środa, 20 lipca 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 2




Rozdział 2


Zarządca majątku Locksley wyszedł przed dwór. Jeden ze sług kilka chwil wcześniej powiadomił go o zbliżających się przybyszach. Thornton przyłożył dłoń do oczu, by osłonić je przed słońcem. Od strony Nottingham nadjeżdżał powóz. Zarządca nie znał go. Znał za to rycerza, który wraz z kilkoma konnymi eskortował powóz. Odziany w czarne szaty mężczyzna kłusował dumnie wyprostowany z ręką opartą na biodrze. Nowy pan na Locksley… Odkąd syn starego lorda został banitą po powrocie z Ziemi Świętej, rządził tu sir Guy. Sir Guy z Gisborne, choć tak naprawdę żadnego Gisborne nigdy nie było. Przynajmniej nie w Anglii. Ponoć jego ojciec był z pochodzenia Francuzem. Jego Gisborne leżało więc gdzieś na ziemiach Franków. Thornton westchnął. Każdy tu marzył by czarny rycerz zniknął, odjechał w poszukiwaniu ziemi ojca i nigdy nie wrócił. Każdy, kto był w jego mocy, widział w tym nadzieję na poprawę losu. Niestety Guy z Gisborne był tutaj i nic nie zapowiadało by kiedykolwiek miał stąd odejść.
Thornton postąpił krok dalej by powitać swego pana. który wyprzedziwszy powóz pierwszy podjechał pod dwór.
- Witaj pa… - zaczął.
- Thronton każ szykować pokoje! - Guy zeskoczył z konia i rzucił niedbale wodze chłopakowi stojącemu obok zarządcy. - Trzy komnaty. I niech przygotują wieczerzę. Dla czterech osób. Mam gości. Lady Marian, jej wuj i kuzynka. Pozostaną tu jakiś czas. - Guy wydawszy rozporządzenia, odwrócił się do powozu, który właśnie się zatrzymał.
Lord Longthorn wysiadł, a za nim jego córka i Marian.
- Witaj w moim domu, sir. - Guy skłonił się i wskazał, by weszli do środka.
Marian prychnęła.
- Coś nie tak moja droga? - sir John odwrócił się i spojrzał uważnie na dziewczynę.
- Nie wuju. - uśmiechnęła się lekko.
- Marian jest oburzona tym, że nazywam ten dom swoim. W jej mniemaniu, choć tego nie powie mi w twarz, jestem tu jedynie intruzem, który zagarnął to, co nie należy do niego. - rzekł Guy głosem spokojnym, patrząc jednak z pogardliwym uśmieszkiem na Marian. - Zawsze byłem intruzem, prawda?
Dziewczyna milczała.
- Chyba nie wszystko rozumiem sir Gisborne… - rzekł powoli sir John.
- Lord, który panował tu przede mną miał problemy z przystosowaniem się do panującego porządku po powrocie z Ziemi Świętej. W wyniku czego stracił majątek i jest wyjętym spod prawa banitą, który grasuje po okolicznych lasach. Mianował się obrońcą biedaków… A Marian bardzo go podziwia, prawda?
- Robin robi to co należy! Gdybyś miał trochę sumienia…

- Mam sumienie! - warknął Guy i w momencie znalazł się przy Marian, która się cofnęła, przestraszona. - Gdybym go nie miał… - zamilkł nim wypowiedział groźbę, uświadamiając sobie niezręczność sytuacji dla obserwujących ich lorda i lady Elizabeth. Marian też milczała. I dobrze, jej bezczelność doprowadzały go do szału.
- Proszę do komnaty. - rzucił zdawkowo.
Szlachcic poszedł we wskazanym kierunku wraz z dziewczętami. Guy podążył za nimi. Jego wzrok spoczął na drobnej sylwetce Elizabeth. Znów poczuł wyrzuty sumienia. Widział, że się przelękła jego wybuchu. Postanowił, że tego wieczoru zetrze złe wrażenie. Przynajmniej spróbuje.
Gdy weszli do środka, Guy stanął nieopodal Elizabeth. Byli w dużej sali z kominkiem w którym palił się niewielki ogień.
- Nim służba przygotuje komnaty, trochę potrwa. - rzekł Gisborne, niby do wszystkich, ale patrzył na lady Longthorn, a potem spojrzał na jej ojca i wskazał mu gdzie może usiąść. s
- Nic nie szkodzi. - rzekł sir John, siadając na rzeźbionym krześle.
Podobnie uczyniły Marian i Elizabeth, zajmując wolne miejsca. Zapanowała cisza. Guy po chwili również usiadł. Denerwowała go ta cisza. Nie umiał zabawiać gości. Czuł się niezręcznie. Obrzucił szybkim spojrzeniem całe towarzystwo. Stary lord siedział, wpatrzony w ogień, cicho bębnił palcami o poręcz krzesła. Marian miętoliła okucie paska – podniosła wzrok czując jego spojrzenie. Guy zmarszczył brwi i płynnie przeniósł oczy na jej kuzynkę. Chciał, by Marian to widziała. Oparł się o fotel i potarł dłonią podbródek.
- Sir Guy? - odezwał się nagle sir John.
Guy uniósł brwi w niemym pytaniu.
