Krótka historia o ostatnim Królu Noldorów, Gil-Galadzie, ułożona przeze mnie kilka lat temu po wielu rozmowach o tej postaci z jednym z dawnych Przyjaciół.
"Fall of High King Gil-Galad"
Słońce
zachodziło krwawo nad zatoką, barwiąc swoimi promieniami domy i
pałace wznoszące się na brzegu, na różne odcienie kolorów
pomarańczowego, łososiowego i różu. Drzew w jesiennych barwach
nie poruszał żaden podmuch wiatru. Wszędzie panowała cisza tak
idealna, że zdawało się jakby to miejsce było opuszczone. A
jednak było to błędne wrażenie. Wśród drzew na dziedzińcach i
alejach można było dostrzec czasem smukłe postacie. Poruszały się
one tak dostojnie i godnie, że z daleka można było wziąć za
dziwne ruchome posągi.
Wśród
nich wyróżniała się postać siwowłosego starca odzianego na
biało i wspierającego się na śnieżnobiałej lasce. Poruszał się
on trochę bardziej niezgrabnie od otaczających go istot, ale jednak
z wielką godnością.
Obok
niego szedł wysoki smukły jasnowłosy mężczyzna w pięknej
srebrno błękitnej szacie. Miał długie włosy sięgające prawie
połowy pleców i zgrabne spiczaste uszy. Inne postacie, gdy je
mijali zatrzymywały się i oddawały mu lekki pokłon, by gdy
odejdzie powrócić do swych zajęć.
Mężczyzna
twarz miał już nie młodą, ale teraz pogodną, choć bruzdy między
brwiami dawały jasno do zrozumienia, iż dawniej smutek i troski
często gościły w jego sercu. Szedł powoli, a ręce miał założone
za siebie i z uwagą słuchał słów towarzysza, odpowiadając mu z
uśmiechem.
Obaj
wyszli z niewielkiego zagajnika i wstąpili na niskie szerokie
schody, a pokonawszy kilka stopni znaleźli się na dużym okrągłym
tarasie otoczonym marmurową balustradą. Rozciągał się stąd
widok na zatokę, nad którą wybudowano to miejsce. Na środku
okrągłego tarasu znajdowała się ławeczka w kształcie koła.
Starzec przysiadł na niej, a swoją laskę położył obok.
Drugi
mężczyzna podszedł zaś powoli do balustrady i stanął obok niej
wpatrując się w spokojne morze przed nim. Po chwili jednak jego
wzrok padł na postać siedzącą na zwoju grubych portowych lin na
nabrzeżu. Postać była nieruchoma, z twarzą skierowaną w stronę Zachodu. Długie włosy spływały na jej plecy, a
dwa cienkie kosmyki oddzielone od reszty lekko spiczastymi uszami,
opadały prosto z jej skroni na piersi.
Jasnowłosy
mężczyzna szepnął kilka słów do siebie w swoim języku.
-
Co mówisz przyjacielu? – zapytał starzec, po czym wstał i
podszedł do elfa. Zaraz jednak dostrzegł postać na nabrzeżu i
posmutniał trochę - Jej cierpienie się wkrótce zakończy... –
rzekł powoli strapionym głosem do towarzysza.
Cirdan
skinął głową i pogłębiły się bruzdy na jego czole, kiedy
zmarszczył brwi. Ta samotna postać przypominała mu wydarzenia i
miejsca sprzed wielu, wielu setek lat. Wydarzenia, których wolałby
nie pamiętać, ale jego elfia pamięć była niezawodna. Potrafiła
z najdrobniejszymi szczegółami przywołać wizje wydarzeń, które
miały miejsce się w czasach wspominanych teraz tylko w legendach,
jakby działy się wczoraj. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu.
Przed oczami stanęła mu jeszcze jedna wizja. Wizja istoty jemu
podobnej, która choć odeszła dawno temu, to jej śmierć
pozostawiła po sobie pustkę w wielu sercach i żal, którego nie
dało się ukoić. Ani też wypowiedzieć słowami.
