Rozdział 6
Dwór
Locksley zniknął im z oczu bardzo szybko. Drzewa i zarośla
wyłaniały się z ciemności oświetlone na krótko lampami powozu i
równie szybko rozmywały się w mroku, gdy je mijali. Elisabeth
milczała odkąd wyjechali. Od czasu do czasu przymykała oczy, ale
nie chciało jej się spać. Emocje były jeszcze zbyt świeże.
Robiła to bardziej dla uspokojenia ojca, którego wzrok czuła na
sobie od czasu do czasu. Jednak w końcu po dłuższym czasie kołysanie
powozu i stukot końskich kopyt znużyły ją. Oparła głowę na
ramieniu śpiącej piastunki i zasnęła.
Jakiś
czas później powóz dojechał do rozstajów i skręcił w lewo.
-
Wuju? - Marian dotknęła dłoni sir Johna siedzącego naprzeciw
niej.
-
Słucham cię Marian. - miał zmęczony, strapiony głos. Przetarł
oczy palcami. - Mów dziecko, zamyśliłem się.
-
Gdzie jedziemy? Nie do Doncaster? Powóz skręcił na południe.
-
Nie, nie możemy wrócić do mojego hrabstwa. Jedziemy tam gdzie jest
król. Tylko on nas może ochronić przed szeryfem. - odparł sir
John.
-
Wiesz gdzie jest teraz król? - dopytywała się Marian.
-
Mnie więcej.
-
To znaczy?
-
Weź przykład z Elisabeth i śpij młoda damo. - zbył ją lord. -
Gdy wstanie słońce z Bożą pomocą będziemy bezpieczni.
Marian
uśmiechnęła się i nie drążyła dalej.
Sir
John powrócił do rozmyślań, które przerwała mu Marian. Miał
nadzieję, że król nadal jest w Leicester i że zdąży się z nim
zobaczyć, nim ten wyruszy do Nottingham. Wiedział od Robina, że
ten posłał już do jego wysokości swojego człowieka, który,
jeśli nic mu się nie przytrafiło po drodze, zapewne musiał już
napotkać królewskie patrole. Lord jeszcze raz wrócił do wydarzeń
sprzed wyjazdu z Locksley. Gdy w nocy usłyszał kroki, potem głośne
rozkazy sir Guy'a był pewien, że przyszli po niego ludzie szeryfa,
bo ten przeklęty zakonnik go jednak rozpoznał. Jakież było jego
zdziwienie, gdy wraz z Gisborne'em pojawił się Robin Hood ze swymi
ludźmi. Sam Gisborne niewiele mówił. Jedyne co od niego usłyszał
to to, że zawdzięcza życie córce. Jednak ton i spojrzenie sir
Guy'a jakie tym słowom towarzyszyły mroziły krew w żyłach. Potem
szorstko nakazał, by zabrał dziewczęta i czym prędzej opuścił
jego dom. Gdy sir John czekał pod dworem, Robin podszedł i wyjaśnił
mu szybko wszystko co działo się, nim wraz z Gisborne'em tu
przyjechali. I choć niespodziewana pomoc jakiej doznali od
najwierniejszego sługi szeryfa, a także, z tego co wiedział od
Robina, wyjawienie przez niego tajemnic szeryfa, by pomóc królowi,
rzucały nowe światło na postać Gisborne'a, to w oczach lorda nie
zyskał on nic. Ot, szczur uciekający z tonącego okrętu, takie
właśnie miał o nim zdanie sir John. Żal mu było w tym wszystkim
najbardziej córki, która zdążyła polubić tego łotra. Widział,
że cierpiała, gdy się żegnali. Uczucia Gisborne'a go nie
obchodziły. Choć przystał na jego prośbę o rękę dziewczyny, to
nic to dla niego nie znaczyło. Wkrótce śmierć Gisborne'a rozwiąże
ten niewygodny układ za niego.
Wyjechali
na otwarty teren i sir John zauważył, że horyzont zaróżowił się
już z lekka na wschodzie. Byli już daleko od Nottingham, a gdy
szeryf odkryje ich nieobecność będą już pod opieką Ryszarda
Lwie Serce.
Much'a
wprowadzono do jednej z komnat zamku i rzucono na posadzkę.
-
Jak śmiecie mnie tak traktować?! Walczyłem z królem w Ziemi
Świętej! Byłem w jego straży przybocznej! Razem z Robinem z
Locksley! - oburzył się na dwóch rycerzy, którzy stali za nim.
-
Przymknij się! - syknął jeden z nich i wskazał wzrokiem na coś
przed nimi.
Much'owi
chwilę zajęło zrozumienie aluzji, ale w końcu spojrzał przed
siebie. W otwartych drzwiach prowadzących na niewielki balkonik stał
wysoki, postawny mężczyzna. Ciemne grube brwi miał zmarszczone, a
spod nich patrzyły na Much'a łagodne niebieskie oczy.
-
Mówisz, że walczyłeś ze mną w Ziemi Świętej? Gdzie? - Ryszard
odezwał się niskim, władczym ale uprzejmym głosem,.
Much
pokłonił się tak nisko, że aż uderzył głową o posadzkę.
-
Wasza Wysokość! Akka! Z moim panem byliśmy tam z tobą!
-
Zaiste musiało tak być, bo nawyków nabrałeś iście saraceńskich.
Wstań człowieku! - gestem dłoni kazał mu się podnieść i
podszedł bliżej.
Much
zerwał się z ziemi i wyprostował przed królem. Ryszard przyglądał
mu się przez chwilę.
-
Pamiętam cię… Prawda co mówisz. Służyłeś młodemu
Locksley'owi. - odezwał się w końcu. - Gdzie on teraz jest? Czemu
nie przybył z tobą?
-
Mój pan jest w Nottingham, mnie posłał bym cię odnalazł, co
dzięki Bogu mi się udało, niech będzie pochwalony na wieki
wieków!
-
Amen. - odparł król.
-
Szeryf Nottingham, Vasey, knuje przeciw tobie, nawet teraz, kiedy
jesteś już w kraju! - gorączkował się Much. - Razem z twym
bratem chciał cię obalić, a teraz rozsyła ludzi by ci, którzy
spiskowali razem z nim, powstali przeciw tobie!
Ryszard
słuchał Much'a, spacerując wolno po komnacie z dłoń zaplecionymi
z tyłu. Miał strapione oblicze. W końcu podszedł ponownie do
drzwi prowadzących na balkonik.
-
Pozwól tutaj.
-
Panie?… - Much zdezorientowany podszedł do króla.
Władca
wskazał mu dłonią dziedziniec zamku i Much aż się cofnął. Na
murach kołysali się wisielcy. Około dwudziestu.
-
Doceniam twoje poświęcenie, dobry człowieku i Robina. - król
westchnął i wszedł do komnaty. - Przed tobą dotarł tu opat z
Kirklees. Ranny, ale żywy. Miał pisma. Przeczytałem je. Były to
listy zdrajców. - król oparł się rękami o stół – Od kilku
dni około dziesięciu hrabstw ma nowych zarządców i szeryfów. Moi
skrybowie nawet teraz przepisują akty własności ziem na nowych
lordów. - rzekł przygnębionym głosem. - A co do szeryfa
Nottingham, to osobiście się do niego pofatyguję.
Guy
bladym świtem wyjechał z Locksley do Nottingham. Chciał być tam
jak najwcześniej, by szeryf zastał go przy wypełnianiu jakiś
obowiązków. Okrycie wyjazdu lorda przez szeryfa postanowił
zostawić losowi. A im dłużej szeryf nic nie wiedział, tym tamci byli bezpieczniejsi.
