środa, 10 sierpnia 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 5





Rozdział 5




Sir John przyglądał się z daleka Elisabeth, którą pod rękę prowadził sir Guy. Z obawą patrzył na swoją córeczkę w rękach tego sługusa zdrajcy i mordercy, Vasey'a. Czemu postąpił tak pochopnie? Całą drogę modlił się by Bóg wybaczył mu ten błąd. Gra, którą prowadził z szeryfem była brutalna i niebezpieczna, a jej stawka… Anglia, król… to wszystko wymagało poświęcenia, ofiar. Ale…. Właśnie. Jeszcze wczoraj nie miał wyrzutów sumienia, że własna córka była dla niego w tej grze gwarancyjnym wadium. Uważał, że czyni dobrze, a jej życie i zdrowie, mimo ryzyka są bezpieczne. Chytry plan, który powstał błyskawicznie w głowie lorda, gdy Gisborne zarzucił mu niezdecydowanie, dziś był koszmarem, który nie dawał mu spokoju. Zwłaszcza, że nie przewidział wszystkiego. Skąd mógł wiedzieć, że Gisborne, tę tak odległą w terminie realizacji obietnicę, potraktuje bardzo poważnie i zacznie z dnia na dzień publicznie okazywać swoje uczucia wobec Elisabeth. Uczucia, których sir John się nie spodziewał! Hood miał rację... Trzeba było uważać. Nie docenił Gisborne'a. Jego powściągliwość i ponura mimika doskonale ukrywały afekt jaki, jak się teraz okazało, żywił do jego córki. Nie to było jednak najgorsze. Elisabeth coraz przychylniejszym okiem patrzyła na sir Guy'a. A od tego była niedaleka droga, by młoda lady się w sir Guy'u zadłużyła. Sir John ponad wszystko nie chciał, by jego ukochane dziecko cierpiało. Należało jak najszybciej rozdzielić tych dwojga póki nie będzie za późno. I to, prócz rychłego przyjazdu króla i coraz większego zagrożenia jakie wisiało nad jego rodziną, było powodem decyzji sir Johna, że wyjadą zaraz na drugi dzień po uczucie, którą wydawał sir Guy.
Para zatrzymała się na chwilę. Lord dostrzegł twarz Gisborne'a, gdy pokazywał coś Elisabeth na drzewie. Po chwili odezwał się słowik. Sir Guy uśmiechnął się do dziewczyny, a ona odwzajemniła się tym samym. Z ociąganiem odprowadził wzrokiem dwójkę, która znów ruszyła wolno ku sadowi, a sam wszedł do dworu.

- Thronton? Czy wszystkie rzeczy panienki Marian przyjechały już z zamku? - lord spojrzał na rządcę, który akurat stał w wejściu do sali biesiadnej, gdzie czyniono przygotowania do jutrzejszej uczty.
- Tak lordzie.

- Dobrze. - rzekł wolno sir John, ale nie odszedł. Stary rządca milczał, patrząc na starca.

- Panie… życzysz sobie jeszcze czegoś? - zapytał w końcu.

- Służyłeś wcześniejszemu lordowi Locksley? - zapytał cicho po chwili wahania sir John.

- Sir Robinowi? Tak. Nie ma innego lorda Locksley. - rzekł z dumą Thornton.

- Zatem mogę ci zaufać?

- Zależy czego wasza lordowska mość ode mnie oczekuje.

- Spokojnie, znam twojego pana, to dobry człowiek i mam nadzieję, kiedyś będzie mym przyjacielem. - rzekł z lekkim uśmiechem sir John widząc niepokój na twarzy Thorntona. - Wiem, że służba ma wiele pracy przed jutrzejszą ucztą, ale spakuj w tajemnicy rzeczy moje i obu dziewcząt. Wszystko ma być gotowe na pojutrze, na rano. Łącznie z powozem gotowym do drogi.

- Będzie jak sobie życzysz, panie.
Lord skinął głową i strapiony poszedł do siebie.

