Rozdział 2
Zarządca
majątku Locksley wyszedł przed dwór. Jeden ze sług kilka chwil
wcześniej powiadomił go o zbliżających się przybyszach.
Thornton przyłożył dłoń do oczu, by osłonić je przed słońcem.
Od strony Nottingham nadjeżdżał powóz. Zarządca nie znał go.
Znał za to rycerza, który wraz z kilkoma konnymi eskortował
powóz. Odziany w czarne szaty mężczyzna kłusował dumnie
wyprostowany z ręką opartą na biodrze. Nowy pan na Locksley…
Odkąd syn starego lorda został banitą po powrocie z Ziemi Świętej,
rządził tu sir Guy. Sir Guy z Gisborne, choć tak naprawdę żadnego
Gisborne nigdy nie było. Przynajmniej nie w Anglii. Ponoć jego
ojciec był z pochodzenia Francuzem. Jego Gisborne leżało więc
gdzieś na ziemiach Franków. Thornton westchnął. Każdy tu marzył
by czarny rycerz zniknął, odjechał w poszukiwaniu ziemi ojca i
nigdy nie wrócił. Każdy, kto był w jego mocy, widział w tym
nadzieję na poprawę losu. Niestety Guy z Gisborne był tutaj i nic
nie zapowiadało by kiedykolwiek miał stąd odejść.
Thornton
postąpił krok dalej by powitać swego pana. który wyprzedziwszy
powóz pierwszy podjechał pod dwór.
-
Witaj pa… - zaczął.
-
Thronton każ szykować pokoje! - Guy zeskoczył z konia i rzucił
niedbale wodze chłopakowi stojącemu obok zarządcy. - Trzy komnaty.
I niech przygotują wieczerzę. Dla czterech osób. Mam gości. Lady
Marian, jej wuj i kuzynka. Pozostaną tu jakiś czas. - Guy wydawszy
rozporządzenia, odwrócił się do powozu, który właśnie się
zatrzymał.
Lord
Longthorn wysiadł, a za nim jego córka i Marian.
-
Witaj w moim domu, sir. - Guy skłonił się i wskazał, by weszli do
środka.
Marian
prychnęła.
-
Coś nie tak moja droga? - sir John odwrócił się i spojrzał
uważnie na dziewczynę.
-
Nie wuju. - uśmiechnęła się lekko.
-
Marian jest oburzona tym, że nazywam ten dom swoim. W jej mniemaniu,
choć tego nie powie mi w twarz, jestem tu jedynie intruzem, który
zagarnął to, co nie należy do niego. - rzekł Guy głosem
spokojnym, patrząc jednak z pogardliwym uśmieszkiem na Marian. -
Zawsze byłem intruzem, prawda?
Dziewczyna
milczała.
-
Chyba nie wszystko rozumiem sir Gisborne… - rzekł powoli sir
John.
-
Lord, który panował tu przede mną miał problemy z przystosowaniem
się do panującego porządku po powrocie z Ziemi Świętej. W wyniku
czego stracił majątek i jest wyjętym spod prawa banitą, który
grasuje po okolicznych lasach. Mianował się obrońcą biedaków…
A Marian bardzo go podziwia, prawda?
-
Robin robi to co należy! Gdybyś miał trochę sumienia…
-
Mam sumienie! - warknął Guy i w momencie znalazł się przy Marian,
która się cofnęła, przestraszona. - Gdybym go nie miał… -
zamilkł nim wypowiedział groźbę, uświadamiając sobie
niezręczność sytuacji dla obserwujących ich lorda i lady
Elizabeth. Marian też milczała. I dobrze, jej bezczelność
doprowadzały go do szału.
-
Proszę do komnaty. - rzucił zdawkowo.
Szlachcic
poszedł we wskazanym kierunku wraz z dziewczętami. Guy podążył
za nimi. Jego wzrok spoczął na drobnej sylwetce Elizabeth. Znów
poczuł wyrzuty sumienia. Widział, że się przelękła jego
wybuchu. Postanowił, że tego wieczoru zetrze złe wrażenie.
Przynajmniej spróbuje.
Gdy
weszli do środka, Guy stanął nieopodal Elizabeth. Byli w dużej
sali z kominkiem w którym palił się niewielki ogień.
-
Nim służba przygotuje komnaty, trochę potrwa. - rzekł Gisborne,
niby do wszystkich, ale patrzył na lady Longthorn, a potem spojrzał
na jej ojca i wskazał mu gdzie może usiąść. s
-
Nic nie szkodzi. - rzekł sir John, siadając na rzeźbionym krześle.
Podobnie
uczyniły Marian i Elizabeth, zajmując wolne miejsca. Zapanowała
cisza. Guy po chwili również usiadł. Denerwowała go ta cisza. Nie
umiał zabawiać gości. Czuł się niezręcznie. Obrzucił szybkim
spojrzeniem całe towarzystwo. Stary lord siedział, wpatrzony w
ogień, cicho bębnił palcami o poręcz krzesła. Marian miętoliła
okucie paska – podniosła wzrok czując jego spojrzenie. Guy
zmarszczył brwi i płynnie przeniósł oczy na jej kuzynkę. Chciał,
by Marian to widziała. Oparł się o fotel i potarł dłonią
podbródek.
-
Sir Guy? - odezwał się nagle sir John.
Guy
uniósł brwi w niemym pytaniu.
