Rozdział 5
Sir
John przyglądał się z daleka Elisabeth,
którą
pod rękę prowadził sir Guy. Z obawą patrzył na swoją córeczkę
w rękach tego sługusa zdrajcy i mordercy, Vasey'a. Czemu postąpił
tak pochopnie? Całą drogę modlił się by Bóg wybaczył mu ten
błąd. Gra,
którą prowadził z szeryfem była brutalna i niebezpieczna, a
jej stawka… Anglia,
król… to wszystko wymagało poświęcenia, ofiar. Ale…. Właśnie.
Jeszcze wczoraj nie miał wyrzutów sumienia, że własna córka była
dla niego w tej grze gwarancyjnym wadium.
Uważał,
że czyni dobrze, a jej życie i zdrowie, mimo ryzyka są bezpieczne.
Chytry plan, który powstał błyskawicznie w głowie lorda, gdy
Gisborne zarzucił mu niezdecydowanie, dziś był koszmarem, który
nie dawał mu spokoju. Zwłaszcza, że nie przewidział wszystkiego.
Skąd mógł wiedzieć, że Gisborne, tę tak odległą w terminie
realizacji obietnicę, potraktuje bardzo poważnie i zacznie z dnia
na dzień publicznie okazywać swoje uczucia wobec Elisabeth.
Uczucia, których sir John się nie spodziewał! Hood miał rację...
Trzeba było uważać. Nie docenił Gisborne'a. Jego powściągliwość
i ponura mimika doskonale ukrywały afekt jaki, jak się teraz
okazało, żywił do jego córki. Nie to było jednak najgorsze.
Elisabeth coraz przychylniejszym okiem patrzyła na sir Guy'a. A od
tego była niedaleka droga, by młoda lady się w sir Guy'u
zadłużyła. Sir John ponad wszystko nie chciał, by jego ukochane
dziecko cierpiało. Należało jak najszybciej rozdzielić tych
dwojga póki nie będzie za późno. I to, prócz rychłego przyjazdu
króla i coraz większego zagrożenia jakie wisiało nad jego
rodziną, było powodem decyzji sir Johna, że wyjadą zaraz na drugi
dzień po uczucie, którą wydawał sir Guy.
Para zatrzymała się na chwilę. Lord dostrzegł twarz Gisborne'a, gdy pokazywał coś Elisabeth na drzewie. Po chwili odezwał się słowik. Sir Guy uśmiechnął się do dziewczyny, a ona odwzajemniła się tym samym. Z ociąganiem odprowadził wzrokiem dwójkę, która znów ruszyła wolno ku sadowi, a sam wszedł do dworu.
Para zatrzymała się na chwilę. Lord dostrzegł twarz Gisborne'a, gdy pokazywał coś Elisabeth na drzewie. Po chwili odezwał się słowik. Sir Guy uśmiechnął się do dziewczyny, a ona odwzajemniła się tym samym. Z ociąganiem odprowadził wzrokiem dwójkę, która znów ruszyła wolno ku sadowi, a sam wszedł do dworu.
-
Thronton? Czy wszystkie rzeczy panienki Marian przyjechały już z
zamku? - lord spojrzał na rządcę, który akurat stał w wejściu
do sali biesiadnej, gdzie czyniono przygotowania do jutrzejszej
uczty.
- Tak lordzie.
- Tak lordzie.
-
Dobrze. - rzekł wolno sir John, ale nie odszedł. Stary rządca
milczał, patrząc na starca.
-
Panie… życzysz sobie jeszcze czegoś? - zapytał w końcu.
-
Służyłeś wcześniejszemu lordowi Locksley? - zapytał cicho po
chwili wahania sir John.
-
Sir Robinowi? Tak. Nie ma innego lorda Locksley. - rzekł z dumą
Thornton.
-
Zatem mogę ci zaufać?
-
Zależy czego wasza lordowska mość ode mnie oczekuje.
-
Spokojnie, znam twojego pana, to dobry człowiek i mam nadzieję,
kiedyś będzie mym przyjacielem. - rzekł z lekkim uśmiechem sir
John widząc niepokój na twarzy Thorntona. - Wiem, że służba ma
wiele pracy przed jutrzejszą ucztą, ale spakuj w tajemnicy rzeczy
moje i obu dziewcząt. Wszystko ma być gotowe na pojutrze, na rano.
Łącznie z powozem gotowym do drogi.
-
Będzie jak sobie życzysz, panie.
Guy
patrzył dyskretnie na dziewczynę, gdy splatała warkocz. Elisabeth
siedziała na kamiennej ławie, na jej kolanach leżała róża.
Całą
drogę do Kirkless zastanawiał się nad deklaracją sir Johna.
Oczywiście z pragmatycznego punktu widzenia. W kwestii uczuć był
zadowolony z takiego nieoczekiwanego obrotu sprawy, gdyż Elisabeth,
mimo kilku incydentów, coraz bardziej mu się podobała. Uwodziła
go swoim usposobieniem - mieszanką delikatności i dobroci z
dodatkiem uporu i dumy. Przypominała mu w tym trochę matkę z tych
mglistych wspomnień jakie mu zostały. I chodź dziewczyna nie
unikała go, wręcz przeciwnie, zawsze wybierała jego towarzystwo,
nie miał śmiałości wcześniej wprost okazać tego, że jest nią
zainteresowany. W opactwie też długo wahał się, nim zdobył się
na rozmowę. Dopiero gdy została sama, postanowił działać.
Przeszkodę stanowiła jeszcze złość Elisabeth za to, jak ją
potraktował w Locksley - widać jednak nie zbyt wielka, skoro cicha
prośba o wybaczenie i róża, którą wcześniej dla niej zerwał,
zdołała zmiękczyć serce dziewczyny. Zdziwił się również
lekko, że nie odtrąciła go, gdy ją pocałował. Był to bardzo
śmiały postępek, całować niewinną pannę w opactwie, a jednak
owa panna niespecjalnie się opierała. Guy uśmiechnął się pod
nosem, wszak było mu to tylko na korzyść.
Elisabeth
puściła warkocz i spojrzała na Guya, który stał oparty o jabłoń.
-
Wiesz może panie jak się czuje Allan? - spojrzała na niego.
-
Interesuje cię los pachołka? - spytał z lekkim niedowierzaniem. -
Wyjdzie z tego. Nic takiego mu nie zrobiłem.
