Rozdział 9
Droga
na piętro zdawała się Guy'owi trwać w nieskończoność. Z
jednej strony chciał jak najszybciej znaleźć się przy Elisabeth,
a z drugiej nie wiedział jak się przy niej zachować. Wiadomość,
którą otrzymał kilka sekund wcześniej mało nie zwaliła go z
nóg. Czuł złość, głównie na siebie, ale i na Opatrzność.
Czuł jakby z niego zakpiono – pokazano mu w lustrze wizję życia
jakiego zawsze pragnął i jednym ruchem mu ją odebrano. Choć nie
był zbyt wierzący upatrywał w tych tragicznych wydarzeniach
ostatnich dni coś w rodzaju boskiej kary. Idąc do alkowy Elisabeth
prosił więc w myślach Boga, by ten się zlitował i przerwał to
pasmo nieszczęść i co gorsza, nie zabierał mu ukochanej kobiety.
Bał się o nią. Zdawał sobie sprawę jak poważnie mogło to
wpłynąć na jej zdrowie, nie tylko fizyczne. Słyszał nie raz, że
pod tym względem kobieca psychika jest bardzo wrażliwa. Starał się
sobie wyobrazić co dziewczyna może teraz czuć. Nie umiał.
Pomyślał o dziecku. Dopiero teraz pojawił się żal – zagryzł
wargi, czując wyrzuty sumienia, ale zwalił to na karb tego, że
chociaż było nieoczekiwaną radością, nie zdołał się do niego
przywiązać. W ciągu tych kilkunastu godzin. Wrócił myślami do
Elisabeth - pluł sobie w brodę i przeklinał siebie, że jej nie
dopilnował, że ten jeden raz odpuścił.
Podszedł
ostrożnie do drzwi i nadstawił ucha. W środku panowała cisza.
Pchnął lekko drzwi i wszedł do środka. W oświetlonym
różowo-pomarańczowym światłem poranka pokoju dostrzegł leżącą
na łożku drobną postać Elisabeth. Podszedł bliżej. Chyba spała.
Wciągnął powietrze i usiadł obok niej ostrożnie, nie chcąc jej
budzić. Była bardzo blada. Bezwiednie wyciągnął dłoń i dotknął
jej policzka. W sumie nie wiedział po co to zrobił… ale gdzieś z
tyłu głowy kołatał mu się cień okropnej myśli, której bał
się, ale musiał się upewnić. Gdy jego palce dotknęły skóry
dziewczyny, gdy poczuł ciepło żyjącej istoty, mroczny cień
strachu w jego umyśle zniknął, a on poczuł tak ogromną ulgę, że
zsunął się na podłogę i oparłszy głowę na dłoniach,
zapłakał.
-
Kto tu jest? - doszedł go ledwo słyszalny szept. Podniósł głowę.
Elisabeth z lekko rozchylonymi ustami wolno przekręciła głowę i
podniosła do połowy powieki.
-
Ja, najdroższa. - szepnął i wziął jej rękę w dłonie.
-
To dobrze. - szepnęła i zacisnęła wargi tłumiąc płacz.
-
Ciii… - usiadł obok niej, a ona wyciągnęła do niego ręce.
Wziął Elisabeth w ramiona i mocno przytulił do siebie. Zaraz
poczuł jak również go obejmuje. Słabo i niezgrabnie, ale to się
nie liczyło. Obojgu tak bliskość przyniosła niespodziewanie
upragnioną ulgę w cierpieniu, którego doświadczali.
-
Nie ma dziecka… - wykrztusiła.
-
Wiem, wiem… - odparł cicho starając dodać jej otuchy. - To moja
wina, gdybym cię odwiózł…
-
Nie obwiniaj się. - rzekła po chwili, po czym odsunęła się i
spojrzała na niego.
-
Wybacz mi. - szepnął.
-
Wybaczam. - rzekła cicho i znów wtuliła się w niego. Milczeli
dłuższą chwilę, w końcu Guy odezwał się ponownie.