Gdy
dotarł na miejsce zamek jeszcze spał. Strażnicy widząc go,
wcześniej sennie oparci na halabardach, wyprostowali się jak
struny.
-
Śpicie na warcie żołnierzu? - warknął – Dawno żeście w
karcerze nie byli! Odprowadzić! - skinął i obu wartowników
zaprowadzono do lochów. Na ich miejscu zaraz stanęli następni.
-
GISBRONE!!!
Ptaki
żyjące w murach zamku zerwały się gwałtownie w niebo. Gisborne
aż podskoczył i spojrzał w górę, skąd dochodził wrzask.
-
Gisborne, na górę! Gdzie Longthorn?! Czego stoisz matole?! Do mnie!
- łysa głowa szeryfa wyglądała z okienka jego komnaty.
Guy
zacisną szczękę i wbiegł po schodach do zamku. Kilka minut
później był już pod komnatą szeryfa.
-
Z drogi! - machnął dłońmi, by straże się rozstąpiły i wszedł
do środka.
-
Gisborne, powiedz mi, błagam, powiedz że nasz drogi przyjaciel sir
John Longcośtam przyjechał z tobą!
Guy
poczuł chłód na karku, ale nie dał nic po sobie poznać.
-
Kiedy wyjeżdżałem wszyscy spali. Zapewne wkrótce przyjedzie.
Narada…
-
Nie będzie żadnej narady! Żadnej, rozumiesz?! - wrzasnął szeryf
machając rękami, a Guy, odsunął się zawczasu by nie oberwać. -
To Longthorn jest trzecim szczurem! Longthorn! LONGTHORN!
Guy
milczał, uniósł tylko brwi zdumiony.
-
Wczoraj nasz lord mało się odzywał odkąd wszedł Rufus! Dopiero
na samym końcu coś mruknął, ale to wystarczyło by klesze się
pootwierały odpowiednie szufladki w tej wygolonej łepetynie! Dziś
mi o tym doniósł! Na co jeszcze czekasz! Masz mi tego zdrajcę i te
obie dziewki przywlec na powrozach!
-
Tak jest, panie! - rzekł Guy i odwrócił się na pięcie.
-
Gisborne…
-
Tak, mój panie? - mężczyzna spojrzał na zwierzchnika.
-
Zostawimy Ryszardowi na dziedzińcu mały prezent. Dyndający
prezent. - wyszczerzył się paskudnie szeryf.
Guy
uśmiechnął się wyrażając aprobatę dla pomysłu szeryfa i
szybko wyszedł. Na dziedzińcu zebrał zbrojnych i wyjechali prędko
z miasta. Musiał mieć świadków i od niego teraz zależało
zaaranżowanie niespodziewanego porannego wyjazdu lorda pod jego
nieobecność. Część już zrobił wczoraj z pomocą Hooda. Dziś
starczyło to tylko pokazać komu trzeba.
Zbrojny
oddział mknął przez Sherwood jak demony i gdy wpadł do Locksley
ludzie poczęli uciekać do domów, przeczuwając kłopoty.
Guy
i jego ludzie zobaczyli z daleka otwartą na oścież stajnię i
pustą wozownię. Dwór wokół którego o tej porze kręcili się
już mieszkańcy i służba dziś był cichy i nieruchomy.
-
Otoczyć dwór! - wydał rozkaz, gdy się zbliżyli i zeskoczył z
konia. - Wy czterej! Ze mną! Reszta, obstawić wyjścia!
Żołnierze
rzucili się by wykonać rozkazy, a Guy z czwórką wszedł do
środka.
-
Thornton! - wrzasnął od progu, a stary rządca wyszedł mu
naprzeciw. - Gdzie lord? Czemu wszędzie jest pusto? Allan!
Starzec
cofnął się i ze strachem spojrzał po żołnierzach. Chłopak
wyszedł z sali biesiadnej trochę zaspany.
-
Panie… oni wyjechali.
-
Co?! - Guy kopnął wściekły ławę, a ta rozbiła się w drzazgi.
W końcu mógł dać upuść żalowi i złości po wyjeździe
Elisabeth, który dusił w sobie. - Kiedy?!
-
Zaraz gdy wyjechałeś, panie. - odezwał się Allan.
-
I nie powstrzymałeś ich?
-
Myślałem, że...
Guy
zamachnął się na Allana, ale go nie uderzył tylko odwrócił się
i pobiegł na górę. Żołnierze podążyli za nim.
-
Przeszukać dom! - rzucił do nich. Sam udał się do komnaty
Elisabeth. Pchnął lekko niedomknięte drzwi, jakby miał ją
zastać. Komnata oczywiście była pusta. Guy wszedł do środka i
rozejrzał się po niej. Nagle chwycił stołek i trzasnął nim o
ścianę z krzykiem. Wspomnienie krótkich chwil z Elisabeth i
świadomość, że stracił ją na zawsze sprawiły, że aż się w
nim zagotowało z żalu i poczucia niesprawiedliwości. Wyszedł z
komnaty i zbiegł na dół.
-
Zbierać się, jedziemy na gościniec! Z tobą policzę się jak
wrócę! - krzyknął do Allana i opuścił dwór. Dosiadł konia, a
gdy wszyscy jego ludzie byli gotowi, puścił się galopem w stronę
lasu. Doskonale wiedział, że nic nie znajdą. Na drogach było
mnóstwo śladów i niemożliwym było rozróżnienie czegokolwiek,
co wskazywałoby gdzie pojechał poszukiwany powóz.
Po
blisko dwóch godzinach jeżdżenia po okolicy, Gisborne zarządził
powrót do Nottingham. Doskonale wiedział co go tam czeka, ale było
mu już wszystko jedno.
Szeryf
czekał na niego na dziedzińcu.
-
Gdzie oni są? - spytał podejrzanie spokojnym głosem szeryf, gdy
rycerz zsiadał z konia.
-
Wyjechali panie. Szukałem ich, ale ślad się urwał.
Vasey
zrobił się najpierw blady, a potem czerwony, nabrał powietrza, z
sykiem je wypuścił i zaciskając pięści. Guy w napięciu
obserwował szeryfa, spodziewając się wybuchu furii.
-
Mam dość twojej niekompetencji! Jesteś skończonym idiotą
Gisborne! Ostatni raz mnie zawiodłeś! - rzekł szeryf. Dobył
sztyletu i zamachnął się na Guy'a.
Guy
cofnął się przed ciosem, ale czubek sztyletu jednak sięgnął
jego piersi. Rozciął materiał i skórę od mostka po bark. Gay
syknął, ale nie stracił zimnej krwi. Wskoczył na konia i dał mu
ostrogi zmuszając do galopu. Szczęściem ulice Nottingham były w
miarę puste, więc szybko się oddalił.
Szeryf
patrzył wściekle za umykającym Gisborne'em.
-
Mamy go ścigać panie? - spytał sierżant.
-
Nie, potrzeba mi ludzi w zamku. A on niech zdycha! - rzekł Vasey i
wytarł ostrze sztyletu.
Krew
sączyła się mocno z płytkiej rany i nim Gisborne dojechał do
granicy lasu, szyja ogiera była mokra od posoki. Zatrzymał się na
chwilę i obejrzał czy go nie ścigają. Na szczęście nic na to
nie wskazywało. Zdjął z szyi kaptur, a potem wcisnął go pod
kaftan, mając nadzieję, że to choć w niewielkiej mierze zatamuje
krew. Musiał szybko dotrzeć do domu. Uderzył konia łydkami i
pokłusował ku Locksley.