Guy patrzył dyskretnie na dziewczynę, gdy splatała warkocz. Elisabeth siedziała na kamiennej ławie, na jej kolanach leżała róża.
Całą drogę do Kirkless zastanawiał się nad deklaracją sir Johna. Oczywiście z pragmatycznego punktu widzenia. W kwestii uczuć był zadowolony z takiego nieoczekiwanego obrotu sprawy, gdyż Elisabeth, mimo kilku incydentów, coraz bardziej mu się podobała. Uwodziła go swoim usposobieniem - mieszanką delikatności i dobroci z dodatkiem uporu i dumy. Przypominała mu w tym trochę matkę z tych mglistych wspomnień jakie mu zostały. I chodź dziewczyna nie unikała go, wręcz przeciwnie, zawsze wybierała jego towarzystwo, nie miał śmiałości wcześniej wprost okazać tego, że jest nią zainteresowany. W opactwie też długo wahał się, nim zdobył się na rozmowę. Dopiero gdy została sama, postanowił działać. Przeszkodę stanowiła jeszcze złość Elisabeth za to, jak ją potraktował w Locksley - widać jednak nie zbyt wielka, skoro cicha prośba o wybaczenie i róża, którą wcześniej dla niej zerwał, zdołała zmiękczyć serce dziewczyny. Zdziwił się również lekko, że nie odtrąciła go, gdy ją pocałował. Był to bardzo śmiały postępek, całować niewinną pannę w opactwie, a jednak owa panna niespecjalnie się opierała. Guy uśmiechnął się pod nosem, wszak było mu to tylko na korzyść.
Elisabeth puściła warkocz i spojrzała na Guya, który stał oparty o jabłoń.
- Wiesz może panie jak się czuje Allan? - spojrzała na niego.
- Interesuje cię los pachołka? - spytał z lekkim niedowierzaniem. - Wyjdzie z tego. Nic takiego mu nie zrobiłem.
- Zdaje się oboje widzieliśmy wczoraj zgoła co innego. - mruknęła dziewczyna cicho, ale Guy to usłyszał. Zmarszczył brwi. Już miał na końcu języka karcącą ripostę, ale zaniechał jej. Uśmiechnął się za to lekko i postanowił zadziałać inaczej.
- Wiesz pani, co usłyszałem ostatnio od twego ojca? Że pokorniejesz w mojej obecności. - wziął różę i usiadł obok dziewczyny.
- Och, doprawdy? - Elisabeth uniosła lekko brew.
- Nie zgadzasz się z tym?
- A ty panie?
Guy przez chwilę milczał.
- Sam nie wiem, co mam sądzić. - spojrzał na nią i nagle wstał.
- Sir Guy?
- Jesteś bardzo podobna do swojej kuzynki. - rzekł z goryczą w głosie – A jednak równie mocno się różnicie. Ty nie umiałabyś igrać z czyimiś uczuciami, prawda? - spojrzał na nią spod byka.
- Sir Guy… skąd takie pytanie? Nie rozumiem. Czy ty?… Czy Marian?….
- Kiedyś sądziłem, że warta jest mojej miłości. - warknął, tłumiąc złość.
Elisabeth przypomniała sobie rozmowę z Marian na temat Guy'a sprzed kilku dni, o jego przeszłości i jej wymijające, ogólnikowe zdania, gdy pytała o to, czy Guy kiedyś miał ukochaną. Wszystko nagle złożyło się w całość…
- Panie… - Elisabeth wstała i podeszła do niego. Gisborne spojrzał na dziewczynę. - Nie zgadzam się ze słowami ojca. Nie sprawiasz, że staję się pokorna. - szepnęła, a on spuścił głowę. - Prędzej czuję strach, gdy jesteś taki, jak wczoraj w wiosce. Stąd zapewne wniosek mego ojca, że staję się bardziej posłuszna. Ale chyba nie o to w tym chodzi, bo strach to nie szacunek...
Guy westchnął, czując znów smak porażki. Stach. Miała rację, tylko to wzbudzał w ludziach. Ale czego tak naprawdę oczekiwał po latach okrucieństw?…
- Umiesz jednak być inny, lepszy. Dla mnie taki jesteś… choć nie musisz. - szepnęła.
Nagle poczuł dotyk na policzku. Zdumiony podniósł wzrok.
- Nie jesteś do cna zły panie, prawda? - w jej oczach było tyle wiary. Guy milczał. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Jej dotyk dodatkowo go rozpraszał. - Panie?… - dziewczyna delikatnie ponagliła go, zaniepokojona milczeniem. W końcu cofnęła rękę, ale on ją zatrzymał. Elisabeth spojrzała zaskoczona na niego.
- Gdybyś wiedziała pani, ile razy ryzykowałem życiem, zdrowiem i pozycją dla twojej kuzynki i jej ojca, nie pytałabyś mnie o to. A jaką miałem zapłatę? Uśmiechy, który były jedynie ochłapami i kłamstwa dające złudną nadzieję. O Boże… gdyby ludzie znali nie tylko moje grzechy, ale i moje zasługi, nie mieliby mnie za takiego potwora. - rzekł - Oni jednak wolą zasłaniać swoje przewiny czyimiś w nadziei, że przy większych grzesznikach wybielą swoje błędy, a jednak zdradzają i kłamią lepiej od nich.
Elisabeth domyśliła się, że słowa Guy'a tyczą się Marian. Czuła coraz większy żal do krewniaczki, że ta nie była z nią całkiem szczera – teraz nie był jednak czas by ją oceniać. Guy znów zamilkł. Smutek i gniew z jakim wcześniej mówił, dawał dobitnie do zrozumienia jak bardzo w głębi serca był zraniony i jak bardzo był nieszczęśliwy. I jak wiele kosztowało go, by to wszystko wyznać. Elisabeth poczuła się w obowiązku jakoś podnieść go na duchu. Chciała sprawić, by choć na chwilę się uśmiechnął, jak zawsze, gdy wspomnienie Marian odbierało mu dobry nastrój. Zwłaszcza teraz, gdy z grubsza poznała jego przeszłość… Niewiele myśląc nad konwenansami i tym co wypada pannie, stanęła na palcach i musnęła wargami szorstki od zarostu policzek mężczyzny. Gdy chciała się odsunąć, nie pozwolił jej na to.
- Elisabeth… - objął ją ręką w pasie i pocałował w usta.