-
Jadąc tu nie omieszkałem przyjrzeć się okolicy. Piękne tereny,
ziemia zapewne żyzna. Ile wiosek wchodzi w skład majątku, którym
zarządzasz?
-
Cztery wioski. - odparł Guy.
-
Dochód zapewne zadowalający? - pokiwał z uznaniem sir John.
-
Owszem. Pokrywa wszelkie wydatki. - odparł Guy. - A tereny zaiste
przyjemne dla oka.
-
Z tego co mówiłeś, nie bywasz często w majątku panie. - odezwała
się cicho Elisabeth.
-
Niestety, obowiązki nie pozwalają mi na to, bym często opuszczał
zamek. Poza tym traktuję majątek, jako miejsce gdzie mogę się
wyciszyć w samotności… -
-
Zatem zakłóciliśmy spokój twej samotni? - dziewczyna zmarszczyła
brwi lekko. Guy spojrzał na nią i uśmiechnął się uprzejmie.
-
Takie towarzystwo nie zakłóca mego spokoju, pani. - odpowiedział i
lekko skłonił głowę, a Elisabeth uśmiechnęła się do niego i
spuściła wzrok.
-
Cieszą takie słowa, panie. Ty milsza jest dla nas gościna, którą
zaoferowałeś. – odezwał się lord, rzucając baczne spojrzenia
to na mężczyznę to na córkę. .
-
Wszystko tutaj jest do twojej dyspozycji, pani. - Guy patrzył
łagodnie na dziewczynę. - Stajnie, dom. Oczywiście również tyczy
się to ciebie sir John i panny Marian. Czujcie się jak u siebie. -
dodał szybko.
-
Zapewne tak będzie. - odparł ojciec Elisabeth.
Nagle
w drzwiach pojawił się Thornton.
-
Komnaty są gotowe, panie. - oznajmił.
-
Doskonale. - Guy skinął głową i spojrzał na sir Johna. - Rządca
wskaże wam wasze pokoje, a służba powiadomi o wieczerzy, gdy
będzie gotowa. - Guy odprowadził wzrokiem całą trójkę i usiadł
znów w fotelu.
-
Przynieś mi wina! - rzucił ostro do służącej, która przyniosła
światło. - I niech rozpalą mocniej w kominku!
Dziewka
dygnęła i wyszła czym prędzej. Gisborne został sam. Wyciągnął
nogi przed siebie ku ogniu popadając w zadumę. Po chwili w komnacie
zaczęli krzątać się słudzy. Jeden zajął się kominkiem, dwie
dziewki nakrywały do stołu, a nim zaczęły jedna podała panu
kielich z winem. Guy pociągnął napoju nie zwracając uwagi na
służbę. Ta wykonywała w milczeniu swoje obowiązki, jednak co
chwilą spoglądając ukradkiem na pana w obawie przed jego
niespodziewanym wybuchem. Nagle z kominka wypadła na wpół spalona
żagiew sypiąc iskrami na około. Chłopak, który zajmował się
rozpalaniem ognia nieostrożnym ruchem pogrzebacza naruszył spalone
kawałki drewna.
Guy
mimo zamyślenia, zareagował błyskawicznie. Kopnął żagiew, która
poturlała się z drewnianej podłogi znów na kamienne obmurowania
komina. W sali zapanowała grobowa cisza. Sługa przy kominku skulił
się w sobie.
-
Wybacz panie, wybacz… - zdołał jedynie wymamrotać, bo Guy w
momencie znalazł się przy nim i docisnął głowę chłopaka butem
do kamiennego podłoża.
-
Chcesz spalić mój dwór, głupcze?! - warknął.
Ofiara
oczywiście nie mogła odpowiedzieć, Guy więc odepchnął mocno
nogą chłopaka i dopiwszy wino jednym haustem, cisnął miedzianym
kielichem w kąt sali, po czym wyszedł z hukiem. Chwilę później
trzasnęły drzwi od dworu.
-
Co to było? - Elizabeth odwróciła się momentalnie na stołku,
odsuwając od włosów grzebień, którym czesała ją jej służka
Mary.
Marian
stała przy oknie, beznamiętnie patrząc na plac przed dworem.
-
Gisborne. - mruknęła.
-
Coś musiało go bardzo wzburzyć… - Marian usłyszała szept
kuzynki tuż obok. Spojrzała na dziewczynę.
-
Nie, nie musiało. On taki jest. Gwałtowny, brutalny, bez skrupułów…
- odparła Marian obserwując jak Guy odepchnął brutalnie sługę,
który stał mu na drodze.
Elizabeth
milczała, patrząc za rycerzem. Opis sir Gisborna, który
zaserwowała jej przed chwilą Marian, kłócił się z tym czego
sama dziś doświadczyła. Ze stajni dało się słyszeć głośne
polecenia, gdy Guy strofował służbę. Kilku stajennych wybiegło z
budynku.
-
Powinnam się go bać, Marian? - Elizabeth spojrzała na kuzynkę.
-
Powinnaś być ostrożna. - odparła Marian.
Długowłosa
skinęła głową i obie znów spojrzały na pusty majdan, którego
dzięki płonącym pochodniom nie pochłonęły ciemności
zbliżającej się nocy.
-
Chodź, uczeszę ci włosy. - szepnęła w końcu Marian, a Elizabeth
kiwnęła głową i gestem odesłała Mary. - Są takie piękne. -
szepnęła kuzynka.