-
Zdaje się oboje widzieliśmy wczoraj zgoła co innego. - mruknęła
dziewczyna cicho, ale Guy to usłyszał. Zmarszczył brwi. Już miał
na końcu języka karcącą ripostę, ale zaniechał jej. Uśmiechnął
się za to lekko i postanowił zadziałać inaczej.
-
Wiesz pani, co usłyszałem ostatnio od twego ojca? Że pokorniejesz
w mojej obecności. - wziął różę i usiadł obok dziewczyny.
-
Och, doprawdy? - Elisabeth uniosła lekko brew.
-
Nie zgadzasz się z tym?
-
A ty panie?
Guy
przez chwilę milczał.
-
Sam nie wiem, co mam sądzić. - spojrzał na nią i nagle wstał.
-
Sir Guy?
-
Jesteś bardzo podobna do swojej kuzynki. - rzekł z goryczą w
głosie – A jednak równie mocno się różnicie. Ty nie umiałabyś
igrać z czyimiś uczuciami, prawda? - spojrzał na nią spod byka.
-
Sir Guy… skąd takie pytanie? Nie rozumiem. Czy ty?… Czy
Marian?….
-
Kiedyś sądziłem, że warta jest mojej miłości. - warknął,
tłumiąc złość.
Elisabeth
przypomniała sobie rozmowę z Marian na temat Guy'a sprzed kilku
dni, o jego przeszłości i jej wymijające, ogólnikowe zdania, gdy
pytała o to, czy Guy kiedyś miał ukochaną. Wszystko nagle złożyło
się w całość…
-
Panie… - Elisabeth wstała i podeszła do niego. Gisborne spojrzał
na dziewczynę. - Nie zgadzam się ze słowami ojca. Nie sprawiasz,
że staję się pokorna. - szepnęła, a on spuścił głowę. -
Prędzej czuję strach, gdy jesteś taki, jak wczoraj w wiosce. Stąd
zapewne wniosek mego ojca, że staję się bardziej posłuszna. Ale
chyba nie o to w tym chodzi, bo strach to nie szacunek...
Guy
westchnął, czując znów smak porażki. Stach. Miała rację, tylko
to wzbudzał w ludziach. Ale czego tak naprawdę oczekiwał po latach
okrucieństw?…
-
Umiesz jednak być inny, lepszy. Dla mnie taki jesteś… choć nie
musisz. - szepnęła.
Nagle
poczuł dotyk na policzku. Zdumiony podniósł wzrok.
-
Nie jesteś do cna zły panie, prawda? - w jej oczach było tyle
wiary. Guy milczał. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Jej dotyk
dodatkowo go rozpraszał. - Panie?… - dziewczyna delikatnie
ponagliła go, zaniepokojona milczeniem. W końcu cofnęła rękę,
ale on ją zatrzymał. Elisabeth spojrzała zaskoczona na niego.
-
Gdybyś wiedziała pani, ile razy ryzykowałem życiem, zdrowiem i
pozycją dla twojej kuzynki i jej ojca, nie pytałabyś mnie o to. A
jaką miałem zapłatę? Uśmiechy, który były jedynie ochłapami
i kłamstwa dające złudną nadzieję. O Boże… gdyby ludzie znali
nie tylko moje grzechy, ale i moje zasługi, nie mieliby mnie za
takiego potwora. - rzekł - Oni jednak wolą zasłaniać swoje
przewiny czyimiś w nadziei, że przy większych grzesznikach wybielą
swoje błędy, a jednak zdradzają i kłamią lepiej od nich.
Elisabeth
domyśliła się, że słowa Guy'a tyczą się Marian. Czuła coraz
większy żal do krewniaczki, że ta nie była z nią całkiem
szczera – teraz nie był jednak czas by ją oceniać. Guy znów
zamilkł. Smutek i gniew z jakim wcześniej mówił, dawał dobitnie
do zrozumienia jak bardzo w głębi serca był zraniony i jak bardzo
był nieszczęśliwy. I jak wiele kosztowało go, by to wszystko
wyznać. Elisabeth poczuła się w obowiązku jakoś podnieść go na
duchu. Chciała sprawić, by choć na chwilę się uśmiechnął, jak
zawsze, gdy wspomnienie Marian odbierało mu dobry nastrój.
Zwłaszcza teraz, gdy z grubsza poznała jego przeszłość…
Niewiele myśląc nad konwenansami i tym co wypada pannie, stanęła
na palcach i musnęła wargami szorstki od zarostu policzek
mężczyzny. Gdy chciała się odsunąć, nie pozwolił jej na to.
-
Elisabeth… - objął ją ręką w pasie i pocałował w usta.
Młoda
lady zamarła w pierwszej chwili. Nie sądziła bowiem, że jej gest będzie miał takie skutki i że po tym
niewinnym pocałunku w Kirklees tak szybko będzie mogła znów
doświadczyć jego pieszczoty, zwłaszcza tak odmiennej w swym
przekazie. Instynktownie jednak objęła Guy'a ramionami i ostrożnie
odwzajemniła pocałunek. Gisborne uśmiechnął się lekko,
pocałował ją jeszcze raz, a potem do siebie przytulił.
-
Jestem przeklęty, bo nie mogę uwolnić się od waszej rodziny.
Widać takie moje przeznaczenie... - szepnął, patrząc na
dziewczynę. Na policzkach wykwitły jej delikatne rumieńce, a usta
od pocałunku nabrały kuszącej różowej barwy, tak że ledwo się
mógł powstrzymać, by znów jej nie pocałować. Zrobił jednak co
innego. Odsunął ją od siebie. - Ale Bóg mi świadkiem, że nie
popełnię już tych samych błędów.
Elisabeth
spojrzała pytająco na niego, nie rozumiejąc do końca sensu
wypowiedzianych przez niego słów.
-
Twój ojciec zawarł ze mną ostatnio pewien układ… - rzekł
patrząc na nią swoim zwyczajnym chmurnym spojrzeniem. - Przyznaję
, zrobił to, bo wymusiłem na nim, by dał mi dowód…
-
Wymusiłeś?Dowód? Na co? - szepnęła drżącym głosem.