Elisabeth
siedziała w ogrodzie, przed chwilą odeszła od niej Marian i
jeszcze można było dostrzec jej sylwetkę przez gałęzie krzewów.
Leicester przywitało ich wczoraj typowym dla obozującej armii
gwarem i niestety również zapachem. Miasto nie miało dość
miejsca w kazamatach, by pomieścić królewskie wojsko, więc
żołnierze obozowali pod murami. Obecność króla powodowała
ciągle zamieszanie, wszędzie było pełno dziwnych osób, a po
zamku kręciło się mnóstwo rycerstwa, w większości, jak się
domyślała Elisabeth,byli to ci co wrócili z królem z Ziemi
Świętej. Dlatego przyszła tutaj. Z małej komnatki, którą jej i
Marian przydzielono wczoraj, zauważyła ten ogród. Miejsce było
spokojne, a choć otoczone krużgankami, po których wciąż ktoś
przechodził, to roślinność wygłuszała wszystkie hałasy i
dawała azyl. Ojca widziała od przyjazdu raz. Wczoraj wieczorem,
gdy przyszedł im zdać szybką i zapewne mocno okrojoną relację z
rozmowy z królem. Dzięki temu wiedziała, że Jego Wysokość
planuje wyjazd do Nottingham, by rozliczyć się z szeryfem. Tu
ojciec znacząco spojrzał na nią, dobrze to zapamiętała. Wstała
wtedy i wyrzuciła z siebie całą złość za to, że ojciec nią
tak szafował, że bez jej wiedzy zrobił z niej brankę, a potem
pozwolił jej myśleć o przyszłości z Guy'em, że pozwolił jej
obdarzyć go uczuciem, a potem przez swoje gierki z szeryfem ich
rozdzielił. Ojciec zbył ją lekceważąco, jak zwykle kiedy nie
zgadzała się z jego zdaniem. A potem dokładnie opisał jakiego
rodzaju człowiekiem jest Gisborne, co go czeka za zdradę i że
nigdy nie dostałby jego córki. Powiał lekki wietrzyk i małe,
puszyste pyłki z kwitnącego drzewa zbite w kulki potoczyły się
alejką. Elisabeth nie znała się na polityce, nie dążyła do
poznawania arkanów władzy, ale sama bez słów ojca zdawała sobie
sprawę, jaką rolę w mały imperium szeryfa pełnił Guy, co robił
i jak wiele zła wyrządził. I była świadoma, że jeśli król
powiesi szeryfa, to Guy pójdzie na szubienicę zaraz za nim.
Odetchnęła głęboko. Ale poznała go przecież z innej strony, tej
lepszej, która mogłaby zacząć rządzić jego życiem, jeśli
byłby przy nim ktoś kto by go kochał… Chciała wierzyć w słowa
Guy'a, że się jeszcze spotkają. Chciała, ale nie umiała siebie
oszukiwać. I nie chciała. Było jej już wystarczająco ciężko i
źle. Marian przyszła ją pocieszyć, ale ona odtrąciła kuzynkę.
Wyrzuciła jej, że jest fałszywa, że była okrutna dla Guy'a. Dla
niej powrót króla Ryszarda do Nottingham oznaczał początek nowego
życia u boku mężczyzny, którego kochała. Jak więc śmiała
mówić, iż wie co ona teraz czuje? Marian odeszła więc szybko bez
słowa, zrażona gniewem kuzynki.
Elisabeth
spojrzała na medalion, który miała na szyi. Srebrny krzyż wpisany
w ażurowy okrąg ozdobiony był na środku czarnym kamieniem.
Wypuściła go z palców, a klejnot zakołysał się ciężko na jej
piersi.
-
Piękny medalion. - odezwał się nagle ktoś i Elisabeth spojrzała
w kierunku źródła głosu. - Zdaje się że francuski. - siwowłosy
postawny mężczyzna podszedł do niej.
-
Być może. Nie znam jego pochodzenia. - odparła Elisabeth
spłoszona. - Znasz się panie na biżuterii? - spytała po chwili.
-
Niewiele, jednak moja matka pochodzi z Francji i tamtejsi złotnicy
tworzą podobne ornamenty.
Elisabeth
przyjrzała się uważniej rozmówcy. Był to w sile wieku mężczyzna,
choć całkiem już siwy. Biała, krótko przystrzyżona broda,
kontrastowała mocno z czarnymi grubymi brwiami, które ocieniały
jego oczy. Nosił się z godnością i Elisabeth nie miała
wątpliwości, że ma do czynienia z człowiekiem wyższego stanu.
Musiał być rycerzem, może jednym z tych, którzy wrócili z
królem. Uśmiechnął się do niej.
-
Pani pozwoli? - wyciągnął ramię. - Szkoda dnia na próżne
siedzenie. - wskazał wzrokiem na bezchmurne niebo.
Dziewczyna
przyjęła ramię mężczyzny opierając się na nim.
-
Ponoć są kraje, gdzie ludzie modlą się, by spadła kropla
deszczu, bo słońce pali wszystko na popiół. - towarzysz wzbudzał
zaufanie, więc kontynuowała rozmowę.
-
Tak, są takie krainy. I aż dziwne, że po latach tam spędzonych
wciąż z radością witam każdy słoneczny dzień. Ale tu w Anglii
trzeba doceniać każdy promień słońca.
-
Jesteś panie krzyżowcem?
-
Tak. - odparł z lekką goryczą w głosie.
-
Nie wydajesz się panie dumny z tego… - rzekła ostrożnie.
Krzyżowiec
zatrzymał się i spojrzał na nią. Przy nim była tak drobna, że
wyglądała jak dziewczynka.
-
Martwi mnie to, co zastałem w domu po powrocie. Przyjaciele zamiast
dbać o moją własność, podzielili ją między sobą, mnie zaś
pragnęli by widzieć martwym.
-
Bardzo mi przykro, panie. - Elisabeth odparła zasmucona.
-
Zapewne wielu z nas tego doświadcza i doświadczyło. - rzekł i
ruszył z Elisabeth wolno dalej.
-
To co powiedziałeś dobrze oddaje obecną sytuację jego wysokości
króla Ryszarda. - odezwała się po chwili. Mężczyzna spojrzał na
nią uważnie i uśmiechnął się kącikiem ust. Słuchał dalej nie
przerywając jej. - Jego też wielu zdradziło.
-
Król o tym wie i wielu z nich już zapłaciło gardłem za zdrady.
Odkąd wrócił czuje się jakby był znów na wojnie.
-
Mówią, że teraz uda się do Nottingham, by tam osądzić zdrajców…
-
Powiedziałaś to z takim żalem, pani. - popatrzył na nią
zdumiony.
Elisabeth
myślała przez chwilę.
-
Poznałam tam człowieka. Wiele lat służył zdrajcy króla,
dopuścił się zapewne podłych czynów i choć wszyscy uważali go
za potwora, dla mnie i mojej rodziny był dobry. Pod odpychającą
powłoką okazał się być hojnym, troskliwych człowiekiem… Może
gdyby dostał szansę na odkupienie win, nie zawiódłby króla po
raz kolejny.
-
Wielu jest takich, którzy ze strachu przed karą udają, że
zrozumieli błędy.