-
Jechałem do ciebie z dobrą nowiną. Miała być dopełnić nasze szczęście. Wczoraj przekonałem twego ojca, a on zgodził się i mogę
już oficjalnie zrobić to… - wyswobodził się ostrożnie z jej
ramion i ukląkł przy łożu. - Wybacz mi po raz kolejny, że czynię
to teraz, mimo straty jaką ponieśliśmy, ale najdroższa
Elisabeth nie mogę czekać. Zostaniesz moją żoną? - nie spodziewał się, że
wypowiedzenie tej formuły przyjdzie mu tak ciężko, pomimo że
kochał Elisabeth. Obserwował twarz dziewczyny i na zmartwionej do
tej pory buzi pojawił się delikatny prześwit radości, który
odsuwał stopniowo smutek z jej oblicza.
-
Tak. - szepnęła i słabo się uśmiechnęła wyciągając do niego
rękę.
Guy
pocałował jej dłoń i podniósł się z kolan, siadając obok
ukochanej. Objął ją, a ona się wtuliła w niego i przymknęła
oczy. Jakiś czas później, gdy usnęła Guy położył ją
ostrożnie na posłaniu. Czuwał przy niej długo, patrząc na śpi
spokojnie, a gdy słońce było już całkiem wysoko, pocałował ją
w czoło i cicho wyszedł z komnaty. Przetarł twarz dłońmi i
zszedł na dół. W sali na dole Robin i Marian siedzieli w milczeniu
przy stole, spożywając posiłek. Robin widząc Gisborne'a wskazał
mu dłonią miejsce. Guy skinął głową i usiadł.
-
Co mówi znachorka?
-
Elisabeth jest młoda, dojdzie do siebie. - odparła Marian,
opierając dłonie na zaokrąglonym brzuszku.
-
Tak, to dobrze. - rzekł powoli Guy i spojrzał w okno zamyślony.
-
Gisborne, współczuję ci, ale weź się w garść. - rzekł twardo
Robin. - Musisz być dla niej oparciem.
Guy
pokiwał głową i przelotnie spojrzał na postać Marian. Kobieta
instynktownie domyśliła się o czym może myśleć Guy.
-
Nie martw się. Będziecie jeszcze mieć dzieci. - rzekła cicho z
otuchą w głosie.
-
Dzięki za dobre słowa. I dzięki za to co dla niej… dla nas
zrobiliście. - mężczyzna spojrzał na Robina i Marian. - Po tym
wszystkim czego ode mnie doświadczyliście…
-
Nie wracajmy do tego. - Robin podniósł dłoń.
-
Mimo to jestem waszym dłużnikiem. - dodał Guy.
Robin
pokiwał głową i nalał wina do pustego kielicha i podał Guy'owi,
a ten wychylił do dna.
-
Wrócę na górę… - mruknął Guy i wstał od stołu.
-
Sir John zapewne niedługo przybędzie… może lepiej, byś się na
niego nie natknął...- rzekła Marian lekko zaniepokojonym głosem.
-
To już nie problem. - Guy uśmiechnął się kącikiem ust. - Szeryf
zgodził się, bym pojął Elisabeth za żonę.
Marian
uśmiechnęła się szeroko i aż klasnęła w dłonie. Ale Guy już
tego nie widział, bo wspinał się już po schodach na piętro.
Jakiś
czas potem koła powozu szeryfa zaskrzypiały przed dworem Locksley.
Sir John nieświadomy niczego co wydarzyło się tutaj minionej nocy,
miał zamiar zabrać dziś córkę do Nottingham. Humor dopisywał mu
ogólnie niezły – choć w głowie miał wciąż rozmowę z
Gisborne'em i świadomość, że ostatecznie oddał mu Elisabeth.
Wszystko wskazywało na to, że sir Guy przejdzie próbę, którą
wyznaczył mu król. A przynajmniej był on na dobrej do tego drodze
i jeśli nie zdarzy się coś nieoczekiwanego, to za kilka miesięcy
będzie legalnym panem na całkiem dochodowym majątku. Oczywiście
nie było to bez znaczenia – szeryf nie oddał by córki, komuś
kto nie byłby w stanie zapewnić jej warunków do jakich była
przyzwyczajona. A sir Guy miał na to środki. Kilka miesięcy na
stanowisku szeryfa dało sir Johnowi możliwość dokładnego wglądu
w archiwa i zapiski dotyczące niegdysiejszego majątku Gisborne,
który jak na razie zmierzał w kierunku osiągnięcia dawnej
świetności.
