Rozdział 8
Płomień
wił się i giął. Lizał potężne bierwiona ułożone w kominie.
Ciszę co jakiś czas przerywał trzask suchego drewna trawionego
przez ogień.
Elisabeth
przymknęła oczy i starała się uspokoić głowę. Świat jej
wirował przy każdym ruchu. Przesunęła dłońmi na oślep wokół
siebie. Gładkość pod dłońmi i zapach jaki wciągnęła z
kolejnym oddechem dały jej jednoznacznie do zrozumienia, że leżała
w łożku.
-
Pani?
Głos
Mary dobiegający jakby z oddali odbił się w jej głowie
nieprzyjemnym echem. Jęknęła.
-
Dziecko… Dobry Boże…
-
Mary…. - wyszeptała z wysiłkiem – Czemu tu jestem? Byłam na
zewnątrz…
-
Sir Locksley cię przyniósł. Zemdlałaś.
Z
ust dziewczyny wyrwało się ciche westchnienie.
-
Jak się czujesz dziecinko?
-
Źle Mary.
Rozległo
się pukanie. Chwilę później skrzypnęły drzwi. Elisabeth leżąc
z przymkniętymi oczami nie widziała, że Mary wstała by je
otworzyć.
-
Jak się czuje?
-
Nie przyszła jeszcze do siebie pani.
Marian
spojrzała ponad ramieniem służki. Elisabeth była blada jak
pergamin. Pani na Locksley zagryzła wargę w zamyśleniu opierając
dłonie na lekko zaokrąglonym brzuszku.
-
Poślę do wsi po znachorkę.
-
Pani wybacz śmiałość, ale nie lepiej posłać do Nottingham po
medyka?
-
Nie, stara Matylda zna się na rzeczy.
Mary
skinęła głową i spojrzała na Elisabeth.
-
Biedne dziecko, wygląda jakby zaraz miała zemrzeć.
-
Zamilcz. - syknęła Marian. - Myślę, że się mylisz. Czuwaj przy
niej nim nie przyjdzie znachorka.
-
Jak sobie życzysz pani.
Talerz
stuknął o drewniane deski. Gorąca potrawa zakołysała się lekko
i kilka sekund później znów zaczęła puszczać smugi pary.
-
Z czego to jest? Nie da się jeść! - Guy spojrzał z wyrzutem na
pomarszczoną kobietę, która stała obok stołu w fartuchu i ze
ścierką w ręce.
-
Gulasz z kozła.
-
Z czego?! - Allan wypluł przegryzione kęsy.
-
Znalazł się paniczyk! - fuknęła starowinka. - Sir Guy to
rozumiem, bo szlachcic, ale ty, parobku?
Allan
poczerwieniał na twarzy.
-
Hedwig… proszę… nie…
-
Ale jak to nie?! Mam pozwolić, by mnie jakiś gołowąs obrażał?
Mogłabym być jego matką! Panie pozwolisz by mi ubliżał?
-
Ale ja….
-
Jeszcze zaprzecza!
Guy
spojrzał na rozsierdzoną staruszkę i potem miskę gulaszu. Żadne
słowa nie były w stanie zadość uczynić urażonej dumie
gospodyni. Jedynie czyny. Wprawdzie miała do niego respekt jako do
pana, ale… cóż, może lepiej było zjeść ten nieudany gulasz.
Nabrał na łyżkę, włożył sobie do ust i nim poczuł dobrze
smak, szybko przełknął. Cofnęło mu się, ale powstrzymał
odruch.
-
Chociaż wy panie doceniacie moją kuchnię.
Guy
pokiwał głową walcząc z kolejnym odruchem wymiotnym, a gdy
przełknął posłał głupio podśmiewającemu się Allanowi
mordercze spojrzenie. Allan od razu wziął się za jedzenie.
Jakiś
czas później Guy odłożył miskę i wychylił duszkiem kielich
wina, by zabić smak kolacji.
-
Hedwig, nie rób więcej gulaszu z kozy.
-
Z kozła panie.
-
Z kozła. Nie rób.
-
Nie smakował ci panie?
-
Był dobry, ale… wolę baraninę. - wyłgał się Guy.
Hedwig
patrzyła na niego podejrzliwie i już miała coś powiedzieć, ale
ktoś załomotał do drzwi. Guy dostrzegł w tym swoją szansę i
szybko wstał, uprzedzając Allana, który pomyślał podobnie, z tym
że miał do połowy pełną miskę. Guy wyszedł z komnaty.
-
Kto tam?- spytał gdy doszedł do drzwi.
-
Przysłano mnie z Locksley panie. Pani Elisabeth zaniemogła.
Guy
bez wahania z trzaskiem otworzył zasuwę.
-
I co Matyldo?
Marian
patrzyła jak znachorka myje dłonie z posępną miną. Ta mina
przyprawiała ją o ogromny strach o zdrowie kuzynki.
-
Co, co!… Nic pani. - mruknęła kobieta.
-
A możesz jaśniej? - naciskała dalej Marian, rzuciwszy okiem na
milczącą Elisabeth, wpatrzoną w ciemność za oknem.
-
Panna Elisabeth jest przy nadziei. - mruknęła Matylda skończywszy
myć dłonie i spojrzała znacząco na brzuszek Marian.
Lady
Locksley zakryła usta. Najpierw poczuła radość, a potem
niedowierzanie. Nie podejrzewała, że Guy i Elisabeth… Jak Guy
mógł na to pozwolić nim się pobiorą? Nie mogła w to uwierzyć.
Ale cóż stało się. Wzięła oddech.
-
Ale jak to?
-
Naprawdę muszę ci tłumaczyć pani? - Matylda spojrzała
sugestywnie na brzuszek Marian.
-
Och, nie, oczywiście, że nie. - Marian speszyła się lekko -
Powiedziałaś jej Matyldo?
-
Nie. - znachorka obejrzała się na Elisabeth. - Ale ona to wie.