Guy
stał oparty o boks i patrzył na ogiera, który z błogim wyrazem
oczu przeżuwał sieczkę. Spokój konia udzielał się powoli
również mężczyźnie.
Musiał
wyjść z dworu, inaczej skończyło by się to dla sługi
tragicznie. Nie mógł sobie na to pozwolić, ze względu na gości,
ale i na siebie. Walczył z nienawiścią jaka go rozsadzała od
środka. Męczył go gniew, który nie pozwalał mu zaznać choć
chwili spokoju. Gniew, któremu gdy pofolgował wyzwalał agresję
trudną do opanowania. Dlatego musiał wyjść. Uciec. Najchętniej
dosiadłby konia i popędził w las. Niestety czekała go jeszcze
kolacja z lordem. Nie mógł jej zaniechać. Za to mógł tu siedzieć
póki wieczerza nie będzie gotowa.
Wziął
szczotkę i zgrzebło i wszedł do boksu. Cichym głosem przemawiał
do ogiera, jednocześnie przesuwając szczotką po grzbiecie i bokach
ogromnego konia, który górował nad wysokim mężczyzną. Guy po
kilku minutach uśmiechnął się łagodnie i gładząc szyję
swojego wierzchowca powolnymi ruchami, cicho do niego przemawiał.
Zawsze go to dziwiło, że znajdował więcej współczucia i
serdeczności dla zwierząt niż dla ludzi.
Nagle
ogier zastrzygł uszami i uniósł łeb znad żłobu. Ktoś podjechał
konno pod stajnię. Guy usłyszał kroki i stukot kopyt.
-
Guy?
Gisborne
przewrócił oczami. Jego twarz nabrała zwyczajnego ponurego wyrazu.
Zmarszczył brwi.
-
Co tu robisz Allan? - użył aroganckiego tonu, jakim zawsze odnosił
się to tych, którzy byli w hierarchii niżej od niego.
-
Nie było cię we dworze… - Allan wprowadził swojego konia do
wolnego boksu i rozsiodłał go.
-
Pytam co robisz w Locksley! - Gisborne spojrzał w końcu na Allana.
-
Pomyślałem, że się tu przydam… w pilnowaniu Marian czy tej
drugiej… - Allan oparł się na belce.
-
Pomyślałeś? Doprawdy? - Gisborne odwrócił się do niego. - To
nie myśl tyle! - warknął i wcisnął mu zakurzone szczotkę i
zgrzebło. Allan syknął, bo Guy ubrudził mu cały przód kaftana.
-
Panie? - w stajni rozległ się trzeci głos.
-
Czego?! - Guy spojrzał w stronę wejścia znad wiadra, w którym mył
ręce. Do stajni wszedł rządca.
-
Wieczerza gotowa. Jego lordowska mość i panienki czekają na ciebie
panie w sali biesiadnej.
Guy
poszedł w stronę dworu mijając bez słowa rządcę. Allan na wieść
o wieczerzy od razu zapomniał o zniszczonym kaftanie i podążył za
swoim zwierzchnikiem.
-
Nie zapraszałem cię na wieczerzę. - rzekł Guy do Allana, nawet na
niego nie patrząc.
-
Ale też nie kazałeś mi odejść. - mruknął Allan, za co Guy
zgromił go wzrokiem.
-
Idź zatem do diabła!
„Jestem
tam”, pomyślał Alan, a wyprzedziwszy pana, pokłonił się
służalczo, zatrzymując się tuż przed drzwiami wejściowymi.
-
Nie lubisz zabawiać gości panie, więc pozwól że cię wyręczę.
-
Niech ci będzie, uparty durniu. - mruknął Guy na odczepnego, w
duchu tak naprawdę czując ulgę.
Okna
sali biesiadnej wyglądały bardzo zachęcająco, oświetlone przez
świece i kominek. W sieni czekał sługa z miską i ręcznikiem.
Thornton zadbał by pan mógł umyć ręce, nim dołączy do gości.
Guy przepłukał zatem dłonie niedbale i wytarł w ręcznik.
Dochodziły go ciche fragmenty rozmów zebranych w sali za ścianą,
które ucichły, gdy głośno odesłał sługę. Wszedł do komnaty
i obrzucił szybkim spojrzeniem zebranych. Odruchowo odszukał
Elisabeth. Siedziała obok ojca, ale z drugiej strony miała miejsce
dla gospodarza.
-
Wybaczcie, że kazałem na siebie czekać. - rzucił formułkę i
usiadł na miejscu obok Elisabeth. Nie uszło jednak jego uwadze, że
Allan przysiadł się od razu do Marian.
-
Cóż cię zatrzymało sir Guy? - lord pociągnął temat, odwracając
jego uwagę od Allana.
-
Musiałem rozprawić się ze służbą. - odparł zdawkowo Guy i
skinął na Thorntona, by zaczęto podawać strawę. Tymczasem
dziewki służebne postawiły na stole dzbany z winem. Guy wziął
od razu naczynie i napełnił kielich Elisabeth. Zrobił to tak
naturalnym gestem, jakby od zawsze tylko jej usługiwał przy stole
jako swojej damie.
-
Jak długi będzie twój pobyt w Nottingham, panie? - Guy spojrzał
na lorda stawiając przed nim dzban i skinął na sługę by napełnił
kielich gościa.