-
Myślę, że on się nawrócił naprawdę. Pomógł nam uciec, gdy
groziło nam niebezpieczeństwo ze strony szeryfa. I zapewne szeryf
swój gniew obrócił na niego…
-
A ty pani? Gdybyś była na miejscu króla? Jak osądziłabyś
takiego człowieka?
-
Gdyby wyrzekł się wszystkiego co zrobił i przysiągł na powrót
wierność królowi, dostałby szansę. - odparła warząc każde
słowo - Ale nie jestem królem, panie. Wierzę jednak, że nasz pan
będzie sądził sprawiedliwie i wysłucha nie tylko głosów
przeciw, ale i tych którzy będą świadczyć za tym człowiekiem. A
jeśli będzie mi wolno sama stanę przed królem, by prosić o
możliwość odkupienia win przez tego człowieka.
-
Jak się nazywał ów człowiek? - krzyżowiec położył dłoń na
ręce dziewczyny i uśmiechnął się łagodnie.
-
Guy z Gisborne.
-
Nie znam nikogo o tym nazwisku. - rzekł. - Odprowadzę cię pani, bo
czas już na mnie.
-
Nie trzeba. - Elisabeth wyswobodziła ramię. - Sama trafię. -
dygnęła zgrabnie i oddaliła się. Gdy zniknęła za drzewami,
mężczyzna skinął dłonią i podszedł do niego jeden ze
strażników.
-
Przywołaj mi do komnat lorda Johna Longthorna, opata Kirkless i
druha Robina z Locksley, Much'a.
-
Wedle rozkazu, wasza wysokość.
Ryszard
jeszcze przez chwilę patrzył na Elisabeth rozmyślając nad tym co
usłyszał od niej, a potem udał się do siebie. Nie musiał długo
czekać na sir Johna i ojca Ralpha i Much'a. Gdy mężczyźni
wyprostowali się złożywszy ukłon, sam wstał.
-
Opowiedzcie mi więcej o Guy'u z Gisborne. Po kolei każdy. Zaczniemy
od ciebie lordzie Longthorn.
Kilka
dni minęło nim rana pozszywana przez wiejskiego felczera zasklepiła
się na tyle, by Guy mógł normalnie się ubrać. Kiedy to zrobił
wyszedł przed dwór i rozejrzał się. Przed stajnią Allan zajmował
się jego koniem. Guy podszedł do niego.
-
Osiodłaj go. - polecił klepiąc zwierzę po szyi.
-
Panie…
-
Rób co mówię, potem będziesz mógł odejść. Prędzej czy
później ktoś tu po mnie przyjedzie. Ludzie szeryfa albo króla.
Nie chcę byś ponosił karę za moje grzechy. Nim wyjedziesz zwołaj
do dworu mieszkańców wsi. Niech Thornton wyda im żywność.
-
Tylko… gdzie mam iść? - spytał zdumiony słowami Gisborne'a
Allan.
-
Nie obchodzi mnie to. Osiodłaj konia.
Gy
Allan wykonał polecenie, Guy wsiadł na ogiera.
-
Gdzie pojedziesz panie? - spytał chłopak, ale Guy nie odpowiedział,
założył tylko na głowę kaptur i okrył się mocniej płaszczem.
Gdy
wyjeżdżał z wioski mijał ludzi idących do dworu. Patrzyli na
niego z niechęcią, niektórzy odwracali głowy. Kilka dni temu
ukarałby ich za to. Dziś było mu to obojętne.
Długo
krążył po okolicy objeżdżając okoliczne wsie. W każdej jednak
objawiały mu się wspomnienia złych uczynków. W końcu droga
zaprowadziła go do Knighton. Gdy uświadomił sobie gdzie jest, w
pierwszej chwili chciał zawrócić, ale po chwili wahania zsiadł z
konia i poszedł między opuszczonymi domami w kierunku dworu. Nie
raz zajeżdżał tą ścieżką do Marian i zdawało mu się, że
wrócił do tamtych dni. Jednak gdy wyszedł zza chaty zobaczył
zgliszcza dworu. Zatoczył się i oparł o chatę.
-
Po co tu przyjechałeś Gisborne? - usłyszał nagle za sobą
nienawistny głos. - Nie pakujesz manatków jak szeryf? Król będzie
w Nottingham lada dzień!
-
Śledzisz mnie Hood?
-
Tak. Jestem ciekawy po co tu przyjechałeś? Przypomnieć sobie jak
spaliłeś jej dom?
Guy
westchnął i poszedł ku zgliszczom ignorując Robina. Ten jednak
podążył za nim.
-
Daj mi spokój Locksley! - warknął Gisborne i zatrzymał się
patrząc na poczerniałe resztki. - Nie zamierzam uciekać jak Vasey.
A to? - wskazał na zgliszcza – Myślisz, że mnie to nie dręczy?
Że nie żałuje? Nic nie wiesz o mnie… Żałuję, każdego dnia!
-
Sumienie ci się odezwało jak poczułeś stryczek na szyi? - syknął
Robin, świadomie prowokując Guy'a, bo nagle cała złość i żal
jakie żywił do tego człowieka poczęły się w nim budzić.
Gisborne jednak nie zareagował agresją na jego gniewny ton.
-
Wiem, że żyłem w hańbie. Zmarnowałem swoje życie. Wiele innych
zniszczyłem albo odebrałem. Wszystko co miało dla mnie sens
okazało się jak dym na wietrze. Wszystko… żyłem twoim życiem,
w twoim domu. Roszcząc sobie prawa do twojej kobiety… Dręczyłem
ją wierząc, że mnie pokocha. A ona kochała zawsze tylko ciebie.
Dopuściłem się przez to wielu zbrodni, ale chciałbym móc, nim
mnie powieszą, prosić ją o wybaczenie. - Guy zamilkł na kilka
minut – Elisabeth... dała mi nadzieję, że zacznę żyć swoim
życiem. Sprawiła, że chciałem się zmienić. Żyć jak prawy
człowiek. Ale ona też odeszła. I to koniec. - rzekł cicho.
Robin
milczał, patrząc na Gisborne'a. Nie był to już ten sam człowiek,
którego znał. Wyglądał jak cień samego siebie, przygarbiony,
ponury, pogodzony z losem.
-
Uratowałeś im obu życie. - rzekł w końcu.
-
Chociaż tyle. - mruknął i wziął głęboki oddech. Wyciągnął
dłoń do Robina. Locksley cicho prychnął i zacisnął usta.
-
Po tym wszystkim co zrobiłeś? Że zabijałeś dla szeryfa bez
mrugnięcia okiem?
-
Nie mam z nim już nic wspólnego.
Robin
się zaśmiał gorzko. Guy rozwiązał kaftan i pokazał ledwo
zasklepioną, pozszywaną ranę.
-
Co to jest?
-
Szeryf chciał mnie zabić, po tym jak okrył, że Longthorn uciekł.
Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego, rozumiesz? I jeśli nie
zrobi tego król, ja zabiję go gołymi rękami. - syknął.
Robin
patrzył podejrzliwie na Guy i wahał się. Po chwili jednak
wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Gisborne'a.
-
Kiedyś bawiliśmy się razem. Wychowywaliśmy się jak bracia. Ze
względu na tamte czasy.
-
Robin! Straż królewska na gościńcu do Nottingham! - zza chaty
wybiegła Djaq.
Robin
pobiegł do konia, ale obejrzał się za siebie.
-
Będę czekał na nich w Locksley. - rzekł Guy, a Robin kiwnął
głową, wskoczył na konia i odjechał co koń wyskoczy ku
Nottingham.