Młoda lady zamarła w pierwszej chwili. Nie sądziła bowiem, że jej gest będzie miał takie skutki i że po tym niewinnym pocałunku w Kirklees tak szybko będzie mogła znów doświadczyć jego pieszczoty, zwłaszcza tak odmiennej w swym przekazie. Instynktownie jednak objęła Guy'a ramionami i ostrożnie odwzajemniła pocałunek. Gisborne uśmiechnął się lekko, pocałował ją jeszcze raz, a potem do siebie przytulił.
- Jestem przeklęty, bo nie mogę uwolnić się od waszej rodziny. Widać takie moje przeznaczenie... - szepnął, patrząc na dziewczynę. Na policzkach wykwitły jej delikatne rumieńce, a usta od pocałunku nabrały kuszącej różowej barwy, tak że ledwo się mógł powstrzymać, by znów jej nie pocałować. Zrobił jednak co innego. Odsunął ją od siebie. - Ale Bóg mi świadkiem, że nie popełnię już tych samych błędów.
Elisabeth spojrzała pytająco na niego, nie rozumiejąc do końca sensu wypowiedzianych przez niego słów.
- Twój ojciec zawarł ze mną ostatnio pewien układ… - rzekł patrząc na nią swoim zwyczajnym chmurnym spojrzeniem. - Przyznaję , zrobił to, bo wymusiłem na nim, by dał mi dowód…
- Wymusiłeś?Dowód? Na co? - szepnęła drżącym głosem.
- Nie ważne. Nie ważna już jest również jego deklaracja. - westchnął, sam nie wierząc w to co mówi. Jego gwałtowny temperament buntował się, gdy dobrowolnie wypuścił z rąk tę kobietę. Buntował się bardziej, niż gdy stracił Marian. Guy jednak poczuł, że to jest ten moment. Jeśli chce, by jego życie choć trochę zmieniło się na lepsze, powinien zacząć postępować uczciwie. Nie podstępem, szantażem zdobywać to czego pragnie, ale uczynić wszystko tak jak należy. Poświadczy o wierności sir Johna szeryfowi swoim słowem lorda, bez namacalnych dowodów. I to będzie mu musiało wystarczyć. A ona… ona będzie nagrodą, nie okupem.
- Nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiem… sir Guy… - odezwała się cicho Elisabeth. Patrzyła na Gisborne'a nie mogąc też pojąć motywów jego obecnego działania. Jeszcze przed chwilę tulił ją i czuła, że jest dla niego kimś wyjątkowym, ważnym. A teraz?
- Elisabeth… - szepnął - zaufaj mi.
- Dobrze, zaufam. - odparła powoli, a on uśmiechnął się i dotknął jej policzka.
- Muszę teraz porozmawiać z twoim ojcem. - rzekł, potem ucałował jej dłoń i szybkim, sprężystym krokiem poszedł do dworu.
Elisabeth usiadła wolno na kamiennej ławie i spojrzała na różę. Wzięła kwiat do ręki i dotknęła jej delikatnych płatków. Jeden odchylił się i upadł na suknię na jej kolanach.
Guy tymczasem, gdy wpadł do domu począł szukać ojca Elisabeth.
- Thornton! Gdzie sir John?! - krzyknął od progu rozkazującym tonem.
- W swej komnacie… ale…
Guy wbiegł po schodach i chwilę później zapukał do drzwi się lord Longthorna.
- Kto tam? - rozległo się pytanie i równo z nim otworzyły się drzwi. - Sir Guy? Gdzie moja córka? Coś się stało?
- Musimy pomówić. - Guy wszedł do komnaty i zamknął drzwi. Przez chwilę chodził w tę i z powrotem. W końcu spojrzał na lorda. - Twoja deklaracja, którą zagwarantowałeś wierność szeryfowi jest nie ważna. - rzucił szorstko.
Lord poczuł w momencie na plecach kropelki potu.
- Nie rozumiem… czy Elisabeth w czymś ci uchybiła? Myślałem, że….
- Nie! Poświadczę sam za ciebie przed szeryfem, bez dodatkowych… nazwijmy to materialnych gwarancji. - Guy oparł się na stole, a lord poczuł rosnącą radość, że córka jest bezpieczna. - Jednak ze względu na liczne przymioty jakie posiada lady Elisabeth oraz to, że odkąd tu przyjechała żywię do niej… pewne uczucia, nie zamierzam z niej zrezygnować i proszę o jej rękę. - głos Gisborna wybrzmiał w zupełnej ciszy.
Sir John zbladł i przez chwilę miał taki mętlik w głowie, że nie wiedział co ma odrzec.
- Ale…
- Tak czy nie? - rzekł zniecierpliwionym głosem Guy.
- Dziękuje za zaufanie jakim mnie obdarzyłeś, jednak…
- O co chodzi? Okazuję twojej córce szacunek, zamiast wziąć ją jak niewolnicę, którą niewątpliwie by była mimo ożenku, bo ją mi darowałeś jak psa? - Guy podszedł wolno do starca.
Lord zacisną usta.
- Jestem ci za to wdzięczny, panie. I masz moją zgodę. Jednak będę obstawał przy odłożeniu zaślubin do momentu, aż…
- Oczywiście. A do tego czasu dołożę wszelkich starań, by lady Elisabeth nie czuła się przymuszona do związku ze mną. - przerwał Guy i minął starca. - I osobiście powiadomię o tym szeryfa, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. - to rzekłszy opuścił komnatę.
Kilka minut później wszedł między jabłonie. Dziewczyna siedziała tam gdzie ją zostawił. Odwróciła głowę słysząc kroki.
- Jesteś wzburzony, panie. O czym rozmawiałeś z moim ojcem?
- Poinformowałem, że układ jest nie ważny.
Dziewczyna pokiwała głową. Wiatr poruszył kosmykami wokół jej twarzy.
- Rozumiem. - wykrztusiła i spojrzała przed siebie.
- Raczej nie sądzę. Widzisz...układ dotyczył ciebie. - rzekł Guy.
- Słucham?
- Ojciec obiecał, że mnie poślubisz. Miałaś być gwarantem. - rzekł.
Elisabeth patrzyła wstrząśnięta na niego. W życiu nie czuła się tak upokorzona. Przez ojca… przez Guy'a. A więc to wszystko, było częścią umowy… wciągnęła powietrze. Zraniona duma piekła jak żywy ogień.
- Mylisz się jednak sądząc, że okazywałem ci uczucia, by się jedynie zabawić. Nie. Robiłem to szczerze i nie zrezygnuję z ciebie, Elisabeth. - odwrócił jej buzię do siebie . - Nie chcę tylko byś się czuła przymuszona rozkazem ojca czy moją wolą. - wziął jej dłoń i ucałował.
- Nie czuję się przymuszona. - Elisabeth uśmiechnęła się.

