środa, 7 września 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 8





Rozdział 8


Płomień wił się i giął. Lizał potężne bierwiona ułożone w kominie. Ciszę co jakiś czas przerywał trzask suchego drewna trawionego przez ogień.
Elisabeth przymknęła oczy i starała się uspokoić głowę. Świat jej wirował przy każdym ruchu. Przesunęła dłońmi na oślep wokół siebie. Gładkość pod dłońmi i zapach jaki wciągnęła z kolejnym oddechem dały jej jednoznacznie do zrozumienia, że leżała w łożku.
- Pani?
Głos Mary dobiegający jakby z oddali odbił się w jej głowie nieprzyjemnym echem. Jęknęła.
- Dziecko… Dobry Boże…
- Mary…. - wyszeptała z wysiłkiem – Czemu tu jestem? Byłam na zewnątrz…
- Sir Locksley cię przyniósł. Zemdlałaś.
Z ust dziewczyny wyrwało się ciche westchnienie.
- Jak się czujesz dziecinko?
- Źle Mary.
Rozległo się pukanie. Chwilę później skrzypnęły drzwi. Elisabeth leżąc z przymkniętymi oczami nie widziała, że Mary wstała by je otworzyć.
- Jak się czuje?
- Nie przyszła jeszcze do siebie pani.
Marian spojrzała ponad ramieniem służki. Elisabeth była blada jak pergamin. Pani na Locksley zagryzła wargę w zamyśleniu opierając dłonie na lekko zaokrąglonym brzuszku.
- Poślę do wsi po znachorkę.
- Pani wybacz śmiałość, ale nie lepiej posłać do Nottingham po medyka?
- Nie, stara Matylda zna się na rzeczy.
Mary skinęła głową i spojrzała na Elisabeth.
- Biedne dziecko, wygląda jakby zaraz miała zemrzeć.
- Zamilcz. - syknęła Marian. - Myślę, że się mylisz. Czuwaj przy niej nim nie przyjdzie znachorka.
- Jak sobie życzysz pani.

Talerz stuknął o drewniane deski. Gorąca potrawa zakołysała się lekko i kilka sekund później znów zaczęła puszczać smugi pary.
- Z czego to jest? Nie da się jeść! - Guy spojrzał z wyrzutem na pomarszczoną kobietę, która stała obok stołu w fartuchu i ze ścierką w ręce.
- Gulasz z kozła.
- Z czego?! - Allan wypluł przegryzione kęsy.
- Znalazł się paniczyk! - fuknęła starowinka. - Sir Guy to rozumiem, bo szlachcic, ale ty, parobku?
Allan poczerwieniał na twarzy.
- Hedwig… proszę… nie…
- Ale jak to nie?! Mam pozwolić, by mnie jakiś gołowąs obrażał? Mogłabym być jego matką! Panie pozwolisz by mi ubliżał?
- Ale ja….
- Jeszcze zaprzecza!
Guy spojrzał na rozsierdzoną staruszkę i potem miskę gulaszu. Żadne słowa nie były w stanie zadość uczynić urażonej dumie gospodyni. Jedynie czyny. Wprawdzie miała do niego respekt jako do pana, ale… cóż, może lepiej było zjeść ten nieudany gulasz. Nabrał na łyżkę, włożył sobie do ust i nim poczuł dobrze smak, szybko przełknął. Cofnęło mu się, ale powstrzymał odruch.
- Chociaż wy panie doceniacie moją kuchnię.
Guy pokiwał głową walcząc z kolejnym odruchem wymiotnym, a gdy przełknął posłał głupio podśmiewającemu się Allanowi mordercze spojrzenie. Allan od razu wziął się za jedzenie.
Jakiś czas później Guy odłożył miskę i wychylił duszkiem kielich wina, by zabić smak kolacji.
- Hedwig, nie rób więcej gulaszu z kozy.
- Z kozła panie.
- Z kozła. Nie rób.
- Nie smakował ci panie?
- Był dobry, ale… wolę baraninę. - wyłgał się Guy.
Hedwig patrzyła na niego podejrzliwie i już miała coś powiedzieć, ale ktoś załomotał do drzwi. Guy dostrzegł w tym swoją szansę i szybko wstał, uprzedzając Allana, który pomyślał podobnie, z tym że miał do połowy pełną miskę. Guy wyszedł z komnaty.
- Kto tam?- spytał gdy doszedł do drzwi.
- Przysłano mnie z Locksley panie. Pani Elisabeth zaniemogła.
Guy bez wahania z trzaskiem otworzył zasuwę.