Oddział
kilkudziesięciu zbrojnych w barwach królewskich rozdzielił się na
rozstajach. Część pojechała do kopalni Treeton, by uniemożliwić
szeryfowi ewentualną ucieczkę tą drogą. Reszta udała prosto do
Nottingham z rozkazem odszukania i aresztowania szeryfa.
Kiedy
król dotarł do zamku, dwóch rycerzy sprowadzało skrępowanego
Vase'a po schodach na dziedziniec. Ludzie szeryfa stali z boku,
pilnowani przez rycerzy. Ryszard spojrzał gniewnie na nich, potem na
szeryfa i zsiadł z konia.
-
Szeryf Vasey.
-
Panie, co to ma znaczyć? To nieporozumienie!
-
Doprawdy? Szeryfie Vasey za zdradę i spiskowanie przeciw królowi
zostajesz aresztowany i skazany. Wyrok będzie wykonany jutro o
świcie. - Ryszard nie zamierzał tracić czasu na rozmowę ze
zdrajcą.
-
To kłamstwa! Wszystko kłamstwa panie! Nie dawaj im wiary!
-
Zabrać go! - król odwrócił się zniesmaczony.
-
A proces? Panie, czyż nie należy mi się proces? - skomlał Vasey.
-
Dzięki ludziom takim jak ty, wróciłem do kraju, który stoi na
granicy wojny domowej. A jak sam wiesz w czasie wojny zdrajców
wiesza się bez sądu! - głos króla zagrzmiał na dziedzińcu. -
Odprowadzić do lochów!
-
A gdzie Gisborne?! On też powinien zawisnąć! Locksley! Musi być w
…- krzyki byłego szeryfa zanikły wytłumione przez okute drzwi
zamykające wejście do lochów i stukot kopyt na dziedzińcu.
Gwardia i król odwrócili się i na twarzy Ryszarda pojawił się
uśmiech.
-
Robin z Locksley!
Robin,
Djaq, Will i Mały John zeskoczyli z koni i przyklęknęli przed
królem.
-
Carter, weź ludzi i znajdźcie mi tego Gisborne'a! - polecił i
spojrzał znów na Robina. Kilku rycerzy wsiadło na konie i opuściło
zamek.
-
Wstań przyjacielu! Mamy wiele rzeczy do omówienia.
-
Wasza wysokość zamek jest bezpieczny. - rzekł szybko stojący obok
krzyżowiec, a król skinął głową. Wskazał Robinowi wrota i
razem weszli do środka.
-
Słyszałem o tym co się działo w tym hrabstwie pod moją
nieobecność. Przyznaję, że wcześniej były to szczątkowe
relacje, a szczegóły poznałem dopiero po przyjeździe do
Leicester.
-
Zapewne od Much'a. - uśmiechnął się Robin.
-
Tak, ale nie tylko. Ojciec Ralph dotarł wcześniej i również zdał
mi relację.
-
Panie, czy do Leicester dotarł sir John Longthorn? Kilka dni temu
wyjechał z Locksley w obawie przed szeryfem…
-
Owszem, wraz z córką i lady Marian z Knighton. - król spojrzał na
Robina. - Ponoć pomogłeś im.
-
Owszem, dzięki Guy'owi z Gisborne.
-
On był prawą ręką szeryfa, informowano mnie o tym już
wielokrotnie. - wtrącił król. - Wysłałem już ludzi, by go
aresztowali.
-
Zawiśnie?
-
Zapewne.
Robin
i król Ryszard weszli do dużej sali, gdzie szeryf zazwyczaj zwykł
przyjmować audiencje.
-
Zanim jednak to nastąpi, chciałbym wysłuchać tego, co masz do
powiedzenia o tym człowieku.
Locksley
spojrzał zaciekawiony na króla.
-
Mów Robin, jesteś bezpośrednim świadkiem i twoja relacja jest
ważna. - król usiadł na tronie szeryfa i ponaglił dłonią
mężczyznę.
Tymczasem
Carter i jego ludzie dotarli do majątku Locksley. Mieszkańcy wsi
widząc rycerzy z lwami na piersi spoglądali z ciekawością jak
zatrzymują się pod dworem.
-
Guy z Gisborne! W imieniu króla Ryszarda wychodź! - ryknął jeden
z nich.
Ludzie
z Locksley patrzyli w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po chwili
otworzyły się drzwi i Gisborne wyszedł przed dom. Uniósł ręce i
spojrzał ponuro na rycerzy.
-
Witaj Carter.
-
Brać go. - Carter skinął na dwóch towarzyszy, a ci pochwycili
Guy'a, skrępowali mu dłonie, a linę rzucili dowódcy. Carter
przywiązał ją sobie do łęku siodła i pognał konia. Gisborne
zatoczył się, ale zdołał utrzymać równowagę i pobiegł za
koniem. Gdy dotarli do Nottingham, ledwo trzymał się na nogach,
przecierając zakurzone oczy związanymi dłońmi. Na dziedzińcu
zamku kolana się pod nim ugięły i upadł na bruk nie mając siły
wstać.
-
Do lochu z nim. - rzucił Carter nie patrząc nawet na więźnia. -
Tylko z daleka od Vasey'a. - dwóch chwyciło Gisborne za ramiona i
zawlekło go do lochów.
Carter
tymczasem wbiegł po schodach i zasięgnąwszy języka, udał się do
wielkiej sali gdzie jak się dowiedział był król.
-
O! Carter! Macie go? - Ryszard przerwał rozmowę z młodym
mężczyzną,
-
Tak panie. Jest w lochach. - odparł składając lekki ukłon i
przyjrzał się towarzyszowi króla. - Ha! Robin! No któż inny mógł
tu być, jak nie ty!
-
Carter! Dobrze cię widzieć stary druhu!
Mężczyźni
uściskali się energicznie.
-
Wasza Wysokość! Przybył sir John Longthorn. - oznajmił strażnik,
który wszedł do komnaty.
-
Szybko. - król uniósł brwi - Ale to dobrze. Niech wejdzie. Carter
rozgłoś w mieście i po okolicy, że jutro odbędzie się
egzekucja. Niech ludzie się dowiedzą.
-
Rozkaz panie. - rycerz wyszedł.
Chwilę
później pojawił się lord, a wraz z nim dwie młode kobiety.
Mężczyzna pokłonił się nisko, a panny dygnęły z gracją. Robin
nie wytrzymał i podszedł do Marian. Przytulił ją mocno, a ona
śmiała się tuląc do niego. Lord skwitował ten widok pobłażliwym
uśmiechem, podobnie król. Wstał i podszedł do Elisabeth, która z
trudem starała się ukryć zaskoczenie odkąd weszła do sali i
zobaczyła Ryszarda.
-
Wasza wysokość… - dygnęła po raz kolejny, spuszczając oczy.
-
Miło cię widzieć ponownie, pani. - uśmiechnął się wyciągając
dłoń. Elisabeth podała mu dłoń. Król odprowadził ją na bok..
-
Jeśli uraziłam czymś wtedy waszą wysokość… - rzekła cicho,
ale Ryszard jej przerwał.
-
Skąd ta myśl, młoda damo? Dobrze wspominam tę rozmowę w
ogrodzie. To ja proszę o wybaczenie, że ukrywałem swoją
tożsamość, a tym samym wprawiłem cię pani teraz w zakłopotanie.
-
Nie mam za złe tego waszej wysokości. - odparła i lekko się
uśmiechnęła.
-
Czy nadal wstawiasz się za sir Guy'em z Gisborne, tak jak uczyniłaś
to pani w Leicester?