Szeryfowi
naprzeciw wyszedł Robin i powitał go w swoim domu, nie wspominając
słowem, że Guy również tu jest.
-
Moja córka, ma się dobrze? Chciałbym by dziś wróciła ze mną do
Nottingham.
-
Na twoim miejscu zaczekałbym z tą podróżą szeryfie.
-
A to niby dlaczego? - sir John spojrzał uważniej na Locksley'a.
-
W nocy…
-
Elisabeth się pogorszyło. Był kryzys. - za Robinem pojawiła się
Marian. - Wszystko minęło, jednak jest bardzo słaba. - uspokoiła
zaraz sir Johna.
-
Muszę ją zobaczyć! - sir John minął szybko oboje i wbiegł po
schodach. Będąc blisko komnaty Elisabeth, usłyszał głos
Gisborne'a i aż się w nim zagotowało, choć kilka chwil temu
myślał o nim z prawie że sympatią. Cóż ten człowiek mógł
robić w alkowie jego córki? Sam?!
Sir
John podszedł cicho do drzwi, były niedomknięte. Delikatnie
odchylił je by lepiej widzieć. Zmarszczył brwi zaskoczony tym co
zobaczył.
-
No… musisz jeszcze zjeść. Ostatnia łyżka, Elisabeth… - Guy
siedział na skraju łóżka, trzymając w ręku miskę z parującą
potrawą, a drugą podawał strawę chorej.
-
Już nie mogę Guy… - rzekła cicho dziewczyna.
-
Zjadłaś tak niewiele… - mruknął ponuro Guy, cofając łyżkę
do miski.
-
Połowę tego co przyniosła Mary.
Guy
uśmiechnął się lekko i odłożył naczynie na bok.
-
Masz siłę, żeby się ze mną przegadywać. To dobry znak…
Elisabeth
odwzajemniła uśmiech i dotknęła dłoni mężczyzny.
-
Dziękuję, że jesteś ze mną.
Guy
podniósł dłoń Elisabeth i dotknął jej wargami.
Sir
John odchrząknął głośno i wszedł do komnaty. Elisabeth cofnęła
dłoń zawstydzona, ale zaraz uśmiechnęła się widząc ojca. Guy
wstał i skinął głową szeryfowi.
-
Ponoć w nocy było z tobą gorzej, Elisabeth… - sir John usiadł
przy córce. Dziewczyna skinęła głową. - Jesteś taka blada…
-
Czuję się już lepiej. - rzekła dziewczyna, chcąc pocieszyć
strapionego ojca – Guy… znaczy sir Guy opiekuje się mną…
-
Widzę… - rzekł wolno sir John. Minę miał poważną i Elisabeth
zaczynała się obawiać, że niestety ojciec będzie miał pretensje
do Guy'a. Nagle jednak oblicze starca złagodniało -… ale na nic
jego starania, jeśli nie będziesz jeść.
Dziewczyna
się uśmiechnęła i spojrzała na Guy'a. Szeryf udał, że nie
dostrzegł tego spojrzenia, pogłaskał krzepiącą Elisabeth i
wstał.
-
Musze prosić Robina, byś jeszcze kilka dni została w Locksley.
Dopiero gdy wydobrzejesz zabiorę cię do Nottingham. Ale na razie…
hmm… tutaj będziesz mieć dobrą opiekę. Odwiedzę cię jutro, a
jeśli nie, to wybacz ojcu, ale obowiązki w mieście…
-
Rozumiem papo. - szepnęła dziewczyna.
-
Do zobaczenia, dziecko.
Szeryf
skierował się do wyjścia, ale wcześniej skinął głową na Guy'a
by poszedł z nim. Gdy wyszli na korytarz, sir John zamknął drzwi.
