wtorek, 16 sierpnia 2016

"Rzecz o przypadkach z lasu Sherwood" cz. 6



Rozdział 6


Dwór Locksley zniknął im z oczu bardzo szybko. Drzewa i zarośla wyłaniały się z ciemności oświetlone na krótko lampami powozu i równie szybko rozmywały się w mroku, gdy je mijali. Elisabeth milczała odkąd wyjechali. Od czasu do czasu przymykała oczy, ale nie chciało jej się spać. Emocje były jeszcze zbyt świeże. Robiła to bardziej dla uspokojenia ojca, którego wzrok czuła na sobie od czasu do czasu. Jednak w końcu po dłuższym czasie kołysanie powozu i stukot końskich kopyt znużyły ją. Oparła głowę na ramieniu śpiącej piastunki i zasnęła.
Jakiś czas później powóz dojechał do rozstajów i skręcił w lewo.
- Wuju? - Marian dotknęła dłoni sir Johna siedzącego naprzeciw niej.
- Słucham cię Marian. - miał zmęczony, strapiony głos. Przetarł oczy palcami. - Mów dziecko, zamyśliłem się.
- Gdzie jedziemy? Nie do Doncaster? Powóz skręcił na południe.
- Nie, nie możemy wrócić do mojego hrabstwa. Jedziemy tam gdzie jest król. Tylko on nas może ochronić przed szeryfem. - odparł sir John.
- Wiesz gdzie jest teraz król? - dopytywała się Marian.
- Mnie więcej.
- To znaczy?
- Weź przykład z Elisabeth i śpij młoda damo. - zbył ją lord. - Gdy wstanie słońce z Bożą pomocą będziemy bezpieczni.
Marian uśmiechnęła się i nie drążyła dalej.
Sir John powrócił do rozmyślań, które przerwała mu Marian. Miał nadzieję, że król nadal jest w Leicester i że zdąży się z nim zobaczyć, nim ten wyruszy do Nottingham. Wiedział od Robina, że ten posłał już do jego wysokości swojego człowieka, który, jeśli nic mu się nie przytrafiło po drodze, zapewne musiał już napotkać królewskie patrole. Lord jeszcze raz wrócił do wydarzeń sprzed wyjazdu z Locksley. Gdy w nocy usłyszał kroki, potem głośne rozkazy sir Guy'a był pewien, że przyszli po niego ludzie szeryfa, bo ten przeklęty zakonnik go jednak rozpoznał. Jakież było jego zdziwienie, gdy wraz z Gisborne'em pojawił się Robin Hood ze swymi ludźmi. Sam Gisborne niewiele mówił. Jedyne co od niego usłyszał to to, że zawdzięcza życie córce. Jednak ton i spojrzenie sir Guy'a jakie tym słowom towarzyszyły mroziły krew w żyłach. Potem szorstko nakazał, by zabrał dziewczęta i czym prędzej opuścił jego dom. Gdy sir John czekał pod dworem, Robin podszedł i wyjaśnił mu szybko wszystko co działo się, nim wraz z Gisborne'em tu przyjechali. I choć niespodziewana pomoc jakiej doznali od najwierniejszego sługi szeryfa, a także, z tego co wiedział od Robina, wyjawienie przez niego tajemnic szeryfa, by pomóc królowi, rzucały nowe światło na postać Gisborne'a, to w oczach lorda nie zyskał on nic. Ot, szczur uciekający z tonącego okrętu, takie właśnie miał o nim zdanie sir John. Żal mu było w tym wszystkim najbardziej córki, która zdążyła polubić tego łotra. Widział, że cierpiała, gdy się żegnali. Uczucia Gisborne'a go nie obchodziły. Choć przystał na jego prośbę o rękę dziewczyny, to nic to dla niego nie znaczyło. Wkrótce śmierć Gisborne'a rozwiąże ten niewygodny układ za niego.
Wyjechali na otwarty teren i sir John zauważył, że horyzont zaróżowił się już z lekka na wschodzie. Byli już daleko od Nottingham, a gdy szeryf odkryje ich nieobecność będą już pod opieką Ryszarda Lwie Serce.

Much'a wprowadzono do jednej z komnat zamku i rzucono na posadzkę.
- Jak śmiecie mnie tak traktować?! Walczyłem z królem w Ziemi Świętej! Byłem w jego straży przybocznej! Razem z Robinem z Locksley! - oburzył się na dwóch rycerzy, którzy stali za nim.
- Przymknij się! - syknął jeden z nich i wskazał wzrokiem na coś przed nimi.
Much'owi chwilę zajęło zrozumienie aluzji, ale w końcu spojrzał przed siebie. W otwartych drzwiach prowadzących na niewielki balkonik stał wysoki, postawny mężczyzna. Ciemne grube brwi miał zmarszczone, a spod nich patrzyły na Much'a łagodne niebieskie oczy.
- Mówisz, że walczyłeś ze mną w Ziemi Świętej? Gdzie? - Ryszard odezwał się niskim, władczym ale uprzejmym głosem,.
Much pokłonił się tak nisko, że aż uderzył głową o posadzkę.
- Wasza Wysokość! Akka! Z moim panem byliśmy tam z tobą!
- Zaiste musiało tak być, bo nawyków nabrałeś iście saraceńskich. Wstań człowieku! - gestem dłoni kazał mu się podnieść i podszedł bliżej.
Much zerwał się z ziemi i wyprostował przed królem. Ryszard przyglądał mu się przez chwilę.
- Pamiętam cię… Prawda co mówisz. Służyłeś młodemu Locksley'owi. - odezwał się w końcu. - Gdzie on teraz jest? Czemu nie przybył z tobą?
- Mój pan jest w Nottingham, mnie posłał bym cię odnalazł, co dzięki Bogu mi się udało, niech będzie pochwalony na wieki wieków!
- Amen. - odparł król.
- Szeryf Nottingham, Vasey, knuje przeciw tobie, nawet teraz, kiedy jesteś już w kraju! - gorączkował się Much. - Razem z twym bratem chciał cię obalić, a teraz rozsyła ludzi by ci, którzy spiskowali razem z nim, powstali przeciw tobie!
Ryszard słuchał Much'a, spacerując wolno po komnacie z dłoń zaplecionymi z tyłu. Miał strapione oblicze. W końcu podszedł ponownie do drzwi prowadzących na balkonik.
- Pozwól tutaj.
- Panie?… - Much zdezorientowany podszedł do króla.
Władca wskazał mu dłonią dziedziniec zamku i Much aż się cofnął. Na murach kołysali się wisielcy. Około dwudziestu.
- Doceniam twoje poświęcenie, dobry człowieku i Robina. - król westchnął i wszedł do komnaty. - Przed tobą dotarł tu opat z Kirklees. Ranny, ale żywy. Miał pisma. Przeczytałem je. Były to listy zdrajców. - król oparł się rękami o stół – Od kilku dni około dziesięciu hrabstw ma nowych zarządców i szeryfów. Moi skrybowie nawet teraz przepisują akty własności ziem na nowych lordów. - rzekł przygnębionym głosem. - A co do szeryfa Nottingham, to osobiście się do niego pofatyguję.