-
Tak, wasza wysokość.
-
Jesteś bardzo konsekwentna jak na tak młodą osobę, pani.
Zapamiętam to. Wróćmy do pozostałych. - rzekł Ryszard i
odprowadził dziewczynę do ojca, który wcześniej
z
zaciekawieniem, ale dyskretnie przyglądał się cichej rozmowie
króla z córką.
Wiadomość
o przyjeździe króla do Nottingham i egzekucji szeryfa obiegła
okolicę lotem błyskawicy. Kolejnego dnia jeszcze przed świtem do
miasta ściągnęły tłumy ludzi, by na własne oczy ujrzeć koniec
ich wieloletniego ciemiężyciela.
W
lochach Vasey miotał się po celi, nie mogąc uwierzyć w to, w
jakiej się znalazł sytuacji. Cisza jaka panowała na zewnątrz
potęgowała grozę nadchodzącego przeznaczenia. W przeciwieństwie
do szeryfa, Guy milczał. Nie odezwał się ani słowem, odkąd
wczoraj wtrącono go do lochów. Nawet kiedy Vasey rzucał w niego
obelgami i odgrażał się w każdy możliwy sposób. Myślał o
Elisabeth i to dawało mu odrobinę spokoju. Gdy pojawili się
strażnicy poczuł nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku, ale ci
jednak minęli jego celę i poszli po Vasey'a. Wyprowadzili go na
zewnątrz, a gdy pojawił się na dziedzińcu, rozległo się kilka
nienawistnych okrzyków, ale zaraz ustały. Potem Gisborne usłyszał
przemawiającego mężczyznę, musiał to być król Ryszard. Starał
się zrozumieć coś, ale rozmowy strażników przy drzwiach
uniemożliwiły to. W końcu zapadła cisza, a potem rozległ się
krzyk dziki tłumu. Guy westchnął, czując jak pierwotny strach
przed śmiercią ogarnia jego serce. Teraz zapewne przyjdą po niego.
Jednak czas płynął, a nikt nie przychodził. Gdy w końcu odważył
się pomyśleć, że jednak nie dziś przyjdzie mu zginąć, drzwi
zaskrzypiały i dwóch strażników zbiegło na dół. Zacisnął
szczękę, wstał i podszedł do kraty. Nie zamierzał histeryzować
jak Vasey. Uniósł dłonie na głową i czekał aż strażnicy
otworzą celę.
Elisabeth
stała w krużganku patrząc na kłębiący się pod szubienicą
tłum. Nie chciała być na egzekucji, od przyjazdu tutaj czuła się
źle. Ojciec jednak zmusił ją do tego. Obok niej stała Marian.
Robin był przy królu wraz z jej ojcem. Marian, mimo niechęci jaką
okazała jej kuzynka w Leicester, teraz była blisko, zdając sobie
sprawę jak bardzo musi być ciężko Elisabeth. Jej samej na myśl,
że Guy ma zginąć krajało się serce. Mimo wszystko nie umiała go
nienawidzić i nie życzyła mu śmierci. Więc gdy król polecił
rozpocząć egzekucję chwyciła Elisabeth za rękę. Strażnicy
zbiegli na dół, ale wyprowadzili nie dwóch, ale jednego skazańca.
Były szeryf protestował przekrzykując tłum, ale uniesiona dłoń
króla uciszyła i jego i obywateli.
-
Vasey, mając na względzie świadectwa zaufanych osób ogłaszam, że
za zbrodnie przeciw osobie króla, niesprawiedliwe rządy,
wyzyskiwanie ludności i niegospodarność w dysponowaniu publicznymi
środkami zostajesz skazany na śmierć. Ze względu na powagę twych
zbrodni zostaje ci odebrane prawo do śmierci przez ścięcie mieczem
przysługujące osobie szlachetnie urodzonej. Zostaniesz powieszony.
Jak zwykły rzezimieszek. - krótka przemowa króla spotkała się z
pełnym aprobaty pomrukiem tłumu.
-
Panie zlituj się, okaż łaskę! - zawołał Vasey, ale król
polecił rozpocząć egzekucję.
Elisabeth
i Marian w napięciu patrzyły jak na szyję Vasey'a zakładają
sznur. Kat spojrzał na króla w oczekiwaniu na gest przyzwolenia.
Elisabeth zrobiła to samo. Ryszard skinął głową i stołek
wyleciał spod nóg byłego szeryfa. Lina napięła się ze
skrzypnięciem i dało się słyszeć ciche chrupnięcie, gdy pękły
kości karku. Elisabeth odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na
drgające w ostatnich konwulsjach ciało.
Król
wstał.
-
Szeryf Vasey nie żyje. Cofa się tym samym jego rozkaz, by Robina
zwanego Hoodem, byłego lorda Huntington i Locksley ścigać jako
banitę. Przywraca się mu wszystkie tytuły i ziemie, które
posiadał. Ułaskawia się jego i jego ludzi od wszystkich czynów,
które na nich ciążyły, a których dopuścili się, by walczyć z
niesprawiedliwymi rządami szeryfa Vasey'a. - słowa króla przerwał
wybuch radości wśród ludu, ale ten uciszył go gestem dłoni.
Robin przykląkł przed królem i pokłonił głowę.
-
Wstań przyjacielu. - król uśmiechnął się. - Pora nad jednak
osądzić jeszcze jednego człowieka. Guy'a z Gisborne.
Spojrzał
w stronę gdzie stała córka lorda Longthorna. Była bardzo blada,
dostrzegł łzy w jej oczach. Czyli przeczucie go nie myliło co do
jej uczuć względem tego Gisborne'a.
-
Czy jest tu ktoś, kto poświadczy za tym człowiekiem, bym miał
podstawy by darować mu życie? - król wstał i spojrzał po
zebranych. Elizabeth patrzyła po zebranych i z każdą minutą ciszy
czuła coraz większy chłód w środku.
-
Ja.
Elizabeth
momentalnie odwróciła głowę. Pomruk zdziwienia przeszedł przez
zebranych, bo nikt nie spodziewał się, że Robin wstawi się za
swoim największym wrogiem.
-
Robin!? - syknął Will, zszokowany.
-
Muszę Will. Jestem mu to winien. Mimo wszystko. - rzekł cicho do
Willa.
-
Ja, wasza wysokość. - Elisabeth usłyszała swój głos, a potem
poczuła wściekłe spojrzenie ojca.
-
I ja. - usłyszała za sobą głos Marian, jakby poparcie dla jej
decyzji. Marian chwyciła Elisabeth za rękę i pociągnęła ją
przez tłumek możnowładców. Gdy stanęły przed królem Marian
chciała się odezwać, ale Elisabeth wystąpiła naprzód i skłoniła
się królowi.
-
Elisabeth! - sir John syknął wściekle, ale dziewczyna odwrócił
głowę od niego. Przyklęknęła zgrabnie.
-
Proszę wasza wysokość, byś darował mu życie. Dałeś przykład
kary za zdradę wieszając szeryfa, niech on będzie przykładem na
odkupienie win i naprawienie zła, które uczynił.
Ryszard
słuchał uważnie słów dziewczyny. Nie uszło jego uwadze
zachowanie jej ojca i to, że nie poparł córki, mimo że jak ona
zawdzięczał życie Gisborne'owi. Król przypomniał sobie również
w tym momencie wszystko co sir John mówił o Guy'u w Leicester i o
tym jak wspominał pobyt w domu tego człowieka. Sir John nie
szafował pochwałami, ale wydawał się być obiektywny - mimo to
król wyczuł jego sporą niechęć do Gisborne'a. Ciekawiło go, czy
chodzi o samą zdradę, czy o coś bardziej złożonego.