Szeryf rozglądał się po sali w biesiadnej w dworze Locksley. Kilku minstreli zapewniało muzykę, służba wciąż pilnowała, by nie brakowało napoju i jadła. Obie panny zajęte były rozmową. Marian paplała o czymś sir Johnowi. Za to Elisabeth… słodka, delikatna Elisabeth robiła wodę z mózgu Gisborne'owi, który gapił się na nią jak ciele. Vasey spojrzał na Marian. Potem na Elisabeth. I znów na Marian. Nic specjalnego. Ani jedna. Potem spojrzał na Gisborne'a. Uniósł jedną brew z niedowierzaniem. Znał za dobrze swojego dowódcę straży, by się mylić. Ewidentnie się zakochał. Znów. Kretyn. Niech ta dziewczyna będzie na tyle głupia i przyjmie Gisborna jak się jej oświadczy i niech za niego wyjdzie, bo kolejne perypetie miłosne jak z francuskich pieśni sprawią, że szlag go trafi. Szeryf skrzywił się jakby właśnie rozgryzł coś wyjątkowo paskudnego. Przepił myśl o miłości winem i zaraz poczuł się lepiej. Który to był już kielich… chyba czwarty. Przez umizgi Gisborne'a urżnie się przed zakończeniem uczty. A przecież miał mu coś do przekazania. Coś co realnie zagrażało jego planom. Zabębnił palcami o stół. Dość tego. Wstał.
- Miłe panie, wasze towarzystwo jest urocze, jednak musimy pomówić w męskim gronie o podlejszych sprawach, nie godnych waszych uszu. Więc…. Sio! I miłych snów. Muzyki też nam już nie trzeba. - machnął rękami. Dziewczęta spojrzały po sobie, a potem na Guy'a i sir Johna. Ten drugi odchrząknął i skinął głową.
- Późno już. Idźcie do siebie.
Elisabeth uśmiechnęła się lekko do Guy'a, a ten odprowadził ją do drzwi pod zdegustowanym wzrokiem szeryfa. Chwilę potem Marian dołączyła do kuzynki i obie opuściły salę. Czmychnęli też muzycy.
- No Gisborne! Kiedy ślub? - rzucił szeryf, gdy zostali sami.
Sir John spojrzał szybko na Guy'a, ale ten go zignorował.
- Z pewnością pierwszego cię powiadomię, panie.
- Oby prędko Gisborne, bo może wtedy skupisz się na tym co ważne, a nie na swoim interesie! - syknął Vasey, a Gisborne zacisnął pięści ze złości. - Ale dość o dziewkach. Mam wieści. Myśleliśmy, że mamy więcej czasu, że możemy wszystko spokojnie dopracować? Hm? - spojrzał na sir Johna i Gisborne'a. - Otóż nie! Król jest już w kraju. Ryszard siedzi nam na karku, a mu nawet o tym nie wiedzieliśmy! - krzyknął wściekły.
- Panie… skąd taka informacja? Przecież całe wybrzeże…
- Lordzie Longthorn to pewna informacja! Można powiedzieć z pierwszej ręki.
- Taka jak ta od księcia Jana? - mruknął Guy.
- Zamilcz Gisborne! - warknął szeryf. - Posłałem już gońców do naszych sprzymierzeńców, jednak musimy być gotowi na wszystko. Wielu zapewne zdradzi...
Nagle rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Cała trójka zamarła.
- Gisborne… - szeryf wskazał głową, by szedł otworzyć. Rycerz wstał i z dłonią na rękojeści miecza poszedł do sieni.
- Król nie będzie miał litości panie w karaniu zdrajców… potrzeba nam planu na wypadek… - sir John pochylił się tymczasem do szeryfa.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i mam plan awaryjny. - zaśmiał się paskudnie Vasey.
Guy, gdy wyszedł z komnaty i zatrzymał się by poluzować pas z mieczem. Już miał ruszyć dalej, gdy doszły go słowa sir Johna i szeryfa. Nie wiedział nic o żadnym planie awaryjnym. Tym bardziej go to zaciekawiło, zwłaszcza że rozmawiali o nim bez niego. Stanął przy ścianie i nadstawił ucha.
- Pod zamkiem są tunele, prowadzą daleko aż za wieś Treeton i mają wyjście w kopalniach. - usłyszał szeryfa – To będzie nasza droga ucieczki. Jednak by wszystko poszło jak należy, trzeba będzie zostawić królowi i jego ogarom jakiś wabik. Coś co zajmie ich uwagę na tyle długo, byśmy my mogli się w spokoju oddalić.
- A będzie to...?
- Gisborne, lordzie, Gisborne. Od pewnego czasu cały czas mnie zawodzi, a ja tego bardzo nie lubię...
Guy zacisnął dłoń na mieczu, aż zdrętwiały mu palce. Nie słyszał już co dalej mówił szeryf i sir John, bo wściekłość wzięła w nim górę. Wręcz czuł ostrze wbite w plecy. Przed oczami przeleciały mu wszystkie lata służby u szeryfa. Lata poświęceń, ale i lata,  gdy traktowano go z pogardą i niewdzięcznością. A teraz miał być wabikiem…
Wolno poszedł do drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Podszedł do niego przemoczony Allan, skryty pod płaszczem.
- Kto się dobijał? - warknął do niego.
- Jakiś zakonnik i mówił, że do szeryfa. - odparł Allan. - To kazałem wpuścić.
- Gdzie jest ten klecha?
- Tam stoi. - Allan wskazał głową na drobną postać kulącą się w deszczu.
- Ktoś ty?
- Brat Rufus, mam sprawę do szeryfa Vasey'a.
Guy przez chwilę patrzył w milczeniu na mnicha.
- Wejdź.
- Niech Bóg zapłaci. - braciszek minął go i wszedł do dworu.
Guy poszedł za nim, nie wszedł jednak do komnaty tylko został przy drzwiach. Sir John i szeryf dalej o czymś rozmawiali.
- O brat Rufus! Co cię tu sprowadza? - szeryf spojrzał na gościa.
- Wybacz miłościwy panie, nie mogłem czekać na spowiedź w zamku… - szeryf uniósł rękę i zakonnik zamilkł.
- Panowie! To dzięki Rufusowi wiemy o wcześniejszym powrocie króla. Braciszek podsłuchał w Kirklees pewną rozmowę. Szczury wylazły z nor, tak jak kiedyś, pamiętasz Gisborne? - Guy kiwnął głową - Tym razem były to trzy szczury. Pierwszy, nic nowego. Zwie się Robin Hood. - szeryf wyjął z sakiewki srebrną monetę i rzucił zakonnikowi - Drugi to nasz pobożny opat, niestety zdążył umknąć, ale dopadniemy go. - kolejna moneta zabrzęczała o podłogę.