- Jadąc tu nie omieszkałem przyjrzeć się okolicy. Piękne tereny, ziemia zapewne żyzna. Ile wiosek wchodzi w skład majątku, którym zarządzasz?
- Cztery wioski. - odparł Guy.
- Dochód zapewne zadowalający? - pokiwał z uznaniem sir John.
- Owszem. Pokrywa wszelkie wydatki. - odparł Guy. - A tereny zaiste przyjemne dla oka.
- Z tego co mówiłeś, nie bywasz często w majątku panie. - odezwała się cicho Elisabeth.
- Niestety, obowiązki nie pozwalają mi na to, bym często opuszczał zamek. Poza tym traktuję majątek, jako miejsce gdzie mogę się wyciszyć w samotności… -
- Zatem zakłóciliśmy spokój twej samotni? - dziewczyna zmarszczyła brwi lekko. Guy spojrzał na nią i uśmiechnął się uprzejmie.
- Takie towarzystwo nie zakłóca mego spokoju, pani. - odpowiedział i lekko skłonił głowę, a Elisabeth uśmiechnęła się do niego i spuściła wzrok.
- Cieszą takie słowa, panie. Ty milsza jest dla nas gościna, którą zaoferowałeś. – odezwał się lord, rzucając baczne spojrzenia to na mężczyznę to na córkę. .
- Wszystko tutaj jest do twojej dyspozycji, pani. - Guy patrzył łagodnie na dziewczynę. - Stajnie, dom. Oczywiście również tyczy się to ciebie sir John i panny Marian. Czujcie się jak u siebie. - dodał szybko.
- Zapewne tak będzie. - odparł ojciec Elisabeth.
Nagle w drzwiach pojawił się Thornton.
- Komnaty są gotowe, panie. - oznajmił.
- Doskonale. - Guy skinął głową i spojrzał na sir Johna. - Rządca wskaże wam wasze pokoje, a służba powiadomi o wieczerzy, gdy będzie gotowa. - Guy odprowadził wzrokiem całą trójkę i usiadł znów w fotelu.
- Przynieś mi wina! - rzucił ostro do służącej, która przyniosła światło. - I niech rozpalą mocniej w kominku!
Dziewka dygnęła i wyszła czym prędzej. Gisborne został sam. Wyciągnął nogi przed siebie ku ogniu popadając w zadumę. Po chwili w komnacie zaczęli krzątać się słudzy. Jeden zajął się kominkiem, dwie dziewki nakrywały do stołu, a nim zaczęły jedna podała panu kielich z winem. Guy pociągnął napoju nie zwracając uwagi na służbę. Ta wykonywała w milczeniu swoje obowiązki, jednak co chwilą spoglądając ukradkiem na pana w obawie przed jego niespodziewanym wybuchem. Nagle z kominka wypadła na wpół spalona żagiew sypiąc iskrami na około. Chłopak, który zajmował się rozpalaniem ognia nieostrożnym ruchem pogrzebacza naruszył spalone kawałki drewna.
Guy mimo zamyślenia, zareagował błyskawicznie. Kopnął żagiew, która poturlała się z drewnianej podłogi znów na kamienne obmurowania komina. W sali zapanowała grobowa cisza. Sługa przy kominku skulił się w sobie.
- Wybacz panie, wybacz… - zdołał jedynie wymamrotać, bo Guy w momencie znalazł się przy nim i docisnął głowę chłopaka butem do kamiennego podłoża.
- Chcesz spalić mój dwór, głupcze?! - warknął.
Ofiara oczywiście nie mogła odpowiedzieć, Guy więc odepchnął mocno nogą chłopaka i dopiwszy wino jednym haustem, cisnął miedzianym kielichem w kąt sali, po czym wyszedł z hukiem. Chwilę później trzasnęły drzwi od dworu.

- Co to było? - Elizabeth odwróciła się momentalnie na stołku, odsuwając od włosów grzebień, którym czesała ją jej służka Mary.
Marian stała przy oknie, beznamiętnie patrząc na plac przed dworem.
- Gisborne. - mruknęła.
- Coś musiało go bardzo wzburzyć… - Marian usłyszała szept kuzynki tuż obok. Spojrzała na dziewczynę.
- Nie, nie musiało. On taki jest. Gwałtowny, brutalny, bez skrupułów… - odparła Marian obserwując jak Guy odepchnął brutalnie sługę, który stał mu na drodze.
Elizabeth milczała, patrząc za rycerzem. Opis sir Gisborna, który zaserwowała jej przed chwilą Marian, kłócił się z tym czego sama dziś doświadczyła. Ze stajni dało się słyszeć głośne polecenia, gdy Guy strofował służbę. Kilku stajennych wybiegło z budynku.
- Powinnam się go bać, Marian? - Elizabeth spojrzała na kuzynkę.
- Powinnaś być ostrożna. - odparła Marian.
Długowłosa skinęła głową i obie znów spojrzały na pusty majdan, którego dzięki płonącym pochodniom nie pochłonęły ciemności zbliżającej się nocy.
- Chodź, uczeszę ci włosy. - szepnęła w końcu Marian, a Elizabeth kiwnęła głową i gestem odesłała Mary. - Są takie piękne. - szepnęła kuzynka.