-
Nie zabawimy tu długo. Miałem zamiar zobaczyć się z sir
Edwardem, ale skoro opuścił ten padół, nie pozostaje mi nic jak
wrócić do siebie. - sir John spojrzał na Allana zabawiającego
córkę zmarłego krewniaka – Marian pojedzie ze mną. Zanim to
jednak nastąpi będziemy tu jakiś czas. W tej kwestii martwi mnie
jedna rzecz. Owi banici, grasujący po okolicznych lasach. - lord
pochylił się do Gisborna i przyciszył głos. - Moja córka będzie
tu bezpieczna?
Wzrok
Guy'a prześlizgnął się na Elizabeth. Słuchała puszącego się
jak kogut Allana.
-
Zapewniam, że nie będziesz miał panie z nimi problemu… - zaczął
Guy, nie spuszczając wzroku z córki lorda. Elizabeth złapała
spojrzenie rycerza. - Zadbam o jej bezpieczeństwo. - dodał
twardym tonem Gisborne, spoglądając znów na sir Johna. - Takie
mam rozkazy.
-
Twoje słowa zdejmują z mojego serca ogromny ciężar. - lord
wzniósł kielich. - Zatem wypijmy za nasz pobyt w twym domu.
-
Wypijmy. - odparł Guy. Spełniwszy toast wbił wzrok w stół.
Cichy śmiech Elizabeth sprawił, że zaraz go podniósł i spojrzał
na towarzyszkę - Allan doskonale radził sobie jako nadworny błazen.
Gdy odrzuciła warkocz na plecy, Guy zmrużył lekko oczy patrząc na
dziewczynę. Dość szybko wyczuła jego wzrok. Guy' a w żadnym
wypadku to nie speszyło. Patrzyli na siebie przez chwilę. Mężczyzna
uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Przypominało mu to bardziej
wyzwanie i zmagania dwóch przeciwników, niż naznaczone romantyzmem
ukradkowe spojrzenia. Jednak intrygowało go to, a lady Elisabeth
coraz bardziej mu się podobała. Dziwiło go, że dzieje się to tak
szybko, zwłaszcza, że tak nie dawno przeżył zawód związany z
Marian…
Gdy
wieczerza dobiegła końca, wszyscy usiedli bliżej kominka. Marian
rozmawiała z Allanem, a stary lord wpatrywał się w ogień bębniąc
cicho palcami o stół. Guy milczał, lekko poirytowany ciszą jaka
zapadła. Nie umiał zabawiać gości rozmówkami o niczym. Przez
chwilę obserwował Marian i Allana. Byli zajęci rozmową, choć z
wydawało się by rozmowa ta dotyczyła jakiś ważkich spraw.
Siedząca obok kuzynki Elisabeth, nie uczestniczyło w rozmowie.
Wodziła wzrokiem po komnacie, wyraźnie zainteresowana miejscem, w
którym się znalazła. Pewnie gdyby miała więcej śmiałości
wstałaby i spacerowałaby po sali. Ale jednak siedziała.
Konwenanse, ach te konwenanse, pomyślał i jeden kącik jego ust
uniósł się w uśmiechu.
-
Lady Elizabeth, z okna rozciąga się przyjemny widok na staw i las.
- odezwał się nagle. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Guy
podszedł do niej i podał jej rękę. - Wystarczy wstać…
-
Dziękuję. - odpowiedziała cicho i wstała. Guy delikatnie,
nienachalnie trzymał jej dłoń. Podeszli do okna. Akurat zachodziło
słońce, barwiąc wszystko - drzewa, łąki, staw - na ogniście
pomarańczowy kolor. Woda, marszczona lekkimi podmuchami wietrzyku,
mieniła się rzucając raz po raz oślepiające błyski. Od strony
lasu zaczynała kłaść się mleczna mgła.
-
I jak wrażenia? - szepnął Guy, pochylając się do dziewczyny.
-
Miałeś rację, sir… - odparła spoglądając w górę na niego. -
Widok warty tego by wstać...
Guy
uśmiechnął się do niej lekko, a ona odwzajemniła uśmiech, ale
nie ten nieśmiały, który już znał. Ten był nowy - spontaniczny
i szczęśliwy. Zaskoczyła go, ale nie żałował. Dawno nikt na
niego tak nie patrzył- serdecznie, ufnie, bezinteresownie - poczuł
się szczęśliwy.
-
Mam nadzieję, że każda chwila spędzona w Locksley będzie ci tak
miła jak ten widok, pani. - szepnął.
Rzadko
miewał okazję sprawić komuś radość. Rzadko spotykał osoby,
które były tego warte. Ostatnia dla której to robił, siedziała w
tej komnacie. Pochylił się jeszcze niżej, tak że niemal dotykał
ustami włosów dziewczyny. Elizabeth z zaskoczeniem przyjęła ten
śmiały gest. Nie wiedziała jak zareagować. Zwłaszcza, że nie
czuła. by było to niewłaściwe, by jej uwłaczało. Mimo to
ostrożnie cofnęła się.
-
Zapewne tak będzie. - odparła spoglądając znów na rycerza.
Obawy,
że ją uraził rozwiały się. gdy się do niego uśmiechnęła. Po
chwili, gdy znów spojrzała na widok za oknem, uczynił to samo.
Kątem oka widział, że Marian patrzy na nich. Ale jakoś niewiele
go to obeszło.
Za
oknem słońce już zaszło, pozostawiając jedynie różową łunę
za zachodnim niebie. W komnacie zapanował półmrok i weszła
służąca by zapalić świeczniki.