-
Nie sądziłem, że udźwignie to wszystko Mithrandirze... - usłyszał
swoje słowa - Tyle wieków… ale się doczekała, choć Eru jeden
wie, skąd wzięła siły na to.
-
Myślę, że nadzieja dała jej siłę… na ostateczny upadek
Saurona… – odparł starzec.
Elf
spojrzał ponownie na samotną postać na nabrzeżu i przymknął
oczy przenosząc się w czasie wstecz. Pozwolił, by pamięć
przywołała wydarzenia, których był nie tylko świadkiem, ale i
czynnym uczestnikiem.
Wrócił
do Drugiej Ery, kiedy Sauron ponownie napadł na kraje Śródziemia.
Prawie
dziesięć lat upłynęło odkąd król Arnonu, Elendil zawarł
Sojusz z Najwyższym Królem Noldorów, Gil Galadem. Połączyli
wtedy swoje armie i udali się do Rivendell. Dolina Imladris,
siedziba Elronda, syna Eärendila, zamieniła się w wielki,
stale powiększający się garnizon. Obaj królowie także uczynili
Rivendell swoją tymczasową siedzibą, by mieć na oku
przygotowania, a także razem planować strategię pokonania Czarnego
Władcy. Przez trzy lata armia ludzi i elfów stacjonowała u
podnóża Gór Mglistych, by po tym czasie wyruszyć do Mordoru.
Na
stepie zwanym Dagorlad, na przedmurzu królestwa Saurona, armie
Sojuszu pokonały zastępy wroga, zmuszając go do wycofania się do
jego twierdzy w Mordorze - wieży Barad-Dur.
Przez
prawie siedem długich lat Gil Galad wraz z Elendilem i powierzonymi
im armiami wolnych ludów Śródziemia, oblegali Władcę Ciemności
w Czarnej Wieży. W wyniku ciągłych starć z oddziałami orków,
robiących wycieczki, by dręczyć wroga, a także strat jakie
ponieśli w swoich szeregach, wyczerpywały się powoli siły i
morale sprzymierzonych armii. Wtedy to Gil Galad i Elendil
postanowili sprowokować Saurona do opuszczenia jego twierdzy. Wiele
godzin spędzono w Rivendell na ustalaniu szczegółów tego
przedsięwzięcia. Jednak nie było to takie proste i nawet obaj
królowie mieli różne zdanie na temat taktyki.
Po
jednej z kolejnych narad z rodzaju tych, które kosztują wiele sił
i nerwów i trwają nieskończenie długo, a nie przynoszą żadnych
konkretnych rozwiązań dowódcy Sojuszu opuszczali powoli miejsce
obrad. Władca Szarych Przystani, Cirdan rozmawiał jeszcze z
Elendilem, próbując go przekonać do jednej ze swych propozycji,
ale król ludzi nie był skłonny do przyjęcia toku myślenia elfa.
Elrond
składał mapy i arkusze pergaminy na stos pogrążony w swoich
myślach. Ta ostateczna bitwa miała zakończyć wszystkie
dotychczasowe wojny i zniszczyć zło po kres czasów. Kiedy Sauron
zaatakował Gondor i zawiązano ten Sojusz sprzymierzeńcy nie
zdawali sobie do końca sprawy z tego co ich czeka i na co się
porywają. Teraz dopiero po tylu latach zaczynali to rozumieć.
Elrond spojrzał na Cirdana zawzięcie dyskutującego z Elendilem i
uśmiechnął się lekko pod nosem. Każda narada kończyła się ich
małą debatą. Jak bardzo różniły się sposoby rozumowania elfów
i ludzi… Ale jednak jedni i drudzy musieli podjąć próby
zrozumienia siebie nawzajem, bo to jedynie dawało nadzieję na
ratunek przed zgubą jaką szykował dla Śródziemia Władca
Ciemności. Tylko zjednoczeni mogli podjąć walkę z jego zastępami,
które zdawały się mnożyć bez końca, a którym zła moc Saurona
dodawała chyżości.