-
Nie ważne. Nie ważna już jest również jego deklaracja. -
westchnął, sam nie wierząc w to co mówi. Jego gwałtowny
temperament buntował się, gdy dobrowolnie wypuścił z rąk tę
kobietę. Buntował się bardziej, niż gdy stracił Marian. Guy
jednak poczuł, że to jest ten moment. Jeśli chce, by jego życie
choć trochę zmieniło się na lepsze, powinien zacząć postępować
uczciwie. Nie podstępem, szantażem zdobywać to czego pragnie, ale
uczynić wszystko tak jak należy. Poświadczy o wierności sir Johna
szeryfowi swoim słowem lorda, bez namacalnych dowodów. I to będzie
mu musiało wystarczyć. A ona… ona będzie nagrodą, nie okupem.
-
Nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiem… sir Guy… - odezwała
się cicho Elisabeth. Patrzyła na Gisborne'a nie mogąc też pojąć
motywów jego obecnego działania. Jeszcze przed chwilę tulił ją i
czuła, że jest dla niego kimś wyjątkowym, ważnym. A teraz?
-
Elisabeth… - szepnął - zaufaj mi.
-
Dobrze, zaufam. - odparła powoli, a on uśmiechnął się i dotknął
jej policzka.
-
Muszę teraz porozmawiać z twoim ojcem. - rzekł, potem ucałował
jej dłoń i szybkim, sprężystym krokiem poszedł do dworu.
Elisabeth
usiadła wolno na kamiennej ławie i spojrzała na różę. Wzięła
kwiat do ręki i dotknęła jej delikatnych płatków. Jeden odchylił
się i upadł na suknię na jej kolanach.
Guy
tymczasem, gdy wpadł do domu począł szukać ojca Elisabeth.
-
Thornton! Gdzie sir John?! - krzyknął od progu rozkazującym tonem.
-
W swej komnacie… ale…
Guy
wbiegł po schodach i chwilę później zapukał do drzwi się lord
Longthorna.
-
Kto tam? - rozległo się pytanie i równo z nim otworzyły się
drzwi. - Sir Guy? Gdzie moja córka? Coś się stało?
-
Musimy pomówić. - Guy wszedł do komnaty i zamknął drzwi. Przez
chwilę chodził w tę i z powrotem. W końcu spojrzał na lorda. -
Twoja deklaracja, którą zagwarantowałeś wierność szeryfowi jest
nie ważna. - rzucił szorstko.
Lord
poczuł w momencie na plecach kropelki potu.
-
Nie rozumiem… czy Elisabeth w czymś ci uchybiła? Myślałem, że….
-
Nie! Poświadczę sam za ciebie przed szeryfem, bez dodatkowych…
nazwijmy to materialnych gwarancji. - Guy oparł się na stole, a
lord poczuł rosnącą radość, że córka jest bezpieczna. - Jednak
ze względu na liczne przymioty jakie posiada lady Elisabeth oraz to,
że odkąd tu przyjechała żywię do niej… pewne uczucia, nie
zamierzam z niej zrezygnować i proszę o jej rękę. - głos
Gisborna wybrzmiał w zupełnej ciszy.
Sir
John zbladł i przez chwilę miał taki mętlik w głowie, że nie
wiedział co ma odrzec.
-
Ale…
-
Tak czy nie? - rzekł zniecierpliwionym głosem Guy.
-
Dziękuje za zaufanie jakim mnie obdarzyłeś, jednak…
-
O co chodzi? Okazuję twojej córce szacunek, zamiast wziąć ją jak
niewolnicę, którą niewątpliwie by była mimo ożenku, bo ją mi
darowałeś jak psa? - Guy podszedł wolno do starca.
Lord
zacisną usta.
-
Jestem ci za to wdzięczny, panie. I masz moją zgodę. Jednak będę
obstawał przy odłożeniu zaślubin do momentu, aż…
-
Oczywiście. A do tego czasu dołożę wszelkich starań, by lady
Elisabeth nie czuła się przymuszona do związku ze mną. - przerwał
Guy i minął starca. - I osobiście powiadomię o tym szeryfa,
kiedy nadejdzie odpowiedni czas. - to rzekłszy opuścił komnatę.
Kilka
minut później wszedł między jabłonie. Dziewczyna siedziała tam
gdzie ją zostawił. Odwróciła głowę słysząc kroki.
-
Jesteś wzburzony, panie. O czym rozmawiałeś z moim ojcem?
-
Poinformowałem, że układ jest nie ważny.
Dziewczyna
pokiwała głową. Wiatr poruszył kosmykami wokół jej twarzy.
-
Rozumiem. - wykrztusiła i spojrzała przed siebie.
-
Raczej nie sądzę. Widzisz...układ dotyczył ciebie. - rzekł Guy.
-
Słucham?
-
Ojciec obiecał, że mnie poślubisz. Miałaś być gwarantem. -
rzekł.
Elisabeth
patrzyła wstrząśnięta na niego. W życiu nie czuła się tak
upokorzona. Przez ojca… przez Guy'a. A więc to wszystko, było
częścią umowy… wciągnęła powietrze. Zraniona duma piekła
jak żywy ogień.
-
Mylisz się jednak sądząc, że okazywałem ci uczucia, by się jedynie zabawić. Nie. Robiłem to szczerze i nie zrezygnuję z ciebie, Elisabeth.
- odwrócił jej buzię do siebie . - Nie chcę tylko byś się czuła
przymuszona rozkazem ojca czy moją wolą. - wziął jej dłoń i
ucałował.
-
Nie czuję się przymuszona. - Elisabeth uśmiechnęła się.
Szeryf
rozglądał się po sali w biesiadnej w dworze Locksley. Kilku
minstreli zapewniało muzykę, służba wciąż pilnowała, by nie
brakowało napoju i jadła. Obie panny zajęte były rozmową. Marian
paplała o czymś sir Johnowi. Za to Elisabeth… słodka, delikatna
Elisabeth robiła wodę z mózgu Gisborne'owi, który gapił się na
nią jak ciele. Vasey spojrzał na Marian. Potem na Elisabeth. I znów
na Marian. Nic specjalnego. Ani jedna. Potem spojrzał na Gisborne'a.
Uniósł jedną brew z niedowierzaniem. Znał za dobrze swojego
dowódcę straży, by się mylić. Ewidentnie się zakochał. Znów. Kretyn.
Niech ta dziewczyna będzie na tyle głupia i przyjmie Gisborna jak
się jej oświadczy i niech za niego wyjdzie, bo kolejne perypetie
miłosne jak z francuskich pieśni sprawią, że szlag go trafi.