- I co Matyldo?
Marian patrzyła jak znachorka myje dłonie z posępną miną. Ta mina przyprawiała ją o ogromny strach o zdrowie kuzynki.
- Co, co!… Nic pani. - mruknęła kobieta.
- A możesz jaśniej? - naciskała dalej Marian, rzuciwszy okiem na milczącą Elisabeth, wpatrzoną w ciemność za oknem.
- Panna Elisabeth jest przy nadziei. - mruknęła Matylda skończywszy myć dłonie i spojrzała znacząco na brzuszek Marian.
Lady Locksley zakryła usta. Najpierw poczuła radość, a potem niedowierzanie. Nie podejrzewała, że Guy i Elisabeth… Jak Guy mógł na to pozwolić nim się pobiorą? Nie mogła w to uwierzyć. Ale cóż stało się. Wzięła oddech.
- Ale jak to?
- Naprawdę muszę ci tłumaczyć pani? - Matylda spojrzała sugestywnie na brzuszek Marian.
- Och, nie, oczywiście, że nie. - Marian speszyła się lekko - Powiedziałaś jej Matyldo?
- Nie. - znachorka obejrzała się na Elisabeth. - Ale ona to wie.
- Wie?
- Tak. Widzę to.
Marian powiodła wzrokiem po kuzynce. Elisabeth leżała na wznak z dłońmi złożonymi na podołku. Na twarzy nie było widać żadnego cierpienia, ale spokój. Tak chyba można było interpretować delikatnie uniesione w uśmiechy kąciki ust dziewczyny oraz pogodne oblicze, naznaczone jedynie mokrym od kilku łez śladem na policzku.
- Ale to już trwa? - Marian pochyliła się ku staruszce.
- Kilka tygodni.
- Rozumiem. Możesz odejść Matyldo. Dziękuję ci.
Znachorka skinęła głową. Marian nie musiała wspominać by kobieta milczała o tym co się tu dziś wydarzyło. Matylda miała mocne poczucie moralności zawodowej i nie zdradzała nigdy tajemnic pacjentów.
Gdy drzwi za Matyldą się zamknęły, Marian podeszła do Elisabeth i usiała na skraju łóżka.
- To jego dziecko, Marian. - szepnęła niespodziewanie Elisabeth. Marian spojrzała na kuzynkę. W jej oczach nie było strachu,a le… nadzieja. Na co? Tego Marian nie wiedziała.
- Ale jak to możliwie… my… zaledwie dwa razy… - szepnęła znów Elisabeth.
- Jak widać starczyło. - uśmiechnęła się nieznacznie Marian i spoważniała. - Musisz jednak pamiętać, że złamaliście prawo boskie, Elisabeth. To dziecko jest bękartem, bo Guy nie jest twoim mężem. - rzekła Marian cicho i wstała i zaczęła nerwowo spacerować po komnacie. - Och, nie powinnam była mu ufać tak bardzo, a ciebie puszczać do Gisborne. To było oczywiste, że to się tak skończy. To wszystko moja wina. Jak twój ojciec się dowie… boję się nawet myśleć.
Elisabeth milczała, nie wiedząc co odrzec. Obracała na palcu pierścień.
- Ojciec nie może się o tym dowiedzieć…. - szepnęła Elisabeth.
Marian zatrzymała się i spojrzała na dziewczynę. Chociaż tyle zdrowego rozsądku, pomyślała.
- Nie może. - potwierdziła na głos.
- Ani o moim zasłabnięciu. Mam nadzieję, że nie posłałaś nikogo do Nottingham?
- Nie, ale za to posłałam do Gisborne. Guy zapewne już wie, że zaniemogłaś.
- A o… reszcie? - Elisabeth spojrzała niepewnie na Marian.
- O reszcie będziesz musiała poinformować go osobiście.
- Jak zareaguje?
- Tego nie wiem. - Marian wzięła kuzynkę za rękę. - Ale nie martw się na zapas. Na razie musisz odpocząć, jesteś blada na umarlak.
- A czy możesz posłać jeszcze jednego człowieka do Guy'a? Że nic mi nie jest? Tylko tyle.
- Poślę go jutro zaraz z rana. Noc jest wyjątkowo mroźna, szkoda człowieka.
Elisabeth pokiwała głową i utkwiła wzrok w odznaczającym się pod suknią, brzuszku Marian.
- A jak ty się czujesz?
- Czuje się ciężka i gruba. - mruknęła Marian zrzędliwym tonem, ale jednocześnie objęła brzuch i pogłaskała go z czułością. - Tak naprawdę czuję się wspaniale Elisabeth. - dodała po chwili i uśmiechnęła się do Elisabeth, a ta odwzajemniła go.
- Wracam na dół. Robin zapewne będzie chciał wiedzieć czy nic ci nie jest. - rzekła Marian.
- Ale nie mów…
- Nie martw się. To zachowam dla siebie.
Elisabeth uśmiechnęła się, a gdy Marian wyszła przymknęła oczy i po chwili zasnęła.