Elrond
spojrzał na swego króla, który stał przy oknie i wpatrywał się
w gwieździste niebo i jaskrawo biały księżyc na nim. Milczał.
Elrond od dłuższego czasu zauważał, że Gil Galad staje się
coraz bardziej zamknięty w sobie. Im bliżej było do wymarszu pod
Barad-Dur, tym on był posępniejszy.
-
Spokojnej nocy, przyjaciele… - głos Elendila wyrwał elfa z
zamyślenia.
-
Dobranoc Mellon. – odparł mu elf i znów spojrzał na władcę
Noldorów, który zdawał się nie dosłyszeć pozdrowienia swego
sojusznika.
-
Panie… - Elrond położył dłoń na ramieniu króla i to dopiero
przywróciło drugiego elfa do rzeczywistości. Spojrzał na swojego
podwładnego, po czym na Elendila stojącego w drzwiach.
-
Spokojnej nocy Elendilu. – odrzekł mu i dopiero gdy stary król
wyszedł, znów spojrzał na księżyc.
Cirdan
podszedł do towarzysza.
-
Wiem co czujesz. Prawdopodobnie idziemy wszyscy na śmierć, ale nie
mamy wyboru Ereinionie.
-
Niech skrybowie spiszą to co ustaliliśmy dziś… choć niewiele
tego było. – rzekł cicho Ereinion, ignorując słowa Cirdana.
Elrond
skinął głową i podszedł do jasnowłosego elfa siedzącego za
blatem w rogu komnaty i po chwili rozmowy wyszli razem.
Tymczasem
Cirdan stał dalej obok Gil Galada patrząc badawczym wzrokiem na
przyjaciela. Ten spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął.
-
Nie martw się mną Cirdanie. – położył mu na ramieniu dłoń i
wyszedł z komnaty zostawiając go samego.
Władca
Przystani uniósł jedną brew i westchnął. Słowa Gil Galada wcale
go nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie. Czuł, że na króla pada Cień.
Jego myśli nie były już tak jasne i bystre jak wcześniej. Cirdan
poważnie obawiał się o niego, a także o przyszłość Sojuszu.
Gil
Galad wyszedł z komnaty i przetarł dłonią twarz. Mimo później
pory nie czuł się senny. Szedł powoli z rękami założonymi za
siebie przez ciche, ciemne korytarze pałacu Elronda. W końcu
wyszedł na półkolisty krużganek i zatrzymał się, oparłszy
ramię na jednej z kolumienek. Zawiesił wzrok na nocnej panoramie
Rivendell. Jasny księżyc srebrzył dachy i drzewa swoim blaskiem, a
spływająca ze zboczy wodna mgła z wodospadów tworzyła niezwykły
widok. Westchnął. Czy to wszystko miało wkrótce zniknąć? W jego
umyśle pojawiły się obrazy płonącej doliny, orków panoszących
się tutaj. Gil Galad potrząsnął głową odganiając te wizje.
Ruszył dalej powoli i po jakimś czasie opuścił krużganek. Szedł
teraz szeroką aleją i wciąż co chwila spoglądał na kojący
krajobraz. Mijał drzewa, rosnące obok alei, a one przesuwając się
odsłaniały przed nim kolejne magiczne zakątki, altanki i tarasy.
Dostrzegł w końcu równoległą do jego alei brukowaną ścieżkę,
która wiła się łagodnymi zakolami wśród krzewów i znikała co
nuż za drzewami. Kiedy ukazała się Ereinionowi po raz kolejny,
dostrzegł na niej wolno idącą postać. Jego wzrok powędrował
dalej za ścieżką i elf dostrzegł, że ta łączy się z jego
aleją przy dużej altanie. Przyśpieszył więc kroku wyprzedzając
samotną postać.
Zatrzymał
w altanie i stając w cieniu, czekał. Po chwili postać weszła do
altany i spacerowała przez chwilę po niej, by w końcu przystanąć
przy jednej z kolumn. Ereinion wziął głębszy oddech i w tym
momencie postać się odwróciła się znów do wnętrza altany.