Guy bladym świtem wyjechał z Locksley do Nottingham. Chciał być tam jak najwcześniej, by szeryf zastał go przy wypełnianiu jakiś obowiązków. Okrycie wyjazdu lorda przez szeryfa postanowił zostawić losowi. A im dłużej szeryf nic nie wiedział, tym tamci byli bezpieczniejsi.
Gdy dotarł na miejsce zamek jeszcze spał. Strażnicy widząc go, wcześniej sennie oparci na halabardach, wyprostowali się jak struny.
- Śpicie na warcie żołnierzu? - warknął – Dawno żeście w karcerze nie byli! Odprowadzić! - skinął i obu wartowników zaprowadzono do lochów. Na ich miejscu zaraz stanęli następni.
- GISBRONE!!!
Ptaki żyjące w murach zamku zerwały się gwałtownie w niebo. Gisborne aż podskoczył i spojrzał w górę, skąd dochodził wrzask.
- Gisborne, na górę! Gdzie Longthorn?! Czego stoisz matole?! Do mnie! - łysa głowa szeryfa wyglądała z okienka jego komnaty.
Guy zacisną szczękę i wbiegł po schodach do zamku. Kilka minut później był już pod komnatą szeryfa.
- Z drogi! - machnął dłońmi, by straże się rozstąpiły i wszedł do środka.
- Gisborne, powiedz mi, błagam, powiedz że nasz drogi przyjaciel sir John Longcośtam przyjechał z tobą!
Guy poczuł chłód na karku, ale nie dał nic po sobie poznać.
- Kiedy wyjeżdżałem wszyscy spali. Zapewne wkrótce przyjedzie. Narada…
- Nie będzie żadnej narady! Żadnej, rozumiesz?! - wrzasnął szeryf machając rękami, a Guy, odsunął się zawczasu by nie oberwać. - To Longthorn jest trzecim szczurem! Longthorn! LONGTHORN!
Guy milczał, uniósł tylko brwi zdumiony.
- Wczoraj nasz lord mało się odzywał odkąd wszedł Rufus! Dopiero na samym końcu coś mruknął, ale to wystarczyło by klesze się pootwierały odpowiednie szufladki w tej wygolonej łepetynie! Dziś mi o tym doniósł! Na co jeszcze czekasz! Masz mi tego zdrajcę i te obie dziewki przywlec na powrozach!
- Tak jest, panie! - rzekł Guy i odwrócił się na pięcie.
- Gisborne…
- Tak, mój panie? - mężczyzna spojrzał na zwierzchnika.
- Zostawimy Ryszardowi na dziedzińcu mały prezent. Dyndający prezent. - wyszczerzył się paskudnie szeryf.
Guy uśmiechnął się wyrażając aprobatę dla pomysłu szeryfa i szybko wyszedł. Na dziedzińcu zebrał zbrojnych i wyjechali prędko z miasta. Musiał mieć świadków i od niego teraz zależało zaaranżowanie niespodziewanego porannego wyjazdu lorda pod jego nieobecność. Część już zrobił wczoraj z pomocą Hooda. Dziś starczyło to tylko pokazać komu trzeba.
Zbrojny oddział mknął przez Sherwood jak demony i gdy wpadł do Locksley ludzie poczęli uciekać do domów, przeczuwając kłopoty.
Guy i jego ludzie zobaczyli z daleka otwartą na oścież stajnię i pustą wozownię. Dwór wokół którego o tej porze kręcili się już mieszkańcy i służba dziś był cichy i nieruchomy.
- Otoczyć dwór! - wydał rozkaz, gdy się zbliżyli i zeskoczył z konia. - Wy czterej! Ze mną! Reszta, obstawić wyjścia!
Żołnierze rzucili się by wykonać rozkazy, a Guy z czwórką wszedł do środka.
- Thornton! - wrzasnął od progu, a stary rządca wyszedł mu naprzeciw. - Gdzie lord? Czemu wszędzie jest pusto? Allan!
Starzec cofnął się i ze strachem spojrzał po żołnierzach. Chłopak wyszedł z sali biesiadnej trochę zaspany.
- Panie… oni wyjechali.
- Co?! - Guy kopnął wściekły ławę, a ta rozbiła się w drzazgi. W końcu mógł dać upuść żalowi i złości po wyjeździe Elisabeth, który dusił w sobie. - Kiedy?!
- Zaraz gdy wyjechałeś, panie. - odezwał się Allan.
- I nie powstrzymałeś ich?
- Myślałem, że...
Guy zamachnął się na Allana, ale go nie uderzył tylko odwrócił się i pobiegł na górę. Żołnierze podążyli za nim.
- Przeszukać dom! - rzucił do nich. Sam udał się do komnaty Elisabeth. Pchnął lekko niedomknięte drzwi, jakby miał ją zastać. Komnata oczywiście była pusta. Guy wszedł do środka i rozejrzał się po niej. Nagle chwycił stołek i trzasnął nim o ścianę z krzykiem. Wspomnienie krótkich chwil z Elisabeth i świadomość, że stracił ją na zawsze sprawiły, że aż się w nim zagotowało z żalu i poczucia niesprawiedliwości. Wyszedł z komnaty i zbiegł na dół.
- Zbierać się, jedziemy na gościniec! Z tobą policzę się jak wrócę! - krzyknął do Allana i opuścił dwór. Dosiadł konia, a gdy wszyscy jego ludzie byli gotowi, puścił się galopem w stronę lasu. Doskonale wiedział, że nic nie znajdą. Na drogach było mnóstwo śladów i niemożliwym było rozróżnienie czegokolwiek, co wskazywałoby gdzie pojechał poszukiwany powóz.
Po blisko dwóch godzinach jeżdżenia po okolicy, Gisborne zarządził powrót do Nottingham. Doskonale wiedział co go tam czeka, ale było mu już wszystko jedno.
Szeryf czekał na niego na dziedzińcu.
- Gdzie oni są? - spytał podejrzanie spokojnym głosem szeryf, gdy rycerz zsiadał z konia.
- Wyjechali panie. Szukałem ich, ale ślad się urwał.
Vasey zrobił się najpierw blady, a potem czerwony, nabrał powietrza, z sykiem je wypuścił i zaciskając pięści. Guy w napięciu obserwował szeryfa, spodziewając się wybuchu furii.
- Mam dość twojej niekompetencji! Jesteś skończonym idiotą Gisborne! Ostatni raz mnie zawiodłeś! - rzekł szeryf. Dobył sztyletu i zamachnął się na Guy'a.
Guy cofnął się przed ciosem, ale czubek sztyletu jednak sięgnął jego piersi. Rozciął materiał i skórę od mostka po bark. Gay syknął, ale nie stracił zimnej krwi. Wskoczył na konia i dał mu ostrogi zmuszając do galopu. Szczęściem ulice Nottingham były w miarę puste, więc szybko się oddalił.
Szeryf patrzył wściekle za umykającym Gisborne'em.
- Mamy go ścigać panie? - spytał sierżant.
- Nie, potrzeba mi ludzi w zamku. A on niech zdycha! - rzekł Vasey i wytarł ostrze sztyletu.
Krew sączyła się mocno z płytkiej rany i nim Gisborne dojechał do granicy lasu, szyja ogiera była mokra od posoki. Zatrzymał się na chwilę i obejrzał czy go nie ścigają. Na szczęście nic na to nie wskazywało. Zdjął z szyi kaptur, a potem wcisnął go pod kaftan, mając nadzieję, że to choć w niewielkiej mierze zatamuje krew. Musiał szybko dotrzeć do domu. Uderzył konia łydkami i pokłusował ku Locksley.