- Kim jest trzeci szczur? - spytał Gisborne patrząc z pogardą na zakonnika, który zbierał srebro.
- Nie rozpoznałem go… - odparł Rufus - Był w przebraniu zakonnika. Ale to żaden z braci.
Napięta twarz lorda rozluźniła się. Guy'a tknęło dziwne przeczucie i odruchowo skierował wzrok na sir Johna właśnie w tym momencie i dostrzegł ulgę w oczach starca. Było to dość dziwne...
- Czyli nic o nim nie wiemy… - skwitował Guy i zacisnął szczękę odwracając wzrok od ojca Elisabeth.
- Kwestia czasu. - odciął się szeryf i rzucił trzecią monetę mnichowi, po czym wstał zbierając się do wyjścia. - Czas na mnie. Było miło Gisbrone, ale trochę drętwo. Jutro z rana spotykamy się w Nottingham. Trzeba omówić dokładnie strategię.
- Zatem do zobaczenia sir. - odparł Gisborne.
- Do zobaczenia. - dodał sir John.
- Rufus! - szeryf gwizdnął – Noga!
Zakonnik spojrzał dziwnie na lorda i potruchtał za szeryfem do wyjścia. Potem wskoczył za nim do powozu i razem odjechali.
- Allan… - Guy patrzył za oddalającym się powozem szeryfa, dłoń mimowolnie powędrowała do medalionu matki, który nosił na piersi. Chłopak podszedł do niego. Zdrada szeryfa bolała i nie mógł jej wybaczyć. Pragnął się zemścić. Tym samym postanowił, że zrobi wszystko by zniweczyć plany szeryfa. Ale była jeszcze jedna sprawa. Podejrzenie jakie miał wobec ojca Elisabeth nie dawało mu spokoju. Czyżby wizyta w Kirklees nie była przypadkiem? Jeśli się nie mylił, to lord cały czas grał z nimi. A ten dureń szeryf mu z marszu zaufał… Teraz jednak co innego się dla Guy'a liczyło. Jeśli się nie mylił co do działalności sir Johna, to cała trójka była w ogromnym niebezpieczeństwie. Lord, Marian, Elisabeth… Szeryf był teraz jak zaszczuty pies i z pewnością nie oszczędzi nikogo, kogo podejrzewałby o zdradę. Woda kapała monotonnie z dachu, tworząc w ziemi wzdłuż domu miniaturowe kraterki.
- Siodłaj dwa konie.
- Tak jest. Jedziemy do Nottingham?
- Nie. Do Sherwood. - odparł Gisborne.
- Nie chcę być śmieszny, ale…
- Więc przymknij się i zrób co ci kazałem. Jak będziesz gotowy, zaczekaj pod dworem. - rzekł nad wyraz spokojnie Guy i wrócił do domu.
Nogi same zaniosły go na piętro, pod komnatę Elisabeth. Zapukał cicho. Odpowiedziała mu cisza. Oparł głowę o drewno i czekał. Musiał się z nią zobaczyć. Nim zrobi to co postanowił. Po chwili zapukał raz jeszcze. Tym razem po drugiej stronie rozległ się szelest i kroki.
- Kto tam?
- Elisabeth…
- Sir Guy, jest późno…
- Nie chcę rozmawiać z tobą przez drzwi… wpuść mnie.
Po chwili zgrzytnęły zawiasy i drzwi uchyliły się lekko.
- Nie powinnam ci otwierać… To nie wypada. - Elisabeth w koszuli z narzuconą na szybko luźną suknią spuściła wzrok zawstydzona.
Guy wszedł szybko do komnaty i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna się cofnęła i zasłoniła dekolt sukni.
- Nie obawiaj się. Nie po to przyszedłem. - rzekł z lekko kpiącym uśmiechem, jednocześnie obejmując ją.
- W takim razie po co? - odsunęła go lekko.
- Zdradzono mnie... - rzekł cicho.
- Kto? - zmarszczyła brwi.
Uśmiechnął się lekko do niej, dotykając twarzy, która w miękkim świetle świecy wyglądała jeszcze piękniej.
- Nie ważne. - znów ją przytulił. - Wszystko będzie dobrze.
- Czy coś ci grozi, panie? - w końcu do objęła i położyła głowę na jego piersi.
- Nie. Panuję nad sytuacją. - zełgał, ale ona mu nie uwierzyła.
- To dobrze… - szepnęła mimo to.
- Odkąd cię zobaczyłem po raz pierwszy nie mogłem przestać o tobie myśleć. Sądziłem, że to przejdzie, ale nie przeszło. - pochylił się do niej i musnął lekko jej usta.
Za oknem zarżał koń. Guy cicho westchnął i przymknął oczy.
- Muszę już iść.
- Uważaj na siebie, panie.
Uśmiechnął się do niej, ucałował jej dłoń i wyszedł z komnaty. Chwilę potem był już przed dworem. Wskoczył na konia i razem z Allanem wolno pojechali ku lasowi. Ciemna ściana Sherwood po chwili pochłonęła ich obu, a gdy ujechali na tyle, by nikt nie mógł ich słyszeć i dostrzec, Gisborne zatrzymał się, zsiadł z konia i wyjął z sakwy żagiew.
- Co robisz?
- Trzeba skrzesać trochę ognia. Ciemno tu jak w grobie. Nie chcę, by twój stary znajomy posłał mi strzałę zanim się z nim rozmówię.
- Chcesz gadać z Robinem? - Allan zrobił wielkie oczy.
Guy nic nie odparł krzesząc ogień. Następnie podpalił pochodnię.
- Trzymaj! - podał ją Allanowi i wskoczył na koń. - A teraz prowadź.
- Ja? Ja nie wiem gdzie Robin ma obóz.
- Słuchaj! Jak zawsze mam dość twojego biadolenia i rzekomej niewiedzy, to dziś cię po prostu zabiję jak mnie tam nie zaprowadzisz! - warknął Gisborne.
- I tak zginę… - mruknął Allan. - Co mi zależy….
- Więc ruszaj!
Allan z zaciętą miną pojechał prosto, a gdy dojechali do rozstajów skręcił w najmniejszą, mocno zarośniętą ścieżkę.
- Jesteś pewien, że to dobra droga? - Guy nie do końca ufał poczynaniom Allana.
- Tak, jestem pewien. – mruknął.
Po kilkudziesięciu metrach ścieżka weszła w wąski głęboki jar. Allan zeskoczył z konia, po czy wziął kilka kamieni z ziemi i począł nimi ciskać przed siebie.
Guy patrzył na to z coraz większą irytacją.
- Co to ma znaczyć?
- Rozbrajam pułapki.