Guy stał oparty o boks i patrzył na ogiera, który z błogim wyrazem oczu przeżuwał sieczkę. Spokój konia udzielał się powoli również mężczyźnie.
Musiał wyjść z dworu, inaczej skończyło by się to dla sługi tragicznie. Nie mógł sobie na to pozwolić, ze względu na gości, ale i na siebie. Walczył z nienawiścią jaka go rozsadzała od środka. Męczył go gniew, który nie pozwalał mu zaznać choć chwili spokoju. Gniew, któremu gdy pofolgował wyzwalał agresję trudną do opanowania. Dlatego musiał wyjść. Uciec. Najchętniej dosiadłby konia i popędził w las. Niestety czekała go jeszcze kolacja z lordem. Nie mógł jej zaniechać. Za to mógł tu siedzieć póki wieczerza nie będzie gotowa.
Wziął szczotkę i zgrzebło i wszedł do boksu. Cichym głosem przemawiał do ogiera, jednocześnie przesuwając szczotką po grzbiecie i bokach ogromnego konia, który górował nad wysokim mężczyzną. Guy po kilku minutach uśmiechnął się łagodnie i gładząc szyję swojego wierzchowca powolnymi ruchami, cicho do niego przemawiał. Zawsze go to dziwiło, że znajdował więcej współczucia i serdeczności dla zwierząt niż dla ludzi.
Nagle ogier zastrzygł uszami i uniósł łeb znad żłobu. Ktoś podjechał konno pod stajnię. Guy usłyszał kroki i stukot kopyt.
- Guy?
Gisborne przewrócił oczami. Jego twarz nabrała zwyczajnego ponurego wyrazu. Zmarszczył brwi.
- Co tu robisz Allan? - użył aroganckiego tonu, jakim zawsze odnosił się to tych, którzy byli w hierarchii niżej od niego.
- Nie było cię we dworze… - Allan wprowadził swojego konia do wolnego boksu i rozsiodłał go.
- Pytam co robisz w Locksley! - Gisborne spojrzał w końcu na Allana.
- Pomyślałem, że się tu przydam… w pilnowaniu Marian czy tej drugiej… - Allan oparł się na belce.
- Pomyślałeś? Doprawdy? - Gisborne odwrócił się do niego. - To nie myśl tyle! - warknął i wcisnął mu zakurzone szczotkę i zgrzebło. Allan syknął, bo Guy ubrudził mu cały przód kaftana.
- Panie? - w stajni rozległ się trzeci głos.
- Czego?! - Guy spojrzał w stronę wejścia znad wiadra, w którym mył ręce. Do stajni wszedł rządca.
- Wieczerza gotowa. Jego lordowska mość i panienki czekają na ciebie panie w sali biesiadnej.
Guy poszedł w stronę dworu mijając bez słowa rządcę. Allan na wieść o wieczerzy od razu zapomniał o zniszczonym kaftanie i podążył za swoim zwierzchnikiem.
- Nie zapraszałem cię na wieczerzę. - rzekł Guy do Allana, nawet na niego nie patrząc.
- Ale też nie kazałeś mi odejść. - mruknął Allan, za co Guy zgromił go wzrokiem.
- Idź zatem do diabła!
Jestem tam”, pomyślał Alan, a wyprzedziwszy pana, pokłonił się służalczo, zatrzymując się tuż przed drzwiami wejściowymi.
- Nie lubisz zabawiać gości panie, więc pozwól że cię wyręczę.
- Niech ci będzie, uparty durniu. - mruknął Guy na odczepnego, w duchu tak naprawdę czując ulgę.
Okna sali biesiadnej wyglądały bardzo zachęcająco, oświetlone przez świece i kominek. W sieni czekał sługa z miską i ręcznikiem. Thornton zadbał by pan mógł umyć ręce, nim dołączy do gości. Guy przepłukał zatem dłonie niedbale i wytarł w ręcznik. Dochodziły go ciche fragmenty rozmów zebranych w sali za ścianą, które ucichły, gdy głośno odesłał sługę. Wszedł do komnaty i obrzucił szybkim spojrzeniem zebranych. Odruchowo odszukał Elisabeth. Siedziała obok ojca, ale z drugiej strony miała miejsce dla gospodarza.
- Wybaczcie, że kazałem na siebie czekać. - rzucił formułkę i usiadł na miejscu obok Elisabeth. Nie uszło jednak jego uwadze, że Allan przysiadł się od razu do Marian.
- Cóż cię zatrzymało sir Guy? - lord pociągnął temat, odwracając jego uwagę od Allana.
- Musiałem rozprawić się ze służbą. - odparł zdawkowo Guy i skinął na Thorntona, by zaczęto podawać strawę. Tymczasem dziewki służebne postawiły na stole dzbany z winem. Guy wziął od razu naczynie i napełnił kielich Elisabeth. Zrobił to tak naturalnym gestem, jakby od zawsze tylko jej usługiwał przy stole jako swojej damie.
- Jak długi będzie twój pobyt w Nottingham, panie? - Guy spojrzał na lorda stawiając przed nim dzban i skinął na sługę by napełnił kielich gościa.
