wstawienie się, okazałem
złość. - szepnął. - Przestała na chwilę płakać, drugą dłonią
otarła policzki, zaskoczona. - Jestem wdzięczny i doceniam twoje
poświęcenie, pani. - pochylił się i lekko musnął wargami jej
dłoń.
Gdy
znów na nią spojrzał, nie płakała, ale uśmiechała się.
-
Obiecaj jednak, że nie będziesz więcej narażała się szeryfowi.
- dodał grożąc jej z uśmiechem palcem. - Przed nim nie będę
mógł cię ochronić, pani.
-
Obiecuję sir Guy. - odpowiedziała i położyła dłoń na jego
ramieniu, ledwo powstrzymując się by go nie uściskać. Pozostała
jednak tylko przy tym i przy serdecznym uśmiechu, choć czuła się
w tym momencie bardzo szczęśliwa i chętnie by to okazała.
Uświadomiła sobie bowiem, że to jego odtrącenie jej pomocy
zabolało ją najbardziej z całego pasma dzisiejszych niepowodzeń.
A gdy teraz stał przed nią, lekko uśmiechnięty, gdy patrzył na
nią z sympatią, czuła ulgę.
-
Muszę już iść, Mary zaraz będzie mnie szukać. - rzekła ostatni raz tego wieczora patrząc w jego sinoniebieskie oczy.
-
Zatem dobrej nocy panno Elisabeth. - Guy skinął głową.
-
I tobie, panie. - odparła, zsuwając dłoń z jego ramienia.
Guy
patrzył za nią dopóki nie zniknęła za rogiem korytarza. Potem
oparł się ciężko o ścianę i wciągnął mocno powietrze. Spojrzał
przez mały świetlik w końcu korytarza. Wiatr na zewnątrz poruszał koronami
drzew, gnając ciemne chmury, od których niebo nad lasem zaczęło
już ciemnieć.
Bardzo fajny rozdział Doroto. Dzięki za niego. :-)
OdpowiedzUsuńWciąż zastanawiam się jaką jest Elisabeth. Czy w jej żyłach płynie taka sama buntownicza czy wręcz wojownicza krew jak w Marian. ;-) I widzę, że jest bardzo odważną niewiastą z całkiem trafnymi określeniami dla szeryfa. :-) „Mały paskudny szczur” w dodatku „wyliniały” - piękne :D
Ale muszę przyznać, że bardzo podoba mi się Twój sir Guy.
A i zapomniałam dodać, że masz piękny nowy baner. :-)
UsuńNie, nie będzie tu drugiej wojowniczej szlachcianki. Elisabeth mimo, że jest na swój sposób odważna nie posunie się tak daleko jak Marian. W razie potrzeby będzie bronić swoich racji, ale raczej słowami, nie walką. Poza tym czuje się damą, zna swoją wartość jako córka lorda i jest z tego dumna, przez co czasem jest wrednawa ;)
UsuńCo do baneru to dziękuję za miłe słowa :) :) :)
Uff, ulżyło mi. :-) Ale mówisz, że jest (będzie) wredna? ;-) Zapowiada się jeszcze ciekawiej. :-)
UsuńTak, chciałabym żeby w dalszej części fabuły pokazała ciemniejsze strony swojego charakteru ;)
UsuńSuper! Czyli sir Guy w osobie Elisabeth będzie miał godnego “przeciwnika” ;-)
UsuńAle fajny rozdział :) świetnie mi się go czytało :D Wredna Elizabeth? To coś nowego, ciekawe jak rozwinie się ten wątek i czy przez to sir Guy na dobre zacznie stronić od kobiet :P Ale dobrze, że Elizabeth nie jest nudną szlachcianką :) i zgadzam się z Anią, że będzie godnym kompanem (przeciwnikiem mam nadzieje, że nie :P) dla sir Guy'a ;) Fajnie jak damy pakują się w opresje. Zawsze można później zaskarbić sobie ich wdzięczność ;D I coś mi mówi, że wątek z matką Elizabeth dany nam będzię poznać głębiej? :D A tak w ogóle to nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;)
OdpowiedzUsuńHa! Widzę że "pazurki" Elisabeth robią furorę zabim na dobre je jeszcze pokazała :)
UsuńCo do matki Elisabeth, myślę że będzie jeszcze coś wspomniane, ale wątek nie będzie zbyt mocno rozbudowany. :)
Bardzo jestem ciekawa jak wszystko potoczy się dalej. W każdym kolejnym rozdziale Elizabeth i Guy zaskakują czymś innym ;-)
OdpowiedzUsuń-Dis