-
Wie?
-
Tak. Widzę to.
Marian
powiodła wzrokiem po kuzynce. Elisabeth leżała na wznak z dłońmi
złożonymi na podołku. Na twarzy nie było widać żadnego
cierpienia, ale spokój. Tak chyba można było interpretować
delikatnie uniesione w uśmiechy kąciki ust dziewczyny oraz pogodne
oblicze, naznaczone jedynie mokrym od kilku łez śladem na policzku.
-
Ale to już trwa? - Marian pochyliła się ku staruszce.
-
Kilka tygodni.
-
Rozumiem. Możesz odejść Matyldo. Dziękuję ci.
Znachorka
skinęła głową. Marian nie musiała wspominać by kobieta
milczała o tym co się tu dziś wydarzyło. Matylda miała mocne
poczucie moralności zawodowej i nie zdradzała nigdy tajemnic
pacjentów.
Gdy
drzwi za Matyldą się zamknęły, Marian podeszła do Elisabeth i
usiała na skraju łóżka.
-
To jego dziecko, Marian. - szepnęła niespodziewanie Elisabeth.
Marian spojrzała na kuzynkę. W jej oczach nie było strachu,a le…
nadzieja. Na co? Tego Marian nie wiedziała.
-
Ale jak to możliwie… my… zaledwie dwa razy… - szepnęła znów
Elisabeth.
-
Jak widać starczyło. - uśmiechnęła się nieznacznie Marian i
spoważniała. - Musisz jednak pamiętać, że złamaliście prawo
boskie, Elisabeth. To dziecko jest bękartem, bo Guy nie jest twoim
mężem. - rzekła Marian cicho i wstała i zaczęła nerwowo
spacerować po komnacie. - Och, nie powinnam była mu ufać tak
bardzo, a ciebie puszczać do Gisborne. To było oczywiste, że to
się tak skończy. To wszystko moja wina. Jak twój ojciec się
dowie… boję się nawet myśleć.
Elisabeth
milczała, nie wiedząc co odrzec. Obracała na palcu pierścień.
-
Ojciec nie może się o tym dowiedzieć…. - szepnęła Elisabeth.
Marian
zatrzymała się i spojrzała na dziewczynę. Chociaż tyle zdrowego
rozsądku, pomyślała.
-
Nie może. - potwierdziła na głos.
-
Ani o moim zasłabnięciu. Mam nadzieję, że nie posłałaś nikogo
do Nottingham?
-
Nie, ale za to posłałam do Gisborne. Guy zapewne już wie, że
zaniemogłaś.
-
A o… reszcie? - Elisabeth spojrzała niepewnie na Marian.
-
O reszcie będziesz musiała poinformować go osobiście.
-
Jak zareaguje?
-
Tego nie wiem. - Marian wzięła kuzynkę za rękę. - Ale nie martw
się na zapas. Na razie musisz odpocząć, jesteś blada na umarlak.
-
A czy możesz posłać jeszcze jednego człowieka do Guy'a? Że nic
mi nie jest? Tylko tyle.
-
Poślę go jutro zaraz z rana. Noc jest wyjątkowo mroźna, szkoda
człowieka.
Elisabeth
pokiwała głową i utkwiła wzrok w odznaczającym się pod suknią,
brzuszku Marian.
-
A jak ty się czujesz?
-
Czuje się ciężka i gruba. - mruknęła Marian zrzędliwym tonem,
ale jednocześnie objęła brzuch i pogłaskała go z czułością. -
Tak naprawdę czuję się wspaniale Elisabeth. - dodała po chwili i
uśmiechnęła się do Elisabeth, a ta odwzajemniła go.
-
Wracam na dół. Robin zapewne będzie chciał wiedzieć czy nic ci
nie jest. - rzekła Marian.
-
Ale nie mów…
-
Nie martw się. To zachowam dla siebie.
Elisabeth
uśmiechnęła się, a gdy Marian wyszła przymknęła oczy i po
chwili zasnęła.
Guy
patrzył jak posłaniec z Locksley pochłania kolejną miskę gulaszu
Hedwig.
-
Lady Locksley nic więcej nie powiedziała? - próbował zachować
spokój, ale słabo mu to wychodziło. To zdanie praktycznie warknął.
-
Nic więcej ponad to co ci przekazałem, panie. - rzekł posłaniec
wystraszony ponurą miną Guy'a. - Pa… panienka Elisabeth jedynie
zemdlała wieczorem, to wszystko.
-
Jedynie? - spytał Guy cicho.
-
Panie….
-
Zejdź mi z oczu głupcze. - warknął znów, a mężczyzna
pośpiesznie opuścił komnatę.
-
Allan!
Chłopak
podszedł bliżej do Guy'a.
-
Pojedziesz do Locksley nim zaświta i dowiesz mi się wszystkiego. -
Guy spojrzał ponuro na Allana, a ten pokiwał szybko głową.
-
Wedle rozkazu, panie!
-
A teraz zostaw mnie samego.
Chłopak
pokłonił się i wyszedł.
Guy
był szczerze zaniepokojony, bo Elisabeth choć nie skarżyła się
nigdy, to dało się dostrzec, że ma mniej energii. Była mniej
chętna do przejażdżek konnych i spacerów po lesie. Guy dostrzegł
kilka razy cienie pod jej oczami, a gdy pytał to odpowiadała, że
źle śpi. Nie mógł tego zweryfikować, bo prócz ich pierwszej
pamiętnej nocy, spędzili razem jeszcze tylko jedną, a wtedy spała
przy nim jak mały kociak, więc nic go nie zaniepokoiło. Czuł się
bezsilny i to co drażniło. Westchnął i postanowił wykrzesać z
siebie jakieś pokłady cierpliwości i poczekać do jutra kiedy
Allan przywiezie więcej informacji.