- Nie zabawimy tu długo. Miałem zamiar zobaczyć się z sir Edwardem, ale skoro opuścił ten padół, nie pozostaje mi nic jak wrócić do siebie. - sir John spojrzał na Allana zabawiającego córkę zmarłego krewniaka – Marian pojedzie ze mną. Zanim to jednak nastąpi będziemy tu jakiś czas. W tej kwestii martwi mnie jedna rzecz. Owi banici, grasujący po okolicznych lasach. - lord pochylił się do Gisborna i przyciszył głos. - Moja córka będzie tu bezpieczna?
Wzrok Guy'a prześlizgnął się na Elizabeth. Słuchała puszącego się jak kogut Allana.
- Zapewniam, że nie będziesz miał panie z nimi problemu… - zaczął Guy, nie spuszczając wzroku z córki lorda. Elizabeth złapała spojrzenie rycerza. - Zadbam o jej bezpieczeństwo. - dodał twardym tonem Gisborne, spoglądając znów na sir Johna. - Takie mam rozkazy.
- Twoje słowa zdejmują z mojego serca ogromny ciężar. - lord wzniósł kielich. - Zatem wypijmy za nasz pobyt w twym domu.
- Wypijmy. - odparł Guy. Spełniwszy toast wbił wzrok w stół. Cichy śmiech Elizabeth sprawił, że zaraz go podniósł i spojrzał na towarzyszkę - Allan doskonale radził sobie jako nadworny błazen. Gdy odrzuciła warkocz na plecy, Guy zmrużył lekko oczy patrząc na dziewczynę. Dość szybko wyczuła jego wzrok. Guy' a w żadnym wypadku to nie speszyło. Patrzyli na siebie przez chwilę. Mężczyzna uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Przypominało mu to bardziej wyzwanie i zmagania dwóch przeciwników, niż naznaczone romantyzmem ukradkowe spojrzenia. Jednak intrygowało go to, a lady Elisabeth coraz bardziej mu się podobała. Dziwiło go, że dzieje się to tak szybko, zwłaszcza, że tak nie dawno przeżył zawód związany z Marian…
Gdy wieczerza dobiegła końca, wszyscy usiedli bliżej kominka. Marian rozmawiała z Allanem, a stary lord wpatrywał się w ogień bębniąc cicho palcami o stół. Guy milczał, lekko poirytowany ciszą jaka zapadła. Nie umiał zabawiać gości rozmówkami o niczym. Przez chwilę obserwował Marian i Allana. Byli zajęci rozmową, choć z wydawało się by rozmowa ta dotyczyła jakiś ważkich spraw. Siedząca obok kuzynki Elisabeth, nie uczestniczyło w rozmowie. Wodziła wzrokiem po komnacie, wyraźnie zainteresowana miejscem, w którym się znalazła. Pewnie gdyby miała więcej śmiałości wstałaby i spacerowałaby po sali. Ale jednak siedziała. Konwenanse, ach te konwenanse, pomyślał i jeden kącik jego ust uniósł się w uśmiechu.
- Lady Elizabeth, z okna rozciąga się przyjemny widok na staw i las. - odezwał się nagle. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Guy podszedł do niej i podał jej rękę. - Wystarczy wstać…
- Dziękuję. - odpowiedziała cicho i wstała. Guy delikatnie, nienachalnie trzymał jej dłoń. Podeszli do okna. Akurat zachodziło słońce, barwiąc wszystko - drzewa, łąki, staw - na ogniście pomarańczowy kolor. Woda, marszczona lekkimi podmuchami wietrzyku, mieniła się rzucając raz po raz oślepiające błyski. Od strony lasu zaczynała kłaść się mleczna mgła.
- I jak wrażenia? - szepnął Guy, pochylając się do dziewczyny.
- Miałeś rację, sir… - odparła spoglądając w górę na niego. - Widok warty tego by wstać...
Guy uśmiechnął się do niej lekko, a ona odwzajemniła uśmiech, ale nie ten nieśmiały, który już znał. Ten był nowy - spontaniczny i szczęśliwy. Zaskoczyła go, ale nie żałował. Dawno nikt na niego tak nie patrzył- serdecznie, ufnie, bezinteresownie - poczuł się szczęśliwy.
- Mam nadzieję, że każda chwila spędzona w Locksley będzie ci tak miła jak ten widok, pani. - szepnął.
Rzadko miewał okazję sprawić komuś radość. Rzadko spotykał osoby, które były tego warte. Ostatnia dla której to robił, siedziała w tej komnacie. Pochylił się jeszcze niżej, tak że niemal dotykał ustami włosów dziewczyny. Elizabeth z zaskoczeniem przyjęła ten śmiały gest. Nie wiedziała jak zareagować. Zwłaszcza, że nie czuła. by było to niewłaściwe, by jej uwłaczało. Mimo to ostrożnie cofnęła się.
- Zapewne tak będzie. - odparła spoglądając znów na rycerza.
Obawy, że ją uraził rozwiały się. gdy się do niego uśmiechnęła. Po chwili, gdy znów spojrzała na widok za oknem, uczynił to samo. Kątem oka widział, że Marian patrzy na nich. Ale jakoś niewiele go to obeszło.