Szeryf skrzywił się jakby właśnie rozgryzł coś wyjątkowo
paskudnego. Przepił myśl o miłości winem i zaraz poczuł się
lepiej. Który to był już kielich… chyba czwarty. Przez umizgi
Gisborne'a urżnie się przed zakończeniem uczty. A przecież miał
mu coś do przekazania. Coś co realnie zagrażało jego planom.
Zabębnił palcami o stół. Dość tego. Wstał.
-
Miłe panie, wasze towarzystwo jest urocze, jednak musimy pomówić w męskim gronie o podlejszych sprawach, nie godnych waszych uszu. Więc….
Sio! I miłych snów. Muzyki też nam już nie trzeba. - machnął
rękami. Dziewczęta spojrzały po sobie, a potem na Guy'a i sir
Johna. Ten drugi odchrząknął i skinął głową.
-
Późno już. Idźcie do siebie.
Elisabeth
uśmiechnęła się lekko do Guy'a, a ten odprowadził ją do drzwi
pod zdegustowanym wzrokiem szeryfa. Chwilę potem Marian dołączyła
do kuzynki i obie opuściły salę. Czmychnęli też muzycy.
-
No Gisborne! Kiedy ślub? - rzucił szeryf, gdy zostali sami.
Sir
John spojrzał szybko na Guy'a, ale ten go zignorował.
-
Z pewnością pierwszego cię powiadomię, panie.
-
Oby prędko Gisborne, bo może wtedy skupisz się na tym co ważne, a
nie na swoim interesie! - syknął Vasey, a Gisborne zacisnął
pięści ze złości. - Ale dość o dziewkach. Mam wieści.
Myśleliśmy, że mamy więcej czasu, że możemy wszystko spokojnie
dopracować? Hm? - spojrzał na sir Johna i Gisborne'a. - Otóż nie!
Król jest już w kraju. Ryszard siedzi nam na karku, a mu nawet o
tym nie wiedzieliśmy! - krzyknął wściekły.
-
Panie… skąd taka informacja? Przecież całe wybrzeże…
-
Lordzie Longthorn to pewna informacja! Można powiedzieć z pierwszej
ręki.
-
Taka jak ta od księcia Jana? - mruknął Guy.
-
Zamilcz Gisborne! - warknął szeryf. - Posłałem już gońców do
naszych sprzymierzeńców, jednak musimy być gotowi na wszystko.
Wielu zapewne zdradzi...
Nagle
rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Cała trójka zamarła.
-
Gisborne… - szeryf wskazał głową, by szedł otworzyć. Rycerz
wstał i z dłonią na rękojeści miecza poszedł do sieni.
-
Król nie będzie miał litości panie w karaniu zdrajców…
potrzeba nam planu na wypadek… - sir John pochylił się tymczasem
do szeryfa.
-
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i mam plan awaryjny. - zaśmiał
się paskudnie Vasey.
Guy,
gdy wyszedł z komnaty i zatrzymał się by poluzować pas z mieczem.
Już miał ruszyć dalej, gdy doszły go słowa sir Johna i szeryfa.
Nie wiedział nic o żadnym planie awaryjnym. Tym bardziej go to
zaciekawiło, zwłaszcza że rozmawiali o nim bez niego. Stanął
przy ścianie i nadstawił ucha.
-
Pod zamkiem są tunele, prowadzą daleko aż za wieś Treeton i mają
wyjście w kopalniach. - usłyszał szeryfa – To będzie nasza
droga ucieczki. Jednak by wszystko poszło jak należy, trzeba będzie
zostawić królowi i jego ogarom jakiś wabik. Coś co zajmie ich
uwagę na tyle długo, byśmy my mogli się w spokoju oddalić.
-
A będzie to...?
-
Gisborne, lordzie, Gisborne. Od pewnego czasu cały czas mnie
zawodzi, a ja tego bardzo nie lubię...
Guy
zacisnął dłoń na mieczu, aż zdrętwiały mu palce. Nie słyszał
już co dalej mówił szeryf i sir John, bo wściekłość wzięła w
nim górę. Wręcz czuł ostrze wbite w plecy. Przed oczami
przeleciały mu wszystkie lata służby u szeryfa. Lata poświęceń, ale i lata, gdy traktowano go z pogardą i
niewdzięcznością. A teraz miał być wabikiem…
Wolno
poszedł do drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Podszedł do niego
przemoczony Allan, skryty pod płaszczem.
-
Kto się dobijał? - warknął do niego.
-
Jakiś zakonnik i mówił, że do szeryfa. - odparł Allan. - To
kazałem wpuścić.
-
Gdzie jest ten klecha?
-
Tam stoi. - Allan wskazał głową na drobną postać kulącą się w
deszczu.
-
Ktoś ty?
-
Brat Rufus, mam sprawę do szeryfa Vasey'a.
Guy
przez chwilę patrzył w milczeniu na mnicha.
-
Wejdź.
-
Niech Bóg zapłaci. - braciszek minął go i wszedł do dworu.
Guy
poszedł za nim, nie wszedł jednak do komnaty tylko został przy
drzwiach. Sir John i szeryf dalej o czymś rozmawiali.
-
O brat Rufus! Co cię tu sprowadza? - szeryf spojrzał na gościa.
-
Wybacz miłościwy panie, nie mogłem czekać na spowiedź w zamku…
- szeryf uniósł rękę i zakonnik zamilkł.
-
Panowie! To dzięki Rufusowi wiemy o wcześniejszym powrocie króla.
Braciszek podsłuchał w Kirklees pewną rozmowę. Szczury wylazły z
nor, tak jak kiedyś, pamiętasz Gisborne? - Guy kiwnął głową -
Tym razem były to trzy szczury. Pierwszy, nic nowego. Zwie się
Robin Hood. - szeryf wyjął z sakiewki srebrną monetę i rzucił
zakonnikowi - Drugi to nasz pobożny opat, niestety zdążył
umknąć, ale dopadniemy go. - kolejna moneta zabrzęczała o
podłogę.
-
Kim jest trzeci szczur? - spytał Gisborne patrząc z pogardą na zakonnika, który
zbierał srebro.
-
Nie rozpoznałem go… - odparł Rufus - Był w przebraniu zakonnika.
Ale to żaden z braci.