-
Nie powiem, jestem zaskoczony twoją postawą Gisborne. - szeryf
założył dłonie za siebie.
-
Doprawdy? - Guy uśmiechnął się ironicznie. - Mogę wiedzieć
jakiej postawy się spodziewałeś?
Szeryf
spiorunował wzrokiem Guy'a.
-
Opiekuj się nią. - odparł tylko i zostawił Guy'a samego.
Gisborne
jeszcze chwilę stał patrząc za szeryfem. Czuł posmak goryczy w
ustach po tej krótkiej wymianie zdań. Odetchnął i wrócił do
Elisabeth.
Kilka
tygodni później…
Mężczyzna
w płaszczu wszedł do komnaty i zdjął kaptur.
-
Oczekiwałem, że jego wysokość kogoś przyśle, ale nie tak
rychło.
-
Król jest ciekawy jak postępuje sprawa. I zapowiada swoją wizytę
w Nottingham za miesiąc.
-
Jesteśmy zaszczyceni. Proszę spocząć. - sir John wskazał krzesło
i nieznajomy zajął miejsce, zanim to zrobił, zdjął płaszcz -
na jego szacie z prawej strony wyszyty był złoty lew.
-
Co mam przekazać Jego Wysokości?
-
Sir Guy do serca wziął sobie szansę jaką dał mu król. - zaczął
sir John - I choć przyznaję to z pewną dozą niedowierzania, to
ten człowiek…
-
Zmienił się?
-
Nie, on po prostu zaczął postępować jak należy. Ale jeśli król
żywi nadzieję, że z wilka stał się pokorną owcą, to niestety
muszę zawieść królewskie nadzieje. On się nigdy nie zmieni, bo
człowiek o tak silnym charakterze nie da się nigdy złamać.
-
I to mam przekazać Jego Wysokości?
-
Tak. Słowo w słowo to co rzekłem.
-
Wedle życzenia, szeryfie. - mężczyzna wstał z niewyraźną miną.
-
Nie zostaniesz panie dłużej? - sir John spojrzał zaskoczony -
Ugoszczę cię jak należy. To zaszczyt gościć osobę
reprezentującą Jego Wysokość...
-
Dzięki za łaskę, ale niestety nie. - posłaniec skłonił głowę
- Król nakazał mi wracać niezwłocznie.
Szeryf
wstał.
-
Zatem bezpieczniej podróży.
-
Dzięki. - posłaniec zgiął się w ukłonie i opuścił komnatę.
Sir
John podszedł do okna i w milczeniu przyglądał się panoramie
miasta i okolicy. Po chwili spojrzał w dół, gdzie na dziedzińcu
pojawił się człowiek króla.
-
Miesiąc. - mruknął do siebie – Tylko i aż.
Szeryf
usłyszał, że otwierają się drzwi i odwrócił się.
-
O sir Guy, dobrze że jesteś. Właśnie był tu królewski
posłaniec.
Guy
zmarszczył brwi.
-
Po co? - spytał szybciej niż pomyślał.
-
Król zapowiada swój przyjazd za miesiąc od dzisiaj. Zatem musimy
się przygotować. - sir John odszedł od okna.
-
Oczywiście, zaraz się tym zajmę. - rzekł Guy i odwrócił się na
pięcie.
-
Zatrzymaj się Gisborne. - szeryf pokręcił z dezaprobatą głową –
Ogłoś, że szeryf zarządził polowanie. Niech zbiorą się myśliwi
i zaczną się przygotowywać.
-
Polowanie? Kolejne?
-
Tak, chcę ugościć króla jak należy. A po zimie zostało
niewiele.
-
Polowaliśmy już w tym roku…
-
Owszem, ale mówiono mi, że mamy nadmiar dzików. Będzie jak
znalazł.
-
Jak sobie życzysz, panie. - Guy skinął głową i wyszedł z
pochmurną miną.