Rozejrzała się bacznie i jej wzrok spoczął na nim.
-
Czemu chowasz się w cieniu, panie? – usłyszał jej głos.
-
Nie chowam się. – wyszedł z mroku i podszedł do niej - Czekam na ciebie.
-
Słyszałam dziś twój głos. – skłaniając przed nim głowę, a
on uśmiechnął się lekko.
-
Czy coś się stało? – zapytała podnosząc głowę.
-
Nic moja pani… - odparł cicho. – Przejdźmy się. – wskazał
dłonią kierunek.
-
Teraz? – spojrzała na niego zdziwiona.
-
Tak. – uśmiechnął się – Jeśli nie masz nic
przeciwko.
-
Nie mam. – odparła.
Gil
Galad podszedł bliżej do niej i wziął ją pod rękę. Spojrzała
lekko zaskoczona jego gestem, ale nie okazała sprzeciwu. Poszli
powoli w stronę zachodniej, bardziej odludnej części Imladris. Po
niedługim czasie dotarli do tarasu, który wychodził bezpośrednio
na wysoką, strzelistą ścianę skalną, z której spadały w dół
z ogromnej wysokości trzy wstęgi wodospadu.
-
Lubię to miejsce… – szepnął Gil Galad, patrząc na spadającą
wodę. – Daje mi nadzieję. I siłę…
-
Tak… jest tu bardzo spokojnie i cicho. – odparła mu.
Elf
uśmiechnął się do niej i przez chwilę zatrzymał na niej swój
wzrok.
Spuściła
oczy, ale po chwili znów spojrzała w górę na wodospad.
-
Mówiłeś, że to miejsce daje ci nadzieję, panie. Na co, jeśli
mogę spytać? – spojrzała na niego.
-
Możesz zapytać pani… – westchnął i uśmiechnął się do
niej, a potem wzniósł oczy na wodospad. – To miejsce daje mi
nadzieję, że podołamy temu czegośmy się podjęli. Świat wciąż
jest jeszcze piękny mimo tego, co dzieje się wokół nas. I
znajduję tu siłę, by stawić czoła Ciemności… Siłę do walki
o to piękno… – ostatnie słowa wypowiedział patrząc na nią.
-
Ja również czuję w sercu, że nie wszystko stracone… - spuściła
znów wzrok - ….że Ciemność odejdzie, a świat znów odetchnie…
- przerwała bo Gil Galad ujął jej dłoń.
-
Możemy wrócić do pałacu… – rzekł - …albo kontynuować nasz
spacer, jeśli chcesz. Może do Grot za wodospadem?
-
Do Grot? – spojrzała na niego lekko zaniepokojona. – Czy to
dobry pomysł? – szepnęła.
-
Nie musisz się bać. – uśmiechnął się łagodnie – Nic nam
tam nie grozi. Jedyna nieprzyjemność jaka nas może spotkać to, to
że zamoczymy szaty przechodząc blisko spadającej wody.
Zmarszczyła
lekko brwi, ale pokiwała głową na zgodę. Elf
poprowadził ją do skraju tarasu, gdzie za skałą była ukryta
ścieżka prowadząca do Grot. Zszedł pierwszy po skalnych stopniach
i podał jej dłoń, by ułatwić jej zejście. Potem podążyli
ścieżką wiodącą po skalnej półce. Z tego miejsca widać było
już przejście za ścianą wodospadu i wejście do Grot.
-
Trzymaj się mnie pani, byś nie wpadła do wody. Tu jest ślisko. -
usłyszała jego głos w swojej głowie i poczuła, że mocniej
ścisnął jej dłoń. Spojrzała na niego, a on się do niej
uśmiechnął ciepło. Po chwili weszli za ścianę wody. Wodna mgła szybko
spowodowała, że ich szaty zawilgotniały. Jednak po chwili szata
elfa nie nosiła już ani śladu wilgoci. Kiedy odeszli od wejścia
do jaskini, Gil Galad podszedł do towarzyszki i dotknął jej policzka
opuszkami palców. W tym momencie elfka poczuła jak jej ciało ogarnia
fala ciepła.