Napięta twarz lorda rozluźniła się. Guy'a tknęło dziwne przeczucie i odruchowo skierował wzrok na sir Johna właśnie w tym momencie i dostrzegł ulgę w oczach starca. Było to dość dziwne...
Napięta twarz lorda rozluźniła się. Guy'a tknęło dziwne przeczucie i odruchowo skierował wzrok na sir Johna właśnie w tym momencie i dostrzegł ulgę w oczach starca. Było to dość dziwne...
-
Czyli nic o nim nie wiemy… - skwitował Guy i zacisnął
szczękę odwracając wzrok od ojca Elisabeth.
-
Kwestia czasu. - odciął się szeryf i rzucił trzecią monetę
mnichowi, po czym wstał zbierając się do wyjścia. - Czas na mnie.
Było miło Gisbrone, ale trochę drętwo. Jutro z rana spotykamy się
w Nottingham. Trzeba omówić dokładnie strategię.
-
Zatem do zobaczenia sir. - odparł Gisborne.
-
Do zobaczenia. - dodał sir John.
-
Rufus! - szeryf gwizdnął – Noga!
Zakonnik
spojrzał dziwnie na lorda i potruchtał za szeryfem do wyjścia.
Potem wskoczył za nim do powozu i razem odjechali.
-
Allan… - Guy patrzył za oddalającym się powozem szeryfa, dłoń
mimowolnie powędrowała do medalionu matki, który nosił na piersi.
Chłopak podszedł do niego. Zdrada szeryfa bolała i nie mógł jej
wybaczyć. Pragnął się zemścić. Tym samym postanowił, że
zrobi wszystko by zniweczyć plany szeryfa. Ale była jeszcze jedna
sprawa. Podejrzenie jakie miał wobec ojca Elisabeth nie dawało mu
spokoju. Czyżby wizyta w Kirklees nie była przypadkiem? Jeśli się
nie mylił, to lord cały czas grał z nimi. A ten dureń szeryf mu z
marszu zaufał… Teraz jednak co innego się dla Guy'a liczyło.
Jeśli się nie mylił co do działalności sir Johna, to cała trójka
była w ogromnym niebezpieczeństwie. Lord, Marian, Elisabeth…
Szeryf był teraz jak zaszczuty pies i z pewnością nie oszczędzi
nikogo, kogo podejrzewałby o zdradę. Woda kapała monotonnie z
dachu, tworząc w ziemi wzdłuż domu miniaturowe kraterki.
-
Siodłaj dwa konie.
-
Tak jest. Jedziemy do Nottingham?
-
Nie. Do Sherwood. - odparł Gisborne.
-
Nie chcę być śmieszny, ale…
-
Więc przymknij się i zrób co ci kazałem. Jak będziesz gotowy,
zaczekaj pod dworem. - rzekł nad wyraz spokojnie Guy i wrócił do
domu.
Nogi
same zaniosły go na piętro, pod komnatę Elisabeth. Zapukał cicho.
Odpowiedziała mu cisza. Oparł głowę o drewno i czekał. Musiał
się z nią zobaczyć. Nim zrobi to co postanowił. Po chwili zapukał
raz jeszcze. Tym razem po drugiej stronie rozległ się szelest i
kroki.
-
Kto tam?
-
Elisabeth…
-
Sir Guy, jest późno…
-
Nie chcę rozmawiać z tobą przez drzwi… wpuść mnie.
Po
chwili zgrzytnęły zawiasy i drzwi uchyliły się lekko.
-
Nie powinnam ci otwierać… To nie wypada. - Elisabeth w koszuli z
narzuconą na szybko luźną suknią spuściła wzrok zawstydzona.
Guy
wszedł szybko do komnaty i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna się
cofnęła i zasłoniła dekolt sukni.
-
Nie obawiaj się. Nie po to przyszedłem. - rzekł z lekko kpiącym
uśmiechem, jednocześnie obejmując ją.
-
W takim razie po co? - odsunęła go lekko.
-
Zdradzono mnie... - rzekł cicho.
-
Kto? - zmarszczyła brwi.
Uśmiechnął
się lekko do niej, dotykając twarzy, która w miękkim świetle
świecy wyglądała jeszcze piękniej.
-
Nie ważne. - znów ją przytulił. - Wszystko będzie dobrze.
-
Czy coś ci grozi, panie? - w końcu do objęła i położyła głowę
na jego piersi.
-
Nie. Panuję nad sytuacją. - zełgał, ale ona mu nie uwierzyła.
-
To dobrze… - szepnęła mimo to.
-
Odkąd cię zobaczyłem po raz pierwszy nie mogłem przestać o tobie myśleć. Sądziłem, że to przejdzie, ale nie przeszło. - pochylił
się do niej i musnął lekko jej usta.
Za
oknem zarżał koń. Guy cicho westchnął i przymknął oczy.
-
Muszę już iść.
-
Uważaj na siebie, panie.
Uśmiechnął
się do niej, ucałował jej dłoń i wyszedł z komnaty. Chwilę
potem był już przed dworem. Wskoczył na konia i razem z Allanem
wolno pojechali ku lasowi. Ciemna ściana Sherwood po chwili
pochłonęła ich obu, a gdy ujechali na tyle, by nikt nie mógł ich
słyszeć i dostrzec, Gisborne zatrzymał się, zsiadł z konia i
wyjął z sakwy żagiew.
-
Co robisz?
-
Trzeba skrzesać trochę ognia. Ciemno tu jak w grobie. Nie chcę, by
twój stary znajomy posłał mi strzałę zanim się z nim rozmówię.
-
Chcesz gadać z Robinem? - Allan zrobił wielkie oczy.
Guy
nic nie odparł krzesząc ogień. Następnie podpalił pochodnię.
-
Trzymaj! - podał ją Allanowi i wskoczył na koń. - A teraz
prowadź.
-
Ja? Ja nie wiem gdzie Robin ma obóz.
-
Słuchaj! Jak zawsze mam dość twojego biadolenia i rzekomej
niewiedzy, to dziś cię po prostu zabiję jak mnie tam nie
zaprowadzisz! - warknął Gisborne.
-
I tak zginę… - mruknął Allan. - Co mi zależy….
-
Więc ruszaj!
Allan
z zaciętą miną pojechał prosto, a gdy dojechali do rozstajów
skręcił w najmniejszą, mocno zarośniętą ścieżkę.