Koncepcja
polowanie nie wydawała mu się roztropna. Ale skoro szeryf tak
zarządził nie należało się spierać. W sumie jak się tak chwilę
zastanawiał, to zaczęło mu się to nawet podobać. Zaśmiał się
pod nosem… może będzie to ostatnia rozrywka w jego życiu. Wszak
nie mógł być pewien jaki osąd wyda król, a co najważniejsze czy
wcześniej ludzie poświadczą za nim. Starał się to rozważać
zawsze na trzeźwo, bez emocji. I odnosił wrażenie, że jego
sytuacja nie jest beznadziejna, że może po raz kolejny mu się uda
umknąć katowskiemu toporowi. Tym razem na zawsze.
Zbiegł
ze schodów i skierował się przez krużganki do wyjścia na
dziedziniec. Delikatny wiaterek owiał mu twarz i Guy wciągnął
jego zapach. Czuć było nadchodzące lato.
-
Guy!
Z
zadumy wyrwał go Allan.
-
Co ty tu robisz? - Guy przewrócił oczami.
-
We wsi wybuchł pożar.
-
Słucham?!
-
No… spaliła się garncarnia… i zajęło się od niej całe
obejście…
-
To co ty tu do diabła robisz?!
-
Pomyślałem, że trzeba cię powiadomić.
-
Wracamy do Gisborne! - Guy biegiem pokonał krużganki i wsiadł na
pierwszego osiodłanego konia, który stał na dziedzińcu. - Ty!
Przejmujesz obowiązki dowódcy do mojego powrotu! - krzyknął do
starszego rangą strażnika i galopem wyjechał z zamku. Za sobą
słyszał odgłos biegnącego konia Allana.
Droga
zdawała się trwać w nieskończoność, ale gdy w końcu dotarli
Guy aż zaklął pod nosem. Nad wsią unosił się czarny dym,
wszędzie biegali ludzie z wiadrami, a obejście garncarza
przypominało dogasające ognisko. Guy wśród strzelania płomieni,
ludzkich krzyków i ogólnego hałasu wyłowił jeszcze jeden dźwięk.
Płacz, chociaż nie… zawodzenie. I to tak okropne, że aż się
wzdrygnął. Zeskoczył z konia i pobiegł w stronę pożaru. Już z
daleka zauważył, że nieopodal wejścia do zagrody na ziemi siedzi
niewiasta, do której tuli się trójka małych dzieci. Obrzucił
szybko spojrzeniem jak przebiega gaszenie, wydał parę poleceń i
skierował się do kobiety. Ludzie widząc, że pan wrócił
ustępowali mu drogi. Guy gdy zbliżył się do kobiety, rozpoznał w
niej żonę ganrcarza.
-
Kate! Kate! - ukląkł przy niej i potrząsnął nią – Co się
stało? - przeliczył dzieci, były wszystkie. Nie zastanawiał się
nad garncarzem, bo zapewne gasił pożar jak inni. - nie martw się,
pomogę wam odbudować dom…
-
Luke… Luke… - kobieta wyjęczała patrząc z rozpaczą na
dogasające zgliszcza i Guy poczuł jak lodowata dłoń zaciska mu
się na szyi. Wstał i rozejrzał się. Złapał jednego z
przebiegających chłopów.
-
Gdzie garncarz? Widzieliście go?
-
Nie… nie panie.
-
A ty? - spytał drugiego.
-
Odkąd wyprowadził rodzinę z ognia… potem nie…. Ale chyba
gdzieś go widziałem jak biegł z wiadrami.
Guy
zaklął bardzo szpetnie.
-
Zabierzcie Kate, niech na to nie patrzy! Już! - warknął i
mężczyźni podbiegli do niewiasty i dzieci. Guy wziął oba wiadra
i podszedł do tlącego się budynku. Część belek było już
zawalonych, cześć wisiała jeszcze na podporach, resztki strzechy
lizane przez płomienie spadały na grunt. Guy starał się coś
dostrzec przez dym i płomienie, ale nie był w stanie. Począł
nasłuchiwać, ale trzaski drewna i krzyki ludzkie zagłuszały
wszystko. Spojrzał na stojące wiadra z wodą. Rozsznurował szybko
kubrak, urwał kawał koszuli i zawiązał na twarzy, zakrywając
usta i nos. Następnie wylał na siebie wodę, złapał stojące
nieopodal grabie i zbliżył się do chaty. Od razu uderzył go
okropny żar, ale nie zwracał na to uwagi. Ostrożnie, sprawdzając
grabiami stabilność belek nad nim i odsuwając z drogi leżące na
ziemi płonące szczątki wszedł do środka. Za sobą usłyszał
tylko krzyk Allana, a potem wszystko co było za zewnątrz ucichło.