Za oknem słońce już zaszło, pozostawiając jedynie różową łunę za zachodnim niebie. W komnacie zapanował półmrok i weszła służąca by zapalić świeczniki.
- Późno już. Za nami długa droga i dzień pełen emocji. - odezwał się nagle sir John - Elisabeth, Marian…
Elisabeth spojrzała na Gisborne'a i zgrabnie dygnęła, dołączając do wychodzącej z komnaty Marian.
Guy pokłonił się lekko, gdy goście opuszczali komnatę.
- Ta kuzynka Marian, całkiem niezła jak na mój gust... - mruknął Allan, ale zamilkł zgromiony wzrokiem przez Guy'a.
Rycerz wolnym krokiem poszedł do drzwi.
- Mylę się? - Allan dołączył do Guy'a.
- Nie, nie myślisz się, ale masz trzymać od niej łapy z daleka! Rozumiesz? - warknął Guy dopychając Allana do ściany. - A teraz sprawdź czy nikt nie kręci się wokół dworu! - Guy puścił go i wbiegł pod schodach na górę.
- Jasne, jasne… nie będę pchał łap gdzie nie trzeba, nie zamierzam wchodzić ci w drogę… - mruczał do siebie Allan poprawiając kaftan, a potem wyszedł na zewnątrz.
Noc była w miarę jasna – księżyc przeświecał przez wolno płynące chmury. Allan wyjął pochodnię ze stojaka i skierował się za róg domu. Gdy tylko zniknął za ścianą z ciemności wyszedł cień. Bezgłośnie przemknął ku dworowi i znikł w ciemnej plamie rzucanej przed przybudówkę. Kilka sekund później pojawił się na belce kondygnacyjnej wystającej ze ściany, by jednym skokiem znaleźć się na ocienionej ścianie tuż przy jednym z okiem. Nagle ze stajni wyszło kilku strażników, głośno rozmawiali – cień znieruchomiał, przylgnął do ściany. Księżyc zaszedł za chmurę i na kilka chwil zapadły całkowite ciemności. Gdy światło księżyca znów padło na budynek, ściana była pusta.
Marian kończyła czesać swoje kręcone włosy, które puszyły się za każdym pociągnięciem grzebienia, tworząc wokół jej głosy zabawną chmurkę. W końcu odłożyła grzebień i zaczęła splatać warkocz. Nagle usłyszała nieprzyjemne skrzypnięcie. Odwróciła się gwałtownie do okna, ale nic nie zauważyła. Przez chwilę jeszcze siedziała nieruchomo, ale gdy nic się nie działo wróciła do splatania włosów.
- Co robisz w Locksley Marian? - z ciemności w kącie pokoju odezwał się cichy głos.
Dziewczyna aż podskoczyła, puszczając na wpół skończony warkocz.
- Robin! - szepnęła i podeszła do postaci, która wyszła z cienia. - Jak możesz być tak lekkomyślny? Nie możesz tu być! Pod nosem Gisborne'a! Jeśli cię tu złapią…- mówiła szybko przyciszonym głosem.
- Nie mogę, owszem. Tak jak ty. A jednak oboje tu jesteśmy. Tylko, że moim powodem bycia tu jesteś ty, a jaki jest twój? - Robin choć ujął dłonie dziewczyny, nie tracił powagi.
- Och, to nie tak jak myślisz… do Nottingham przyjechał mój wuj ze strony matki. Zabrał mnie z zamku…
- Wprost do domu Gisborne'a? - wtrącił Robin.
- Cicho, nie przerywaj mi! - Marian klepnęła go z lekka w pierś. - Wuj nie chciał zatrzymać się w zamku, Guy zaproponował Locksley. Dlatego tu jesteśmy. Ale niedługo. Wuj wyjeżdża wkrótce do Doncaster. A ja…. Razem z nim.
- Co?! - Robin spojrzał uważniej na dziewczynę.
- To jedyne logiczne wyjście Robin. Nie chcę być dłużej w zamku, nie mogę…
- Marian… proszę nie. - mężczyzna wziął delikatnie w dłonie twarz dziewczyny.
- Poza tym, wuj mi nie pozwoli zostać. A to dobry człowiek. W końcu będę bezpieczna Robin. Nie będę więźniem. Będę u wuja tylko do powrotu króla. A potem jak wszystko wróci do normy, będziemy mogli być razem.
Robin odsunął się i usiadł na stołku, popadając w zamyślenie. Poniekąd zgadzał się z tym co mówiła Marian, ale… spojrzał na dziewczynę.
- Król wraca niedługo. Kwestia kilku tygodni. Zawarł pokój z Saldynem. - rzekł powoli Robin.
- No widzisz. - Marian przykucnęła przy nim.
- A tak przy okazji… - ton Robina nabrał wesołości. - Kim jest ta dziewczyna, która przyjechała razem z twoim wujem? Całkiem ładna…
- Robin! - Marian spojrzała na niego – Skąd wiesz?… Obserwowaliście ich! - pokręciła głową z niedowierzaniem, ale uśmiechnęła się.
Robin pokiwał głową.
- To moja kuzynka Elisabeth. - odpowiedziała Marian.