-
Późno już. Za nami długa droga i dzień pełen emocji. - odezwał
się nagle sir John - Elisabeth, Marian…
Elisabeth
spojrzała na Gisborne'a i zgrabnie dygnęła, dołączając do
wychodzącej z komnaty Marian.
Guy
pokłonił się lekko, gdy goście opuszczali komnatę.
-
Ta kuzynka Marian, całkiem niezła jak na mój gust... - mruknął
Allan, ale zamilkł zgromiony wzrokiem przez Guy'a.
Rycerz
wolnym krokiem poszedł do drzwi.
-
Mylę się? - Allan dołączył do Guy'a.
-
Nie, nie myślisz się, ale masz trzymać od niej łapy z daleka!
Rozumiesz? - warknął Guy dopychając Allana do ściany. - A teraz
sprawdź czy nikt nie kręci się wokół dworu! - Guy puścił go i
wbiegł pod schodach na górę.
-
Jasne, jasne… nie będę pchał łap gdzie nie trzeba, nie
zamierzam wchodzić ci w drogę… - mruczał do siebie Allan
poprawiając kaftan, a potem wyszedł na zewnątrz.
Noc
była w miarę jasna – księżyc przeświecał przez wolno płynące
chmury. Allan wyjął pochodnię ze stojaka i skierował się za róg
domu. Gdy tylko zniknął za ścianą z ciemności wyszedł cień.
Bezgłośnie przemknął ku dworowi i znikł w ciemnej plamie
rzucanej przed przybudówkę. Kilka sekund później pojawił się na
belce kondygnacyjnej wystającej ze ściany, by jednym skokiem
znaleźć się na ocienionej ścianie tuż przy jednym z okiem. Nagle
ze stajni wyszło kilku strażników, głośno rozmawiali – cień
znieruchomiał, przylgnął do ściany. Księżyc zaszedł za chmurę
i na kilka chwil zapadły całkowite ciemności. Gdy światło
księżyca znów padło na budynek, ściana była pusta.
Marian
kończyła czesać swoje kręcone włosy, które puszyły się za
każdym pociągnięciem grzebienia, tworząc wokół jej głosy
zabawną chmurkę. W końcu odłożyła grzebień i zaczęła splatać
warkocz. Nagle usłyszała nieprzyjemne skrzypnięcie. Odwróciła
się gwałtownie do okna, ale nic nie zauważyła. Przez chwilę
jeszcze siedziała nieruchomo, ale gdy nic się nie działo wróciła
do splatania włosów.
-
Co robisz w Locksley Marian? - z ciemności w kącie pokoju odezwał
się cichy głos.
Dziewczyna
aż podskoczyła, puszczając na wpół skończony warkocz.
-
Robin! - szepnęła i podeszła do postaci, która wyszła z cienia.
- Jak możesz być tak lekkomyślny? Nie możesz tu być! Pod nosem
Gisborne'a! Jeśli cię tu złapią…- mówiła szybko przyciszonym
głosem.
-
Nie mogę, owszem. Tak jak ty. A jednak oboje tu jesteśmy. Tylko, że
moim powodem bycia tu jesteś ty, a jaki jest twój? - Robin choć
ujął dłonie dziewczyny, nie tracił powagi.
-
Och, to nie tak jak myślisz… do Nottingham przyjechał mój wuj ze
strony matki. Zabrał mnie z zamku…
-
Wprost do domu Gisborne'a? - wtrącił Robin.
-
Cicho, nie przerywaj mi! - Marian klepnęła go z lekka w pierś. -
Wuj nie chciał zatrzymać się w zamku, Guy zaproponował Locksley.
Dlatego tu jesteśmy. Ale niedługo. Wuj wyjeżdża wkrótce do
Doncaster. A ja…. Razem z nim.
-
Co?! - Robin spojrzał uważniej na dziewczynę.
-
To jedyne logiczne wyjście Robin. Nie chcę być dłużej w zamku,
nie mogę…
-
Marian… proszę nie. - mężczyzna wziął delikatnie w dłonie
twarz dziewczyny.
-
Poza tym, wuj mi nie pozwoli zostać. A to dobry człowiek. W końcu
będę bezpieczna Robin. Nie będę więźniem. Będę u wuja tylko
do powrotu króla. A potem jak wszystko wróci do normy, będziemy
mogli być razem.
Robin
odsunął się i usiadł na stołku, popadając w zamyślenie.
Poniekąd zgadzał się z tym co mówiła Marian, ale… spojrzał na
dziewczynę.
-
Król wraca niedługo. Kwestia kilku tygodni. Zawarł pokój z
Saldynem. - rzekł powoli Robin.
-
No widzisz. - Marian przykucnęła przy nim.
-
A tak przy okazji… - ton Robina nabrał wesołości. - Kim jest ta
dziewczyna, która przyjechała razem z twoim wujem? Całkiem ładna…
-
Robin! - Marian spojrzała na niego – Skąd wiesz?…
Obserwowaliście ich! - pokręciła głową z niedowierzaniem, ale
uśmiechnęła się.
Robin
pokiwał głową.
-
To moja kuzynka Elisabeth. - odpowiedziała Marian.
-
Całkiem ładna… - mruknął Robin, a Marian znów się nadąsała
- … ale nie umywa się do ciebie, najdroższa. - ucałował jej
dłoń. - Mimo to mam wielką ochotę poznać tę twoją kuzynkę.