Guy patrzył jak posłaniec z Locksley pochłania kolejną miskę gulaszu Hedwig.
- Lady Locksley nic więcej nie powiedziała? - próbował zachować spokój, ale słabo mu to wychodziło. To zdanie praktycznie warknął.
- Nic więcej ponad to co ci przekazałem, panie. - rzekł posłaniec wystraszony ponurą miną Guy'a. - Pa… panienka Elisabeth jedynie zemdlała wieczorem, to wszystko.
- Jedynie? - spytał Guy cicho.
- Panie….
- Zejdź mi z oczu głupcze. - warknął znów, a mężczyzna pośpiesznie opuścił komnatę.
- Allan!
Chłopak podszedł bliżej do Guy'a.
- Pojedziesz do Locksley nim zaświta i dowiesz mi się wszystkiego. - Guy spojrzał ponuro na Allana, a ten pokiwał szybko głową.
- Wedle rozkazu, panie!
- A teraz zostaw mnie samego.
Chłopak pokłonił się i wyszedł.
Guy był szczerze zaniepokojony, bo Elisabeth choć nie skarżyła się nigdy, to dało się dostrzec, że ma mniej energii. Była mniej chętna do przejażdżek konnych i spacerów po lesie. Guy dostrzegł kilka razy cienie pod jej oczami, a gdy pytał to odpowiadała, że źle śpi. Nie mógł tego zweryfikować, bo prócz ich pierwszej pamiętnej nocy, spędzili razem jeszcze tylko jedną, a wtedy spała przy nim jak mały kociak, więc nic go nie zaniepokoiło. Czuł się bezsilny i to co drażniło. Westchnął i postanowił wykrzesać z siebie jakieś pokłady cierpliwości i poczekać do jutra kiedy Allan przywiezie więcej informacji.
Wczesnym rankiem, gdy Allan był w stajni i kończył oporządzać konia, klnąc w duchu na mróz i paskudną wilgoć w powietrzu usłyszał tętent kopyt od strony wsi. Jeździec szybko zbliżał się do dworu, a gdy był już blisko Allan rozpoznał w nim jednego ze sług Locksley'a. Wyszedł mu naprzeciw.
- Witaj dobry człowieku!
- Witajcie! Mam wieści dla twojego pana! - posłaniec zeskoczył na ziemię.
- Zaprowadzę cię. - Allan wskazał dłonią drzwi do dworu, ale nim się zbliżyli otwarły się i pojawił się w nich Guy. Widząc wpierw Allana zmarszczył groźnie brwi.
- Co ty tu jeszcze robisz?! - syknął.
- Panie… - posłaniec pokłonił się, skutecznie odwracając uwagę Guy'a od Allana. - Przysyła mnie pani Elisabeth…
Guy zrobił gwałtownie krok ku mężczyźnie.
- … by przekazać ci byś nie zamartwiał się o nią, gdyż czuje się już dobrze.
- Dziękuje. Allan, zapłać mu za fatygę. - rzekł po chwili cicho Guy.
- Dzięki ci panie! - zawołał posłaniec i spojrzał na Allana.
Chłopak westchnął i sięgnął do mieszka i dał mu monetę. Ten jeszcze raz się skłonił i odjechał.
- Pojedziesz do Locksley mimo to. - rzekł Guy, patrząc za oddalającym się jeźdźcem.
- Ale…
- Żadnych „ale”. Masz na własne oczy zobaczyć, że ona jest zdrowa. Rozumiesz? - Guy spojrzał groźniej na Allana.
- Ja sobie życzysz, panie. - mruknął chłopak i poszedł w kierunku stajni.
Guy odprowadził go wzrokiem, a potem wszedł do domu. Mierziło go, że musi tu zostać, zamiast sam jechać do Elisabeth. Jednak nie mógł sobie pozwolić na odwiedziny u córki szeryfa, a w towarzyską wizytę u Locksley'a, którą mógłby się ewentualnie zasłonić i tak nikt by nie uwierzył. Miał związane ręce. Pozostawało czekać.
Allan tymczasem galopował ku posiadłości Robina, klnąc po cichu na pogodę, która tej zimy była wyjątkowo dokuczliwa. Dłonie skostniały mu już od lodowatego wichru. Postanowił, że wprosi się we dworze do kuchni na coś ciepłego, gdy już załatwi sprawę. Tuż przed wsią dogonił na tyle posłańca, że miał go w zasięgu wzroku, a przed samym dworem zrównał się z nim, lekceważąc jednak jego pytające spojrzenie. Nie czekając zeskoczył z konia, lejce rzucił słudze i poszedł do dworu. Był późny ranek, więc Robin zapewne nigdzie jeszcze nie wyjechał, Allan spodziewał się więc zastać go w środku.
Służba kręcącą się w podwórzu znała go, choć podobnie jak jego pana, nie darzyła zbytnią sympatią, mając w pamięci dni kiedy obaj tu mieszkali. Na próg wyszedł rządca Thornton i uniósł brwi zdziwiony widząc Allana.
- W czym mogę służyć? 
- Ja do twego pana. - odparł chłopak.
Thornton skinął głową i dał mu znak, by poszedł za nim do dużej sali, gdzie zostawił Allana samego i poszedł zaś po Robina. Chłopak od razu podszedł do kominka i stanął blisko ognia, wyciągając dłonie ku płomieniom. Rozkoszne ciepło powoli rozchodziło się po jego ciele począwszy od palców.
- Czego chcesz Allan? - kroki i głos Robina sprawiły, że zerwał się na równe nogi. Nie zapomniał jednak o odpowiednim zachowaniu i skłonił się lekko.
- Witaj Robin... - już chciał powiedzieć po co tu przyjechał, ale spojrzał na Thorntona, który nie wyglądał jakby miał zamiar zostawić ich samych. - Czy możemy pomówić w cztery oczy?
- Oczywiście. - Robin wzruszył ramionami i odesłał gestem rządcę. - Zatem słucham.
- Guy przysłał mnie, bym na własne oczy zobaczył, że panience Elisabeth nic nie jest.
- Marian posłała dwóch pachołków z wieściami.
- Chciał, bym ją zobaczył na własne oczy.
Robin się zaśmiał i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie wierzy nam? Przecież drugi posłaniec poszedł do niego na wyraźną prośbę Elisabeth!
- Ja tylko wykonuję rozkazy, Robin. - odparł zrezygnowanym głosem Allan.
- Poczekaj tutaj. - mruknął Locksley i wyszedł z komnaty. Wbiegł po schodach na górę i podszedł do drzwi gdzie komnatę miała Elisabeth. W środku słychać było głosy jej i Marian. Zastukał głośno i odczekał chwilę.
- Wejść! - rozległ się pogodny głos Elisabeth.
Robin pchnął drzwi.
- Robin! - Marian wstała i podeszła do męża.
- Allan tu jest. - rzekł, gdy ucałował żonę.
Elisabeth poruszyła się niespokojnie i wstała z krzesła.
- Allan? - w jej głosie aż nazbyt wyraźnie słychać było nadzieję.
- Tak, tylko on. Gisborne go przysłał, żeby na własne oczy zobaczył, że czujesz się dobrze. - Robin powtórzył słowa Allana.
Elisabeth prychnęła.
- Skoro tak, to zejdę do niego. Gdzie jest?
- W dużej sali na dole. - odparł Robin.
Elisabeth minęła oboje i poszła na dół. Gdy weszła do komnaty Allan podobnie jak wcześniej grzał się przy ogniu.
- Spójrz na mnie i przypatrz się uważnie. - rzekła, gdy tylko przekroczyła próg. Chłopak oberzał się i wstał natychmiast. - Przekaż to co widzisz swojemu panu. Jak również to, że jestem bardzo zawiedziona, iż nie ufa słowom mojego posłańca.
- Przekaże mu panienko. - odrzekł szybko Allan i zawiesił wzrok na dziewczynie, która dziś wyglądała wyjątkowo korzystnie. Szukał uparcie widocznych różnic w jej wyglądzie, ale nie mógł ich dostrzec, a jednak od Elisabeth ciężko było oderwać wzrok. Promieniała.
- Już się napatrzyłeś? - mruknęła z irytacją.
- Tak, tak, wybacz panienko. - skłonił głowę.
Elisabeth podeszła bliżej.
- To wracaj do Gisborne. - rzekła i ściszyła głos, by nikt nie usłyszał tego co zamierzała powiedzieć. – Jutro w południe w starych ruinach. - szepnęła.
Allan skinął głową i pokłonił się dwornie.
- Zatem żegnaj pani.
- Żegnaj. - Elisabeth założyła ręce za siebie i odprowadziła wzrokiem chłopaka.