- Całkiem ładna… - mruknął Robin, a Marian znów się nadąsała - … ale nie umywa się do ciebie, najdroższa. - ucałował jej dłoń. - Mimo to mam wielką ochotę poznać tę twoją kuzynkę.
Marian się uśmiechnęła czule i objęła Robina.
- Jesteś niemożliwy… a teraz odjedź. - wskazała głową okno. - Nie jesteś tu bezpieczny.
Robin pokłonił się nisko ukochanej i wskoczył na parapet.
- Odnoszę wrażenie, że spodobała się Guy'owi… - rzuciła Marian na odchodnym – Uważaj więc...
- Tym lepiej dla nas. - Robin mrugnął łobuzersko do dziewczyny i zniknął w ciemnościach.

Dzień wstawał powoli i tchnąc jeszcze chłodem nocy wdzierał się do sypialni, choć ogień w kominku wciąż płonął.
Guy leżał z otwartymi oczami i gapił się w belki sufitu. Nie spał już kilka godzin i z ulgą powitał wreszcie wschodzące słońce. Znów miał koszmary. Znów widział matkę. Odwrócił głowę i spojrzał na leżący na skórze przykrywającej kufer, medalion matki.
- Chciałem, żebyś była ze mnie dumna. Chciałem być kimś. - wyszeptał i zamilkł na chwilę, jakby w oczekiwaniu, że usłyszy odpowiedź. Jednak jedynie kwilenie budzących się w pobliskim lesie ptaków zakłócało ciszę poranka. - Jestem zaprzeczeniem wszystkiego czego dla mnie pragnęłaś, matko. - szepnął ledwo poruszając wargami, po czym wstał i wziął medalion i założył długi łańcuch na szyję. Chwilę potem zakryła go koszula. Guy nosił medalion pod ubraniem odkąd go znalazł w zgliszczach domu. Był dla niego jedyną pamiątką po matce co czyniło go bezcennym skarbem. Jak również czymś co przypominało mu, jak bardzo matkę zawiódł. I czymś co stanowiło motywację do podjęcia zmian. Zawiesił wzrok na pustym jeszcze placu przed dworem. Znał tu wszystkie kąty. Jeszcze z czasów gdy będąc chłopcem bawił się tutaj wraz z Hoodem. Z czasów gdy, jak mu się wtedy zdawało, doskonale znał swoją przyszłość i to co go czeka. Życie srodze go jednak zawiodło. Zawsze był ambitny, obierał cele i dążył do nich. Jednak ostatni jego życiowy wybór był nie trafiony, co okazało się dopiero po jakimś czasie. Odkąd stał się prawą ręką szeryfa Vasey'a, stopniowo wzrastało w nim poczucie pomyłki. Pomyłki, która była pułapką z której nie wychodzi się raczej żywym. Coraz bardziej żałował, że maczał palce w spiskach przeciw królowi. Wiedział, że się z nich nie wyłga. Mimo to wciąż miał jednak nadzieję, że jeśli się postara uda mu się może złagodzić karę. Starał się więc. Podejmował próby odwiedzenia szeryfa od kolejnych spisków. Na niewiele się to jednak zdawało, bo zazwyczaj i tak szeryf zmuszał go, by brał udział w knowaniach i realizacjach kolejnych szalonych planów.
Guy dociągnął ostatni pasek na czarnym kaftanie, założył buty i zabrawszy pas z mieczem wyszedł. Dwór jeszcze spał. Przynajmniej część gdzie były pomieszczenia dla państwa i gości. Z dołu słuchać było już krzątanie się służby i cichy, ale stanowczy głos Thorntona wydającego polecenia.
Widok pana, schodzącego z piętra o tej porze nie wywołał u starca zdziwienia. Mimo, że Gisborne traktował go równie parszywie jak innych, rządca był lojalny i interesował się swoim chlebodawcą. Wiedział więc, że pan od kilku tygodni źle sypia, czego objawem były właśnie takie wczesne wyjścia. Pokłonił się lekko Guy'owi. Ten przystanął przy rządcy , zakładając rękawice.
- Za pozwoleniem… źle wyglądasz panie. - rzekł szybko, mimo iż obawiał się, że Gisborne huknie na niego jak to zazwyczaj robił. Istotnie rycerz spojrzał chmurnie na starca, ale jego oblicze złagodniało.
- Ty też nie wyglądasz kwitnąco, Thornton. Również bezsenność? - mruknął.
- Nie, reumatyzm. - odparł rządca, nim zdołał powściągnąć język. Spojrzał niepewnie na pana. Nie chciał by wyszło, że się skarży. Guy zmarszczył brwi i milczał kilka sekund.
- Zatem oszczędzaj się Thornton. Masz już swoje lata. Nie będę wymagać od ciebie tego co powinni robić młodsi. - rzucił w końcu, klepnął starca po ramieniu i wyszedł na zewnątrz, zostawiając lekko oniemiałego Thorntona samego.
Skierował się od razu do stajni. Myśl by objechać okoliczne wsiepojawiła się dość nagle. Cóż miał do roboty?
Akurat gdy wchodził pachołek zabierał się do karmienia koni.
- Osiodłaj karego! - rzucił groźnie, a chłopak kiwnął głową i czym prędzej zaczął wypełniać rozkaz.