Jakby w odpowiedzi, gdy kolejny kamień upadł na ziemię, rozległ się szelest i z ziemi zerwała się wielka sieć. Ogier Gisborne'a stanął dęba, podobnie jak wierzchowiec Allana.
- Spokojnie koniki… - mruknął chłopak.
- Czy to już? - Gisborne rozejrzał się po lesie, który oświetlony przez trzymaną przez Allana pochodnię wyglądał dość strasznie.
- Mam nadzieję, że tak.
- Jak to masz nadzieję? Nie jesteś pewien?
- Robin zawsze zakładał pułapki w takich miejscach, ale może prócz sieci jest teraz coś jeszcze. Lepiej byś panie jednak zsiadł z konia. Bezpieczniej będzie iść pieszo.
Gisborne zeskoczył na ziemię i poszedł za Allanem. Nie uszli kilku kroków, jak pierwsza strzała świsnęła przed pyskiem ogiera, ponownie go płosząc.
- Stać, gdzie jesteście!
- Hood! To ty? - Gisborne zaczął się rozglądać wokół siebie, w ciemnościach nie mógł jednak niczego dostrzec.
- Ani kroku!
- Nie strzelajcie! - Allan podniósł ręce w górę.
- Allan, ostrzegałem cię! Że jeśli zdradzisz gdzie jest nasz obóz, zabiję cię! - z mroku wyłoniła się zakapturzona postać z naciągniętym łukiem i strzałą wycelowaną w Allana.
- On mnie zmusił…
Kolejne postacie banitów wyłaniały się z ciemności.
- Zamknij się! - warknął Gisborne. - Hood… musimy porozmawiać. Mam coś co cię zainteresuje.
- Doprawdy? A co to? Roczne podatki? - zaśmiał się ponuro Robin.
Gisborne opanował gniew i spojrzał znów na banitę.
- Szeryf wie, że król jest w Anglii.
Robin opuścił łuk. Był wyraźnie zszokowany. Gisborne to dostrzegł.
- Nic więcej tu nie powiem. Tylko w twoim obozie Hood. - dodał twardo Guy.
- Nie jesteś w dobrej sytuacji do stawiania warunków Gisborne.
- Jestem, bo mam informacje, które pomogą zniweczyć plany szeryfa. - uśmiechnął się nieprzyjemnie.
Robin dał znak, by banici opuścili broń.
- Zawiążcie im oczy, idziemy do obozu.
- Co? - pierwszy zaprotestował Much. - Zwariowałeś?
- Robin, to na pewno podstęp… - odezwała się Djaq.
- Jeśli dojdę do takiego wniosku, wtedy ich powiesimy. - odparł. - Mały John, Will, zawiążcie im oczy i ręce. Djaq, Much, zabierzcie konie. - Robin wydał polecenia i podszedł do Gisborne'a.
- Ratujesz własną skórę co? Myślisz, że to ci pomoże ocalić życie? - syknął. - Zawiodę cię. To nic ci nie da Gisborne, bo jesteś umoczony w tym łajnie po czubek głowy.
Mały John podszedł i skrępował Guy'owi dłonie, a potem zawiązał oczy i popchnął go by zaczął iść.
Długo kluczyli w lesie, zmieniali kierunki, iż wydawało się że obóz jest daleko od miejsce gdzie spotkali banitów. Guy podejrzewał jednak, że jest to celowy zabieg, by on i Allan nie mogli odtworzyć w razie czego drogi. Gdy minęli kolejny pagórek, ktoś pchnął go na ziemię. Guy usłyszał jak coś ciężkiego upadło obok, a potem jęknięcie Allana. Zerwano mu opaskę z oczu.
- No, to teraz słucham. - Hood siedział naprzeciwko. Obok płonęło ognisko. - Zważ jednak, by to co zamierzasz mi przekazać faktycznie było istotne.
- Szeryf wie również, kto spiskował z tobą w Kirklees. Za opatem puszczono już zapewne pościg.
- Tylko opat spiskował? To słaba informacja.
- Za ciebie nagroda się nie zmieniła Hood, więc nie ma sensu o tym mówić.
Locksley zaśmiał się.
- Dalej, kto jeszcze.
- Tożsamości ostatniego szeryf nie zna. - odparł Guy. - Ale ja mam pewne podejrzenia.
- Podziel się nimi.
- Sir John Longthorn. - rzekł Gisborne i zobaczył w oczach Robina trafił bezbłędnie. Robin cisnął patykiem w ciemność.
- Kto zdradził? - syknął wściekły.
- Jakiś chłopaczyna z opactwa. Mnich. Rufus. Choć być może nawet nie jest mnichem… - mruknął z sarkazmem Guy.
- Być może. Zajmiemy się nim. Coś jeszcze?
- Szeryf rozesłał gońców, by powiadomili resztę Czarnych Rycerzy. Królowi wciąż grozi niebezpieczeństwo. Jeśli masz taką możliwość ostrzeż go.
- Zrobię to. Możesz być pewien. Ale zastanawia mnie jedna rzecz. Czemu zdradzasz szeryfa? Mówiłem, nie unikniesz sprawiedliwości. Król co najwyżej zmieni sposób wykonania kary i zetną ci głowę mieczem, zamiast powiesić.
- Wiem, że poniosę konsekwencje! Nie jestem naiwny Hood! Ale to jest moja zemsta. Vasey mnie zdradził.
- Zdradził?
- Zamierzał uciec tunelami prowadzącymi do Treeton, a mnie rzucić motłochowi.
- I to cię tak dziwi, Gisborne? Nie przewidziałeś, że taka jest natura Vasey'a? - Robin wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem. - Przestałeś mu być potrzebny i tyle.
Gisborne milczał, w końcu jednak spojrzał na Locksley'a.
- Nikt cie nie pytał o zdanie Locksley. Wykorzystaj lepiej informacje, które ci dałem.
- Zrobię to. - Robin zawołał gestem Much'a.
- Bracie, wiesz o co cię proszę. Król cię zna. Przekaż mu to co usłyszałeś. - Robin poklepał po ramieniu przyjaciela.
- Zrobię to. Bywajcie! - odparł i zniknął w ciemnościach. Chwilę potem dało się słyszeć odgłos kopyt.
- Nie można czekać, aż szeryf dowie się kto był ostatnim spiskowcem! - odezwała się Djaq.
- Saracenka ma rację. - Guy spojrzał na Robina. - Uwolnij mnie, trzeba wrócić do Locksley! - Robin spojrzał na Gisborne'a.
- Dobrze, ale pojedziemy razem. Obaj mamy tam sprawy. - mruknął i rozciął więzy Guy'owi. To samo uczyniła Djaq z Allanem.
- Dobrze znów walczyć ramię w ramię. - uśmiechnął się do niej, ale ona tylko przewróciła oczami i pobiegła za Robinem i Guy'em.