Wczesnym
rankiem, gdy Allan był w stajni i kończył oporządzać konia,
klnąc w duchu na mróz i paskudną wilgoć w powietrzu usłyszał
tętent kopyt od strony wsi. Jeździec szybko zbliżał się do
dworu, a gdy był już blisko Allan rozpoznał w nim jednego ze sług
Locksley'a. Wyszedł mu naprzeciw.
-
Witaj dobry człowieku!
-
Witajcie! Mam wieści dla twojego pana! - posłaniec zeskoczył na
ziemię.
-
Zaprowadzę cię. - Allan wskazał dłonią drzwi do dworu, ale nim
się zbliżyli otwarły się i pojawił się w nich Guy. Widząc
wpierw Allana zmarszczył groźnie brwi.
-
Co ty tu jeszcze robisz?! - syknął.
-
Panie… - posłaniec pokłonił się, skutecznie odwracając uwagę
Guy'a od Allana. - Przysyła mnie pani Elisabeth…
Guy
zrobił gwałtownie krok ku mężczyźnie.
-
… by przekazać ci byś nie zamartwiał się o nią, gdyż czuje
się już dobrze.
-
Dziękuje. Allan, zapłać mu za fatygę. - rzekł po chwili cicho
Guy.
-
Dzięki ci panie! - zawołał posłaniec i spojrzał na Allana.
Chłopak
westchnął i sięgnął do mieszka i dał mu monetę. Ten jeszcze
raz się skłonił i odjechał.
-
Pojedziesz do Locksley mimo to. - rzekł Guy, patrząc za oddalającym
się jeźdźcem.
-
Ale…
-
Żadnych „ale”. Masz na własne oczy zobaczyć, że ona jest
zdrowa. Rozumiesz? - Guy spojrzał groźniej na Allana.
-
Ja sobie życzysz, panie. - mruknął chłopak i poszedł w kierunku
stajni.
Guy
odprowadził go wzrokiem, a potem wszedł do domu. Mierziło go, że
musi tu zostać, zamiast sam jechać do Elisabeth. Jednak nie mógł
sobie pozwolić na odwiedziny u córki szeryfa, a w towarzyską
wizytę u Locksley'a, którą mógłby się ewentualnie zasłonić i
tak nikt by nie uwierzył. Miał związane ręce. Pozostawało
czekać.
Allan
tymczasem galopował ku posiadłości Robina, klnąc po cichu na
pogodę, która tej zimy była wyjątkowo dokuczliwa. Dłonie
skostniały mu już od lodowatego wichru. Postanowił, że wprosi
się we dworze do kuchni na coś ciepłego, gdy już załatwi sprawę.
Tuż przed wsią dogonił na tyle posłańca, że miał go w zasięgu
wzroku, a przed samym dworem zrównał się z nim, lekceważąc
jednak jego pytające spojrzenie. Nie czekając zeskoczył z konia,
lejce rzucił słudze i poszedł do dworu. Był późny ranek, więc
Robin zapewne nigdzie jeszcze nie wyjechał, Allan spodziewał się
więc zastać go w środku.
Służba
kręcącą się w podwórzu znała go, choć podobnie jak jego pana, nie darzyła zbytnią sympatią, mając w pamięci dni kiedy obaj tu
mieszkali. Na próg wyszedł rządca Thornton i uniósł brwi
zdziwiony widząc Allana.
-
W czym mogę służyć?
-
Ja do twego pana. - odparł chłopak.
Thornton
skinął głową i dał mu znak, by poszedł za nim do dużej sali,
gdzie zostawił Allana samego i poszedł zaś po Robina. Chłopak od razu podszedł do kominka i stanął blisko ognia, wyciągając
dłonie ku płomieniom. Rozkoszne ciepło powoli rozchodziło się po jego ciele począwszy od palców.
-
Czego chcesz Allan? - kroki i głos Robina sprawiły, że zerwał się na równe nogi. Nie zapomniał jednak o odpowiednim
zachowaniu i skłonił się lekko.
-
Witaj Robin... - już chciał powiedzieć po co tu przyjechał, ale
spojrzał na Thorntona, który nie wyglądał jakby miał zamiar
zostawić ich samych. - Czy możemy pomówić w cztery oczy?
-
Oczywiście. - Robin wzruszył ramionami i odesłał gestem rządcę.
- Zatem słucham.
-
Guy przysłał mnie, bym na własne oczy zobaczył, że panience
Elisabeth nic nie jest.
-
Marian posłała dwóch pachołków z wieściami.
-
Chciał, bym ją zobaczył na własne oczy.
Robin
się zaśmiał i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-
Nie wierzy nam? Przecież drugi posłaniec poszedł do niego na
wyraźną prośbę Elisabeth!
-
Ja tylko wykonuję rozkazy, Robin. - odparł zrezygnowanym głosem
Allan.
-
Poczekaj tutaj. - mruknął Locksley i wyszedł z komnaty. Wbiegł po
schodach na górę i podszedł do drzwi gdzie komnatę miała
Elisabeth. W środku słychać było głosy jej i Marian. Zastukał
głośno i odczekał chwilę.
-
Wejść! - rozległ się pogodny głos Elisabeth.
Robin
pchnął drzwi.
-
Robin! - Marian wstała i podeszła do męża.
-
Allan tu jest. - rzekł, gdy ucałował żonę.
Elisabeth
poruszyła się niespokojnie i wstała z krzesła.
-
Allan? - w jej głosie aż nazbyt wyraźnie słychać było nadzieję.
-
Tak, tylko on. Gisborne go przysłał, żeby na własne oczy
zobaczył, że czujesz się dobrze. - Robin powtórzył słowa
Allana.
Elisabeth
prychnęła.
-
Skoro tak, to zejdę do niego. Gdzie jest?
-
W dużej sali na dole. - odparł Robin.
Elisabeth
minęła oboje i poszła na dół. Gdy weszła do komnaty Allan
podobnie jak wcześniej grzał się przy ogniu.