Elisabeth siedziała w ogrodzie, przed chwilą odeszła od niej Marian i jeszcze można było dostrzec jej sylwetkę przez gałęzie krzewów. Leicester przywitało ich wczoraj typowym dla obozującej armii gwarem i niestety również zapachem. Miasto nie miało dość miejsca w kazamatach, by pomieścić królewskie wojsko, więc żołnierze obozowali pod murami. Obecność króla powodowała ciągle zamieszanie, wszędzie było pełno dziwnych osób, a po zamku kręciło się mnóstwo rycerstwa, w większości, jak się domyślała Elisabeth,byli to ci co wrócili z królem z Ziemi Świętej. Dlatego przyszła tutaj. Z małej komnatki, którą jej i Marian przydzielono wczoraj, zauważyła ten ogród. Miejsce było spokojne, a choć otoczone krużgankami, po których wciąż ktoś przechodził, to roślinność wygłuszała wszystkie hałasy i dawała azyl. Ojca widziała od przyjazdu raz. Wczoraj wieczorem, gdy przyszedł im zdać szybką i zapewne mocno okrojoną relację z rozmowy z królem. Dzięki temu wiedziała, że Jego Wysokość planuje wyjazd do Nottingham, by rozliczyć się z szeryfem. Tu ojciec znacząco spojrzał na nią, dobrze to zapamiętała. Wstała wtedy i wyrzuciła z siebie całą złość za to, że ojciec nią tak szafował, że bez jej wiedzy zrobił z niej brankę, a potem pozwolił jej myśleć o przyszłości z Guy'em, że pozwolił jej obdarzyć go uczuciem, a potem przez swoje gierki z szeryfem ich rozdzielił. Ojciec zbył ją lekceważąco, jak zwykle kiedy nie zgadzała się z jego zdaniem. A potem dokładnie opisał jakiego rodzaju człowiekiem jest Gisborne, co go czeka za zdradę i że nigdy nie dostałby jego córki. Powiał lekki wietrzyk i małe, puszyste pyłki z kwitnącego drzewa zbite w kulki potoczyły się alejką. Elisabeth nie znała się na polityce, nie dążyła do poznawania arkanów władzy, ale sama bez słów ojca zdawała sobie sprawę, jaką rolę w mały imperium szeryfa pełnił Guy, co robił i jak wiele zła wyrządził. I była świadoma, że jeśli król powiesi szeryfa, to Guy pójdzie na szubienicę zaraz za nim. Odetchnęła głęboko. Ale poznała go przecież z innej strony, tej lepszej, która mogłaby zacząć rządzić jego życiem, jeśli byłby przy nim ktoś kto by go kochał… Chciała wierzyć w słowa Guy'a, że się jeszcze spotkają. Chciała, ale nie umiała siebie oszukiwać. I nie chciała. Było jej już wystarczająco ciężko i źle. Marian przyszła ją pocieszyć, ale ona odtrąciła kuzynkę. Wyrzuciła jej, że jest fałszywa, że była okrutna dla Guy'a. Dla niej powrót króla Ryszarda do Nottingham oznaczał początek nowego życia u boku mężczyzny, którego kochała. Jak więc śmiała mówić, iż wie co ona teraz czuje? Marian odeszła więc szybko bez słowa, zrażona gniewem kuzynki.
Elisabeth spojrzała na medalion, który miała na szyi. Srebrny krzyż wpisany w ażurowy okrąg ozdobiony był na środku czarnym kamieniem. Wypuściła go z palców, a klejnot zakołysał się ciężko na jej piersi.
- Piękny medalion. - odezwał się nagle ktoś i Elisabeth spojrzała w kierunku źródła głosu. - Zdaje się że francuski. - siwowłosy postawny mężczyzna podszedł do niej.
- Być może. Nie znam jego pochodzenia. - odparła Elisabeth spłoszona. - Znasz się panie na biżuterii? - spytała po chwili.
- Niewiele, jednak moja matka pochodzi z Francji i tamtejsi złotnicy tworzą podobne ornamenty.
Elisabeth przyjrzała się uważniej rozmówcy. Był to w sile wieku mężczyzna, choć całkiem już siwy. Biała, krótko przystrzyżona broda, kontrastowała mocno z czarnymi grubymi brwiami, które ocieniały jego oczy. Nosił się z godnością i Elisabeth nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z człowiekiem wyższego stanu. Musiał być rycerzem, może jednym z tych, którzy wrócili z królem. Uśmiechnął się do niej.
- Pani pozwoli? - wyciągnął ramię. - Szkoda dnia na próżne siedzenie. - wskazał wzrokiem na bezchmurne niebo.
Dziewczyna przyjęła ramię mężczyzny opierając się na nim.
- Ponoć są kraje, gdzie ludzie modlą się, by spadła kropla deszczu, bo słońce pali wszystko na popiół. - towarzysz wzbudzał zaufanie, więc kontynuowała rozmowę.
- Tak, są takie krainy. I aż dziwne, że po latach tam spędzonych wciąż z radością witam każdy słoneczny dzień. Ale tu w Anglii trzeba doceniać każdy promień słońca.
- Jesteś panie krzyżowcem?
- Tak. - odparł z lekką goryczą w głosie.
- Nie wydajesz się panie dumny z tego… - rzekła ostrożnie.
Krzyżowiec zatrzymał się i spojrzał na nią. Przy nim była tak drobna, że wyglądała jak dziewczynka.
- Martwi mnie to, co zastałem w domu po powrocie. Przyjaciele zamiast dbać o moją własność, podzielili ją między sobą, mnie zaś pragnęli by widzieć martwym.
- Bardzo mi przykro, panie. - Elisabeth odparła zasmucona.
- Zapewne wielu z nas tego doświadcza i doświadczyło. - rzekł i ruszył z Elisabeth wolno dalej.
- To co powiedziałeś dobrze oddaje obecną sytuację jego wysokości króla Ryszarda. - odezwała się po chwili. Mężczyzna spojrzał na nią uważnie i uśmiechnął się kącikiem ust. Słuchał dalej nie przerywając jej. - Jego też wielu zdradziło.
- Król o tym wie i wielu z nich już zapłaciło gardłem za zdrady. Odkąd wrócił czuje się jakby był znów na wojnie.
- Mówią, że teraz uda się do Nottingham, by tam osądzić zdrajców…
- Powiedziałaś to z takim żalem, pani. - popatrzył na nią zdumiony.
Elisabeth myślała przez chwilę.
- Poznałam tam człowieka. Wiele lat służył zdrajcy króla, dopuścił się zapewne podłych czynów i choć wszyscy uważali go za potwora, dla mnie i mojej rodziny był dobry. Pod odpychającą powłoką okazał się być hojnym, troskliwych człowiekiem… Może gdyby dostał szansę na odkupienie win, nie zawiódłby króla po raz kolejny.
- Wielu jest takich, którzy ze strachu przed karą udają, że zrozumieli błędy.
- Myślę, że on się nawrócił naprawdę. Pomógł nam uciec, gdy groziło nam niebezpieczeństwo ze strony szeryfa. I zapewne szeryf swój gniew obrócił na niego…
- A ty pani? Gdybyś była na miejscu króla? Jak osądziłabyś takiego człowieka?
- Gdyby wyrzekł się wszystkiego co zrobił i przysiągł na powrót wierność królowi, dostałby szansę. - odparła warząc każde słowo - Ale nie jestem królem, panie. Wierzę jednak, że nasz pan będzie sądził sprawiedliwie i wysłucha nie tylko głosów przeciw, ale i tych którzy będą świadczyć za tym człowiekiem. A jeśli będzie mi wolno sama stanę przed królem, by prosić o możliwość odkupienia win przez tego człowieka.
- Jak się nazywał ów człowiek? - krzyżowiec położył dłoń na ręce dziewczyny i uśmiechnął się łagodnie.
- Guy z Gisborne.
- Nie znam nikogo o tym nazwisku. - rzekł. - Odprowadzę cię pani, bo czas już na mnie.
- Nie trzeba. - Elisabeth wyswobodziła ramię. - Sama trafię. - dygnęła zgrabnie i oddaliła się. Gdy zniknęła za drzewami, mężczyzna skinął dłonią i podszedł do niego jeden ze strażników.
- Przywołaj mi do komnat lorda Johna Longthorna, opata Kirkless i druha Robina z Locksley, Much'a.
- Wedle rozkazu, wasza wysokość.
Ryszard jeszcze przez chwilę patrzył na Elisabeth rozmyślając nad tym co usłyszał od niej, a potem udał się do siebie. Nie musiał długo czekać na sir Johna i ojca Ralpha i Much'a. Gdy mężczyźni wyprostowali się złożywszy ukłon, sam wstał.
- Opowiedzcie mi więcej o Guy'u z Gisborne. Po kolei każdy. Zaczniemy od ciebie lordzie Longthorn.