Dzień był wyjątkowo ponury. Chłód wzmacniany przez zawieszoną w powietrzu wilgoć sprawiał, że człowiek drżał. Ruiny i las wokół nich spowijała mgła, a opadłe liście były sine od mrozu. Gdyby ktoś przechodził niedaleko mógłby dostrzec we tej mgle zarysy dwóch bestii, puszczających obłoki pary z pysków i nozdrzy, a nieopodal dwie postacie, niby to zjawy, niby żywych ludzi, którzy jednak stali nieruchomo jak posągi obejmując się jakby ktoś wykuł ich z jednego bloku skalnego. Gdyby przypadkowy przechodzień znalazł w sobie tyle odwagi i zatrzymał się, to mógłby usłyszeć szepty. Ciche, jak szum wiatru słowa, umykające na białych obłokach mgły.
Czarny ogier parsknął raz i drugi, potem zagrzebał kopytem w zmarzniętej ziemi. Guy po raz kolejny musnął wargami czoło Elisabeth.
- Nie jesteś zły? - szepnęła dziewczyna.
- Nie jestem. - uśmiechnął się Guy z czułością. - Jak mógłbym?
Elisabeth odwzajemniła uśmiech.
- Co zrobimy? Nic nie widać, ale wkrótce zacznie…
- Nie martw się, nie pozwolę byś musiała się z tym ukrywać. - rzekł poważnie. - Gdy dziecko urośnie, będziesz już moją żoną.
- Guy… nie czyń mi nadziei… - szepnęła.
- Nie robię tego. Nie chcę jednak też wyjawiać przed tobą metod jakimi zamierzam to osiągnąć. To sprawy między mną, a twym ojcem.
Elisabeth spojrzała na Guy'a z niepokojem.
- Spokojnie, nie zamierzam wrócić na dawną ścieżkę. - uspokoił ją, po czym pochylił się i pocałował ją, najpierw delikatnie, a gdy odwzajemniła pocałunek, bardziej żarliwie.
- Gdzie się nauczyłeś tak całować? - szepnęła Elisabeth po chwili, obejmując go za szyję.
Guy się uśmiechną pod nosem.
- Tu i tam. - mruknął.
- Oczywiście. - odparła z przekąsem Elisabeth.
- Wątpisz w moje słowa? - dłonie Guy'a błądziły po plecach Elisabeth.
- Hmm… - uśmiechnęła się figlarnie.
Guy zsunął dłonie na jej biodra i uda, wyczuwając pod materiałem sukni ich kształt.
- Lady Gisborne, będziesz mnie wodzić jak na sznurku… - szepnął jej do ucha, a ona się do niego przytuliła.
- Musze już wracać. Marian będzie się martwić. - rzekła po chwili.
- Odwiozę cię do granic ziem Locksleya.
- Nie trzeba. - uśmiechnęła się Elisabeth. - Starczy, że pojedziesz ze mną do rozstajów jak zawsze. Lepiej nie ryzykować, że ktoś nas zobaczy, zwłaszcza jak chcesz rozmówić się z ojcem.
Guy patrzył na dziewczynę, wahając się.
- Dobrze. Niech będzie. - mruknął w końcu, jednak bez przekonania. - Masz jechać prosto do Locksley i bądź ostrożna.
- Zawsze jestem kochany. - stanęła na palcach i musnęła jego policzek wargami.
Kilka minut później oboje kłusowali w kierunku rozdroży.
- Do zobaczenia Elisabeth. - ogier, na którym siedział Guy, zakręcił się w miejscu. - Bądź ostrożna.
- Do zobaczenia. - uśmiechnęła się i dała klaczy łydkę, a ta ruszyła z kopyta. Po chwili obie zniknęły we mgle niczym duchy. Guy pokłusował wolno w kierunku Gisborne. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co mu dziś powiedziała Elisabeth. Nie docierało do niego, że będzie ojcem, że za kilka miesięcy będzie trzymał w ramiona być może syna, dziedzica jego rodu. Prócz niedowierzania czuł też ogromną radość, że matką jego dziecka jest właśnie Elisabeth. Jeszcze kilka miesięcy temu nie śmiałby marzyć, że ona go pokocha tak bardzo, by mogli spłodzić razem potomka. Całą tę cudowną wizję psuł jednak fakt, że nie byli nawet po słowie. Guy nie zamierzał jednak unikać odpowiedzialności. Punktem honoru było dla niego teraz by dziewczyna została jego małżonką i to jak najszybciej i zamierzał wykorzystać do tego całą swoją perswazję i upór.
Snując rozmyślania nad tym jak przekona szeryfa, by oddał mu córkę, Guy wrócił do Gisborne. Oddał konia stajennemu, a sam czym prędzej poszedł do dworu. Emocje po spotkaniu z Elisabeth opadały i mróz zaczynał dawać mu się we znaki. Nalał sobie wina, po czy usiadł przy kominku.
Było już ciemno, gdy usłyszał kroki na zewnątrz, a chwilę potem zrzędzenie Allana w korytarzu. Chłopak zajrzał do komnaty i widząc Guy'a wszedł do środka.
- Gdzie byłeś tak długo? - spytał Gisborne.
- W karczmie. Posłuchać co ludzie gadają.
- I co gadają? - Guy upił wina.
- Że zima będzie sroga, ale że plony było dobre to jakoś przeżyją. No i ciebie chwalą, boś im daninę na ten rok zmniejszył.
- Dobrze. - uśmiechnął się Guy.
- A i ponoć wilki się pokazały.
Guy spojrzał uważniej na Allana.
- Tak? Gdzie?
- Dziś na południe od Gisborne ludzie słyszeli wycie. To źle, bo tamtędy idzie akurat ta dobra droga do Locksley i….
Kubek z winem zatrzymał się w połowie drogi.
- Kiedy?
- Co kiedy?
- Kiedy je słyszeli? Allan na litość boską! Mów!
- A jak się już słońce nachyliło.
Guy pobladł.
- Siodłaj mi konia!
- Po co?
- Elisabeth… puściłem ją samą… - wykrztusił Guy.
- Zbiorę ludzi! - rzekł Allan i wybiegł z dworu, jakby gonił go sam czart.