-
Spójrz na mnie i przypatrz się uważnie. - rzekła, gdy tylko
przekroczyła próg. Chłopak oberzał się i wstał natychmiast. - Przekaż
to co widzisz swojemu panu. Jak również to, że jestem bardzo
zawiedziona, iż nie ufa słowom mojego posłańca.
-
Przekaże mu panienko. - odrzekł szybko Allan i zawiesił wzrok na
dziewczynie, która dziś wyglądała wyjątkowo korzystnie. Szukał
uparcie widocznych różnic w jej wyglądzie, ale nie mógł ich dostrzec, a jednak od
Elisabeth ciężko było oderwać wzrok. Promieniała.
-
Już się napatrzyłeś? - mruknęła z irytacją.
-
Tak, tak, wybacz panienko. - skłonił głowę.
Elisabeth
podeszła bliżej.
-
To wracaj do Gisborne. - rzekła i ściszyła głos, by nikt nie
usłyszał tego co zamierzała powiedzieć. – Jutro w południe w
starych ruinach. - szepnęła.
Allan
skinął głową i pokłonił się dwornie.
-
Zatem żegnaj pani.
-
Żegnaj. - Elisabeth założyła ręce za siebie i odprowadziła
wzrokiem chłopaka.
Dzień
był wyjątkowo ponury. Chłód wzmacniany przez zawieszoną w
powietrzu wilgoć sprawiał, że człowiek drżał. Ruiny i las wokół
nich spowijała mgła, a opadłe liście były sine od mrozu. Gdyby
ktoś przechodził niedaleko mógłby dostrzec we tej mgle zarysy
dwóch bestii, puszczających obłoki pary z pysków i nozdrzy, a
nieopodal dwie postacie, niby to zjawy, niby żywych ludzi, którzy
jednak stali nieruchomo jak posągi obejmując się jakby ktoś wykuł
ich z jednego bloku skalnego. Gdyby przypadkowy przechodzień znalazł
w sobie tyle odwagi i zatrzymał się, to mógłby usłyszeć szepty.
Ciche, jak szum wiatru słowa, umykające na białych obłokach mgły.
Czarny
ogier parsknął raz i drugi, potem zagrzebał kopytem w zmarzniętej
ziemi. Guy po raz kolejny musnął wargami czoło Elisabeth.
-
Nie jesteś zły? - szepnęła dziewczyna.
-
Nie jestem. - uśmiechnął się Guy z czułością. - Jak mógłbym?
Elisabeth
odwzajemniła uśmiech.
-
Co zrobimy? Nic nie widać, ale wkrótce zacznie…
-
Nie martw się, nie pozwolę byś musiała się z tym ukrywać. -
rzekł poważnie. - Gdy dziecko urośnie, będziesz już moją żoną.
-
Guy… nie czyń mi nadziei… - szepnęła.
-
Nie robię tego. Nie chcę jednak też wyjawiać przed tobą metod
jakimi zamierzam to osiągnąć. To sprawy między mną, a twym
ojcem.
Elisabeth
spojrzała na Guy'a z niepokojem.
-
Spokojnie, nie zamierzam wrócić na dawną ścieżkę. - uspokoił
ją, po czym pochylił się i pocałował ją, najpierw delikatnie, a
gdy odwzajemniła pocałunek, bardziej żarliwie.
-
Gdzie się nauczyłeś tak całować? - szepnęła Elisabeth po
chwili, obejmując go za szyję.
Guy
się uśmiechną pod nosem.
-
Tu i tam. - mruknął.
-
Oczywiście. - odparła z przekąsem Elisabeth.
-
Wątpisz w moje słowa? - dłonie Guy'a błądziły po plecach
Elisabeth.
-
Hmm… - uśmiechnęła się figlarnie.
Guy
zsunął dłonie na jej biodra i uda, wyczuwając pod materiałem
sukni ich kształt.
-
Lady Gisborne, będziesz mnie wodzić jak na sznurku… - szepnął
jej do ucha, a ona się do niego przytuliła.
-
Musze już wracać. Marian będzie się martwić. - rzekła po
chwili.
-
Odwiozę cię do granic ziem Locksleya.
-
Nie trzeba. - uśmiechnęła się Elisabeth. - Starczy, że
pojedziesz ze mną do rozstajów jak zawsze. Lepiej nie ryzykować,
że ktoś nas zobaczy, zwłaszcza jak chcesz rozmówić się z ojcem.
Guy
patrzył na dziewczynę, wahając się.
-
Dobrze. Niech będzie. - mruknął w końcu, jednak bez przekonania.
- Masz jechać prosto do Locksley i bądź ostrożna.
-
Zawsze jestem kochany. - stanęła na palcach i musnęła jego
policzek wargami.
Kilka
minut później oboje kłusowali w kierunku rozdroży.
-
Do zobaczenia Elisabeth. - ogier, na którym siedział Guy, zakręcił
się w miejscu. - Bądź ostrożna.
-
Do zobaczenia. - uśmiechnęła się i dała klaczy łydkę, a ta
ruszyła z kopyta. Po chwili obie zniknęły we mgle niczym duchy.
Guy pokłusował wolno w kierunku Gisborne. Wciąż nie mógł
uwierzyć w to co mu dziś powiedziała Elisabeth. Nie docierało do
niego, że będzie ojcem, że za kilka miesięcy będzie trzymał w
ramiona być może syna, dziedzica jego rodu. Prócz niedowierzania
czuł też ogromną radość, że matką jego dziecka jest właśnie
Elisabeth. Jeszcze kilka miesięcy temu nie śmiałby marzyć, że
ona go pokocha tak bardzo, by mogli spłodzić razem potomka. Całą
tę cudowną wizję psuł jednak fakt, że nie byli nawet po słowie.
Guy nie zamierzał jednak unikać odpowiedzialności. Punktem honoru
było dla niego teraz by dziewczyna została jego małżonką i to
jak najszybciej i zamierzał wykorzystać do tego całą swoją
perswazję i upór.