Zmrużył powieki, bo dym zapiekł go w oczy. Zrobił kolejny krok.
-
Luke! Luke! - zawołał, kaszląc. Nie było odpowiedzi. Rozejrzał
się wokół siebie, ale nic nic nie zwróciło jego uwagi. Dalej nie
mógł iść, belki nad nim nie wyglądały stabilnie. Z ciężkim
sercem, kaszląc i ledwo widząc na oczy zawrócił. Gdy wyszedł na
zewnątrz upadł na kolana, wciągając w płuca czyste powietrze.
Ktoś podbiegł do niego i pomógł mu wstać.
-
Guy, zwariowałeś! Życie ci nie miłe? Co bym powiedział
Elisabeth? - rozpoznał marudzenie Allana.
-
Gasić dalej! I to już! Na co czekacie? - warknął do chłopów,
gdy przechodził obok. - Nic się nie stało Allan. Zrzędzisz jak
stara baba. Daj mi wody.
Chłopak
posadził Guy'a na ziemi pod płotem, a sam odpiął bukłak od
siodła i podał mężczyźnie, który gdy przepłukał gardło
spojrzał z ponurą miną na zgliszcza.
-
Gdzie jest żona garncarza? Znajdź ją i przyprowadź do dworu i
zajmij się nią i dziećmi. Ma tam być póki nie skończymy gasić.
Jasne? - Guy oddał manerkę Allanowi, a sam dołączył do
gaszących.
Minęło
kilka godzin, gdy Guy wrócił do dworu. Allan wyszedł mu naprzeciw.
Guy był brudny, śmierdziało od niego dymem na odległość, ale
nawet na poczerniałej twarzy Allan dostrzegł niepokojący cień.
-
Znalazł się?
Guy
prychnął.
-
Tak. Pod belką swojego domu. Jego rodzina tu jest?
-
Tak. Zatrzymałem ich, tak jak kazałeś.
-
Dobrze. Zabierz dzieci, muszę porozmawiać z Kate.
-
Gdzie mam je zabrać?
-
Nie wiem! Wymyśl coś! - warknął Guy i minął Allana. Podszedł
do beczki z wodą i obmył twarz. Chwilę później Allan wyszedł z
dziećmi z dworu. Guy westchnął i wszedł do środka.
Robin
i Much siedzieli na ławeczce przed dworem w Bonchurch. Obok nich
kręcił się Mały John.
-
Nie wierzę. Ludzie się nie zmieniają. Nie tacy. - mruknął
ponurym basem John. - Wspomnicie moje słowa. Król przyjedzie,
daruje życie temu skur… łajdakowi... – John szybko poprawił
się pod karcącym spojrzeniem Willa, który trzymał na kolanach
roczne dziecko -… a gdy wyjedzie, Gisborne znów wróci do starych
nawyków.
-
John, nie bądź taki surowy. - odezwała się łagodnie Djaq.
-
I kto to mówi? Kobieta, którą ten parszywiec sprzedawał jako
niewolnicę. - nie odpuszczał olbrzym.
Robin
przysłuchiwał się ich rozmowie w milczeniu, żując trawkę.
-
Nie zmienisz jednak faktu John, że rodzina garncarza ma mimo
tragedii co jeść i dach na głową. - rzekł z westchnieniem Much.
-
Much, ty go bronisz?
-
Nie, stwierdzam fakty, a to jest faktem. Mógł ich zostawić? Mógł,
a nie zostawił. Pomógł im. Przygarnął, mają dach na głową, a
Kate pracuje we dworze. Pominę fakt, że wszedł do płonącego
budynku, żeby szukać tego człowieka.
-
Bajania bab. - mruknął gniewnie John.