Ktoś załomotał głośno w drzwi i Marian aż podskoczyła. Robin wstał, gestem nakazując by kobieta pozostała na miejscu i zniknął w korytarzu. Marian nasłuchiwała w napięciu. Długa nieobecność Elisabeth była nie do zniesienia i lady Locksley miała nadzieję, że być może to ona. Nagły szum i głośne kroki w korytarzu zawiodły jej oczekiwania, a nerwowość cichych głosów w korytarzu sprawiły, że wstała. Nim doszła do drzwi zobaczyła jak służka biegnie przez korytarz na górę.
- … na Boga Locksley… co ja zrobiłem? - usłyszała jęk mężczyzny. - Puściłem samą...
- Nie pora się użalać na sobą Gisborne! Oddycha jeszcze! Trzeba medyka! Jest ranna?
- Nie… chyba nie. - głos Guy'owi drżał.
- Idź szybko na górę, okryj ją kocami, wszystkim co znajdziesz! Trzeba ją ogrzać! Ej ty! - Robin zawołał pachołka - Przyprowadź ze wsi znachorkę, a ty co koń wyskoczy jedź do Nottingham po medyka!
Marian wyjrzała z komnaty i zobaczyła jak Robin wydaje rozkazy, a Guy idzie w jej kierunku z stężałą twarzą, niosąc kobietę na rękach. Nie wiedzieć czemu wzrok Marian najpierw skupił się na jej zwisającej bezwładnie ręce. Była blada, a paznokcie sine. Gdy Guy ją mijał dostrzegła twarz i zakryła usta. Prócz zasinień wokół oczu była biała jak pergamin z lekkim niebieskawym odcieniem.
- Elisabeth… - wyciągnęła dłoń, ale Guy minął ją bez słowa i robiąc po dwa schody naraz, wbiegł na górę.
W alkowie służka rozpalała mocniej w kominku, a gdy Guy wszedł dygnęła i wróciła do przerwanego zajęcia, kątem oka spoglądając na Gisborne'a. Mężczyzna usiadł na łóżku, wciąż trzymając nieprzytomną dziewczynę.
- Okryj nas! Prędzej! - syknął rozcierając lodowate dłonie Elisabeth. Służka posłusznie wykonała rozkaz i po chwili Guy'a i Elisabeth okrywały trzy wełniane pledy i ogromna baranica. Guy czuł jak zaczyna mu być gorąco, ale od ciała Elisabeth wciąż bił chłód. Spoglądał z niepokojem na twarz dziewczyny, wypatrując jakiejkolwiek oznaki, że jego starania dają efekty. Nic takiego się nie działo. Elisabeth leciała mu przez ręce, chłodna i bezwładna jak szmaciana kukła.
- Jezu Chryste… Elisabeth, ocknij się! - szeptał rozcierając dłonie, ramiona, nawet uda dziewczyny, nie zważając na służkę, która choć dalej zajmowała się kominkiem to zerkała przez ramię. Guy zajęty próbami ogrzania przemarzniętego ciała nie słyszał kroków po schodach i dopiero gdy do alkowy wpadła znachorka odwrócił wzrok od Elisabeth.
- Ty! Do kuchni! Przygotujcie gorącego rosołu! I przynieś dużo gorącej wody! - kobieta fuknęła na dziewkę, a ta umknęła czym prędzej.
- Ogrzewasz ją własnym ciałem, dobry pomysł. Choć to już nie pierwszy raz, jak sądzę. - mruknęła Matylda podchodząc do Guy'a.
- Coś rzekła? - warknął.
- Nic, nic. Połóż ją na łóżku, trzeba będzie jej robić gorące okłady na całe ciało.
Guy położył Elisabeth czym prędzej na pościeli i zaczął rozsznurowywać jej suknię na piersi.
- Zapominacie się panie. - Matylda powstrzymała jego dłonie. - Ona nadal jest panną, a ty obcym mężczyzną. To nie przystoi. Wyjdźcie. Sama się tym zajmę.
Guy najpierw spojrzał na Matyldę ze złością, ale po chwili wzrok mu złagodniał, cofnął ręce i szybko pokiwał głową.
- Masz rację, kobieto. Poczekam na dole, ale… na litość boską uratuj ją! - szepnął żarliwie, a gdy Matylda pokiwała głową szybko wyszedł.
Staruszka czym prędzej rozsznurowała suknię dziewczyny i rzuciła ją w kąt. Elisabeth znów zniknęła pod warstwami pledów i skóry, a Matylda podobnie jak wcześniej Guy rozcierała jej stopy i dłonie. Jakiś czas później do komnaty weszły służki i Marian niosąc wodę na okłady. Matylda dotknęła nadgarstka Elisabeth i pokręciła głową znów wracając do rozcierania.
- Niech kuchnia na bieżąco grzeje wodę! - poleciła jednej ze służek, a sama zamoczyła ręcznik w gorącej wodzie. - Dobrze… bałam się, że będzie wrzątek.
- Kazałam dolać zimnej, podejrzewałam, że będziesz chciała ją rozgrzać okładami.
- Mądra z ciebie dziewczyna, pani Marian. Pomóż mi. - Matylda położyła wykręcony gorący ręcznik na głowie dziewczyny, a Marian poczęła obkładać jej ręce i nogi.
- Nie! Omiń brzuch! - Matylda zatrzymała Marian. - Bo straci dziecko! - Marian kiwnęła głową. Na bieżąco zmieniała okłady, gdy traciły temperaturę. Ciągle i ciągle. Wkrótce straciła rachubę czasu i tego, ile okładów już zrobiła. Matylda co kilka minut sprawdzała tętno Elisabeth, ale nie było efektów, aż w końcu, za którymś razem na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Serce bije jej szybciej. Bladość odchodzi. - pogłaskała Elisabeth z matczyną czułością.
- Uratowałyśmy ją?
- Na razie, ale nadal grozi jej niebezpieczeństwo.
- Nie rozumiem.
- Po tym jak bardzo była zimna można stwierdzić, że długo leżała na mrozie. - mówiąc to Matylda oglądała palce u stóp i dłoni Elisabeth. - Może dostać gorączki, a wtedy trafimy w kolejną skrajność.
W tym samym momencie Elisabeth wydała z siebie cichuteńki jęk. Matylda błyskawicznie znalazła się przy jej głowie, obserwując to co się działo. Powieki dziewczyny zadrgały i bardzo powoli zaczęły się podnosić.
- Wróć do nas dziecino. Nie ma już zimna. Jesteś bezpieczna.
Dziewczyna próbowała coś powiedzieć, ale zamiast z tego z gardła wydobył się nieprzyjemny skrzek.
- Ciii…. - Matylda pogłaskała ją po głowie.
- G… Guy. - wyszeptała chropowatym głosem – Proszę…
Matylda spojrzała na Marian, a ta po chwili wahania skinęła wolno głową i wyszła by zawołać Gisborne'a.
Mężczyzna kilka minut później wszedł do alkowy i usiadł przy dziewczynie. Matylda spoglądała na to z dezaprobatą. Doskonale pamiętała to czego doświadczyła od niego i szeryfa. Wciąż widziała jak stał na brzegu, gdy ona była podtapiana w stawie w Locksley. Nie lubiła go, gardziła nim i chętnie by go otruła jak najgorszą gadzinę, ale nie zamierzała iść na szafot za takiego łajdaka. Żal jej było jedynie panny Elisabeth, bo widać było, że się w nim poważnie zadłużyła, a on nie omieszkał tego wykorzystać, czego skutkiem był dzieciak, którego nosiła panienka.
Guy tymczasem wziął chłodne dłonie Elisabeth i ucałował je, patrząc na nią z troską.
- To moja wina… - szepnął.
Elisabeth pokręciła głową i uśmiechnęła się słabo.
- Nawet teraz się sprzeciwiasz, uparte stworzenie. - Guy nie mógł się nie uśmiechnąć. Elisabeth wzięła jego rękę i drżącą dłonią i położyła sobie na brzuchu. Guy podniósł się i pocałował dziewczynę lekko.
- Dzięki Bogu, że oboje żyjecie. - pogłaskał ukochaną po włosach. - Już nigdy cię nie zostawię samej. Nigdy.
Elisabeth się uśmiechnęła.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich sir John. Przez chwilę patrzył na Gisborne'a i córkę. W końcu jednak zrobił krok i wszedł do alkowy. 
- Wyjdź. - polecił Matyldzie. Kobieta szybko opuściła komnatę.
Elisabeth patrzyła przerażona na ojca, który z ponurą miną podszedł do nich.
- Co tu robisz Gisborne? - rzekł lodowatym głosem.
- P...rosiłam by prz..szedł. - wyjąkała Elisabeth. - Ura...tował mnie. - dodała. - Od wilków...
Ojciec na chwilę spojrzał na nią i spojrzenie mu złagodniało.
- I tylko dlatego nie kazałem go wywlec z tego pomieszczenia, dziecko. -rzekł i spojrzał znów na Guy'a. - Jestem ci winien wdzięczność za uratowanie córki. Dozgonną. - sir John z wahaniem wyciągnął dłoń do Gisborne'a.
- Mówiłem, że będę jej strzegł. - Guy uścisnął krótko dłoń szeryfa.
- Mówiłeś. - mruknął lord i usiadł obok Elisabeth – Wyjdź, chcę z nią porozmawiać.
Guy spojrzał na ukochaną, po czym wyszedł z komnaty.
- Coś ty dziewczyno narobiła? - westchnął zatroskany. - Co ci przyszło do głowy, żeby się w taką pogodę wybierać na przejażdżkę?
Elisabeth nie odpowiedziała. Nie dlatego, że nie chciała. Nie mogła. W gardle czuła rosnący ucisk i klujący ból. Jednocześnie czuła ogromne znużenie i senność. Wzięła rękę ojca i ścisnęła, starając się uśmiechnąć.
- Dobrze, że jesteś cała. - ojciec pogłaskał ją po buzi. - Prześpij się córeczko. Zostanę dziś na noc w Knighton, a jutro znów będę przy tobie.
Elisabeth słyszała słowa ojca jakby z oddali, pokiwała na nie głową i przymknęła oczy. Natychmiast odpłynęła w ciemność.
Jakiś czas później wróciła do świadomości, a przynajmniej tak jej się zdawało. Zdała sobie sprawę co ją obudziło. Było jej potwornie zimno. Drżała na całym ciele. Dłońmi rozpaczliwie szukała jakiegoś okrycia. Wołała pomocy, wzywała Guy'a i ojca. Wszędzie okół niej były jakieś osoby, mówiły coś szybko, ze zdenerwowaniem. Ktoś chyba płakał. Z otchłani świadomości docierały do niej kolejne bodźce. Poczuła, że jest cała mokra, że włosy jej lepią się do szyi i twarzy. W końcu dotarł ostatni impuls. Poczuła silny zgniatający jej brzuch ból. Jakby ktoś zaciskał wokół jej wnętrzności i miednicy ogromne kowalskie kleszcze.