-
Jesteś pewien, że to dobra droga? - Guy nie do końca ufał
poczynaniom Allana.
-
Tak, jestem pewien. – mruknął.
Po
kilkudziesięciu metrach ścieżka weszła w wąski głęboki jar.
Allan zeskoczył z konia, po czy wziął kilka kamieni z ziemi i
począł nimi ciskać przed siebie.
Guy
patrzył na to z coraz większą irytacją.
-
Co to ma znaczyć?
-
Rozbrajam pułapki.
Jakby
w odpowiedzi, gdy kolejny kamień upadł na ziemię, rozległ się
szelest i z ziemi zerwała się wielka sieć. Ogier Gisborne'a stanął
dęba, podobnie jak wierzchowiec Allana.
-
Spokojnie koniki… - mruknął chłopak.
-
Czy to już? - Gisborne rozejrzał się po lesie, który oświetlony
przez trzymaną przez Allana pochodnię wyglądał dość strasznie.
-
Mam nadzieję, że tak.
-
Jak to masz nadzieję? Nie jesteś pewien?
-
Robin zawsze zakładał pułapki w takich miejscach, ale może prócz
sieci jest teraz coś jeszcze. Lepiej byś panie jednak zsiadł z
konia. Bezpieczniej będzie iść pieszo.
Gisborne
zeskoczył na ziemię i poszedł za Allanem. Nie uszli kilku kroków,
jak pierwsza strzała świsnęła przed pyskiem ogiera, ponownie go
płosząc.
-
Stać, gdzie jesteście!
-
Hood! To ty? - Gisborne zaczął się rozglądać wokół siebie, w
ciemnościach nie mógł jednak niczego dostrzec.
-
Ani kroku!
-
Nie strzelajcie! - Allan podniósł ręce w górę.
-
Allan, ostrzegałem cię! Że jeśli zdradzisz gdzie jest nasz obóz,
zabiję cię! - z mroku wyłoniła się zakapturzona postać z
naciągniętym łukiem i strzałą wycelowaną w Allana.
-
On mnie zmusił…
Kolejne
postacie banitów wyłaniały się z ciemności.
-
Zamknij się! - warknął Gisborne. - Hood… musimy porozmawiać.
Mam coś co cię zainteresuje.
-
Doprawdy? A co to? Roczne podatki? - zaśmiał się ponuro Robin.
Gisborne
opanował gniew i spojrzał znów na banitę.
-
Szeryf wie, że król jest w Anglii.
Robin
opuścił łuk. Był wyraźnie zszokowany. Gisborne to dostrzegł.
-
Nic więcej tu nie powiem. Tylko w twoim obozie Hood. - dodał twardo
Guy.
-
Nie jesteś w dobrej sytuacji do stawiania warunków Gisborne.
-
Jestem, bo mam informacje, które pomogą zniweczyć plany szeryfa. -
uśmiechnął się nieprzyjemnie.
Robin
dał znak, by banici opuścili broń.
-
Zawiążcie im oczy, idziemy do obozu.
-
Co? - pierwszy zaprotestował Much. - Zwariowałeś?
-
Robin, to na pewno podstęp… - odezwała się Djaq.
-
Jeśli dojdę do takiego wniosku, wtedy ich powiesimy. - odparł. -
Mały John, Will, zawiążcie im oczy i ręce. Djaq, Much, zabierzcie
konie. - Robin wydał polecenia i podszedł do Gisborne'a.
-
Ratujesz własną skórę co? Myślisz, że to ci pomoże ocalić
życie? - syknął. - Zawiodę cię. To nic ci nie da Gisborne, bo
jesteś umoczony w tym łajnie po czubek głowy.
Mały
John podszedł i skrępował Guy'owi dłonie, a potem zawiązał oczy
i popchnął go by zaczął iść.
Długo
kluczyli w lesie, zmieniali kierunki, iż wydawało się że obóz
jest daleko od miejsce gdzie spotkali banitów. Guy podejrzewał
jednak, że jest to celowy zabieg, by on i Allan nie mogli odtworzyć
w razie czego drogi. Gdy minęli kolejny pagórek, ktoś pchnął go
na ziemię. Guy usłyszał jak coś ciężkiego upadło obok, a potem
jęknięcie Allana. Zerwano mu opaskę z oczu.
-
No, to teraz słucham. - Hood siedział naprzeciwko. Obok płonęło
ognisko. - Zważ jednak, by to co zamierzasz mi przekazać faktycznie
było istotne.
-
Szeryf wie również, kto spiskował z tobą w Kirklees. Za opatem
puszczono już zapewne pościg.
-
Tylko opat spiskował? To słaba informacja.
-
Za ciebie nagroda się nie zmieniła Hood, więc nie ma sensu o tym
mówić.
Locksley
zaśmiał się.
-
Dalej, kto jeszcze.
-
Tożsamości ostatniego szeryf nie zna. - odparł Guy. - Ale ja mam
pewne podejrzenia.
-
Podziel się nimi.
-
Sir John Longthorn. - rzekł Gisborne i zobaczył w oczach Robina
trafił bezbłędnie. Robin cisnął patykiem w
ciemność.
-
Kto zdradził? - syknął wściekły.
- Jakiś chłopaczyna z opactwa. Mnich. Rufus. Choć być
może nawet nie jest mnichem… - mruknął z sarkazmem Guy.
-
Być może. Zajmiemy się nim. Coś jeszcze?
-
Szeryf rozesłał gońców, by powiadomili resztę Czarnych Rycerzy.
Królowi wciąż grozi niebezpieczeństwo. Jeśli masz taką
możliwość ostrzeż go.
-
Zrobię to. Możesz być pewien. Ale zastanawia mnie jedna rzecz.
Czemu zdradzasz szeryfa? Mówiłem, nie unikniesz sprawiedliwości.
Król co najwyżej zmieni sposób wykonania kary i zetną ci głowę
mieczem, zamiast powiesić.
-
Wiem, że poniosę konsekwencje! Nie jestem naiwny Hood! Ale to jest
moja zemsta. Vasey mnie zdradził.
-
Zdradził?
-
Zamierzał uciec tunelami prowadzącymi do Treeton, a mnie rzucić
motłochowi.