Snując
rozmyślania nad tym jak przekona szeryfa, by oddał mu córkę, Guy
wrócił do Gisborne. Oddał konia stajennemu, a sam czym prędzej
poszedł do dworu. Emocje po spotkaniu z Elisabeth opadały i mróz
zaczynał dawać mu się we znaki. Nalał sobie wina, po czy usiadł
przy kominku.
Było
już ciemno, gdy usłyszał kroki na zewnątrz, a chwilę potem
zrzędzenie Allana w korytarzu. Chłopak zajrzał do komnaty i widząc
Guy'a wszedł do środka.
-
Gdzie byłeś tak długo? - spytał Gisborne.
-
W karczmie. Posłuchać co ludzie gadają.
-
I co gadają? - Guy upił wina.
-
Że zima będzie sroga, ale że plony było dobre to jakoś przeżyją.
No i ciebie chwalą, boś im daninę na ten rok zmniejszył.
-
Dobrze. - uśmiechnął się Guy.
-
A i ponoć wilki się pokazały.
Guy
spojrzał uważniej na Allana.
-
Tak? Gdzie?
-
Dziś na południe od Gisborne ludzie słyszeli wycie. To źle, bo
tamtędy idzie akurat ta dobra droga do Locksley i….
Kubek
z winem zatrzymał się w połowie drogi.
-
Kiedy?
-
Co kiedy?
-
Kiedy je słyszeli? Allan na litość boską! Mów!
-
A jak się już słońce nachyliło.
Guy
pobladł.
-
Siodłaj mi konia!
-
Po co?
-
Elisabeth… puściłem ją samą… - wykrztusił Guy.
-
Zbiorę ludzi! - rzekł Allan i wybiegł z dworu, jakby gonił go sam
czart.
Ktoś
załomotał głośno w drzwi i Marian aż podskoczyła. Robin wstał,
gestem nakazując by kobieta pozostała na miejscu i zniknął w
korytarzu. Marian nasłuchiwała w napięciu. Długa nieobecność
Elisabeth była nie do zniesienia i lady Locksley miała nadzieję, że być może
to ona. Nagły szum i głośne kroki w korytarzu zawiodły jej
oczekiwania, a nerwowość cichych głosów w korytarzu sprawiły, że
wstała. Nim doszła do drzwi zobaczyła jak służka biegnie przez
korytarz na górę.
-
… na Boga Locksley… co ja zrobiłem? - usłyszała jęk
mężczyzny. - Puściłem samą...
-
Nie pora się użalać na sobą Gisborne! Oddycha jeszcze! Trzeba
medyka! Jest ranna?
-
Nie… chyba nie. - głos Guy'owi drżał.
-
Idź szybko na górę, okryj ją kocami, wszystkim co znajdziesz!
Trzeba ją ogrzać! Ej ty! - Robin zawołał pachołka - Przyprowadź
ze wsi znachorkę, a ty co koń wyskoczy jedź do Nottingham po
medyka!
Marian
wyjrzała z komnaty i zobaczyła jak Robin wydaje rozkazy, a Guy
idzie w jej kierunku z stężałą twarzą, niosąc kobietę na
rękach. Nie wiedzieć czemu wzrok Marian najpierw skupił się na
jej zwisającej bezwładnie ręce. Była blada, a paznokcie sine. Gdy
Guy ją mijał dostrzegła twarz i zakryła usta. Prócz zasinień
wokół oczu była biała jak pergamin z lekkim niebieskawym
odcieniem.
-
Elisabeth… - wyciągnęła dłoń, ale Guy minął ją bez słowa i
robiąc po dwa schody naraz, wbiegł na górę.
W
alkowie służka rozpalała mocniej w kominku, a gdy Guy wszedł
dygnęła i wróciła do przerwanego zajęcia, kątem oka spoglądając
na Gisborne'a. Mężczyzna usiadł na łóżku, wciąż trzymając
nieprzytomną dziewczynę.
-
Okryj nas! Prędzej! - syknął rozcierając lodowate dłonie
Elisabeth. Służka posłusznie wykonała rozkaz i po chwili Guy'a i
Elisabeth okrywały trzy wełniane pledy i ogromna baranica. Guy czuł
jak zaczyna mu być gorąco, ale od ciała Elisabeth wciąż bił
chłód. Spoglądał z niepokojem na twarz dziewczyny, wypatrując
jakiejkolwiek oznaki, że jego starania dają efekty. Nic takiego się
nie działo. Elisabeth leciała mu przez ręce, chłodna i bezwładna
jak szmaciana kukła.
-
Jezu Chryste… Elisabeth, ocknij się! - szeptał rozcierając
dłonie, ramiona, nawet uda dziewczyny, nie zważając na służkę,
która choć dalej zajmowała się kominkiem to zerkała przez
ramię. Guy zajęty próbami ogrzania przemarzniętego ciała nie
słyszał kroków po schodach i dopiero gdy do alkowy wpadła
znachorka odwrócił wzrok od Elisabeth.
-
Ty! Do kuchni! Przygotujcie gorącego rosołu! I przynieś dużo
gorącej wody! - kobieta fuknęła na dziewkę, a ta umknęła czym
prędzej.
-
Ogrzewasz ją własnym ciałem, dobry pomysł. Choć to już nie
pierwszy raz, jak sądzę. - mruknęła Matylda podchodząc do Guy'a.
-
Coś rzekła? - warknął.
-
Nic, nic. Połóż ją na łóżku, trzeba będzie jej robić gorące
okłady na całe ciało.
Guy
położył Elisabeth czym prędzej na pościeli i zaczął
rozsznurowywać jej suknię na piersi.
-
Zapominacie się panie. - Matylda powstrzymała jego dłonie. - Ona
nadal jest panną, a ty obcym mężczyzną. To nie przystoi.