Mary czuwała nad Elisabeth odkąd sir John opuścił alkowę córki. Noc była zimna, więc służka grzała nogi przy kominku, przy okazji pilnując, by ogień ani na chwilę nie przygasł. Panienka spała spokojnie, więc Mary nie patrzyła na nią już dłuższy czas, zajęta naprawianiem jednej z jej sukni. Oczy zaczęły jej się zamykać, ale potrząsnęła głową. Odłożyła szycie, wstała, pomasowała sobie krzyże i podeszła do śpiącej. Dziewczyna oddychała spokojnie, a jej skóra odzyskała już zdrowy różowy koloryt. Mary stwierdziła, że nawet ma delikatne rumieńce. Dotknęła czoła Elisabeth, ale nic ją nie zaniepokoiło. Wróciła więc do naprawiania sukni. Znużenie wróciło jednak szybciej i z większą mocą niż się spodziewała i Mary po chwili zasnęła z igłą w dłoni w połowie szwu.
Obudził ją jęk, jakby zawodzenie. Zerwała się na równe nogi i podbiegła do łóżka. Zakryła dłonią usta. Nie musiała nawet dotykać czoła dziewczyny, bo gorąc bił od rozpalonego gorączką ciała na odległość. Elisabeth odwracała na boki głowę, raz po raz, miotając się uwięziona na jakiś majakach, spowodowanych przez wysoką temperaturą. Włosy przykleiły się do mokrej od potu twarzy dziewczyny.
- Boże… - wyrwało się służącej i nie czekając sekundy dłużej, pobiegła po pomoc.
Chwilę później dwór rozbrzmiał szybkimi krokami, krzykami i trzaskaniem drzwi. Na szczęście znachorka Matylda została na noc we dworze. Obudzona przez przerażoną służącą pobiegła czym prędzej na piętro, a gdy zobaczyła rozpaloną dziewczynę, wróciła na schody i krzyknęła by przyniesiono chłodnej wody i napełniono balię kąpielową. Nim służba to zrobiła, Matylda zbadała Elisabeth, ale nie zauważyła objawów, które zwiastowały by poważniejszą chorobę. Marian dołączyła do Matyldy po niedługim czasie. Zaspana i przerażona, zamierzała pomagać znachorce przy Elisabeth.
- Stało się to czego się obawiałam, pani Marian. - mruknęła Matylda w końcu. - I to jest gorsze niż t,o co już przeszła…
- Czy ona może… umrzeć? - Marian z trudnością powstrzymywała łzy.
- Istnieje taka możliwość. Musimy ją schłodzić, bo mózg jej się ugotuje na twardo jak jajko. - odparła szczerze znachorka, patrząc jak kolejne wiadra wody lądują w balii. W końcu gdy balia była odpowiednio napełniona Matylda skinęła na dwie służki.
- Pomóżcie mi, trzeba panienkę włożyć do wody.
Służki bez wahania wzięły wpół przytomną dziewczynę pod ramiona. Zamarł,y gdy chora nagle zgięła się w pół z przejmującym jękiem. Matylda zmarszczyła brwi, ale ponagliła służki. Chwilę potem Elisabeth zanurzona w letniej wodzie, z głową którą podtrzymywała jej Marian, wciąż nie mogła się wyrwać z stanu półświadomości. Matylda obserwowała czujnie co się dzieje z dziewczyną, ani na chwilę nie spuszczając jej z oka.
- Ocknij się. - poklepała ją lekko po policzku.
Elisabeth coś wyjęczała niewyraźnie. Matylda dotknęła jej głowy, szyi i ramion. Chłodna kąpiel powoli robiła swoje.
- Czy to pomaga? - spytała Marian.
- Na razie nie szkodzi. - odparła zachowawczo Matylda.
Elisabeth zacisnęła nagle dłonie na rancie balii i prawie krzyknęła. Marian ledwo zdołała utrzymać jej głowę ponad powierzchnią wody, gdy znów zgięła się w pół. Gdy się wyprostowała smuga czerwieni pojawiła się na powierzchni wody. Dziewczyna znów jęknęła płaczliwie, a Matylda westchnęła przyjmując kolejną kłodę jaką rzucił jej los pod nogi przy leczeniu tej dziewczyny.
- Wyciągajcie ją! - huknęła na służki. - Pani Marian, dużo gorącej wody, czyste ręczniki… i miskę.
- Ale… co się dzieje? - zapytała Marian, ale za odpowiedź starczył jej widok krwi na koszuli Elisabeth.
- Uratujesz je? - szepnęła zrozpaczona do Matyldy.
- Jej ciało pozbywa się obciążenia. Ratuje siebie kosztem dziecka. Nic nie mogę zrobić. Gorączka je już zabiła.
Marian, wstrząśnięta, bez słowa wyszła po potrzebne rzeczy.