Robin
westchnął.
-
Nie bajania ale prawda, cała wieś widziała. - odezwał się znów
Much.
John
się już nie odezwał.
-
Może faktycznie się zmienił. - powiedziała Djaq biorąc synka od
Willa. - Córka szeryfa to dobra kobieta, a dobra kobieta odmieni
serce mężczyzny. - ucałowała dziecko.
John
się zaśmiał gorzko.
-
Djaq myślałem, że jesteś mniej naiwna. Żal mi tej dziewczyny i
współczuję głupoty szeryfowi, że oddał ją temu...
Robin
uśmiechnął się w końcu i spojrzał na przyjaciół.
-
Jak tak was słucham, to odnoszę wrażenie, że jestem na targu z
przekupkami.
Much
szturchnął Robin łokciem w bok, a on roześmiał się jeszcze
bardziej.
-
Dajcie spokój! Co ma być to będzie! Najwyżej wrócimy do dawnych
zajęć, czy do uprzykrzania życia Gisborne'owi jak to było za
czasów starego szeryfa.
-
Podchodzisz do tego tak lekko, Robin. - John pokiwał z
niedowierzaniem głową.
-
A co mi pozostało? - wzruszył ramionami Robin. - Miałem przez ten
czas z Gisborne'em do czynienia więcej niż bym chciał i
obserwowałem go uważnie. Djaq ma rację. Elisabeth zmieniła go.
Nie sądzę, by wrócił do dawnych nawyków. I mówię to z całą
odpowiedzialnością.
-
Obyś się nie mylił, Robin. Obyś się nie mylił.
-
Robin, a jak Marian? Czemu nie przyjechała?
Robin
zmarszczył brwi.
-
Nie czuła się dobrze. To już końcówka i sama wiesz…
-
Wiem, Robin. - pokiwała głową Djaq.
-
Nie martw się, stary druhu, nie ona pierwsza urodzi dziecko. -
odezwał się cicho Will i klepnął po ramieniu Robina.
-
Jeśli chcesz to będę przy niej. - dodała cicho Djaq.
-
Dzięki, ale to jej trzeba spytać. - Robin zerwał kolejną trawkę
i począł ją żuć, by ukryć zdenerwowanie.
Niewielkie
zawiniątko, które trzymała niezgrabnie w ramionach, było
zadziwiająco lekkie. Nie ruszało się, ale gdy się człowiek
przyjrzał dokładniej maleńka pierś poruszała się w oddechu.
Elisabeth przyglądała się twarzy noworodka, która choć jeszcze
pełna zaczerwienień, urzekła ją swoją delikatnością i pięknem.
-
Czy wszystkie dzieci są takie… idealne? - wypowiedziała na głos
myśl.
Matylda
się uśmiechnęła.
-
Tak. Dzieci to nieskalany obraz człowieka. Widzisz ten spokój na
jej buzi? Nigdy więcej nie będzie tak spokojna, jak jest teraz.
Każdy kolejny dzień, każde kolejne emocje będą wywierać na jej
sercu i duszy wpływ, a ten spokój zastąpią zmartwienia, troski.
Mniejsze i większe. Dotyczące chwil szczęśliwych i tych
tragicznych. Ale na razie… na razie nic nie zakłóca jej myśli...
Elisabeth
patrzyła na dziewuszkę słuchając słów znachorki.
-
Nie myśl o tym co straciłaś. Nie porównuj, nie myśl jakie twoje
by było. - odezwała się znów Matylda.
-
Jak mogę o nim zapomnieć? - szepnęła Elisabeth.
-
Nie każę ci zapomnieć. Radzę byś żyła dalej i zostawiła to co
było za sobą.
Elisabeth
westchnęła i podeszła do kołyski. Jak najdelikatniej potrafiła,
odłożyła dziecko na posłanie.
-
Będziesz mnie jeszcze potrzebować Matyldo? - ze znachorki
przeniosła spojrzenie na śpiącą Marian.
-
Nie, żona Willa Szkarłatnego obiecała, że przyjdzie po południu.