Kilkanaście minut później potężny czarny rumak został wyprowadzony przed stajnię, gdzie czekał sir Guy. Rycerz wsiadł na konia i pokłusował nieśpiesznie ku domom wsi Locksley. Chłód poranka dawał się we znaki. Guy owinął szyję ogonem kaptura i poprawił poły czarnego płaszcza. Dudniący odgłos kopyt odbijał się między chatami budzącej się wsi. Tych kilku chłopów, którzy zaczynali już swoje codzienne obowiązki, skłaniali się widząc przejeżdżającego pana. Guy mierzył ich obojętnym wzrokiem z wysokości końskiego grzbietu, pogrążony w myślach. Nie był specjalnie czujny – żaden z wieśniaków nie śmiał by podnieść ręki na niego, a bandy Hooda się nie obawiał. Banici spali pewnie jeszcze w swojej norze w lesie. Z tą myślą udał się więc w kierunku lasu, by drogą do Nottingham dotrzeć do leżącej po drodze wioski Clun.

Elisabeth chodziła po pokoju sypialnym w tę i z powrotem. Jej służąca Mary, którą była kiedyś jej piastunką, poszła do kuchni po coś na śniadanie, gdyż panienka wyraziła chęć zjedzenia posiłku w swojej komnacie z kuzynką.
Pierwszy dzień w nowym miejscu wydawał jej się przygodą i chodząc nie mogła się powstrzymać od snucia planów co będzie robić. Zwłaszcza, że polubiła Marian… chyba z wzajemnością. Miała też nadzieję, że uda jej się uprosić ojca, by pozwolił jej na przejażdżkę po okolicy. Jeśli zabierze Mary i Allana na pewno ojciec się zgodzi. Uśmiechnęła się leciutko i spojrzała w lustro z polerowanego mosiądzu.
- Elisabeth? - wołanie przerwało jej snucie planów.
- Marian? Już idę! - zawołała i wyszła z sypialni.
Kuzynka miała włosy splecione w kok co dodawało jej jeszcze więcej powagi niż normalnie można było wyczytać z jej wyglądu.
- Och nawet nie wiesz jak bardzo mi brakowało towarzystwa! - Marian uśmiechnęła się promiennie, siadając przy stole. - Odkąd… odszedł ojciec… byłam bardzo samotna… - dziewczyna spuściła głowę.
- Bardzo ci współczuję… nie pamiętam wuja, ale matka i ojciec zawsze wyrażali się o nim bardzo pochlebnie. - odparła Elisabeth powoli, nie bardzo wiedząc jak zareagować.
- Dziękuję. - Marian podniosła oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
- Marian? - po chwili milczenia Elisabeth postanowiła zapytać o to co dręczyło ją od wczoraj. - Czy mogę zadać ci pytanie?
- Oczywiście.
- O czym mówił sir Guy wczoraj przed dworem?
- Mianowicie? - Marian lekko się zmieszała.
- Odniosłam wrażenie, że… że… coś się stało…
- Pomagałam ludziom z wiosek. Przynosiłam im jedzenie, lekarstwa...- odparła Marian. - Wbrew woli szeryfa. Za to grozi śmierć. Sir Guy mnie przyłapał…
Dziewczyna zakryła usta dłonią.
- … ale mnie nie wydał, choć sądziłam, że to zrobi. - kontynuowała Marian – Oszczędził mnie, ale nigdy nie zapomni mi tego. Ani tego, że widział mnie z Robin Hoodem… Nie poruszaj tematu Robina przy sir Guy'u, proszę... - Marian wzięła dłoń Elizabeth - To temat, który go drażni, podobnie szeryfa…
Młodsza z dziewczyn przez chwilę milczała.
- A ciebie? - spojrzała z zaciekawieniem na towarzyszkę. Marian zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się przez chwilę. W końcu się uśmiechnęła.
- Mnie nie. Wręcz przeciwnie. Ale o tym też nie wspominaj sir Guy'owi.
- Ani myślę. - Elizabeth odpowiedziała z figlarnym błyskiem w oku.
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Mary, a za nią służka niosąc śniadanie.

Spokojny poranek się zakończył z momentem, gdy Guy zobaczył na horyzoncie jeźdźca w barwach szeryfa., jadącego w jego kierunku. A zmierzał już na powrót do Locksley. planując w myślach dzień Zatrzymał konia i czekał. Na wszelki wypadek zdjął z głowy kaptur. Posłaniec rozpoznał go od razu.
- Sir Guy! - skłonił się z szacunkiem. - Mam rozkazy od szeryfa.
Czarny rycerz przewrócił oczyma, lekko poirytowany.
- Dalej! Do rzeczy! - rzucił.
- Lord Longthorn jest zaproszony do Nottingham na dziś. Szeryf życzy sobie być ty go panie eskortował.
Guy uniósł brwi. Ciekawe… czegóż mógł chcieć szeryf od sir Johna? Rycerz się uśmiechnął w duchu po chwili namysłu, wspominając Pakt Nottingham. Nazwiska Longthrorna nie było na dokumencie. Stary głupiec szuka więc kolejnych sprzymierzeńców. Uderzył konia piętami po bokach i ruszył ku Locksley. Posłaniec podążył za nim.