Elisabeth obudziły szybkie kroki, zdenerwowane głosy, a potem niecierpliwe pukanie do drzwi. Było w nim coś dziwnego i niepokojącego. Zerwała się z łóżka i najpierw podeszła do okna. Przed dworem stało kilka koni, zbrojni ojca w pełnym rynsztunku byli przy nich, a pod stajnią paliły się pochodnie. Znów pukanie.
- Elisabeth! - roztrzęsiony głos Mary sprawił, że rzuciła się do drzwi. Piastunka weszła do komnaty. Była kompletnie ubrana. – Pani odziej się, szybko.
- Ale co się dzieje? - Elisabeth wzięła podróżną wełnianą suknię, którą wcisnęła jej służka.
- Wyjeżdżamy. Tak zarządził twój ojciec. Szybko, panienko!
- Co?… - głos jej się załamał, ale wciągnęła szybko na koszulę lnianą suknię i wełnę na wierzch. Mary szybko upięła jej warkocz na głowie i zakryła to wszystko białą nałęczką. Dziewczyna wciągnęła na nogi wełniane nogawiczki i założyła buty.
- Thornton! Każ wynosić kufry! - usłyszała nagle głos Guy'a. Zerwała się z krzesła i pobiegła na korytarz, ale nie znalazła go tam. Zbiegła ze schodów, po drodze minęła jakiś obcych ludzi. W korytarzu kręcił się Allan. Wyszła przed dom. Na podwórzu stał jej ojciec i… Robin Hood. Guy'a jednak nie widziała.
- Elisabeth! - sir John podszedł do córki – Jesteś gotowa?
- Tak… znaczy… nie wiem… Mary jest na górze, pakuje… Ojcze co się dzieje? - spojrzała z łzami w oczach na ojca, szukając jednocześnie wzrokiem Guy'a. Nie mogła się pomylić, na pewno go słyszała.
- Musimy wyjechać. Grozi nam niebezpieczeństwo.
- Jakie niebezpieczeństwo? - za nią pojawiła się Marian i gdy tylko zobaczyła Robina, przepchnęła się obok Elisabeth i podeszła do niego.
- Szeryf. - odparł Robin. - To środki ostrożności.
- Nie prawda, Locksley. Ratujemy im życie i to trzeba powiedzieć jasno. Zginą, jeśli tu zostaną! - Guy wszedł na podwórze. Zwolnił na chwilę widząc Marian przy Robinie, ale spojrzał przed siebie i zobaczył, że na progu stoi Elisabeth. Dziewczyna podeszła do niego, a on objął ją i przytulił.
- Nie bój się. Ochronię cię. - szepnął, czując jak drży.
W tym momencie z dworu wyszedł Mały John i Will. Obaj nieśli małe skrzynie, które służba zapakowała na tył powozu. Za nimi pojawiła się Mary i Djaq.
- Wszystko gotowe Robin. Muszą jechać. - rzekła Saracenka do Robina i wskazała dyskretnie, z niemym pytaniem w oczach, na Gisborne'a i Elisabeth. Robin uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Sam wziął w ramiona lady Knighton.
- Bywaj Marian, moja ukochana. Do zobaczenia. - pocałował ją delikatnie.
- Do zobaczenia, najdroższy. Już niedługo. - Marian wtuliła się w Robina i chwilę tak trwali, a potem dziewczyna wsiadła do powozu, dołączyła do niej też piastunka Elisabeth i sir John.
- Elisabeth… - ponaglił delikatnie córkę.
Robin patrzył na swojego największego wroga i zrobiło mu się go żal. Wiedział, że widzą się po raz ostatni i Gisborne też był tego świadom.
Czarny rycerz powoli odsunął od siebie Elisabeth. Potem rozsunął kaftan i zdjął z szyi medalion. Wziął dłoń Elisabeth i położył klejnot na jej ręce.
- Weź, będziesz o mnie pamiętać. 
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i założyła medalion na szyję.
- Musicie jechać. Inaczej nigdy się już nie zobaczymy… - uśmiechnął się, by kłamstwo wybrzmiało jak najbardziej prawdziwie. Zaprowadził ją do powozu i pomógł wsiąść.
- Do zobaczenia. - skinął głową lordowi, potem Marian i uśmiechnął się do Elisabeth.
- Dziękuję ci sir Guy. - odezwał się nagle sir John, ale woźnica strzelił z bata i konie ruszyły, Guy jeszcze raz się skłonił. Powóz wyjechał z podwórza, dołączyli zbrojni lorda, tworząc wokół obstawę i skierowali się ku lasowi. Gisborne wyszedł przed dwór.
- Żegnaj Elisabeth.