-
Nim wydam wyrok, wysłucham świadectw zarówno Robina z Locksley,
lady Knighton jak i córki lorda Longthorna. Lordzie ty też dołącz
do nas. - król wstał i skinął na czwórkę, by poszli za nim.
Gdy
znaleźli się w wielkiej sali Ryszard spojrzał wyczekująco na
nich.
-
Lady Marian?
Dziewczyna
spojrzała szybko na Robina, a ten skinął głową i uśmiechnął
się krzepiąco.
-
Wasza wysokość, wielokrotnie widziałam jak sir Guy czynił dobro i
wiem, że jest do tego zdolny. Wiele razy ratował przed gniewem
szeryfa mnie i mego ojca. Nie zasłużył by go karać śmiercią.
-
Mimo tego, że zawsze walczyliśmy ze sobą, zgadzam się z Marian. -
wtrącił się Robin - I popieram słowa Elisabeth. - dodał. - Choć
sam zaznałem od niego wiele złego, uważam, że jego śmierć nic
nie zmieni, a życie może. Lepiej będzie jak odkupi winy i naprawi
wyrządzone krzywdy.
Ryszard
skubał siwą brodę słuchając tego co mówią. Spojrzał na
Elisabeth, ale ona milczała patrząc w napięciu na króla.
-
Sir John?
-
Znasz moje zdanie panie, wypowiedziałem je już w Leicester.
-
Tak. Nie było w nim nic co by przemawiało za Gisborne'em. Jednak
mimo to daruję mu życie. - rzekł wolno Ryszard - Niech go
przyprowadzą. - polecił strażnikowi, który czym prędzej wyszedł.
Jakiś
czas później do sali wszedł Guy. Elisabeth zacisnęła dłonie,
gdy pojawił się w drzwiach prowadzących do sali. Obecność Robina
i Marian go nie zdziwiła, poczuł za to zaskoczenie osobą
Longthorna. Gdy dostrzegł Elisabeth, zatrzymał się na chwilę, ale
pchnięty przez strażnika szedł dalej już spokojnie wpatrzony w
grunt przed sobą. Ona tymczasem wpatrywała się w niego
intensywnie, chcąc złapać znów jego spojrzenie. Po policzkach
popłynęły jej łzy. Strażnicy podprowadzili go na środek sali i
pchnęli na kolana. Guy rozejrzał się po komnacie.
-
Guy'u z Gisborne, ciążą na tobie poważne zarzuty, za które grozi
ci śmierć. - Guy spojrzał na władcę. - Masz jedną szansę by
się bronić. Uważaj jednak na słowa, bo waży się twoje życie.
-
Niewiele jest rzeczy, które przemawiają za mną. - odezwał się po chwili Gisborne - Wspierałem
szeryfa w jego spiskach, choć nie zawsze je popierałem. Nie miałem
odwagi by mu się przeciwstawić otwarcie. Dopiero, gdy szeryf
zdradził mnie, zdecydowałem się postąpić wbrew jego rozkazom.
Ostrzegłem Hooda, że szeryf wie o twoim powrocie panie i wskazałem
wyjście z tuneli w Treeton, którymi zamierzał uciekać. Te
wiadomości miał ci przekazać jego sługa. Czy do tego doszło, nie
wiem.
-
Doszło. Szeryf cię zdradził? - Ryszard spojrzał uważniej na
Guy'a.
-
Zamierzał zrzucić na mnie całą winę za spiski i Czarnych
Rycerzy. Sir John był przy tym. - Guy wbił zimne spojrzenie w lorda –
Tej nocy kiedy się to stało, wyszło na jaw, że sir John nie jest
naszym sojusznikiem, a szpiegiem. Przez wszystkie jego wcześniejsze
zapewnienia i przyrzeczenia okazały się nic nie warte. - lord
zbladł lekko doskonale wiedząc, że Guy mówi o Elisabeth - Mimo to, ostrzegłem o grożącym lordowi Longthornowi i jego rodzinie
niebezpieczeństwie. Razem z Hoodem pomogliśmy im uciec. Szeryf za
ucieczkę lorda zamierzał mnie zabić…
-
Zamierzał?
Guy
odsłonił gojącą się ranę.
-
Czy to wszystko co masz do powiedzenia? - król spojrzał na
zranienie.
-
Tak. - odparł Guy, a gdy król zaczął zamyślił się rozważając
jego słowa, ponownie spojrzał na Elisabeth. Patrzyła na niego i
gdy ich oczy się spotkały próbowała się uśmiechnąć, ale była
widać zbyt wstrząśnięta, bo wyszedł zaledwie grymas. Na jej szyi
Guy zauważył znajomy łańcuszek medalionu matki. Reszta chowała
się pod suknią, zapewne między drobnymi piersiami dziewczyny.
-
Daruje ci życie Gisborne. To nie łaska, ale próba. Masz rok. Rok byś
odbudował zaufanie ludzi. Jeden rok. Inaczej podzielisz los Vasey'a.
- odezwał się niespodziewanie król - Jednak w zamian oczekuję
lojalności ponad wszystko, bo za najmniejsze potknięcie, cień
podejrzenia będziesz surowo ukarany.
-
Tak, panie. - rzekł Guy, czując obezwładniającą ulgę.
-
Pozostaniesz na tym samym stanowisku przy nowym szeryfie, które
zajmowałeś wcześniej. Uprzedzając pytanie… - Ryszard spojrzał
po zebranych – nowym szeryfem mianuję sir Johna Longthorna.
-
To zaszczyt. - lord pokłonił się nie ukrywając zaskoczenia.
-
Bądź lepszym od swego poprzednika. Niech ludzie znów zaufają
szeryfowi. - rzekł Ryszard i opuścił salę, za nim poszli Robin,
lord Longthorn i Marian, która odwróciła się, by ponaglić
ociągającą Elisabeth, ale gdy zobaczyła w jej oczach niemą
prośbę, kiwnęła głową i zostawiła Elisabeth z Guy'em. Nie
mogła im odmówić chwili samotności.
Guy
od razu podszedł do Elisabeth, objął ją i przytulił. Dziewczyna
poczuła pocałunek na włosach.
-
Modliłam się, tak bardzo się modliłam, żeby Bóg cię uchronił!
Żeby mi dał odwagę, by cię bronić! - spojrzała na niego,
dotykając policzka.
-
Broniłaś mnie? Zrobiłaś to dla mnie? - dało się wyczuć
niedowierzanie w jego głosie.
Dziewczyna
kiwnęła głową.
-
Dziękuję ci. - pogłaskał ją po policzku a potem nachylił się i
ją pocałował.
-
Marian i Robin również to uczynili. - odsunęła się skrępowana
jego pieszczotą.
Guy
milczał nie wiedząc co ma powiedzieć.
-
Król wzywa! - strażnik nagle przerwał ich rozmowę.
Elisabeth
poszła pierwsza, a za nią Guy, jeszcze prowadzony przez strażnika.
Gdy pojawili się na zewnątrz Elisabeth stanęła przy Marian,
kryjąc się przed karcącym spojrzeniem ojca.
-
… będzie musiał z własnych środków naprawić szkody, których
dokonał. Nowy szeryf będzie miał pieczę nad jego uczynkami, by
nie powtórzyły się niegodziwości jakich dopuszczał się
wcześniej.