Kilka dni minęło nim rana pozszywana przez wiejskiego felczera zasklepiła się na tyle, by Guy mógł normalnie się ubrać. Kiedy to zrobił wyszedł przed dwór i rozejrzał się. Przed stajnią Allan zajmował się jego koniem. Guy podszedł do niego.
- Osiodłaj go. - polecił klepiąc zwierzę po szyi.
- Panie…
- Rób co mówię, potem będziesz mógł odejść. Prędzej czy później ktoś tu po mnie przyjedzie. Ludzie szeryfa albo króla. Nie chcę byś ponosił karę za moje grzechy. Nim wyjedziesz zwołaj do dworu mieszkańców wsi. Niech Thornton wyda im żywność.
- Tylko… gdzie mam iść? - spytał zdumiony słowami Gisborne'a Allan.
- Nie obchodzi mnie to. Osiodłaj konia.
Gy Allan wykonał polecenie, Guy wsiadł na ogiera.
- Gdzie pojedziesz panie? - spytał chłopak, ale Guy nie odpowiedział, założył tylko na głowę kaptur i okrył się mocniej płaszczem.
Gdy wyjeżdżał z wioski mijał ludzi idących do dworu. Patrzyli na niego z niechęcią, niektórzy odwracali głowy. Kilka dni temu ukarałby ich za to. Dziś było mu to obojętne.
Długo krążył po okolicy objeżdżając okoliczne wsie. W każdej jednak objawiały mu się wspomnienia złych uczynków. W końcu droga zaprowadziła go do Knighton. Gdy uświadomił sobie gdzie jest, w pierwszej chwili chciał zawrócić, ale po chwili wahania zsiadł z konia i poszedł między opuszczonymi domami w kierunku dworu. Nie raz zajeżdżał tą ścieżką do Marian i zdawało mu się, że wrócił do tamtych dni. Jednak gdy wyszedł zza chaty zobaczył zgliszcza dworu. Zatoczył się i oparł o chatę.
- Po co tu przyjechałeś Gisborne? - usłyszał nagle za sobą nienawistny głos. - Nie pakujesz manatków jak szeryf? Król będzie w Nottingham lada dzień!
- Śledzisz mnie Hood?
- Tak. Jestem ciekawy po co tu przyjechałeś? Przypomnieć sobie jak spaliłeś jej dom?
Guy westchnął i poszedł ku zgliszczom ignorując Robina. Ten jednak podążył za nim.
- Daj mi spokój Locksley! - warknął Gisborne i zatrzymał się patrząc na poczerniałe resztki. - Nie zamierzam uciekać jak Vasey. A to? - wskazał na zgliszcza – Myślisz, że mnie to nie dręczy? Że nie żałuje? Nic nie wiesz o mnie… Żałuję, każdego dnia!
- Sumienie ci się odezwało jak poczułeś stryczek na szyi? - syknął Robin, świadomie prowokując Guy'a, bo nagle cała złość i żal jakie żywił do tego człowieka poczęły się w nim budzić. Gisborne jednak nie zareagował agresją na jego gniewny ton.
- Wiem, że żyłem w hańbie. Zmarnowałem swoje życie. Wiele innych zniszczyłem albo odebrałem. Wszystko co miało dla mnie sens okazało się jak dym na wietrze. Wszystko… żyłem twoim życiem, w twoim domu. Roszcząc sobie prawa do twojej kobiety… Dręczyłem ją wierząc, że mnie pokocha. A ona kochała zawsze tylko ciebie. Dopuściłem się przez to wielu zbrodni, ale chciałbym móc, nim mnie powieszą, prosić ją o wybaczenie. - Guy zamilkł na kilka minut – Elisabeth... dała mi nadzieję, że zacznę żyć swoim życiem. Sprawiła, że chciałem się zmienić. Żyć jak prawy człowiek. Ale ona też odeszła. I to koniec. - rzekł cicho.
Robin milczał, patrząc na Gisborne'a. Nie był to już ten sam człowiek, którego znał. Wyglądał jak cień samego siebie, przygarbiony, ponury, pogodzony z losem.
- Uratowałeś im obu życie. - rzekł w końcu.
- Chociaż tyle. - mruknął i wziął głęboki oddech. Wyciągnął dłoń do Robina. Locksley cicho prychnął i zacisnął usta.
- Po tym wszystkim co zrobiłeś? Że zabijałeś dla szeryfa bez mrugnięcia okiem?
- Nie mam z nim już nic wspólnego.
Robin się zaśmiał gorzko. Guy rozwiązał kaftan i pokazał ledwo zasklepioną, pozszywaną ranę.
- Co to jest?
- Szeryf chciał mnie zabić, po tym jak okrył, że Longthorn uciekł. Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego, rozumiesz? I jeśli nie zrobi tego król, ja zabiję go gołymi rękami. - syknął.
Robin patrzył podejrzliwie na Guy i wahał się. Po chwili jednak wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Gisborne'a.
- Kiedyś bawiliśmy się razem. Wychowywaliśmy się jak bracia. Ze względu na tamte czasy.
- Robin! Straż królewska na gościńcu do Nottingham! - zza chaty wybiegła Djaq.
Robin pobiegł do konia, ale obejrzał się za siebie.
- Będę czekał na nich w Locksley. - rzekł Guy, a Robin kiwnął głową, wskoczył na konia i odjechał co koń wyskoczy ku Nottingham.