Wyjdźcie. Sama się tym zajmę.
Guy
najpierw spojrzał na Matyldę ze złością, ale po chwili wzrok mu
złagodniał, cofnął ręce i szybko pokiwał głową.
-
Masz rację, kobieto. Poczekam na dole, ale… na litość boską
uratuj ją! - szepnął żarliwie, a gdy Matylda pokiwała głową
szybko wyszedł.
Staruszka
czym prędzej rozsznurowała suknię dziewczyny i rzuciła ją w kąt.
Elisabeth znów zniknęła pod warstwami pledów i skóry, a Matylda
podobnie jak wcześniej Guy rozcierała jej stopy i dłonie. Jakiś
czas później do komnaty weszły służki i Marian niosąc wodę na
okłady. Matylda dotknęła nadgarstka Elisabeth i pokręciła głową
znów wracając do rozcierania.
-
Niech kuchnia na bieżąco grzeje wodę! - poleciła jednej ze
służek, a sama zamoczyła ręcznik w gorącej wodzie. - Dobrze…
bałam się, że będzie wrzątek.
-
Kazałam dolać zimnej, podejrzewałam, że będziesz chciała ją
rozgrzać okładami.
-
Mądra z ciebie dziewczyna, pani Marian. Pomóż mi. - Matylda
położyła wykręcony gorący ręcznik na głowie dziewczyny, a
Marian poczęła obkładać jej ręce i nogi.
-
Nie! Omiń brzuch! - Matylda zatrzymała Marian. - Bo straci dziecko!
- Marian kiwnęła głową. Na bieżąco zmieniała okłady, gdy
traciły temperaturę. Ciągle i ciągle. Wkrótce straciła rachubę
czasu i tego, ile okładów już zrobiła. Matylda co kilka minut
sprawdzała tętno Elisabeth, ale nie było efektów, aż w końcu,
za którymś razem na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-
Serce bije jej szybciej. Bladość odchodzi. - pogłaskała Elisabeth
z matczyną czułością.
-
Uratowałyśmy ją?
-
Na razie, ale nadal grozi jej niebezpieczeństwo.
-
Nie rozumiem.
-
Po tym jak bardzo była zimna można stwierdzić, że długo leżała
na mrozie. - mówiąc to Matylda oglądała palce u stóp i dłoni
Elisabeth. - Może dostać gorączki, a wtedy trafimy w kolejną
skrajność.
W
tym samym momencie Elisabeth wydała z siebie cichuteńki jęk.
Matylda błyskawicznie znalazła się przy jej głowie, obserwując
to co się działo. Powieki dziewczyny zadrgały i bardzo powoli
zaczęły się podnosić.
-
Wróć do nas dziecino. Nie ma już zimna. Jesteś bezpieczna.
Dziewczyna
próbowała coś powiedzieć, ale zamiast z tego z gardła wydobył
się nieprzyjemny skrzek.
-
Ciii…. - Matylda pogłaskała ją po głowie.
-
G… Guy. - wyszeptała chropowatym głosem – Proszę…
Matylda
spojrzała na Marian, a ta po chwili wahania skinęła wolno głową
i wyszła by zawołać Gisborne'a.
Mężczyzna
kilka minut później wszedł do alkowy i usiadł przy dziewczynie.
Matylda spoglądała na to z dezaprobatą. Doskonale pamiętała to
czego doświadczyła od niego i szeryfa. Wciąż widziała jak stał
na brzegu, gdy ona była podtapiana w stawie w Locksley. Nie lubiła
go, gardziła nim i chętnie by go otruła jak najgorszą gadzinę,
ale nie zamierzała iść na szafot za takiego łajdaka. Żal jej
było jedynie panny Elisabeth, bo widać było, że się w nim
poważnie zadłużyła, a on nie omieszkał tego wykorzystać, czego
skutkiem był dzieciak, którego nosiła panienka.
Guy
tymczasem wziął chłodne dłonie Elisabeth i ucałował je, patrząc
na nią z troską.
-
To moja wina… - szepnął.
Elisabeth
pokręciła głową i uśmiechnęła się słabo.
-
Nawet teraz się sprzeciwiasz, uparte stworzenie. - Guy nie mógł
się nie uśmiechnąć. Elisabeth wzięła jego rękę i drżącą
dłonią i położyła sobie na brzuchu. Guy podniósł się i
pocałował dziewczynę lekko.
-
Dzięki Bogu, że oboje żyjecie. - pogłaskał ukochaną po włosach.
- Już nigdy cię nie zostawię samej. Nigdy.
Elisabeth
się uśmiechnęła.
Nagle
drzwi się otworzyły i stanął w nich sir John. Przez chwilę patrzył na Gisborne'a i córkę. W końcu jednak zrobił krok i
wszedł do alkowy.
- Wyjdź. - polecił Matyldzie. Kobieta szybko opuściła komnatę.
- Wyjdź. - polecił Matyldzie. Kobieta szybko opuściła komnatę.
Elisabeth
patrzyła przerażona na ojca, który z ponurą miną podszedł do
nich.
-
Co tu robisz Gisborne? - rzekł lodowatym głosem.
-
P...rosiłam by prz..szedł. - wyjąkała Elisabeth. - Ura...tował
mnie. - dodała. - Od wilków...
Ojciec
na chwilę spojrzał na nią i spojrzenie mu złagodniało.
-
I tylko dlatego nie kazałem go wywlec z tego pomieszczenia, dziecko.
-rzekł i spojrzał znów na Guy'a. - Jestem ci winien wdzięczność
za uratowanie córki. Dozgonną. - sir John z wahaniem wyciągnął dłoń do
Gisborne'a.
-
Mówiłem, że będę jej strzegł. - Guy uścisnął krótko dłoń
szeryfa.
-
Mówiłeś. - mruknął lord i usiadł obok Elisabeth – Wyjdź,
chcę z nią porozmawiać.