-
Spokojnie… - szepnął, widząc, że jest zaskoczona. Następnie
dotknął drugą dłonią jej ramienia i również z tego miejsca
zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło.
Spojrzała
mu w oczy, a te lśniły jakby odbijało się w nim całe nocne
niebo, które zostawili na zewnątrz.
Gil
Galad jeszcze przez chwilę trzymał dłonie przy jej ciele, mimo, że
przestała już czuć ciepło, a gwiazdy w jego oczach znikły.
-
Dziękuję panie… suknia jest już sucha. – szepnęła dotykając dłonią materiału.
Elf
cofnął dłonie i odsunął się, spoglądając na ściany Groty.
Potem uniósł prawą dłoń na której wskazującym palcu znajdowała
się Vilya, pierścień powietrza. Jeden z trzech pierścieni władzy
darowanych elfom. Gil Galad spojrzał na ścianę wodospadu i nagle
powiał silny wiatr, a woda rozstąpiła się, dając drogę
księżycowym promieniom, które wpadając do Groty sprawiły, że
jej ściany zaczęły lśnić niczym wysadzane milionami drobnych
diamentów.
-
Piękne miejsce… - szepnęła jego towarzyszka wznosząc oczy na
cud natury.
-
Jest niczym… przy tobie pani. – usłyszała jego głos w swojej
głowie. Elf
podszedł do niej i dotknął znów jej policzka.
-
Jesteś dla mnie wszystkim. Jesteś moją nadzieją, moją wiarą i mądrością, przyjaciółko. - usłyszała jego słowa w
głowie. – Tinewen… – jej imię wypowiedział na głos.
Wiatr
ucichł, a wody wodospadu zastąpiły się i w Grocie zapanował pół
mrok. Gil Galad pochylił się i pocałował delikatnie jej policzek tuż przy kąciku ust.. Spojrzała na niego zaskoczona i zrobiła krok w tył, ale ją
przytrzymał za ramię lekko. Oswobodziła delikatnie ramię z jego
uścisk. Gil Galad
wciąż nie spuszczał z niej wzroku milcząc przez chwilę. Zbliżył się do niej wolno.
-
Dałaś mi światło w życiu wypełnionym ciemnościami wojny
ukochana. - szepnął do niej, biorąc jej dłoń, którą położył
sobie na sercu. Tinewen ostrożnie objęła go w talii, a głowę
oparła na jego ramieniu. Ereinion uśmiechnął się lekko w
ciemnościach ściskając lekko dłoń Tinewen.
Kilka
dni później dowódcy Sojuszu wyruszyli z Rivendell w stronę
Mordoru, by ostatecznie rozprawić się z Sauronem.
Wypatrywał
jej. I w końcu dostrzegł. Stała na jednym z krużganków, sama.
Gil Galad zawiesił na niej wzrok i usłyszała w głowie jego głos
„Niech cię strzeże łaska Valarów i niech Eru cię błogosławi,
najdroższa moja. Bądź zdrowa”.
Uśmiechnęła
się słabo i uniosła drżącą dłoń na pożegnanie, ale on już
zniknął za bramą, a jego głos zamilkł w jej głowie.
Siedziała
na tarasie przy wodospadzie. Zewsząd słyszała odgłosy kroków,
głosy, krzyki radości albo rozpaczy. Nie poruszała się. Prawie
nie oddychała. Ściskała jedynie w dłoni zawieszony na srebrnym
łańcuszku na szyi niewielki klejnot.
Od
wielu miesięcy słabła. Ale teraz już ledwo trzymała się na
nogach. Heroldzi, którzy przybyli z Mordoru przed powracającą
armią przynieśli wieść, że Sauron został pokonany. Okupiono to
jednak ciężkimi stratami. Zginęły tysiące. Zginął król
Elendil i jego syn. Poległ również Gil Galad… Ponoć z ręki
samego Saurona.