Oddział kilkudziesięciu zbrojnych w barwach królewskich rozdzielił się na rozstajach. Część pojechała do kopalni Treeton, by uniemożliwić szeryfowi ewentualną ucieczkę tą drogą. Reszta udała prosto do Nottingham z rozkazem odszukania i aresztowania szeryfa.
Kiedy król dotarł do zamku, dwóch rycerzy sprowadzało skrępowanego Vase'a po schodach na dziedziniec. Ludzie szeryfa stali z boku, pilnowani przez rycerzy. Ryszard spojrzał gniewnie na nich, potem na szeryfa i zsiadł z konia.
- Szeryf Vasey.
- Panie, co to ma znaczyć? To nieporozumienie!
- Doprawdy? Szeryfie Vasey za zdradę i spiskowanie przeciw królowi zostajesz aresztowany i skazany. Wyrok będzie wykonany jutro o świcie. - Ryszard nie zamierzał tracić czasu na rozmowę ze zdrajcą.
- To kłamstwa! Wszystko kłamstwa panie! Nie dawaj im wiary!
- Zabrać go! - król odwrócił się zniesmaczony.
- A proces? Panie, czyż nie należy mi się proces? - skomlał Vasey.
- Dzięki ludziom takim jak ty, wróciłem do kraju, który stoi na granicy wojny domowej. A jak sam wiesz w czasie wojny zdrajców wiesza się bez sądu! - głos króla zagrzmiał na dziedzińcu. - Odprowadzić do lochów!
- A gdzie Gisborne?! On też powinien zawisnąć! Locksley! Musi być w …- krzyki byłego szeryfa zanikły wytłumione przez okute drzwi zamykające wejście do lochów i stukot kopyt na dziedzińcu. Gwardia i król odwrócili się i na twarzy Ryszarda pojawił się uśmiech.
- Robin z Locksley!
Robin, Djaq, Will i Mały John zeskoczyli z koni i przyklęknęli przed królem.
- Carter, weź ludzi i znajdźcie mi tego Gisborne'a! - polecił i spojrzał znów na Robina. Kilku rycerzy wsiadło na konie i opuściło zamek.
- Wstań przyjacielu! Mamy wiele rzeczy do omówienia.
- Wasza wysokość zamek jest bezpieczny. - rzekł szybko stojący obok krzyżowiec, a król skinął głową. Wskazał Robinowi wrota i razem weszli do środka.
- Słyszałem o tym co się działo w tym hrabstwie pod moją nieobecność. Przyznaję, że wcześniej były to szczątkowe relacje, a szczegóły poznałem dopiero po przyjeździe do Leicester.
- Zapewne od Much'a. - uśmiechnął się Robin.
- Tak, ale nie tylko. Ojciec Ralph dotarł wcześniej i również zdał mi relację.
- Panie, czy do Leicester dotarł sir John Longthorn? Kilka dni temu wyjechał z Locksley w obawie przed szeryfem…
- Owszem, wraz z córką i lady Marian z Knighton. - król spojrzał na Robina. - Ponoć pomogłeś im.
- Owszem, dzięki Guy'owi z Gisborne.
- On był prawą ręką szeryfa, informowano mnie o tym już wielokrotnie. - wtrącił król. - Wysłałem już ludzi, by go aresztowali.
- Zawiśnie?
- Zapewne.
Robin i król Ryszard weszli do dużej sali, gdzie szeryf zazwyczaj zwykł przyjmować audiencje.
- Zanim jednak to nastąpi, chciałbym wysłuchać tego, co masz do powiedzenia o tym człowieku.
Locksley spojrzał zaciekawiony na króla.
- Mów Robin, jesteś bezpośrednim świadkiem i twoja relacja jest ważna. - król usiadł na tronie szeryfa i ponaglił dłonią mężczyznę.
Tymczasem Carter i jego ludzie dotarli do majątku Locksley. Mieszkańcy wsi widząc rycerzy z lwami na piersi spoglądali z ciekawością jak zatrzymują się pod dworem.
- Guy z Gisborne! W imieniu króla Ryszarda wychodź! - ryknął jeden z nich.
Ludzie z Locksley patrzyli w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po chwili otworzyły się drzwi i Gisborne wyszedł przed dom. Uniósł ręce i spojrzał ponuro na rycerzy.
- Witaj Carter.
- Brać go. - Carter skinął na dwóch towarzyszy, a ci pochwycili Guy'a, skrępowali mu dłonie, a linę rzucili dowódcy. Carter przywiązał ją sobie do łęku siodła i pognał konia. Gisborne zatoczył się, ale zdołał utrzymać równowagę i pobiegł za koniem. Gdy dotarli do Nottingham, ledwo trzymał się na nogach, przecierając zakurzone oczy związanymi dłońmi. Na dziedzińcu zamku kolana się pod nim ugięły i upadł na bruk nie mając siły wstać.
- Do lochu z nim. - rzucił Carter nie patrząc nawet na więźnia. - Tylko z daleka od Vasey'a. - dwóch chwyciło Gisborne za ramiona i zawlekło go do lochów.
Carter tymczasem wbiegł po schodach i zasięgnąwszy języka, udał się do wielkiej sali gdzie jak się dowiedział był król.
- O! Carter! Macie go? - Ryszard przerwał rozmowę z młodym mężczyzną,
- Tak panie. Jest w lochach. - odparł składając lekki ukłon i przyjrzał się towarzyszowi króla. - Ha! Robin! No któż inny mógł tu być, jak nie ty!
- Carter! Dobrze cię widzieć stary druhu!
Mężczyźni uściskali się energicznie.
- Wasza Wysokość! Przybył sir John Longthorn. - oznajmił strażnik, który wszedł do komnaty.
- Szybko. - król uniósł brwi - Ale to dobrze. Niech wejdzie. Carter rozgłoś w mieście i po okolicy, że jutro odbędzie się egzekucja. Niech ludzie się dowiedzą.
- Rozkaz panie. - rycerz wyszedł.
Chwilę później pojawił się lord, a wraz z nim dwie młode kobiety. Mężczyzna pokłonił się nisko, a panny dygnęły z gracją. Robin nie wytrzymał i podszedł do Marian. Przytulił ją mocno, a ona śmiała się tuląc do niego. Lord skwitował ten widok pobłażliwym uśmiechem, podobnie król. Wstał i podszedł do Elisabeth, która z trudem starała się ukryć zaskoczenie odkąd weszła do sali i zobaczyła Ryszarda.
- Wasza wysokość… - dygnęła po raz kolejny, spuszczając oczy.
- Miło cię widzieć ponownie, pani. - uśmiechnął się wyciągając dłoń. Elisabeth podała mu dłoń. Król odprowadził ją na bok..
- Jeśli uraziłam czymś wtedy waszą wysokość… - rzekła cicho, ale Ryszard jej przerwał.
- Skąd ta myśl, młoda damo? Dobrze wspominam tę rozmowę w ogrodzie. To ja proszę o wybaczenie, że ukrywałem swoją tożsamość, a tym samym wprawiłem cię pani teraz w zakłopotanie.
- Nie mam za złe tego waszej wysokości. - odparła i lekko się uśmiechnęła.
- Czy nadal wstawiasz się za sir Guy'em z Gisborne, tak jak uczyniłaś to pani w Leicester?
- Tak, wasza wysokość.
- Jesteś bardzo konsekwentna jak na tak młodą osobę, pani. Zapamiętam to. Wróćmy do pozostałych. - rzekł Ryszard i odprowadził dziewczynę do ojca, który wcześniej
z zaciekawieniem, ale dyskretnie przyglądał się cichej rozmowie króla z córką.