-
I to cię tak dziwi, Gisborne? Nie przewidziałeś, że taka jest
natura Vasey'a? - Robin wstał i zaczął chodzić w tę i z
powrotem. - Przestałeś mu być potrzebny i tyle.
Gisborne
milczał, w końcu jednak spojrzał na Locksley'a.
-
Nikt cie nie pytał o zdanie Locksley. Wykorzystaj lepiej informacje,
które ci dałem.
-
Zrobię to. - Robin zawołał gestem Much'a.
-
Bracie, wiesz o co cię proszę. Król cię zna. Przekaż mu to co
usłyszałeś. - Robin poklepał po ramieniu przyjaciela.
-
Zrobię to. Bywajcie! - odparł i zniknął w ciemnościach. Chwilę
potem dało się słyszeć odgłos kopyt.
-
Nie można czekać, aż szeryf dowie się kto był ostatnim
spiskowcem! - odezwała się Djaq.
-
Saracenka ma rację. - Guy spojrzał na Robina. - Uwolnij mnie, trzeba wrócić do Locksley! - Robin spojrzał na Gisborne'a.
-
Dobrze, ale pojedziemy razem. Obaj mamy tam sprawy. - mruknął i
rozciął więzy Guy'owi. To samo uczyniła Djaq z Allanem.
-
Dobrze znów walczyć ramię w ramię. - uśmiechnął się do niej,
ale ona tylko przewróciła oczami i pobiegła za Robinem i Guy'em.
Elisabeth
obudziły szybkie kroki, zdenerwowane głosy, a potem niecierpliwe
pukanie do drzwi. Było w nim coś dziwnego i niepokojącego. Zerwała
się z łóżka i najpierw podeszła do okna. Przed dworem stało
kilka koni, zbrojni ojca w pełnym rynsztunku byli przy nich, a pod
stajnią paliły się pochodnie. Znów pukanie.
-
Elisabeth! - roztrzęsiony głos Mary sprawił, że rzuciła się do
drzwi. Piastunka weszła do komnaty. Była kompletnie ubrana. –
Pani odziej się, szybko.
-
Ale co się dzieje? - Elisabeth wzięła podróżną wełnianą
suknię, którą wcisnęła jej służka.
-
Wyjeżdżamy. Tak zarządził twój ojciec. Szybko, panienko!
-
Co?… - głos jej się załamał, ale wciągnęła szybko na koszulę
lnianą suknię i wełnę na wierzch. Mary szybko upięła jej
warkocz na głowie i zakryła to wszystko białą nałęczką.
Dziewczyna wciągnęła na nogi wełniane nogawiczki i założyła
buty.
-
Thornton! Każ wynosić kufry! - usłyszała nagle głos Guy'a.
Zerwała się z krzesła i pobiegła na korytarz, ale nie znalazła
go tam. Zbiegła ze schodów, po drodze minęła jakiś obcych ludzi. W korytarzu kręcił się Allan. Wyszła
przed dom. Na podwórzu stał jej ojciec i… Robin Hood. Guy'a
jednak nie widziała.
-
Elisabeth! - sir John podszedł do córki – Jesteś gotowa?
-
Tak… znaczy… nie wiem… Mary jest na górze, pakuje… Ojcze co
się dzieje? - spojrzała z łzami w oczach na ojca, szukając
jednocześnie wzrokiem Guy'a. Nie mogła się pomylić, na pewno go
słyszała.
-
Musimy wyjechać. Grozi nam niebezpieczeństwo.
-
Jakie niebezpieczeństwo? - za nią pojawiła się Marian i gdy tylko
zobaczyła Robina, przepchnęła się obok Elisabeth i podeszła do
niego.
-
Szeryf. - odparł Robin. - To środki ostrożności.
-
Nie prawda, Locksley. Ratujemy im życie i to trzeba powiedzieć
jasno. Zginą, jeśli tu zostaną! - Guy wszedł na podwórze.
Zwolnił na chwilę widząc Marian przy Robinie, ale spojrzał przed
siebie i zobaczył, że na progu stoi Elisabeth. Dziewczyna podeszła
do niego, a on objął ją i przytulił.
-
Nie bój się. Ochronię cię. - szepnął, czując jak drży.
W
tym momencie z dworu wyszedł Mały John i Will. Obaj nieśli małe
skrzynie, które służba zapakowała na tył powozu. Za nimi
pojawiła się Mary i Djaq.
-
Wszystko gotowe Robin. Muszą jechać. - rzekła Saracenka do Robina
i wskazała dyskretnie, z niemym pytaniem w oczach, na Gisborne'a i
Elisabeth. Robin uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Sam wziął w ramiona lady Knighton.
-
Bywaj Marian, moja ukochana. Do zobaczenia. - pocałował ją delikatnie.
-
Do zobaczenia, najdroższy. Już niedługo. - Marian wtuliła się w
Robina i chwilę tak trwali, a potem dziewczyna wsiadła do powozu,
dołączyła do niej też piastunka Elisabeth i sir John.
-
Elisabeth… - ponaglił delikatnie córkę.
Robin
patrzył na swojego największego wroga i zrobiło mu się go
żal. Wiedział, że widzą się po raz ostatni i Gisborne też był
tego świadom.
Czarny
rycerz powoli odsunął od siebie Elisabeth. Potem rozsunął kaftan
i zdjął z szyi medalion. Wziął dłoń Elisabeth i położył
klejnot na jej ręce.
-
Weź, będziesz o mnie pamiętać.
-
Dziękuję. - uśmiechnęła się i założyła medalion na szyję.
-
Musicie jechać. Inaczej nigdy się już nie zobaczymy… -
uśmiechnął się, by kłamstwo wybrzmiało jak najbardziej
prawdziwie. Zaprowadził ją do powozu i pomógł wsiąść.
-
Do zobaczenia. - skinął głową lordowi, potem Marian i uśmiechnął
się do Elisabeth.
-
Dziękuję ci sir Guy. - odezwał się nagle sir John, ale woźnica strzelił
z bata i konie ruszyły, Guy jeszcze raz się skłonił. Powóz
wyjechał z podwórza, dołączyli zbrojni lorda, tworząc wokół
obstawę i skierowali się ku lasowi. Gisborne wyszedł przed dwór.
-
Żegnaj Elisabeth.