Guy
spojrzał na ukochaną, po czym wyszedł z komnaty.
-
Coś ty dziewczyno narobiła? - westchnął zatroskany. - Co ci
przyszło do głowy, żeby się w taką pogodę wybierać na
przejażdżkę?
Elisabeth
nie odpowiedziała. Nie dlatego, że nie chciała. Nie mogła. W
gardle czuła rosnący ucisk i klujący ból. Jednocześnie czuła
ogromne znużenie i senność. Wzięła rękę ojca i ścisnęła,
starając się uśmiechnąć.
-
Dobrze, że jesteś cała. - ojciec pogłaskał ją po buzi. -
Prześpij się córeczko. Zostanę dziś na noc w Knighton, a jutro
znów będę przy tobie.
Elisabeth
słyszała słowa ojca jakby z oddali, pokiwała na nie głową i
przymknęła oczy. Natychmiast odpłynęła w ciemność.
Jakiś
czas później wróciła do świadomości, a przynajmniej tak jej się
zdawało. Zdała sobie sprawę co ją obudziło. Było jej potwornie
zimno. Drżała na całym ciele. Dłońmi rozpaczliwie szukała
jakiegoś okrycia. Wołała pomocy, wzywała Guy'a i ojca. Wszędzie
okół niej były jakieś osoby, mówiły coś szybko, ze
zdenerwowaniem. Ktoś chyba płakał. Z otchłani świadomości
docierały do niej kolejne bodźce. Poczuła, że jest cała mokra,
że włosy jej lepią się do szyi i twarzy. W końcu dotarł ostatni
impuls. Poczuła silny zgniatający jej brzuch ból. Jakby ktoś
zaciskał wokół jej wnętrzności i miednicy ogromne kowalskie
kleszcze.
Mary
czuwała nad Elisabeth odkąd sir John opuścił alkowę córki. Noc
była zimna, więc służka grzała nogi przy kominku, przy okazji
pilnując, by ogień ani na chwilę nie przygasł. Panienka spała
spokojnie, więc Mary nie patrzyła na nią już dłuższy czas,
zajęta naprawianiem jednej z jej sukni. Oczy zaczęły jej się
zamykać, ale potrząsnęła głową. Odłożyła szycie, wstała,
pomasowała sobie krzyże i podeszła do śpiącej. Dziewczyna
oddychała spokojnie, a jej skóra odzyskała już zdrowy różowy
koloryt. Mary stwierdziła, że nawet ma delikatne rumieńce.
Dotknęła czoła Elisabeth, ale nic ją nie zaniepokoiło. Wróciła
więc do naprawiania sukni. Znużenie wróciło jednak szybciej i z
większą mocą niż się spodziewała i Mary po chwili zasnęła z igłą w dłoni w połowie szwu.
Obudził
ją jęk, jakby zawodzenie. Zerwała się na równe nogi i podbiegła
do łóżka. Zakryła dłonią usta. Nie musiała nawet dotykać
czoła dziewczyny, bo gorąc bił od rozpalonego gorączką ciała na
odległość. Elisabeth odwracała na boki głowę, raz po raz,
miotając się uwięziona na jakiś majakach, spowodowanych przez
wysoką temperaturą. Włosy przykleiły się do mokrej od potu twarzy
dziewczyny.
-
Boże… - wyrwało się służącej i nie czekając sekundy dłużej, pobiegła po pomoc.
Chwilę
później dwór rozbrzmiał szybkimi krokami, krzykami i trzaskaniem
drzwi. Na szczęście znachorka Matylda została na noc we dworze.
Obudzona przez przerażoną służącą pobiegła czym prędzej na
piętro, a gdy zobaczyła rozpaloną dziewczynę, wróciła na
schody i krzyknęła by przyniesiono chłodnej wody i napełniono
balię kąpielową. Nim służba to zrobiła, Matylda zbadała Elisabeth, ale
nie zauważyła objawów, które zwiastowały by poważniejszą
chorobę. Marian dołączyła do Matyldy po niedługim czasie.
Zaspana i przerażona, zamierzała pomagać znachorce przy Elisabeth.
-
Stało się to czego się obawiałam, pani Marian. - mruknęła
Matylda w końcu. - I to jest gorsze niż t,o co już przeszła…
-
Czy ona może… umrzeć? - Marian z trudnością powstrzymywała
łzy.
-
Istnieje taka możliwość. Musimy ją schłodzić, bo mózg jej się
ugotuje na twardo jak jajko. - odparła szczerze znachorka, patrząc
jak kolejne wiadra wody lądują w balii. W końcu gdy balia była
odpowiednio napełniona Matylda skinęła na dwie służki.
-
Pomóżcie mi, trzeba panienkę włożyć do wody.
Służki
bez wahania wzięły wpół przytomną dziewczynę pod ramiona.
Zamarł,y gdy chora nagle zgięła się w pół z przejmującym jękiem.
Matylda zmarszczyła brwi, ale ponagliła służki. Chwilę potem
Elisabeth zanurzona w letniej wodzie, z głową którą podtrzymywała
jej Marian, wciąż nie mogła się wyrwać z stanu półświadomości.
Matylda obserwowała czujnie co się dzieje z dziewczyną, ani na
chwilę nie spuszczając jej z oka.
-
Ocknij się. - poklepała ją lekko po policzku.
Elisabeth
coś wyjęczała niewyraźnie. Matylda dotknęła jej głowy, szyi i
ramion. Chłodna kąpiel powoli robiła swoje.
-
Czy to pomaga? - spytała Marian.
-
Na razie nie szkodzi. - odparła zachowawczo Matylda.
Elisabeth
zacisnęła nagle dłonie na rancie balii i prawie krzyknęła.