Wiadomość o przyjeździe króla do Nottingham i egzekucji szeryfa obiegła okolicę lotem błyskawicy. Kolejnego dnia jeszcze przed świtem do miasta ściągnęły tłumy ludzi, by na własne oczy ujrzeć koniec ich wieloletniego ciemiężyciela.
W lochach Vasey miotał się po celi, nie mogąc uwierzyć w to, w jakiej się znalazł sytuacji. Cisza jaka panowała na zewnątrz potęgowała grozę nadchodzącego przeznaczenia. W przeciwieństwie do szeryfa, Guy milczał. Nie odezwał się ani słowem, odkąd wczoraj wtrącono go do lochów. Nawet kiedy Vasey rzucał w niego obelgami i odgrażał się w każdy możliwy sposób. Myślał o Elisabeth i to dawało mu odrobinę spokoju. Gdy pojawili się strażnicy poczuł nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku, ale ci jednak minęli jego celę i poszli po Vasey'a. Wyprowadzili go na zewnątrz, a gdy pojawił się na dziedzińcu, rozległo się kilka nienawistnych okrzyków, ale zaraz ustały. Potem Gisborne usłyszał przemawiającego mężczyznę, musiał to być król Ryszard. Starał się zrozumieć coś, ale rozmowy strażników przy drzwiach uniemożliwiły to. W końcu zapadła cisza, a potem rozległ się krzyk dziki tłumu. Guy westchnął, czując jak pierwotny strach przed śmiercią ogarnia jego serce. Teraz zapewne przyjdą po niego. Jednak czas płynął, a nikt nie przychodził. Gdy w końcu odważył się pomyśleć, że jednak nie dziś przyjdzie mu zginąć, drzwi zaskrzypiały i dwóch strażników zbiegło na dół. Zacisnął szczękę, wstał i podszedł do kraty. Nie zamierzał histeryzować jak Vasey. Uniósł dłonie na głową i czekał aż strażnicy otworzą celę.
Elisabeth stała w krużganku patrząc na kłębiący się pod szubienicą tłum. Nie chciała być na egzekucji, od przyjazdu tutaj czuła się źle. Ojciec jednak zmusił ją do tego. Obok niej stała Marian. Robin był przy królu wraz z jej ojcem. Marian, mimo niechęci jaką okazała jej kuzynka w Leicester, teraz była blisko, zdając sobie sprawę jak bardzo musi być ciężko Elisabeth. Jej samej na myśl, że Guy ma zginąć krajało się serce. Mimo wszystko nie umiała go nienawidzić i nie życzyła mu śmierci. Więc gdy król polecił rozpocząć egzekucję chwyciła Elisabeth za rękę. Strażnicy zbiegli na dół, ale wyprowadzili nie dwóch, ale jednego skazańca. Były szeryf protestował przekrzykując tłum, ale uniesiona dłoń króla uciszyła i jego i obywateli.
- Vasey, mając na względzie świadectwa zaufanych osób ogłaszam, że za zbrodnie przeciw osobie króla, niesprawiedliwe rządy, wyzyskiwanie ludności i niegospodarność w dysponowaniu publicznymi środkami zostajesz skazany na śmierć. Ze względu na powagę twych zbrodni zostaje ci odebrane prawo do śmierci przez ścięcie mieczem przysługujące osobie szlachetnie urodzonej. Zostaniesz powieszony. Jak zwykły rzezimieszek. - krótka przemowa króla spotkała się z pełnym aprobaty pomrukiem tłumu.
- Panie zlituj się, okaż łaskę! - zawołał Vasey, ale król polecił rozpocząć egzekucję.
Elisabeth i Marian w napięciu patrzyły jak na szyję Vasey'a zakładają sznur. Kat spojrzał na króla w oczekiwaniu na gest przyzwolenia. Elisabeth zrobiła to samo. Ryszard skinął głową i stołek wyleciał spod nóg byłego szeryfa. Lina napięła się ze skrzypnięciem i dało się słyszeć ciche chrupnięcie, gdy pękły kości karku. Elisabeth odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na drgające w ostatnich konwulsjach ciało.
Król wstał.
- Szeryf Vasey nie żyje. Cofa się tym samym jego rozkaz, by Robina zwanego Hoodem, byłego lorda Huntington i Locksley ścigać jako banitę. Przywraca się mu wszystkie tytuły i ziemie, które posiadał. Ułaskawia się jego i jego ludzi od wszystkich czynów, które na nich ciążyły, a których dopuścili się, by walczyć z niesprawiedliwymi rządami szeryfa Vasey'a. - słowa króla przerwał wybuch radości wśród ludu, ale ten uciszył go gestem dłoni. Robin przykląkł przed królem i pokłonił głowę.
- Wstań przyjacielu. - król uśmiechnął się. - Pora nad jednak osądzić jeszcze jednego człowieka. Guy'a z Gisborne.
Spojrzał w stronę gdzie stała córka lorda Longthorna. Była bardzo blada, dostrzegł łzy w jej oczach. Czyli przeczucie go nie myliło co do jej uczuć względem tego Gisborne'a.
- Czy jest tu ktoś, kto poświadczy za tym człowiekiem, bym miał podstawy by darować mu życie? - król wstał i spojrzał po zebranych. Elizabeth patrzyła po zebranych i z każdą minutą ciszy czuła coraz większy chłód w środku.
- Ja.
Elizabeth momentalnie odwróciła głowę. Pomruk zdziwienia przeszedł przez zebranych, bo nikt nie spodziewał się, że Robin wstawi się za swoim największym wrogiem.
- Robin!? - syknął Will, zszokowany.
- Muszę Will. Jestem mu to winien. Mimo wszystko. - rzekł cicho do Willa.
- Ja, wasza wysokość. - Elisabeth usłyszała swój głos, a potem poczuła wściekłe spojrzenie ojca.
- I ja. - usłyszała za sobą głos Marian, jakby poparcie dla jej decyzji. Marian chwyciła Elisabeth za rękę i pociągnęła ją przez tłumek możnowładców. Gdy stanęły przed królem Marian chciała się odezwać, ale Elisabeth wystąpiła naprzód i skłoniła się królowi.
- Elisabeth! - sir John syknął wściekle, ale dziewczyna odwrócił głowę od niego. Przyklęknęła zgrabnie.
- Proszę wasza wysokość, byś darował mu życie. Dałeś przykład kary za zdradę wieszając szeryfa, niech on będzie przykładem na odkupienie win i naprawienie zła, które uczynił.
Ryszard słuchał uważnie słów dziewczyny. Nie uszło jego uwadze zachowanie jej ojca i to, że nie poparł córki, mimo że jak ona zawdzięczał życie Gisborne'owi. Król przypomniał sobie również w tym momencie wszystko co sir John mówił o Guy'u w Leicester i o tym jak wspominał pobyt w domu tego człowieka. Sir John nie szafował pochwałami, ale wydawał się być obiektywny - mimo to król wyczuł jego sporą niechęć do Gisborne'a. Ciekawiło go, czy chodzi o samą zdradę, czy o coś bardziej złożonego.