Usłyszała
nagle chrzęst broni i kroki zbliżające się w jej kierunku. Zza
krzewów wyłoniła się wysoka postać ciemnowłosego elfa w
sfatygowanej zbroi, zaraz za nim pojawił się drugi, ale starszy z
jasnymi włosami i brodą. Zamknęła oczy. Młodszy elf podszedł
do niej powoli, a ona otworzyła oczy i spojrzała na niego z wielkim
smutkiem.
-
Jest tu? – wyszeptała.
Elrond
przysiadł obok niej i spuścił głowę. Obok niej po drugiej
stronie przysiadł Cirdan, milcząc. Spojrzała na Elronda i jej
wzrok padł na jego dłoń. Vilya lśniła na jego palcu.
-
Panie… błagam… czy mogę go chociaż zobaczyć? – spojrzała
słabo na Elronda.
-
Niech mi Eru przebaczy to co zrobię… - rzekł Elrond – ale nie
umiem tego wypowiedzieć…. - szepnął i położył dłoń na jej
głowie.
Znikło
Rivendell. Zobaczyła wielką, czarną, przerażającą postać. I
poczuła nagle żar. Ale nie taki jak wtedy, gdy podobny gest uczynił
wobec niej Ereinion. Teraz czuła, że się pali. Czuła, że płonie
żywcem. Niewyobrażalny ból, przeszywał każdą komórkę jej
ciała. Ogień był na zewnątrz i w środku niej. I usłyszała
nagle krzyk. Potworny i pełen bólu krzyk konającego. A potem nagle
zapadła cisza, a ona poczuła jakby jej ciało rozsypało się w
pył.
Elrond
cofnął dłoń od pobladłej Tinuwen, a ona przez długą chwilę
trwała bez słowa nieruchomo, wpatrując się w niewidzialny punkt w
oddali. W końcu przymknęła powieki, a po jej policzkach spłynęło
kilka łez. Jej dłoń opadła bezwładnie, uwalniając Gwiazdę,
którą nosiła na szyi. Klejnot w oczach tracił blask, by stać się
po kilku sekundach całkiem matowy, na kształt zaśniedziałego
srebra.
Cirdan
przetarł twarz dłonią i otworzył oczy. Blask promieni odbitych w
wodach zatoki oślepił go na chwilę. Spojrzał jeszcze raz w
stronę zachodu. Statek odpływał, tnąc spokojne wody zatoki. Nie
był jeszcze daleko, więc Cirdan z łatwością mógł jeszcze
odróżnić osoby, które były na pokładzie. Galadrielę…
Elronda… Mithrandira stojącego obok dwóch Niziołków. I Tinewen.
Stała
w pewnej odległości od reszty i w przeciwieństwie do nich nie
spoglądała za siebie, na brzegi, które opuściła. Patrzyła na
zachodzące słońce, a jej Gwiazda znów lśniła jasnym świetlistym
blaskiem. Gdy weszła na pokład nagle znikąd pojawiła się lekka
zachodnia bryza i owiała jej twarz. Wtedy na ustach Tinuwen Cirdan
po raz pierwszy od bardzo dawna ujrzał słaby uśmiech. Spojrzała
na zachodzące słońce i przez mgnienie oka jej sylwetka odmieniła
się zupełnie. Jakby jakiś wielki ciężar spadł z jej barków…
"Farewell" by jankolas |
Bardzo ładne! Podoba mi się Twój pomysł pisania opowiadań o bohaterach z Silmarilionu. Masz talent i bardzo przyjemnie się je czyta. :-) Jestem ciekawa następnych :-)
OdpowiedzUsuń-Dis
Dziękuję :) Na razie powstało tylko jedno opowiadanio zainspirowane Silmarilionem, czyli to powyżej :) Jak stworze coś nowego to z pewnością się z Wami tym podzielę :)
Usuń