Guy wyjechał z Knighton bardzo wcześnie. Udał się tam z sir Johnem wczorajszego wieczora, zaproszony przez niego samego. Było to korzystne, bo nie musiał się przynajmniej fatygować do Nottingham, by omówić sprawę Elisabeth. Sir John, choć nadal oschły był bardzo wdzięczny za to, że Guy ocalił dziewczynę. Guy nie mógł prosić o lepszą okazję do upomnienia się o swoje prawa do Elisabeth.
Teraz gdy wspominał tę rozmowę, a raczej negocjacje trwające do późnej nocy, miał mieszane uczucia. Wyglądało to jakby omawiali przehandlowanie jakiegoś towaru. Żaden nie chciał ustąpić, a jednak musieli dojść do porozumienia. I obaj to wiedzieli.
Przełom nastąpił po północy, gdy szeryf z niechęcią zgodził się by Guy pojął za żonę Elisabeth, stawiając jednak warunek, że stanie się dopiero po ukończeniu próby. Guy wymusił jednak na sir Johnie, że będzie mógł się oświadczyć Elisabeth już teraz. Wstał zatem przed świtem, by być przy ukochanej, gdy się obudzi i poprosić ją o rękę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy przez całą drogę. Gdy wyjechał z lasu, przyśpieszył chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Elisabeth. Był już blisko, kiedy z dworu wyszła służąca. Odeszła trochę od zabudowań i chlusnęła zawartością niesionej w rękach miski na zmarzniętą trawę. Guy nie zwrócił by na to szczególnej uwagi, ale widok czerwonej wody lecącej w powietrzu i rozbryzgującej się o ziemię, sprawiło, że poczuł jakby dotyk lodowatej ręki na szyi. Przyśpieszył i w służącej rozpoznał piastunkę Elisabeth.
- Ej! Kobieto! - zawołał, a ona zatrzymała się, ale spuściła głowę.
- Co to jest? - wskazał na miejsce, gdzie wylała wodę, a gdzie teraz czerwieniła się trawa.
- Pan wybaczy, nie moja to rzecz mówić z panem o takich…
- Guy!
Obejrzał się w kierunku skąd go wołano. Na progu stała blada jak kreda, Marian. Za nią widział Robina. W głowie zaczęły mu się roić paskudne myśli.
- Marian? Gdzie Elisabeth?
- Na górze.
- Czy wszystko z nią w porządku? - podszedł gwałtownie i Marian się cofnęła lekko przestraszona. Milczała.
- Co z moją Elisabeth? - szepnął patrząc błagalnie na ich oboje.
- Żyje. - odezwał się Robin.
- Skąd ta krew? Mówże! - warknął czując rosnący gniew i nagle uświadomił sobie prawdę. Oparł się ciężko o mur i ukrył twarz w dłoniach.
- Elisabeth poroniła. - doszedł go głos Marian, ale nie zareagował. Przetarł po chwili dłonią twarz i wszedł do dworu. Minął ich oboje i poszedł wolno na piętro, gdzie była alkowa Elisabeth. 