Trafili
akurat na koniec przemowy króla. Tłum zamruczał, kilka osób
klasnęło w dłonie. Ryszard nie spodziewał się entuzjastycznej
reakcji – pozostawił wszakże na stanowisku znienawidzonego sługę
poprzedniego szeryfa. Tym wyżej podnosiła się poprzeczka dla
Gisborne'a.
Kilka
tygodni później.
-
Robin,
mam nadzieję, że nie masz
mi za złe tego, o co cię poprosiłem. Wszakże według archiwów
kiedyś tej kawałek ziemi należał do Gisborne'ów...
-
Skoro Gisborne ma łożyć na odbudowę Knighton musi mieć na to
środki. Jedna wieś po ojcu powinna starczyć, szeryfie.
- odparł Robin.
-
Ciesze się. Zapisz zatem… - szeryf Longthorn zwrócił się do
skryby, a ten umaczał pióro w kałamarzu.
-
Przy okazji sir, chciałbym uczynić zadość jeszcze jednej
formalności. - rzekł Robin.
-
Mów zatem. - sir John spojrzał zaciekawiony na Locksleya.
-
Proszę o rękę Marian.
Szeryf
się zaśmiał i kiwnął głową.
-
Czekałem na to. Zgadzam się. Taka była wola ojca Marian. - Robin
uśmiechnął się od ucha do ucha. - Od razu zawieź jej tę
wiadomość. - odparł sir John życzliwie. - Skryba i tak jutro
dopiero skończy pisanie aktu przekazania ziemi.
-
Tak zrobię. - Robin uśmiechnął się i wyszedł.
Szeryf
spoważniał w momencie. Ta sytuacja bowiem przywiodła
mu na myśl Elisabeth.
Niestety mimo usilnych starań nie udało się wygonić z jej młodej
główki Gisborne'a. Im bardziej ograniczał ich spotkania tym
bardziej Elisabeth buntowała
się, a jej uczucie do sir Guy'a rosło. Musiał
coś z tym zrobić. Nie wyobrażał sobie bowiem, iż faktycznie
będzie musiał oddać córkę temu człowiekowi.
______________
Kolejny, siódmy odcinek opowiadania tutaj.
Kolejny, siódmy odcinek opowiadania tutaj.
O jeju :D 6 czesc pojawila sie juz wczoraj? Ach! Teraz musze czekac do konca dnia az bede mogla usiasc wygodnie i znow przezywac Guya i Elizabeth :D
OdpowiedzUsuńNo to to życzę miłej wieczornej lektury :)
UsuńDorotko, powiedz, że to nie jest ostatni rozdział? Prosz, prosz, proszeeeee ;D ten rozdział tak mnie porwał, że przeczytałam wszystko jednym tchem :D Dobrze, że Guy dostał drugą szansę. Zasłużył na to jak mało kto z otoczenia Vaseya. Właściwie to tylko on zasłyżył :D Ale to, że Marian i Robin się za nim wstawili. Kiedy czytałam ten moment to normalnie oniemiałam. Roobin to spoko ale Marian? MARIAN?! Łałałiła :D Myślałam, że uraz do Guya będzie tak duży, że będzie się cieszyć gdy zawiśnie, a tu jednak :) Nie no co tu dużo mówić... Superancko ;) Świetnie opisany król Ryszard. Od razu (nie wiem czemu) na mysl przyszedł mi Thrain :D Taki ma być właśnie król :) Hehe a reakcje i postępowanie lorda Johna w stosunku do Guya i Elizabeth przypominają mi mojego dziadka w stosunku do mojej drugiej połówki hehehe. Też mu nie przypasił od samego początku. Czepiał się nawet włosów xD Ale teraz po 6 latach i ślubie na horyzoncie wszystko się ułożyło i dziadek uważa go za "najlepsze co mogło mnie spotkać" :D
OdpowiedzUsuńMam cichutką nadzieję, że lord Longthorn tak samo przekona się do Guya :D
Nie, to nie ostatni rozdział :) Pisząc o Ryszardzie miałam na myśli kogoś innego, ale na razie nie będę zdradzać postaci, żeby nie narzucać innym mojego wyobrażenia. Tak jak np tobie, która sobie wyobraziła Thraina :)
UsuńCo do ojca Elisabeth... hm, nie będzie przeszkodą ;)
Ufff to dobrze, że nie ostatni ale mam też nadzieję, że nie przedostatni :P A to ciekawe jaki wzór króla sobie obrałaś ;) może z czasem coś mi zaświta ;)
OdpowiedzUsuńHmm, tata Elizabeth nie będzie przeszkodą ale coś mi się zdaje, ze Guya i Elizabeth czeka jeszcze długa droga zanim zostaną razem? :D coś na pewno szykujesz ;D
Ostatnimi czasy mam pewne opóźnienie w czytaniu kolejnych części Twojego opowiadania. Najpierw było spowodowane brakiem Internetu, a teraz wieloma zajęciami, ale od tej pory się poprawię. Cieszę się, że Guy dostał szansę i nie skończył na szafocie. Dobrze, że spotkał kogoś takiego jak Elizabeth, kogoś kto przywrócił mu wiarę w ludzi i w samego siebie, kogoś, kto pomógł zerwać ze starymi zwyczajami i porzucić podłego szeryfa. Najlepszy moment w całym rozdziale to ten, w którym Guy udaje się "na poszukiwanie" sir Longthorna. Wspaniale zagrane! Mam nadzieję, że pomimo wszystkich niebezpieczeństw i przeciwności losu ta historia również będzie miała dobre zakończenie.
OdpowiedzUsuń-Dis
Takie opóźnienie ma też swoje zalety, można przeczytać no 2 części od razu :)
UsuńHappy end będzie, ale jeszcze trochę minie zanim o nim przeczytamy :)
Och jestem mocno spóźniona tutaj, za co przepraszam, ale bardzo podoba mi się ten rozdział. A wyobrażać sobie łysą głowę szeryfa wyglądającą przez okno w dodatku wrzeszczącą tak że ptaki uciekają- bezcenne. :-) Prawdę mówiąc niezbyt lubię Robina w tej (BBC)serialowej wersji, ale w Twoim opowiadaniu zachował się bardzo ładnie, co było zaskoczeniem dla mnie. A Elisabeth to niezwykła niewiasta. Już wiem, że to nie jest ostatni rozdział, i już nie mogę doczekać się co będzie dalej.
Tak sobie myślę, że gdyby III sezon skończył się lepiej dla obu panów, koniec końców być może Robin postąpił by podobnie jak u mnie. Przynajmniej mam taką nadzieję :)
UsuńCieszę, że że śledzicie kolejne rozdziały opowieści, każda w swoim tempie :)
To faktycznie ciekawe jak potoczyłyby się losy Robina i Guy’a gdyby był jeszcze 4-ty sezon „RH”, skoro w 3-cim okazało się, że obaj panowie są braćmi. :-) Mimo wszystko wolę Twoją wersję.
UsuńJestem pewna, że będę wracać do tego opowiadania. Tak jak mówiłam wcześniej to taki „mój” sir Guy, za którym baaardzo tęskniłam.
I to są słowa, które motywują do pisania :) Zadowolony czytelnik.
UsuńDo następnego rozdziału przygotowałam dla Was małą niespodziankę. Taki słodzik ;)
Baaardzo zadowolony, Doroto. :-)
UsuńJuż się nie mogę doczekać cóż to może być za niespodzianka. :-)
O Boże, ja tym bardziej ;D
Usuń