______________
Kolejny, szósty odcinek opowiadania tutaj.

16 komentarzy:

  1. Dziękuję Doroto za piękny rozdział!:-) Uwielbiam Twojego sir Guy’a bo jak dotąd jest taki „mój”, czyli taki jakim go widziałam w RH2 i jakiego tak bardzo polubiłam. <3
    Ale muszę powiedzieć, że świetnie pokazałaś szeryfa. A jego awersja do tych dwóch niewiast jest tak czytelna, że od razu widzę minę Keitha Allena:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię opisywać Szeryfa :) Keith Allen zagrał go tak genialnie, że starczy przymknąć oczy i się widzi jego mimikę w każde wymyślonej sytuacji :)
      Naprawdę cieszy mnie to co mówisz o postaci Guy'a. Staram się, żeby właśnie był taki 2-sezonowy (jakkolwiek to brzmi :D) i twoje słowa utwierdzają mnie w tym, że nie zbaczam za bardzo z drogi :)

      Usuń
    2. Oj tak, K.Allen był idealny! I wiesz, kiedy czytam jak opisujesz szeryfa to właśnie widzę Allena z tymi jego minkami, złośliwościami. Cudne uczucie. :-)
      Nie zbaczasz! I aż chciałby się powiedzieć idź dalej tą drogą. :-) Naprawdę przywróciłaś mi tęsknotę za sir Guy;em. Dzięki :*

      Usuń
    3. Zatem trzymam się tej ścieżki :D
      Jeszcze co do szeryfa, to oglądam sobie właśnie odcinek z drugiego sezonu pt. "Walkabout" :) :) :)

      Usuń
    4. To szczególny odcinek, bo to ten w którym Guy oświadcza się Marian, prawda? I jakże on jechał na koniu….
      Zatem jak widzisz troszkę trudno mi było skupić się na szeryfie w tym odcinku, ale pamiętam jego jedwabną pidżamkę ;-))

      Usuń
    5. Tak, dokładnie ten. Guy pokazuje w nim swoje bardziej ludzkie oblicze. Co do oświadczyn... zawsze zastanawiam się w tym momencie (starając się być naprawdę obiektywną) jak ja bym postąpiła na jej miejscu, biorąc pod uwagę wszystko co zadziało się między nimi (złe i dobre), bo szczerze mówiąc zachowanie Marian w obliczu realnego zagrożenia życia jest dość niewiarygodne, zwłaszcza jeśli sam Robin chciał, żeby przeżyła za wszelką cenę. Uważam, że ludzie w takich chwilach są chyba większymi egoistami i starają się chronić swoje życie, a nie tak jak Marian idą w zaparte. Dobre Guy zadał jej pytanie: "Czy to aż taki trudny wybór? Śmierć albo bycie moją żoną?"

      Usuń
    6. Masz rację, postawa Marian w tych okolicznościach jest naprawdę mało wiarygodną. I nie mam tu na myśli tego niesamowitego spojrzenia klęczącego przed nią sir Guy’a. I bardzo lubię to w jaki sposób zadaje to pytanie, zresztą jego stwierdzenie które również tam pada „woman, your willfulness will kill you” (jeden z moich ulubionych cytatów z sir Guya) też. Zastanowiłam się co byłoby gdyby Marian ratując swoje życie zgodziła się wyjść z Guy’a. Co mocno kłóciłoby się z legendą o Robinie, scenarzyści musieliby jakoś rozwiązać to małżeństwo, być może przez uśmiercenie Gisborne’a, mocno szarpnęłoby to wizerunkiem Marian jaki wykreowali twórcy tego serialu (niemalże samostanowiącej o sobie dziewczyny) i chyba musieliby zmienić tytuł serialu.

      Usuń
    7. Może niekoniecznie by go zabili. Ciekawszym (i bardziej okrutnym dla Guy'a) rozwiązaniem byłoby gdyby ona została jego żona, a dalej by go oszukiwała, współpracując z Robinem. Wtedy jej śmierć w ostatnim odcinku 2serii byłaby Jeszcze lepiej uargumentowana.

      Usuń
    8. Oj, to byłoby baaardzo okrutne dla Guy’a.

      Usuń
  2. Dorotko, juz 3 razy przeczytałam rozdział i nadal powracam do pewnych fragmentów. No po prostu cudeńko :D kurcze dlaczego kolejna środa będzię dopiero za 168 godzin? :( nie moge się doczekać 6 części. Co do szeryfa to tak jak Wy wyobrażam sobie Allena i jego mimike :D "drogie panie jest już późno, więc...sio!", "spojrzał na Marian, potem na Elizabeth i potem znow na Marian- nic szczególnego"- no tutaj to padłam ze śmiechu :D
    Co do odcinka, o którym mówicie, to ja (gdyby chodziło o życie i tamte czasy) wybrałabym małżeństwo, nawet jeśli za żadne skarby nie chciałabym być z tym człowiekiem- zawsze potem można nawiać, nie? :P
    Mam nadzieje, że Robin się myli i to nie było ostatnie pożegnanie Elizabeth i Guy'a :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak miłe słowa na temat tego rozdziału :) Ja też się uśmiechałam opisując porównywanie dziewcząt przez szeryfa, głównie dlatego że to widziałam oczyma wyobraźni :D
      A nie sądzicie, że Marian koniec końców docenilaby Guy'a jako partnera życiowego? Przecież gdyby nie Robin, który mieszał jej w głowie wyszlaby za Guy'a, bo brała to pod uwagę.
      Moemi, ja też bym się zdecydowała raczej na małżeństwo. Co do ucieczek zaraz przypomina mi się uciekajaca od męża Isabela z 3go sezonu i nie wiem czy to byłby dobry pomysł :P

      Usuń
    2. Guy miał dość porywczy charakter, ale widać było że dla Marian chciał się zmienić, zatem tak myślę, że prędzej czy później Marian doceniłaby Guy’a i zauważyła że może bardziej na nim polegać niż na Robinie, który zawsze na pierwszym miejscu stawiał króla, Anglię, mieszkańców Locksley.

      Usuń
    3. Zgadzam się w 100% zwłaszcza z podsumowaniem Robina.

      Usuń
  3. Tak tak, ale ja myślałam w kontekście ogólnym nie strikte o małżeństwie z Guy'em ;) ja powiem tak jeśli chodzi o Marian, ona nie zasługiwała na Guy'a ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet przymuszona do małżeństwa żeby przeżyć :P

      Usuń
    2. Pewnie, że nie. Odcinek "Get Carter" również 2sezon, kiedy nim manipuluje by Robin mógł prysnąć z zamku, w końcu go całuje, a potem "Eee jednak nie. To pomyłka!" i sobie idzie O.o

      Usuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)