Marian
się uśmiechnęła czule i objęła Robina.
-
Jesteś niemożliwy… a teraz odjedź. - wskazała głową okno. -
Nie jesteś tu bezpieczny.
Robin
pokłonił się nisko ukochanej i wskoczył na parapet.
-
Odnoszę wrażenie, że spodobała się Guy'owi… - rzuciła Marian
na odchodnym – Uważaj więc...
-
Tym lepiej dla nas. - Robin mrugnął łobuzersko do dziewczyny i
zniknął w ciemnościach.
Dzień
wstawał powoli i tchnąc jeszcze chłodem nocy wdzierał się do
sypialni, choć ogień w kominku wciąż płonął.
Guy
leżał z otwartymi oczami i gapił się w belki sufitu. Nie spał
już kilka godzin i z ulgą powitał wreszcie wschodzące słońce.
Znów miał koszmary. Znów widział matkę. Odwrócił głowę i
spojrzał na leżący na skórze przykrywającej kufer, medalion
matki.
-
Chciałem, żebyś była ze mnie dumna. Chciałem być kimś. -
wyszeptał i zamilkł na chwilę, jakby w oczekiwaniu, że usłyszy
odpowiedź. Jednak jedynie kwilenie budzących się w pobliskim lesie
ptaków zakłócało ciszę poranka. - Jestem zaprzeczeniem
wszystkiego czego dla mnie pragnęłaś, matko. - szepnął ledwo
poruszając wargami, po czym wstał i wziął medalion i założył
długi łańcuch na szyję. Chwilę potem zakryła go koszula. Guy
nosił medalion pod ubraniem odkąd go znalazł w zgliszczach domu.
Był dla niego jedyną pamiątką po matce co czyniło go bezcennym
skarbem. Jak również czymś co przypominało mu, jak bardzo matkę
zawiódł. I czymś co stanowiło motywację do podjęcia zmian.
Zawiesił wzrok na pustym jeszcze placu przed dworem. Znał tu
wszystkie kąty. Jeszcze z czasów gdy będąc chłopcem bawił się
tutaj wraz z Hoodem. Z czasów gdy, jak mu się wtedy zdawało,
doskonale znał swoją przyszłość i to co go czeka. Życie srodze
go jednak zawiodło. Zawsze był ambitny, obierał cele i dążył do
nich. Jednak ostatni jego życiowy wybór był nie trafiony, co
okazało się dopiero po jakimś czasie. Odkąd stał się prawą
ręką szeryfa Vasey'a, stopniowo wzrastało w nim poczucie pomyłki.
Pomyłki, która była pułapką z której nie wychodzi się raczej
żywym. Coraz bardziej żałował, że maczał palce w spiskach
przeciw królowi. Wiedział, że się z nich nie wyłga. Mimo to
wciąż miał jednak nadzieję, że jeśli się postara uda mu się
może złagodzić karę. Starał się więc. Podejmował próby
odwiedzenia szeryfa od kolejnych spisków. Na niewiele się to jednak
zdawało, bo zazwyczaj i tak szeryf zmuszał go, by brał udział w
knowaniach i realizacjach kolejnych szalonych planów.
Guy
dociągnął ostatni pasek na czarnym kaftanie, założył buty i
zabrawszy pas z mieczem wyszedł. Dwór jeszcze spał. Przynajmniej
część gdzie były pomieszczenia dla państwa i gości. Z dołu
słuchać było już krzątanie się służby i cichy, ale stanowczy
głos Thorntona wydającego polecenia.
Widok
pana, schodzącego z piętra o tej porze nie wywołał u starca
zdziwienia. Mimo, że Gisborne traktował go równie parszywie jak
innych, rządca był lojalny i interesował się swoim chlebodawcą.
Wiedział więc, że pan od kilku tygodni źle sypia, czego objawem
były właśnie takie wczesne wyjścia. Pokłonił się lekko
Guy'owi. Ten przystanął przy rządcy , zakładając rękawice.
-
Za pozwoleniem… źle wyglądasz panie. - rzekł szybko, mimo iż
obawiał się, że Gisborne huknie na niego jak to zazwyczaj robił.
Istotnie rycerz spojrzał chmurnie na starca, ale jego oblicze
złagodniało.
-
Ty też nie wyglądasz kwitnąco, Thornton. Również bezsenność? -
mruknął.
-
Nie, reumatyzm. - odparł rządca, nim zdołał powściągnąć
język. Spojrzał niepewnie na pana. Nie chciał by wyszło, że się
skarży. Guy zmarszczył brwi i milczał kilka sekund.
-
Zatem oszczędzaj się Thornton. Masz już swoje lata. Nie będę
wymagać od ciebie tego co powinni robić młodsi. - rzucił w końcu,
klepnął starca po ramieniu i wyszedł na zewnątrz, zostawiając
lekko oniemiałego Thorntona samego.
Skierował
się od razu do stajni. Myśl by objechać okoliczne wsiepojawiła
się dość nagle. Cóż miał do roboty?
Akurat
gdy wchodził pachołek zabierał się do karmienia koni.
-
Osiodłaj karego! - rzucił groźnie, a chłopak kiwnął głową i
czym prędzej zaczął wypełniać rozkaz.