Marian ledwo zdołała utrzymać jej głowę ponad powierzchnią
wody, gdy znów zgięła się w pół. Gdy się wyprostowała smuga
czerwieni pojawiła się na powierzchni wody. Dziewczyna znów
jęknęła płaczliwie, a Matylda westchnęła przyjmując kolejną
kłodę jaką rzucił jej los pod nogi przy leczeniu tej dziewczyny.
-
Wyciągajcie ją! - huknęła na służki. - Pani Marian, dużo
gorącej wody, czyste ręczniki… i miskę.
-
Ale… co się dzieje? - zapytała Marian, ale za odpowiedź
starczył jej widok krwi na koszuli Elisabeth.
-
Uratujesz je? - szepnęła zrozpaczona do Matyldy.
-
Jej ciało pozbywa się obciążenia. Ratuje siebie kosztem dziecka.
Nic nie mogę zrobić. Gorączka je już zabiła.
Marian,
wstrząśnięta, bez słowa wyszła po potrzebne rzeczy.
Guy
wyjechał z Knighton bardzo wcześnie. Udał się tam z sir Johnem
wczorajszego wieczora, zaproszony przez niego samego. Było to
korzystne, bo nie musiał się przynajmniej fatygować do Nottingham, by
omówić sprawę Elisabeth. Sir John, choć nadal oschły był bardzo
wdzięczny za to, że Guy ocalił dziewczynę. Guy nie mógł prosić
o lepszą okazję do upomnienia się o swoje prawa do Elisabeth.
Teraz
gdy wspominał tę rozmowę, a raczej negocjacje trwające do późnej
nocy, miał mieszane uczucia. Wyglądało to jakby omawiali
przehandlowanie jakiegoś towaru. Żaden nie chciał ustąpić, a
jednak musieli dojść do porozumienia. I obaj to wiedzieli.
Przełom
nastąpił po północy, gdy szeryf z niechęcią zgodził się by
Guy pojął za żonę Elisabeth, stawiając jednak warunek, że
stanie się dopiero po ukończeniu próby. Guy wymusił jednak na sir
Johnie, że będzie mógł się oświadczyć Elisabeth już teraz.
Wstał zatem przed świtem, by być przy ukochanej, gdy się obudzi i
poprosić ją o rękę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy przez całą
drogę. Gdy wyjechał z lasu, przyśpieszył chcąc jak najszybciej
znaleźć się przy Elisabeth. Był już blisko, kiedy z dworu wyszła
służąca. Odeszła trochę od zabudowań i chlusnęła
zawartością niesionej w rękach miski na zmarzniętą trawę. Guy nie zwrócił by na to
szczególnej uwagi, ale widok czerwonej wody lecącej w powietrzu i
rozbryzgującej się o ziemię, sprawiło, że poczuł jakby dotyk lodowatej ręki na szyi. Przyśpieszył i w służącej
rozpoznał piastunkę Elisabeth.
-
Ej! Kobieto! - zawołał, a ona zatrzymała się, ale spuściła głowę.
-
Co to jest? - wskazał na miejsce, gdzie wylała wodę, a gdzie teraz
czerwieniła się trawa.
-
Pan wybaczy, nie moja to rzecz mówić z panem o takich…
-
Guy!
Obejrzał
się w kierunku skąd go wołano. Na progu stała blada jak kreda,
Marian. Za nią widział Robina. W głowie zaczęły mu się roić
paskudne myśli.
-
Marian? Gdzie Elisabeth?
-
Na górze.
-
Czy wszystko z nią w porządku? - podszedł gwałtownie i Marian się
cofnęła lekko przestraszona. Milczała.
-
Co z moją Elisabeth? - szepnął patrząc błagalnie na ich oboje.
-
Żyje. - odezwał się Robin.
-
Skąd ta krew? Mówże! - warknął czując rosnący gniew i nagle
uświadomił sobie prawdę. Oparł się ciężko o mur i ukrył twarz
w dłoniach.
-
Elisabeth poroniła. - doszedł go głos Marian, ale nie zareagował.
Przetarł po chwili dłonią twarz i wszedł do dworu. Minął ich
oboje i poszedł wolno na piętro, gdzie była alkowa Elisabeth.
Niesamowicie przejmujący rozdział Doroto. Fajnie, że przypomniałaś postać Matyldy (która w serialu całkiem nieźle dworowała sobie z Vesey’a;-)). I znów pokazałaś niesamowitego Guy’a <3 Bardzo podoba mi się jego zaradność. :-)
OdpowiedzUsuńCieszę się że ci się podobało :)
UsuńMatylda była genialna, bardzo autentyczna w swojej szczerości w serialu i przez to mi się spodobała :) Musiała się tu pojawić, zwłaszcza w takich okolicznościach :)
Biedna Elizabeth...kurcze tyle emocji w tym rozdziale..jeej jak mi szkoda tej dziewczyny i Guya :( dobrze, że mają siebie nawzajem. Razem na pewno jakoś przez to przejdą. Zbliżą się do siebie jeszcze bardziej po takich przeżyciach. I Ania ma rację, Guy jest super opiekuńczy :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Matylde to przytoczę wypowiedź Solejukowej z serialu Ranczo- na chorobę to do Babki najlepiej ;) To taki ukłon w stronę medycyny niekonwencjonalnej ;)
Smutny rozdział, i przyznaję, że wahałam się długo nad takimi rozwiązaniami w fabule. Nie lubię uśmiercać postaci :P Ale cóż, nie zawsze musi być różowo i słodko, bo byście się znudziły :)
UsuńI zgadzam się z Solejukową w 100% :)
Bardzo smutny ten rozdział. Ogromnie współczuję Elizabeth i Guy'owi. Czeka ich teraz trudny okres, muszą się uporać z ciężką stratą. Mam nadzieję, że kiedyś będą się cieszyć wspólnym życiem wraz z dziećmi...
OdpowiedzUsuń-Dis
Obiecuje, że będzie dobre zakończenie tej opowieści. :)
UsuńUfff, to dobrze :-)
OdpowiedzUsuń-Dis