- Nim wydam wyrok, wysłucham świadectw zarówno Robina z Locksley, lady Knighton jak i córki lorda Longthorna. Lordzie ty też dołącz do nas. - król wstał i skinął na czwórkę, by poszli za nim.
Gdy znaleźli się w wielkiej sali Ryszard spojrzał wyczekująco na nich.
- Lady Marian?
Dziewczyna spojrzała szybko na Robina, a ten skinął głową i uśmiechnął się krzepiąco.
- Wasza wysokość, wielokrotnie widziałam jak sir Guy czynił dobro i wiem, że jest do tego zdolny. Wiele razy ratował przed gniewem szeryfa mnie i mego ojca. Nie zasłużył by go karać śmiercią.
- Mimo tego, że zawsze walczyliśmy ze sobą, zgadzam się z Marian. - wtrącił się Robin - I popieram słowa Elisabeth. - dodał. - Choć sam zaznałem od niego wiele złego, uważam, że jego śmierć nic nie zmieni, a życie może. Lepiej będzie jak odkupi winy i naprawi wyrządzone krzywdy.
Ryszard skubał siwą brodę słuchając tego co mówią. Spojrzał na Elisabeth, ale ona milczała patrząc w napięciu na króla.
- Sir John?
- Znasz moje zdanie panie, wypowiedziałem je już w Leicester.
- Tak. Nie było w nim nic co by przemawiało za Gisborne'em. Jednak mimo to daruję mu życie. - rzekł wolno Ryszard - Niech go przyprowadzą. - polecił strażnikowi, który czym prędzej wyszedł.
Jakiś czas później do sali wszedł Guy. Elisabeth zacisnęła dłonie, gdy pojawił się w drzwiach prowadzących do sali. Obecność Robina i Marian go nie zdziwiła, poczuł za to zaskoczenie osobą Longthorna. Gdy dostrzegł Elisabeth, zatrzymał się na chwilę, ale pchnięty przez strażnika szedł dalej już spokojnie wpatrzony w grunt przed sobą. Ona tymczasem wpatrywała się w niego intensywnie, chcąc złapać znów jego spojrzenie. Po policzkach popłynęły jej łzy. Strażnicy podprowadzili go na środek sali i pchnęli na kolana. Guy rozejrzał się po komnacie.
- Guy'u z Gisborne, ciążą na tobie poważne zarzuty, za które grozi ci śmierć. - Guy spojrzał na władcę. - Masz jedną szansę by się bronić. Uważaj jednak na słowa, bo waży się twoje życie.
- Niewiele jest rzeczy, które przemawiają za mną. - odezwał się po chwili Gisborne - Wspierałem szeryfa w jego spiskach, choć nie zawsze je popierałem. Nie miałem odwagi by mu się przeciwstawić otwarcie. Dopiero, gdy szeryf zdradził mnie, zdecydowałem się postąpić wbrew jego rozkazom. Ostrzegłem Hooda, że szeryf wie o twoim powrocie panie i wskazałem wyjście z tuneli w Treeton, którymi zamierzał uciekać. Te wiadomości miał ci przekazać jego sługa. Czy do tego doszło, nie wiem.
- Doszło. Szeryf cię zdradził? - Ryszard spojrzał uważniej na Guy'a.
- Zamierzał zrzucić na mnie całą winę za spiski i Czarnych Rycerzy. Sir John był przy tym. - Guy wbił zimne spojrzenie w lorda – Tej nocy kiedy się to stało, wyszło na jaw, że sir John nie jest naszym sojusznikiem, a szpiegiem. Przez wszystkie jego wcześniejsze zapewnienia i przyrzeczenia okazały się nic nie warte. - lord zbladł lekko doskonale wiedząc, że Guy mówi o Elisabeth - Mimo to, ostrzegłem o grożącym lordowi Longthornowi i jego rodzinie niebezpieczeństwie. Razem z Hoodem pomogliśmy im uciec. Szeryf za ucieczkę lorda zamierzał mnie zabić…
- Zamierzał?
Guy odsłonił gojącą się ranę.
- Czy to wszystko co masz do powiedzenia? - król spojrzał na zranienie.
- Tak. - odparł Guy, a gdy król zaczął zamyślił się rozważając jego słowa, ponownie spojrzał na Elisabeth. Patrzyła na niego i gdy ich oczy się spotkały próbowała się uśmiechnąć, ale była widać zbyt wstrząśnięta, bo wyszedł zaledwie grymas. Na jej szyi Guy zauważył znajomy łańcuszek medalionu matki. Reszta chowała się pod suknią, zapewne między drobnymi piersiami dziewczyny.
- Daruje ci życie Gisborne. To nie łaska, ale próba. Masz rok. Rok byś odbudował zaufanie ludzi. Jeden rok. Inaczej podzielisz los Vasey'a. - odezwał się niespodziewanie król - Jednak w zamian oczekuję lojalności ponad wszystko, bo za najmniejsze potknięcie, cień podejrzenia będziesz surowo ukarany.
- Tak, panie. - rzekł Guy, czując obezwładniającą ulgę.
- Pozostaniesz na tym samym stanowisku przy nowym szeryfie, które zajmowałeś wcześniej. Uprzedzając pytanie… - Ryszard spojrzał po zebranych – nowym szeryfem mianuję sir Johna Longthorna.
- To zaszczyt. - lord pokłonił się nie ukrywając zaskoczenia.
- Bądź lepszym od swego poprzednika. Niech ludzie znów zaufają szeryfowi. - rzekł Ryszard i opuścił salę, za nim poszli Robin, lord Longthorn i Marian, która odwróciła się, by ponaglić ociągającą Elisabeth, ale gdy zobaczyła w jej oczach niemą prośbę, kiwnęła głową i zostawiła Elisabeth z Guy'em. Nie mogła im odmówić chwili samotności.
Guy od razu podszedł do Elisabeth, objął ją i przytulił. Dziewczyna poczuła pocałunek na włosach.
- Modliłam się, tak bardzo się modliłam, żeby Bóg cię uchronił! Żeby mi dał odwagę, by cię bronić! - spojrzała na niego, dotykając policzka.
- Broniłaś mnie? Zrobiłaś to dla mnie? - dało się wyczuć niedowierzanie w jego głosie.
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Dziękuję ci. - pogłaskał ją po policzku a potem nachylił się i ją pocałował.
- Marian i Robin również to uczynili. - odsunęła się skrępowana jego pieszczotą.
Guy milczał nie wiedząc co ma powiedzieć.
- Król wzywa! - strażnik nagle przerwał ich rozmowę.
Elisabeth poszła pierwsza, a za nią Guy, jeszcze prowadzony przez strażnika. Gdy pojawili się na zewnątrz Elisabeth stanęła przy Marian, kryjąc się przed karcącym spojrzeniem ojca.
- … będzie musiał z własnych środków naprawić szkody, których dokonał. Nowy szeryf będzie miał pieczę nad jego uczynkami, by nie powtórzyły się niegodziwości jakich dopuszczał się wcześniej.
Trafili akurat na koniec przemowy króla. Tłum zamruczał, kilka osób klasnęło w dłonie. Ryszard nie spodziewał się entuzjastycznej reakcji – pozostawił wszakże na stanowisku znienawidzonego sługę poprzedniego szeryfa. Tym wyżej podnosiła się poprzeczka dla Gisborne'a.