Kilkanaście
minut później potężny czarny rumak został wyprowadzony przed
stajnię, gdzie czekał sir Guy. Rycerz wsiadł na konia i pokłusował
nieśpiesznie ku domom wsi Locksley. Chłód poranka dawał się we
znaki. Guy owinął szyję ogonem kaptura i poprawił poły czarnego
płaszcza. Dudniący odgłos kopyt odbijał się między chatami
budzącej się wsi. Tych kilku chłopów, którzy zaczynali już
swoje codzienne obowiązki, skłaniali się widząc przejeżdżającego
pana. Guy mierzył ich obojętnym wzrokiem z wysokości końskiego
grzbietu, pogrążony w myślach. Nie był specjalnie czujny –
żaden z wieśniaków nie śmiał by podnieść ręki na niego, a
bandy Hooda się nie obawiał. Banici spali pewnie jeszcze w swojej
norze w lesie. Z tą myślą udał się więc w kierunku lasu, by
drogą do Nottingham dotrzeć do leżącej po drodze wioski Clun.
Elisabeth
chodziła po pokoju sypialnym w tę i z powrotem. Jej służąca
Mary, którą była kiedyś jej piastunką, poszła do kuchni po coś
na śniadanie, gdyż panienka wyraziła chęć zjedzenia posiłku w
swojej komnacie z kuzynką.
Pierwszy
dzień w nowym miejscu wydawał jej się przygodą i chodząc nie
mogła się powstrzymać od snucia planów co będzie robić.
Zwłaszcza, że polubiła Marian… chyba z wzajemnością. Miała
też nadzieję, że uda jej się uprosić ojca, by pozwolił jej na
przejażdżkę po okolicy. Jeśli zabierze Mary i Allana na pewno
ojciec się zgodzi. Uśmiechnęła się leciutko i spojrzała w
lustro z polerowanego mosiądzu.
-
Elisabeth? - wołanie przerwało jej snucie planów.
-
Marian? Już idę! - zawołała i wyszła z sypialni.
Kuzynka
miała włosy splecione w kok co dodawało jej jeszcze więcej powagi
niż normalnie można było wyczytać z jej wyglądu.
-
Och nawet nie wiesz jak bardzo mi brakowało towarzystwa! - Marian
uśmiechnęła się promiennie, siadając przy stole. - Odkąd…
odszedł ojciec… byłam bardzo samotna… - dziewczyna spuściła
głowę.
-
Bardzo ci współczuję… nie pamiętam wuja, ale matka i ojciec
zawsze wyrażali się o nim bardzo pochlebnie. - odparła Elisabeth
powoli, nie bardzo wiedząc jak zareagować.
-
Dziękuję. - Marian podniosła oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
-
Marian? - po chwili milczenia Elisabeth postanowiła zapytać o to co
dręczyło ją od wczoraj. - Czy mogę zadać ci pytanie?
-
Oczywiście.
-
O czym mówił sir Guy wczoraj przed dworem?
-
Mianowicie? - Marian lekko się zmieszała.
-
Odniosłam wrażenie, że… że… coś się stało…
-
Pomagałam ludziom z wiosek. Przynosiłam im jedzenie, lekarstwa...-
odparła Marian. - Wbrew woli szeryfa. Za to grozi śmierć. Sir Guy
mnie przyłapał…
Dziewczyna
zakryła usta dłonią.
-
… ale mnie nie wydał, choć sądziłam, że to zrobi. -
kontynuowała Marian – Oszczędził mnie, ale nigdy nie zapomni mi
tego. Ani tego, że widział mnie z Robin Hoodem… Nie poruszaj
tematu Robina przy sir Guy'u, proszę... - Marian wzięła dłoń
Elizabeth - To temat, który go drażni, podobnie szeryfa…
Młodsza
z dziewczyn przez chwilę milczała.
-
A ciebie? - spojrzała z zaciekawieniem na towarzyszkę. Marian
zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się przez chwilę. W końcu
się uśmiechnęła.
-
Mnie nie. Wręcz przeciwnie. Ale o tym też nie wspominaj sir
Guy'owi.
-
Ani myślę. - Elizabeth odpowiedziała z figlarnym błyskiem w oku.
W
tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Mary, a za nią służka
niosąc śniadanie.
Spokojny
poranek się zakończył z momentem, gdy Guy zobaczył na horyzoncie
jeźdźca w barwach szeryfa., jadącego w jego kierunku. A zmierzał
już na powrót do Locksley. planując w myślach dzień Zatrzymał
konia i czekał. Na wszelki wypadek zdjął z głowy kaptur.
Posłaniec rozpoznał go od razu.
-
Sir Guy! - skłonił się z szacunkiem. - Mam rozkazy od szeryfa.
Czarny
rycerz przewrócił oczyma, lekko poirytowany.
-
Dalej! Do rzeczy! - rzucił.
-
Lord Longthorn jest zaproszony do Nottingham na dziś. Szeryf życzy
sobie być ty go panie eskortował.
Guy
uniósł brwi. Ciekawe… czegóż mógł chcieć szeryf od sir
Johna? Rycerz się uśmiechnął w duchu po chwili namysłu,
wspominając Pakt Nottingham. Nazwiska Longthrorna nie było na
dokumencie. Stary głupiec szuka więc
kolejnych
sprzymierzeńców. Uderzył konia piętami po bokach i ruszył ku
Locksley. Posłaniec podążył za nim.
Już
z daleka Guy dostrzegł postacie kręcące się przed dworem.