Elisabeth
skinęła głową i wyszła z komnaty. Na dole słychać było głosy.
Robina, jej ojca, Mucha i innych z przyjaciół Robina. Nie słyszała
głosu Guy'a, choć wiedziała, że tam jest. Westchnęła, zacisnęła
zęby i zrobiła krok. Chcąc nie chcąc musiała przejść koło
nich. Gdy tylko pojawiła się na schodach, przywdziała na twarz
uśmiech. Podeszła do Robina. Kątem oka widziała, że Guy patrzył
na nią.
-
Piękna córka. Gratuluję. - rzekła uprzejmie do lorda Locksley.
-
Dziękuję Elisabeth. - odparł Robin i podał jej kielich z winem.
Elisabeth wzięła go i ku zdziwieniu wszystkich wychyliła duszkiem.
-
Musze wyjść na powietrze. Duszno tu. - odparła widząc miny
zebranych mężczyzn.
-
Źle się czujesz? - sir John patrzył z troską na córkę.
-
Nie, po prostu tu jest duszno. - odparła i dygnęła.
-
Proszę się nie obawiać lordzie Longthorn. - odezwał się Guy,
który niespodziewanie znalazł się za plecami Elisabeth, zrównał
się z nią i podał ramię. - Spacer powinien jej dobrze zrobić.
Pozwól ze mną Elisabeth. - rzekł, patrząc czule na narzeczoną.
-
Dobrze, zatem, ale nie oddalajcie się. - zaznaczył szeryf.
Elisabeth
skinęła głową i oboje opuścili dwór.
Guy
zaprowadził Elisabeth do sadu. Spoglądał na nią ukradkiem całą
drogę, bo milczała, co nie było dla niej normalne, gdy była
poruszona. Gdy usiadła na ławce, zajął miejsce obok niej. Nadal
milczała. W końcu spojrzała na jego dłoń. Wzięła ją w swoją,
o wiele mniejszą i drobniejszą.
-
Guy…
-
Słucham cię.
Podniosła
głowę i spojrzała na niego. Oczy jej się szkliły. Guy objął ją
i przytulił do siebie. Elisabeth miała w głowie tysiące myśli i
słów, które chciała wypowiedzieć, ale każda zdawała jej się
banalna, więc milczała. Guy jednak doskonale wyczuwał jej nastrój.
-
Jeszcze będziesz szczęśliwa. Tak jak Marian. - szepnął.
-
Jestem. Sto razy bardziej niż ona. - odsunęła się i spojrzała w
jego błękitne oczy. - Bo mam ciebie.
Guy
uśmiechnął się lekko i musnął wargami jej czoło.
_____________Ostatni, dziesiąty odcinek opowiadania tutaj.
_____________Ostatni, dziesiąty odcinek opowiadania tutaj.
Podobała mi się ta część. Miała taki pozytywny wydźwięk. Guy "bohater" jest zdecydowanie lepszy niż Guy "rozbójnik". Biedna Elizabeth, musi bardzo przeżywać. Dobrze, że ma kogoś takiego jak Guy, na którym może się oprzeć.
OdpowiedzUsuńMam jeszcze pytanie,jak długa będzie ta historia? (tak z czystej ciekawości :-) )
-Dis
To przedostatni odcinek. :)
UsuńNa pewno będzie szczęśliwa :) Zgadzam się z Dis i łatka Guy'a troskliwego i opiekuńczego baardzo mi odpowiada :D I na pewno uda im się stworzyć liczną rodzinkę :P Zasługują na wszystkie szczęśliwe zakończenia :)))
UsuńAha Dorotko, zapomniałam- wyborna okładka ;)))
UsuńTa okładka to siostra poprzedniej :) powstały w jednym czasie :)
UsuńZakończenie będzie szczęśliwe tak jak obiecałam :))
Przedostatni! No proszę. Tym to mnie zaskoczyłaś :-D
OdpowiedzUsuń-Dis
Piękna część Dorotko. :-) Guy cudny <3 Troszkę niepokoi mnie sir John, ale mam nadzieję że i on w pełni przekona się do takiego Guy’a.
OdpowiedzUsuń