Już z daleka Guy dostrzegł postacie kręcące się przed dworem. Rozpoznał Elisabeth. Stała w niewielkim oddaleniu od ojca, który rozmawiał z rządcą. Allan kręcił się przy stajni, doglądając siodłanych koni.
Jeźdźcy zbliżający się od wsi zostali dostrzeżeni równie szybko i wszyscy spojrzeli w ich stronę w oczekiwaniu.
- Sir John, mam wieści od szeryfa. - Guy podjechał pod dwór i zeskoczył na ziemię. - Zaprasza cię dziś do siebie. - lord uniósł brwi zaskoczony - Zapewne ma jakieś ważne sprawy, które chciałby omówić. Widzę, że się gdzieś wybieracie? - wskazał głową na konie przed stajnią.
- Moja córka chciała obejrzeć okolicę. - odparł sir John. - Jednak w tym wypadku, musimy zrezygnować z przejażdżki Elisabeth. - lord zwrócił się do dziewczyny, która podeszła w międzyczasie do mężczyzn. Dziewczyna skinęła głową ze smutkiem. Ojciec minął ją i wszedł do dworu. Za nim podążył zarządca.
- Zaprzęgać powóz! - Guy krzyknął w stronę stajni, a potem spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. Podszedł bliżej.
- Przykro mi pani, że musiałaś zrezygnować z planów. - rzekł cicho.
- Nie, nic się nie stało… - spojrzała na niego. Błękitne oczy patrzyły na nią badawczo.
- Postaram się, by jutro spacer doszedł do skutku. Tak jak powiedziałem, chcę byś pobyt tutaj wspominała dobrze, pani. - dodał, bo nie widział, żeby Elisabeth się choć trochę rozchmurzyła.
- Dziękuję, sir Guy. Jesteś bardzo miły. - słowa mężczyzny wywołały lekki uśmiech na ustach dziewczyny.
Tym razem to Guy się uśmiechnął co ośmieliło to Elisabeth.
- Rzadko widać uśmiech na twej twarzy panie.
- Bo rzadko mam ku temu powody. - odparł Guy nie odrywając od niej wzroku.
- To smutne, nie mieć powodów do radości… musisz wieść ponury żywot, sir Guy...
- Tak. - odparł. - Niestety… - chciał powiedzieć coś więcej, ale z dworu wyszedł sir John.
- No ruszajmy! - zawołał do Guya, który pokłonił się Elisabeth i wskoczył na siodło. Lord zaś wsiadł do powozu, który podjechał razem z sześcioma strażnikami z drużyny sir Gisborna, który spojrzał na zbierającego się do drogi Allana.
- Ty! Zostajesz! - polecił podwładnemu.
- Tak jest. - mężczyzna zdjął wodze z szyi konia z zawiedzioną miną. Koła zaturkotały o ubitą ziemię i powóz oraz konni. odjechali zostawiając za sobą tumany kurzu.
- Allan?… - Elisabeth spojrzała na podkomendnego Gisborne'a.
- Do usług, panience. - mężczyzna podszedł do damy.
- Plany szeryfa nie pokrzyżują moich. Szykuj mojego konia! - poleciła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale… pan… sir John… nakazał ci zostać…
- Wrócimy przed nimi. No już! Nie zamierzam długo czekać! - fuknęła na Allana i uśmiechnęła się figlarnie.
- Dobrze, ale teraz moje życie jest w twoich rękach. - mruknął Allan i poszedł do stajni.
- Zatem jest bezpieczne. – odparła Elisabeth i splotła palce, zaciskając dłonie w piąstkę. 

_______________
Kolejny, trzeci odcinek opowiadania tutaj.

11 komentarzy:

  1. Jako, że lubię sir Guy, i jego poczucie humoru baaardzo podoba mi się jego określenie Robina, czyli tego, który miał problem z przystosowaniem się do panującego porządku po powrocie z Ziemi Świętej… bardzo trefne określenie :D
    I coraz bardziej wydaje mi się, że Elizabeth to dziewczyna nie tylko z ładną buzią. Robi się coraz ciekawiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Anią :) Elizabeth staje się bardziej śmiała i coś czuję, że ona temperamentem będzie podobna do Marian ale przy ojcu zachowuje się bardzo stonowanie :D Ciekawe co się wydarzy podczas przejażdżki Elizabeth i Allana. Może jakieś nowe znajomości? ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc Elisabeth wymyka mi się spod kontroli... :P Choć postaram się ją okiełznać.

    OdpowiedzUsuń
  4. No no no. Cicha woda brzegi rwie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mówisz, że będziesz tak okrutna dla Guy’a? ;-) Że ten „obrażony” na Marian spogląda na jej spokojną kuzynkę, a ona równie zadziorna jak jego niedoszła żona? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak okrutna nie będę. Szkoda by było, żeby znów się przejechał, jeszcze taka sama rodzina ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem bardzo ciekawa jak ta historia potoczy się dalej. Postać sir Guy'a nabrała głębi. Nie wiem czemu, ale Guy kojarzy mi się trochę z filmowym Thorinem. :-)
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten stąd. ;-)
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, ciekawe spostrzeżenie :) Nawet nie myślałam o krasnoludzie pisząc :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)