Rozpoznał Elisabeth. Stała w niewielkim oddaleniu od ojca, który
rozmawiał z rządcą. Allan kręcił się przy stajni, doglądając
siodłanych koni.
Jeźdźcy
zbliżający się od wsi zostali dostrzeżeni równie szybko i
wszyscy spojrzeli w ich stronę w oczekiwaniu.
-
Sir John, mam wieści od szeryfa. - Guy podjechał pod dwór i
zeskoczył na ziemię. - Zaprasza cię dziś do siebie. - lord
uniósł brwi zaskoczony - Zapewne ma jakieś ważne sprawy, które
chciałby omówić. Widzę, że się gdzieś wybieracie? - wskazał
głową na konie przed stajnią.
-
Moja córka chciała obejrzeć okolicę. - odparł sir John. -
Jednak w tym wypadku, musimy zrezygnować z przejażdżki Elisabeth.
- lord zwrócił się do dziewczyny, która podeszła w międzyczasie
do mężczyzn. Dziewczyna skinęła głową ze smutkiem. Ojciec minął
ją i wszedł do dworu. Za nim podążył zarządca.
-
Zaprzęgać powóz! - Guy krzyknął w stronę stajni, a potem
spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. Podszedł bliżej.
-
Przykro mi pani, że musiałaś zrezygnować z planów. - rzekł
cicho.
-
Nie, nic się nie stało… - spojrzała na niego. Błękitne oczy
patrzyły na nią badawczo.
-
Postaram się, by jutro spacer doszedł do skutku. Tak jak
powiedziałem, chcę byś pobyt tutaj wspominała dobrze, pani. -
dodał, bo nie widział, żeby Elisabeth się choć trochę
rozchmurzyła.
-
Dziękuję, sir Guy. Jesteś bardzo miły. - słowa mężczyzny
wywołały lekki uśmiech na ustach dziewczyny.
Tym
razem to Guy się uśmiechnął co ośmieliło to Elisabeth.
-
Rzadko widać uśmiech na twej twarzy panie.
-
Bo rzadko mam ku temu powody. - odparł Guy nie odrywając od niej
wzroku.
-
To smutne, nie mieć powodów do radości… musisz wieść ponury
żywot, sir Guy...
-
Tak. - odparł. - Niestety… - chciał powiedzieć coś więcej,
ale z dworu wyszedł sir John.
-
No ruszajmy! - zawołał do Guya, który pokłonił się Elisabeth i
wskoczył na siodło. Lord zaś wsiadł do powozu, który podjechał
razem z sześcioma strażnikami z drużyny sir Gisborna, który
spojrzał na zbierającego się do drogi Allana.
-
Ty! Zostajesz! - polecił podwładnemu.
-
Tak jest. - mężczyzna zdjął wodze z szyi konia z zawiedzioną
miną. Koła zaturkotały o ubitą ziemię i powóz oraz konni.
odjechali zostawiając za sobą tumany kurzu.
-
Allan?… - Elisabeth spojrzała na podkomendnego Gisborne'a.
-
Do usług, panience. - mężczyzna podszedł do damy.
-
Plany szeryfa nie pokrzyżują moich. Szykuj mojego konia! -
poleciła głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-
Ale… pan… sir John… nakazał ci zostać…
-
Wrócimy przed nimi. No już! Nie zamierzam długo czekać! - fuknęła
na Allana i uśmiechnęła się figlarnie.
-
Dobrze, ale teraz moje życie jest w twoich rękach. - mruknął
Allan i poszedł do stajni.
-
Zatem jest bezpieczne. – odparła Elisabeth i splotła palce,
zaciskając dłonie w piąstkę.
Jako, że lubię sir Guy, i jego poczucie humoru baaardzo podoba mi się jego określenie Robina, czyli tego, który miał problem z przystosowaniem się do panującego porządku po powrocie z Ziemi Świętej… bardzo trefne określenie :D
OdpowiedzUsuńI coraz bardziej wydaje mi się, że Elizabeth to dziewczyna nie tylko z ładną buzią. Robi się coraz ciekawiej.
Zgadzam się z Anią :) Elizabeth staje się bardziej śmiała i coś czuję, że ona temperamentem będzie podobna do Marian ale przy ojcu zachowuje się bardzo stonowanie :D Ciekawe co się wydarzy podczas przejażdżki Elizabeth i Allana. Może jakieś nowe znajomości? ;P
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc Elisabeth wymyka mi się spod kontroli... :P Choć postaram się ją okiełznać.
OdpowiedzUsuńNo no no. Cicha woda brzegi rwie ;-)
OdpowiedzUsuńWszystko zostaje w rodzinie :P
UsuńMówisz, że będziesz tak okrutna dla Guy’a? ;-) Że ten „obrażony” na Marian spogląda na jej spokojną kuzynkę, a ona równie zadziorna jak jego niedoszła żona? ;-)
OdpowiedzUsuńTak okrutna nie będę. Szkoda by było, żeby znów się przejechał, jeszcze taka sama rodzina ;)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa jak ta historia potoczy się dalej. Postać sir Guy'a nabrała głębi. Nie wiem czemu, ale Guy kojarzy mi się trochę z filmowym Thorinem. :-)
OdpowiedzUsuń-Dis
Ten stąd, czy w ogóle?
UsuńTen stąd. ;-)
OdpowiedzUsuń-Dis
Hmmm, ciekawe spostrzeżenie :) Nawet nie myślałam o krasnoludzie pisząc :)
Usuń