Kilka tygodni później.

- Robin, mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, o co cię poprosiłem. Wszakże według archiwów kiedyś tej kawałek ziemi należał do Gisborne'ów...
- Skoro Gisborne ma łożyć na odbudowę Knighton musi mieć na to środki. Jedna wieś po ojcu powinna starczyć, szeryfie. - odparł Robin.
- Ciesze się. Zapisz zatem… - szeryf Longthorn zwrócił się do skryby, a ten umaczał pióro w kałamarzu.
- Przy okazji sir, chciałbym uczynić zadość jeszcze jednej formalności. - rzekł Robin.
- Mów zatem. - sir John spojrzał zaciekawiony na Locksleya.
- Proszę o rękę Marian.
Szeryf się zaśmiał i kiwnął głową.
- Czekałem na to. Zgadzam się. Taka była wola ojca Marian. - Robin uśmiechnął się od ucha do ucha. - Od razu zawieź jej tę wiadomość. - odparł sir John życzliwie. - Skryba i tak jutro dopiero skończy pisanie aktu przekazania ziemi.
- Tak zrobię. - Robin uśmiechnął się i wyszedł.
Szeryf spoważniał w momencie. Ta sytuacja bowiem przywiodła mu na myśl Elisabeth. Niestety mimo usilnych starań nie udało się wygonić z jej młodej główki Gisborne'a. Im bardziej ograniczał ich spotkania tym bardziej Elisabeth buntowała się, a jej uczucie do sir Guy'a rosło. Musiał coś z tym zrobić. Nie wyobrażał sobie bowiem, iż faktycznie będzie musiał oddać córkę temu człowiekowi. 

______________
Kolejny, siódmy odcinek opowiadania tutaj

13 komentarzy:

  1. O jeju :D 6 czesc pojawila sie juz wczoraj? Ach! Teraz musze czekac do konca dnia az bede mogla usiasc wygodnie i znow przezywac Guya i Elizabeth :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dorotko, powiedz, że to nie jest ostatni rozdział? Prosz, prosz, proszeeeee ;D ten rozdział tak mnie porwał, że przeczytałam wszystko jednym tchem :D Dobrze, że Guy dostał drugą szansę. Zasłużył na to jak mało kto z otoczenia Vaseya. Właściwie to tylko on zasłyżył :D Ale to, że Marian i Robin się za nim wstawili. Kiedy czytałam ten moment to normalnie oniemiałam. Roobin to spoko ale Marian? MARIAN?! Łałałiła :D Myślałam, że uraz do Guya będzie tak duży, że będzie się cieszyć gdy zawiśnie, a tu jednak :) Nie no co tu dużo mówić... Superancko ;) Świetnie opisany król Ryszard. Od razu (nie wiem czemu) na mysl przyszedł mi Thrain :D Taki ma być właśnie król :) Hehe a reakcje i postępowanie lorda Johna w stosunku do Guya i Elizabeth przypominają mi mojego dziadka w stosunku do mojej drugiej połówki hehehe. Też mu nie przypasił od samego początku. Czepiał się nawet włosów xD Ale teraz po 6 latach i ślubie na horyzoncie wszystko się ułożyło i dziadek uważa go za "najlepsze co mogło mnie spotkać" :D
    Mam cichutką nadzieję, że lord Longthorn tak samo przekona się do Guya :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie ostatni rozdział :) Pisząc o Ryszardzie miałam na myśli kogoś innego, ale na razie nie będę zdradzać postaci, żeby nie narzucać innym mojego wyobrażenia. Tak jak np tobie, która sobie wyobraziła Thraina :)
      Co do ojca Elisabeth... hm, nie będzie przeszkodą ;)

      Usuń
  3. Ufff to dobrze, że nie ostatni ale mam też nadzieję, że nie przedostatni :P A to ciekawe jaki wzór króla sobie obrałaś ;) może z czasem coś mi zaświta ;)
    Hmm, tata Elizabeth nie będzie przeszkodą ale coś mi się zdaje, ze Guya i Elizabeth czeka jeszcze długa droga zanim zostaną razem? :D coś na pewno szykujesz ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnimi czasy mam pewne opóźnienie w czytaniu kolejnych części Twojego opowiadania. Najpierw było spowodowane brakiem Internetu, a teraz wieloma zajęciami, ale od tej pory się poprawię. Cieszę się, że Guy dostał szansę i nie skończył na szafocie. Dobrze, że spotkał kogoś takiego jak Elizabeth, kogoś kto przywrócił mu wiarę w ludzi i w samego siebie, kogoś, kto pomógł zerwać ze starymi zwyczajami i porzucić podłego szeryfa. Najlepszy moment w całym rozdziale to ten, w którym Guy udaje się "na poszukiwanie" sir Longthorna. Wspaniale zagrane! Mam nadzieję, że pomimo wszystkich niebezpieczeństw i przeciwności losu ta historia również będzie miała dobre zakończenie.
    -Dis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie opóźnienie ma też swoje zalety, można przeczytać no 2 części od razu :)
      Happy end będzie, ale jeszcze trochę minie zanim o nim przeczytamy :)

      Usuń

  5. Och jestem mocno spóźniona tutaj, za co przepraszam, ale bardzo podoba mi się ten rozdział. A wyobrażać sobie łysą głowę szeryfa wyglądającą przez okno w dodatku wrzeszczącą tak że ptaki uciekają- bezcenne. :-) Prawdę mówiąc niezbyt lubię Robina w tej (BBC)serialowej wersji, ale w Twoim opowiadaniu zachował się bardzo ładnie, co było zaskoczeniem dla mnie. A Elisabeth to niezwykła niewiasta. Już wiem, że to nie jest ostatni rozdział, i już nie mogę doczekać się co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, że gdyby III sezon skończył się lepiej dla obu panów, koniec końców być może Robin postąpił by podobnie jak u mnie. Przynajmniej mam taką nadzieję :)

      Cieszę, że że śledzicie kolejne rozdziały opowieści, każda w swoim tempie :)

      Usuń
    2. To faktycznie ciekawe jak potoczyłyby się losy Robina i Guy’a gdyby był jeszcze 4-ty sezon „RH”, skoro w 3-cim okazało się, że obaj panowie są braćmi. :-) Mimo wszystko wolę Twoją wersję.

      Jestem pewna, że będę wracać do tego opowiadania. Tak jak mówiłam wcześniej to taki „mój” sir Guy, za którym baaardzo tęskniłam.

      Usuń
    3. I to są słowa, które motywują do pisania :) Zadowolony czytelnik.
      Do następnego rozdziału przygotowałam dla Was małą niespodziankę. Taki słodzik ;)

      Usuń
    4. Baaardzo zadowolony, Doroto. :-)
      Już się nie mogę doczekać cóż to może być za niespodzianka. :-)

      Usuń
    5. O Boże, ja tym bardziej ;D

      Usuń

Dziękuję za komentarz.
Miło, że mnie odwiedziłeś. Zapraszam ponownie :)