Dziękuję Doroto za piękny rozdział!:-) Uwielbiam Twojego sir Guy’a bo jak dotąd jest taki „mój”, czyli taki jakim go widziałam w RH2 i jakiego tak bardzo polubiłam. <3
OdpowiedzUsuńAle muszę powiedzieć, że świetnie pokazałaś szeryfa. A jego awersja do tych dwóch niewiast jest tak czytelna, że od razu widzę minę Keitha Allena:-)
Lubię opisywać Szeryfa :) Keith Allen zagrał go tak genialnie, że starczy przymknąć oczy i się widzi jego mimikę w każde wymyślonej sytuacji :)
UsuńNaprawdę cieszy mnie to co mówisz o postaci Guy'a. Staram się, żeby właśnie był taki 2-sezonowy (jakkolwiek to brzmi :D) i twoje słowa utwierdzają mnie w tym, że nie zbaczam za bardzo z drogi :)
Oj tak, K.Allen był idealny! I wiesz, kiedy czytam jak opisujesz szeryfa to właśnie widzę Allena z tymi jego minkami, złośliwościami. Cudne uczucie. :-)
UsuńNie zbaczasz! I aż chciałby się powiedzieć idź dalej tą drogą. :-) Naprawdę przywróciłaś mi tęsknotę za sir Guy;em. Dzięki :*
Zatem trzymam się tej ścieżki :D
UsuńJeszcze co do szeryfa, to oglądam sobie właśnie odcinek z drugiego sezonu pt. "Walkabout" :) :) :)
To szczególny odcinek, bo to ten w którym Guy oświadcza się Marian, prawda? I jakże on jechał na koniu….
UsuńZatem jak widzisz troszkę trudno mi było skupić się na szeryfie w tym odcinku, ale pamiętam jego jedwabną pidżamkę ;-))
Tak, dokładnie ten. Guy pokazuje w nim swoje bardziej ludzkie oblicze. Co do oświadczyn... zawsze zastanawiam się w tym momencie (starając się być naprawdę obiektywną) jak ja bym postąpiła na jej miejscu, biorąc pod uwagę wszystko co zadziało się między nimi (złe i dobre), bo szczerze mówiąc zachowanie Marian w obliczu realnego zagrożenia życia jest dość niewiarygodne, zwłaszcza jeśli sam Robin chciał, żeby przeżyła za wszelką cenę. Uważam, że ludzie w takich chwilach są chyba większymi egoistami i starają się chronić swoje życie, a nie tak jak Marian idą w zaparte. Dobre Guy zadał jej pytanie: "Czy to aż taki trudny wybór? Śmierć albo bycie moją żoną?"
UsuńMasz rację, postawa Marian w tych okolicznościach jest naprawdę mało wiarygodną. I nie mam tu na myśli tego niesamowitego spojrzenia klęczącego przed nią sir Guy’a. I bardzo lubię to w jaki sposób zadaje to pytanie, zresztą jego stwierdzenie które również tam pada „woman, your willfulness will kill you” (jeden z moich ulubionych cytatów z sir Guya) też. Zastanowiłam się co byłoby gdyby Marian ratując swoje życie zgodziła się wyjść z Guy’a. Co mocno kłóciłoby się z legendą o Robinie, scenarzyści musieliby jakoś rozwiązać to małżeństwo, być może przez uśmiercenie Gisborne’a, mocno szarpnęłoby to wizerunkiem Marian jaki wykreowali twórcy tego serialu (niemalże samostanowiącej o sobie dziewczyny) i chyba musieliby zmienić tytuł serialu.
UsuńMoże niekoniecznie by go zabili. Ciekawszym (i bardziej okrutnym dla Guy'a) rozwiązaniem byłoby gdyby ona została jego żona, a dalej by go oszukiwała, współpracując z Robinem. Wtedy jej śmierć w ostatnim odcinku 2serii byłaby Jeszcze lepiej uargumentowana.
UsuńOj, to byłoby baaardzo okrutne dla Guy’a.
UsuńDorotko, juz 3 razy przeczytałam rozdział i nadal powracam do pewnych fragmentów. No po prostu cudeńko :D kurcze dlaczego kolejna środa będzię dopiero za 168 godzin? :( nie moge się doczekać 6 części. Co do szeryfa to tak jak Wy wyobrażam sobie Allena i jego mimike :D "drogie panie jest już późno, więc...sio!", "spojrzał na Marian, potem na Elizabeth i potem znow na Marian- nic szczególnego"- no tutaj to padłam ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńCo do odcinka, o którym mówicie, to ja (gdyby chodziło o życie i tamte czasy) wybrałabym małżeństwo, nawet jeśli za żadne skarby nie chciałabym być z tym człowiekiem- zawsze potem można nawiać, nie? :P
Mam nadzieje, że Robin się myli i to nie było ostatnie pożegnanie Elizabeth i Guy'a :)
Dziękuję za tak miłe słowa na temat tego rozdziału :) Ja też się uśmiechałam opisując porównywanie dziewcząt przez szeryfa, głównie dlatego że to widziałam oczyma wyobraźni :D
UsuńA nie sądzicie, że Marian koniec końców docenilaby Guy'a jako partnera życiowego? Przecież gdyby nie Robin, który mieszał jej w głowie wyszlaby za Guy'a, bo brała to pod uwagę.
Moemi, ja też bym się zdecydowała raczej na małżeństwo. Co do ucieczek zaraz przypomina mi się uciekajaca od męża Isabela z 3go sezonu i nie wiem czy to byłby dobry pomysł :P
Guy miał dość porywczy charakter, ale widać było że dla Marian chciał się zmienić, zatem tak myślę, że prędzej czy później Marian doceniłaby Guy’a i zauważyła że może bardziej na nim polegać niż na Robinie, który zawsze na pierwszym miejscu stawiał króla, Anglię, mieszkańców Locksley.
UsuńZgadzam się w 100% zwłaszcza z podsumowaniem Robina.
UsuńTak tak, ale ja myślałam w kontekście ogólnym nie strikte o małżeństwie z Guy'em ;) ja powiem tak jeśli chodzi o Marian, ona nie zasługiwała na Guy'a ;)
OdpowiedzUsuńNawet przymuszona do małżeństwa żeby przeżyć :P
UsuńPewnie, że nie. Odcinek "Get Carter" również 2sezon, kiedy nim manipuluje by Robin mógł prysnąć z zamku, w końcu go całuje, a potem "Eee jednak nie. To pomyłka!" i sobie idzie O.o
Usuń