___________
Kolejny, dziewiąty rozdział opowiadania tutaj.

7 komentarzy:

  1. Niesamowicie przejmujący rozdział Doroto. Fajnie, że przypomniałaś postać Matyldy (która w serialu całkiem nieźle dworowała sobie z Vesey’a;-)). I znów pokazałaś niesamowitego Guy’a <3 Bardzo podoba mi się jego zaradność. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że ci się podobało :)
      Matylda była genialna, bardzo autentyczna w swojej szczerości w serialu i przez to mi się spodobała :) Musiała się tu pojawić, zwłaszcza w takich okolicznościach :)

      Usuń
  2. Biedna Elizabeth...kurcze tyle emocji w tym rozdziale..jeej jak mi szkoda tej dziewczyny i Guya :( dobrze, że mają siebie nawzajem. Razem na pewno jakoś przez to przejdą. Zbliżą się do siebie jeszcze bardziej po takich przeżyciach. I Ania ma rację, Guy jest super opiekuńczy :)
    A jeśli chodzi o Matylde to przytoczę wypowiedź Solejukowej z serialu Ranczo- na chorobę to do Babki najlepiej ;) To taki ukłon w stronę medycyny niekonwencjonalnej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutny rozdział, i przyznaję, że wahałam się długo nad takimi rozwiązaniami w fabule. Nie lubię uśmiercać postaci :P Ale cóż, nie zawsze musi być różowo i słodko, bo byście się znudziły :)

      I zgadzam się z Solejukową w 100% :)

      Usuń
  3. Bardzo smutny ten rozdział. Ogromnie współczuję Elizabeth i Guy'owi. Czeka ich teraz trudny okres, muszą się uporać z ciężką stratą. Mam nadzieję, że kiedyś będą się cieszyć wspólnym życiem wraz z dziećmi...
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuje, że będzie dobre zakończenie tej opowieści. :)

      Usuń
  4. Ufff, to dobrze :-)
    -Dis

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)